rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Notatki z dni ostatnich. „Raptularz” Urszuli Kozioł

Urszula Kozioł, 2010 r. Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Wyborcza.pl

Proces postępującego rozpadu świata poetki dotyka także jej wierszy. To bardziej szkice, projekty, które nakładają się na siebie i krzyżują, ale domagają się wypowiedzenia, dodajmy: przedśmiertnego wypowiedzenia.

Najnowszy tom poetycki Urszuli Kozioł „Raptularz” – zgodnie z tytułem – ma w sobie coś z brudnopisu, notatnika, szkicownika, gdzie zostały pomieszczone nie tylko wiersze nowe, ale także zostały przypomniane fragmenty niektórych wierszy sprzed lat. Zebrane w jeden zbiór pozwalają stwierdzić, że Kozioł zawsze była w jakimś sensie poetką apokaliptyczną, a jej twórczość to w dużej mierze notatki z „dni ostatnich”.

Zresztą sama pisarka podpowiada nam tę interpretacyjną sugestię. Tomik rozpoczyna się bowiem fragmentem jednego z najważniejszych moim zdaniem wierszy Kozioł – „Apokalipsa przedświętojańska” z tomu „W rytmie korzeni” (1963), a kończy notą autorki: „To tom o miłości i śmierci. O starości”.

Pora pożegnania

Że apokalipsa ogromnieje w nas z wiekiem, to oczywiste. Przemijanie, zbliżająca się śmierć, starzenie się, pytanie o sens istnienia – to tematy często obecne w seniliach. Nie dziwi więc ich obecność w najnowszych wierszach sędziwej już poetki (ur. 1931 r.). „…z niczym tu przyszłam / i odejdę z niczym / i wkrótce będzie jakby mnie nie było” – pisze Kozioł ze świadomością godną Hioba. On przecież – gdy stracił rodzinę i całą swoją majętność – przyznawał: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę”.

Ten wanitatywny ton przewija się nie tylko przez nowe wiersze, poetka zaprasza nas również do wyśledzenia go w swoich dawniejszych utworach. W zbiorze znalazły się bowiem zarówno wiersze z debiutanckiego tomu z roku 1957 („Gumowe klocki”), jak i ze zbiorów wydanych w późniejszych latach: 1967 („Lista obecności”), 1974 („W rytmie słońca”), 1989 („Żalnik”), 1996 („Wielka pauza”), 1998 („w płynnym stanie”), 2005 (Supliki”), 2010 („Horrendum”).

Już w wierszu „Gdzie to tak śpieszno” („Lista obecności”, 1967) poetka przestrzegała: „przystańmy / wkrótce nas tu nie zastaną”, a w „Nie mijaj ranku” z tego samego tomu konstatowała: „przemija życie jak noc: w okamgnieniu. / przemija ziemia w ułamku promieni”. Ta nieuchronność przemijania skłania ją do sformułowania całej poetyckiej litanii próśb o trwanie: nie mijaj ranku, przystań mi wiosno, wahaj się chwilę, nie śpiesz się maju, trwaj moja miłości.

Tom kończy się poetyckim tekstem „Ostatni list”, w którym nie ma już ani buntu przeciwko przemijaniu, ani targowania się z losem o trwanie: „Pora powiedzieć światu / adieu / odchodzę / skoro nawet odeszłam / od siebie samej”.

Bez zasięgu

Symptomy rozpadu i postępującego ubywania czy nieistnienia Kozioł dostrzega najpierw na swoich rękach: „Nie wiem kiedy z rąk / zniknęły mi linie papilarne” („Złudzenia optyczne”), „linia serca i linia życia / na mojej dłoni / rozmijają się ze sobą”, „między nimi wielkie NIC / zapuściło korzenie” („Pomiędzy liniami”). Rozpadowi fizycznemu towarzyszy także wewnętrzna zapaść, utrata łączności z samą sobą: „nie mogę trafić do siebie / błądzę” („Pomiędzy liniami”), „od przedwczoraj ubywam” („Gdzie mój dom”), „Jestem daleko od siebie / ja nie jestem już mną” („Zmierzch”), „rozłączyłam się ze sobą / odeszłam od siebie / ale nie wiem, dokąd” („Bez zasięgu”)[1].

W najnowszej poezji Kozioł eros i thanatos tworzą nierozerwalną jedność. Miłość szczęśliwa ze swej natury prowadzi do śmierci

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Niewiele można powiedzieć o tym stanie, który nastąpi po rozpadzie: „podziewam się spadając w NIC”, a „z tego miejsca nie ma zasięgu” – pisze Kozioł, odwołując się do współczesnej metaforyki wziętej z telefonii komórkowej. Brak zasięgu to niemożność nawiązania jakiegokolwiek kontaktu, współczesny synonim nieistnienia. W wierszu „Bez pamięci”[2] powraca temat zagubienia i pobłądzenia. Poetka nie może „trafić w zaułki pamięci”, co powoduje, że rodzi się w niej doświadczenie utraty tożsamości, a w końcu martwoty. Obrazem tego stanu jest kłoda ściętego drzewa:

nie mam korony i nie mam korzenia
nie wiem, co mi się stało
żem taka zdrewniała
bez ruchu bez szelestu
bez żadnego listka

Timor nocturnus

W „Przedświętojańskiej apokalipsie” Kozioł pisała, że „dzień ostatni będzie trwał najdłużej”, a w wierszu „Dzień ostatni” nazywa go dniem pięknym, gdy „nie wyjść z domu / takiego dnia / to grzech”. Każdy dzień może być ostatnim, skoro ukazał się „jeszcze ten raz”.

W najnowszych wierszach poetka zajmuje się – i przejmuje – nie tyle globalnym końcem świata, ale indywidualnym końcem samej siebie, czyli śmiercią, która jest tematyzowana przez kilka metafor. Jedną z nich jest robaczek mieszkający pod ziemią, który – jak przyznaje poetka – „już mieszkasz we mnie” („Odprowadź mnie”, „Gdzie mój dom”). Z kolei w wierszu „Plusk” Kozioł pisze, że – po rozstaniu się z duszą, która na niebie zakwitnie chmurką – śmierć będzie „pluskiem do wody”.

W utworze „Zmierzch” koniec zwiastuje „noc czarna jak kawa”, a w „Wierszach niektórych” i w „Czarnej godzinie” powraca ta sama fraza: „Nadciąga czarna / śmiercionośna godzina / serce zamiera z trwogi”. Oczekiwaniu na śmierć poetce towarzyszy wyraźny timor nocturnus, lęk nocny.

Raptularz
Urszula Kozioł, „Raptularz”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023

Być może spowodowany jest on tym, że w wizji Kozioł po śmierci czeka nas NIC. Tutaj nie ma żadnej nadziei na życie, nowe trwanie, coś przemienionego. W przypomnianym wierszu z roku 2010 pt. „Nagle powiało na mnie chłodem” śmierć jest przejściem przez lód „na drugą / ciemną świata stronę”, gdzie oblodzone stopnie wiodą donikąd.

Miłość jak śmierć

Druga dominanta obecna w najnowszych wierszach Kozioł to rozmowa „z imaginacyjnym kochankiem”, ale także trwający wciąż lament po śmierci męża Feliksa Przybylaka (zm. 2010 r.), z którym poetka spędziła 50 lat życia. Już w otwierającym tomik wierszu „Znaki czasu” Kozioł łączy perspektywę wspomnienia o pierwszej miłości ze świadomością nieuchronnego końca, którego zapowiedzią są znaki kreślone nad głowami kochanków:

Czy tamta trawa
nadal jest pogięta
w miejscu gdzieśmy leżeli
przykryci obłokiem
i kto ją wgniótł tak
pod czyim okiem
gdyśmy objęci leżeli na wznak
a ptak nad nami
kreślił czasu znaki

W najnowszej poezji Kozioł eros i thanatos tworzą nierozerwalną jedność. Miłość szczęśliwa ze swej natury prowadzi do śmierci. Indywidualna apokalipsa poetki dokonuje się etapami i jest ściśle powiązana ze śmiercią ukochanego. Zanim przyjdzie śmierć cielesna, pierwsza była już śmierć emocjonalna, którą Kozioł nazywa śmiercią płci („Złudzenia optyczne”):

[…] moja płeć umarła
w tym samym momencie
w którym ukochany
na wieki wieków zamknął oczy
dziesiątego maja dwa tysiące dziesiątego roku
nad ranem
od wtedy moje pragnienie pokochania kogoś zamarło

Niemożność kochania

Śmierć ukochanego jest dla Kozioł czymś w rodzaju śmierci z nim współdzielonej. „Grot śmierci” dotyka także tę osobę, która pozostała. „Miłość szczęśliwa”, która została ugodzona grotem śmierci, „ogałaca cię / skacze w przepaść bez dna / w rozpacz / w stan bez przyszłości” („Szczęście/Nieszczęście”).

Ten stan poetka wyraża także za pomocą metafory domu, „w którym nikt nie mieszka / dom z wybitym oknem / zasłonięty byle jaką deską” („Gdzie mój dom”). To dom opuszczony, zrujnowany, z oczodołami okien. 

Słuchaj też na SoundcloudYoutube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Od śmierci ukochanego „Z biegiem lata / smutek ogromnieje we mnie” – przyznaje Kozioł, która woli już nawet nie wychodzić z domu, „bo gdyby ktoś zapytał / o ciebie / jak mogłabym powiedzieć / że ciebie nie ma” („Na oczach świata”). Aż w trzech wierszach („W taką noc”, „Z okna”, „Z księżycem”) powtarza się ta sama prośba: „odprowadź mnie / w ciemne czeluści / nostalgii”. To miejsce obecnego stałego zamieszkania.

Ciekawe jest to, że ta sama fraza pojawia się w konkluzji wierszy, które – szkoda, że nie zostały umieszczone obok siebie – czytane jeden po drugim odnoszą się do jednej sytuacji lirycznej rozpisanej na noc i poranek. Podmiot liryczny z kimś się żegna, o czym świadczy prośba „odprowadź mnie”, ale jest to już ostatnie pożegnanie: „tam / skąd już nie wyglądam / ciebie” („Z okna”).

W wywiadzie udzielonym „Więzi” Urszula Kozioł przyznawała po śmierci męża: „Nie mogłam dłużej milczeć. Słowa dławiły się płaczem i wytrącały z ręki długopis. Gromadziły się porozsypywane po domu na karteluszkach ze strzępami zaczątków wierszy. Całymi miesiącami szukałam po omacku drogi wyjścia z tego zakleszczenia. Nie potrafiłam dać ujścia temu, co bezsłownie wzbierało we mnie i mnie obezwładniało. Już zabrakło mi łez. A kiedy brakuje łez, płacze się słowami”.

Osobiście nie nazwałbym jednak tych wierszy zrodzonych z żałoby trenem czy lamentem. To raczej skarga na niemożność kochania, która przeradza się w rozmowę – jak przyznaje sama poetka – „z imaginacyjnym kochankiem. Z kimś, kogo nie znam, ale próbuję do niego trafić, wierszem w butelce”.

Rozpad wiersza

I trzecia dominanta poetycka, o której pisze sama Kozioł: „Jest tu mowa o dzieleniu się słowem i o zmaganiu się z wierszem”. Temat ten pojawia się zwłaszcza w wierszu „Lingwa” („Horrendum”, 2010). Urobiona od łacińskiego słowa lingua, czyli język, lingwa Urszuli Kozioł to – jak sama mówi – zalążnia, w której „pluskają umykające / wymigujące się / wybłyskujące i gasnące znów / drobne zalążki wierszy”.

W „Momentach” tą zalążnią jest powietrze: „nieodgadniony wiersz / szerzy się w powietrzu / i nagle się rozwiewa”. W „Wierszach niektórych” przyznaje: „nocą przychodzą do mnie / dziwne zdania”. W zamykającym tomik „Ostatnim liście” poetka wyznaje: „i już nie zdążę przeczytać / tych wierszy / które noszę w głowie / i które / wyskakują mi z głowy / i już są dla nikogo”.

Proces postępującego rozpadu świata poetki dotyka także poezji. Cechą charakterystyczną tego tomu jest fakt, że zostały w nim pomieszczone utwory, które robią wrażenie niedokończonych. W kilku przypadkach te same frazy, a nawet całe strofy pojawiają się w innych wierszach (np. „Gdzie mój dom” i „Zanim stracę pamięć”). To bardziej szkice, projekty, które nakładają się na siebie, krzyżują tematycznie i formalnie, niż gotowe wiersze. Ich czytanie daje wrażenie nie tylko powtarzalności, ale swoistego natręctwa, domagania się wypowiedzenia, dodajmy: przedśmiertnego wypowiedzenia.

W cytowanym już wywiadzie Kozioł przyznawała: „Nie chcę nikogo zadziwiać niedosłownością zapisu, wiersz jest wystarczająco skomplikowany niejako sam przez się, ze swojej natury, z niedosłowności wypowiedzi. Bardziej niż na zwiększeniu nieczytelności przekazu i mnożeniu torów przeszkód w miejscach spotkań zależy mi, żeby moje «ja» porozumiało się z czyimś «ty». Chcę tego teraz, kiedy mam na wyciągnięcie ręki bramę zaświatów, teraz, gdy niebawem zniknę swoim wierszom z pola widzenia i nie będą dłużej należeć do mnie”.

Wesprzyj Więź

Wiersze, które Urszula Kozioł nam zostawia w „Raptularzu”, zgodnie z intencją autorki, trzeba czytać jak list do ukochanego, ostatni list. Ale ostatni list wcale nie musi być listem pożegnalnym.

Przeczytaj też: Spychanie w niebyłość. „Momenty” Urszuli Kozioł czytam z zachwytem i melancholią


[1] Wiersz „Bez zasięgu” ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2021.
[2] Wiersz „Bez pamięci” ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2021.

Podziel się

2
1
Wiadomość