Boże Narodzenie to czas bliskości i rodzinnego ciepła. A jeśli przesadziliśmy w nadawaniu Świętom takiego wymiaru?
Milczą o nim ewangelie, nie wspomina liturgia Kościoła. Ale według legend był jeszcze czwarty król, czy może lepiej powiedzieć – mędrzec. W jednej z wersji miał na imię Artaban i pochodził z dalekiej Ekbatany. Tak jak pozostała trójka wypatrzył on „gwiazdę na Wschodzie” i wyruszył, by spotkać nowonarodzonego Mesjasza. Ba, poszedł na całość: sprzedał własny dom, żeby zdobyć klejnoty, które zamierzał ofiarować Dziecku. Tyle że nie dotarł na czas do Betlejem…
Dekadę temu wraz ze współbraćmi w zakonnym postulacie wystawialiśmy przedstawienie o królu Artabanie. Aktorami, oprócz nas, postulantów, a jednocześnie publicznością były dzieci z pobliskiego ośrodka dla osób z niepełnosprawnościami. Spektakl okazał się dla wszystkich sporym przeżyciem, wtedy – w ramach przygotowań do Wielkanocy.
Wymyśliliśmy, by tytułowy czwarty król nie był jakimś herosem, który na każdym kroku z zapałem spełnia dobre uczynki, lecz raczej gapą, której inni trochę „wchodzą na głowę”, kimś, kto i owszem, stara się pomóc napotykanym na drodze bliźnim, ale nie czuje z tego powodu satysfakcji. A w końcu wbrew woli traci kolejne lata, zostaje wciągnięty w wir cudzych spraw i zaczyna zdawać sobie sprawę z faktu, że jego życie wygląda inaczej, niż to sobie zaplanował…
Właśnie taki „czwarty król” – trochę niedopasowany do rzeczywistości, nieporadny, spóźniony, rozczarowany – mógłby stać się idealnym bohaterem bożonarodzeniowych opowieści. Idealnym, bo bliskim nam.
Noc, piękna noc – nie przyszła pod mój dach
Wszyscy wiemy, że Święta od pokoleń mają w Polsce określoną aurę. Coraz częściej brakuje, co prawda, w ich trakcie śniegu, ale choinka, prezenty, wigilijna kolacja i śpiewanie kolęd pozostają niezmiennym elementem. Tuż obok „Kevina samego w domu”, reklam Coca-Coli i Apartu oraz światełek, przyciągających wzrok w galeriach handlowych mniej więcej już od połowy listopada.
Nie mam problemu z komercjalizacją Świąt. Bardziej niepokoi mnie coś innego. Boże Narodzenie to w powszechnym przekazie czas bliskości, czułości, rodzinnego ciepła. Czy jednak nie przesadziliśmy w nadawaniu Świętom – w dobrej wierze – takiego wymiaru? A co z ludźmi, którzy nie mają wokół siebie nikogo, albo z tymi, dla których spotkania z bliskimi są wręcz udręką?
Wcale niemało jest osób, które zamiast rzewnych piosenek o radości i pokoju pod koniec grudnia mogłyby nucić pod nosem za smutną Joni Mitchell: „Chciałabym mieć rzekę / po której odjechałabym na łyżwach daleko stąd”. Lub też powtarzać wersy z pieśni Urszuli Kasprzak: „Noc, piękna noc – nie przyszła pod mój dach”. „Świateł moc” lśni gdzie indziej, ale nie u mnie, i nie bardzo mogę temu zaradzić…
Powie ktoś: są akcje wspierające osoby samotne, starsze, pozostające w takim czy innym kryzysie. Racja, i chwała ich organizatorom. Podobna, piękna idea proponuje pozostawiać pusty talerz na wigilijnym stole. Rzecz jedynie w tym, by spojrzeć na Boże Narodzenie w nieco szerszym kontekście. By obok elementów, dzięki którym może zrobić się „cieplej na sercu”, i naiwnych zaklęć, że 24 grudnia „gasną wszelkie spory”, dostrzec pewien dramatyczny wymiar tego święta: osamotnienie rodziny z Nazaretu, grozę towarzyszącą narodzinom (nawet jeśli rzeź niewiniątek to mit…), a także kłującą obojętność świata, który – przynajmniej w pierwszym momencie – nie rozpoznał „czasu swojego nawiedzenia”.
Czy wtedy bożonarodzeniowa opowieść nie stanie się czymś rzeczywiście uniwersalnym?
Sukces nie jest imieniem Boga
Kilka lat temu prof. Ryszard Koziołek pisał na łamach „Tygodnika Powszechnego”, że „chrześcijaństwo jest religią spóźnionych”: przecież – argumentował – „większość potencjalnych świadków najważniejszych momentów Wcielenia zaspała, tak w Ogrójcu, jak i przy Narodzinach, reszta zaś urodziła się już w świecie opuszczonym” (według autora – bez namacalnej obecności Jezusa). Może faktycznie coś w tym jest? Może zagłaskujemy rzeczywistość, rozczulając się nad stajenką, żłóbkiem i pastuszkami?
A może chodzi w tym wszystkim o zasadniczą prawdę wyrażoną kiedyś bodaj przez Martina Bubera: sukces nie jest imieniem Boga? Że, owszem, przyjemnie przeczytać o bydlętach i pastuszkach, którzy przybyli do groty. Ale co, jeśli jedynym towarzyszem Świętej Rodziny była niepewność, towarzysząca i dziś niejednej i niejednemu z nas?
Podobnie z „mędrcami”. Ci z Ewangelii Mateusza znaleźli Zbawiciela, złożyli mu pokłon i jeszcze sprytnie umknęli zasadzkom złego Heroda. A jednak jakoś bliższy ludzkiemu doświadczeniu okazuje się wspomniany czwarty z nich, który wyruszył bez niczyjego wsparcia, trochę pobłądził, a trochę poddał się życiu, bezceremonialnie rozbijającemu w pył jego marzenia i plany.
Przyjemnie przeczytać o bydlętach i pastuszkach, którzy przybyli do groty. A może jedynym towarzyszem rodziny z Nazaretu była niepewność, towarzysząca i dziś niejednej i niejednemu z nas?
Najczęściej zresztą puenta tej dodatkowej opowieści jest taka: czwarty król zdąża natknąć się na Mistrza w ostatniej chwili – przybywa do Jerozolimy akurat w momencie, gdy Rzymianie krzyżują pewnego rabbiego z Galilei. Spóźniony król i Skazaniec spotykają się wzrokiem. Tylko znowu: czy to nie jest finał wyobrażony, w nachalny sposób uspokajający słuchaczy? A jeśli nie ma łatwego pocieszenia?
Bardziej realnie brzmiałoby, gdyby nasz bohater na pytanie, gdzie jest Mesjasz, usłyszał jak w wierszu Leśmiana: „Już od dawna pochowany w grobie, / Już szepcą, że go nigdy na świecie nie było!”. I pojął, że raz przeżytych lat nie da się cofnąć…
Poza horyzont?
Tyle że – mam takie wrażenie – odpowiedź płynąca z Bożego Narodzenia brzmi jeszcze inaczej. Z pomocą przyszedł mi w tym roku słynny film „Uczta Babette” Gabriela Axela, obejrzany niedawno po raz enty. To oczywiście opowieść o smakowaniu tytułowej uczty i w efekcie smakowaniu życia, o łączeniu nieba z ziemią. Myślę jednak, że chodzi o coś jeszcze.
W duńskim arcydziele pojawia się opozycja między żyjącymi ascetycznie córkami pastora a wielkim światem, który się o nie upomina, w osobie operowego śpiewaka i nieco lekkomyślnego wojskowego. Kobiety boją się choćby zbliżyć do ziemskich uciech, preferują surową egzystencję oraz służbę miejscowym potrzebującym. Z kolei odtrąceni adoratorzy realizują swoje ambicje i zawodowe zamiary.
A jednak opozycja zostaje zniesiona: wszyscy bohaterowie, niezależnie od swoich wyborów, pod koniec życia czują kłujący ból niespełnienia. Wojak, który z biegiem lat dosłużył się rangi generała, wewnętrznie zbolały pyta sam siebie: czy przeżyte sukcesy mogą przerodzić się w klęskę? Coś przecież nie pozwala mu doświadczyć satysfakcji…
A może odwrotnie: trzeba zaznać w życiu klęsk, bo to właśnie one prowadzą do spełnienia? Genialność „Uczty” sprowadza się do zaskakującej odpowiedzi: los bywa absolutnie nieoczekiwany, życia nie da się wyważyć i zaplanować od początku do końca, podobnie jak do Świąt nie da się „przygotować”, mimo adwentowych postulatów wielu kaznodziejów. Przychodzą za późno, odchodzą zbyt prędko…
A Bóg? Bohaterowie filmu Axela dochodzą do wniosku, że jeśli istnieje, przychodzi do człowieka takiego, jakim on jest: pogmatwanego, rozżalonego, nierzadko przegranego, do naszych słusznych i chybionych decyzji. Przychodzi, mówiąc: w porządku, widzę twój śmiech i twoje łzy, całą twoją drogę. Pytasz o sens? W życiu nie ma rzeczy niemożliwych, bo życie nie kończy się na tym, co było, albo czego aktualnie doświadczasz, przed tobą coś jeszcze. I nie musisz się bać.
Jan Twardowski wyraziłby to w dwóch pozornie banalnych wersach: „Można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie / nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem”. Dlaczego dopiero wtedy? Czy w ogóle się zejdą? Nawet spóźnieni wrócą do domu? Czy ta cicha nadzieja mogłaby pocieszyć czwartego króla?
Przeczytaj też: Kino, portal do wieczności? Rozmowa z Pawłem Maśloną
Wigilia
w tym roku rodzinna wigilia zaczęła się inaczej niż zwykle
było milczenie rozpacz ból i łzy
krwawiły serca
skazane wyrokiem losu na rozstanie
długo trzeba było czekać aż wszyscy się zbiorą
wokół stołu nakrytego białym obrusem
na wszelki wypadek nie zostawiono pustego miejsca
dla nikogo
życzenia z trudem przechodziły przez ściśnięte gardło
a opłatek kruszył się w niezgrabnych dłoniach
jaka szkoda że życia nie można jeszcze raz
zacząć od początku
24 XII 2021