Zima 2024, nr 4

Zamów

Brat Karol i Duśka. Dlaczego warto analizować „dzieje pewnej przyjaźni”

Metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła podczas obchodów stulecia chrztu Polski w Siedlcach, wrzesień 1966 r. Fot. NAC

Teologia ciała w ujęciu Jana Pawła II nie jest kresem rozwoju chrześcijańskiego rozumienia seksualności, a jedynie pewnym jego etapem. Ukształtowane w dialogu z Wandą Półtawską angeliczne postrzeganie seksualności przez papieża wymaga głębokiego, ponownego przemyślenia.

Choć wciąż, częściej w Stanach Zjednoczonych niż w Polsce, prowadzone są badania dotyczące teologii ciała Jana Pawła II i nadal powstają na ten temat poważne prace, to jednak zniknęła ona z oficjalnych narracji kościelnych. W późniejszych latach swojego pontyfikatu sam jej autor zajmował się innymi kwestiami i nawet gdy analizował podobne tematy, odwoływał się bardziej do filozofii i teologii „twardszej” niż ta zawarta w Mężczyzną i niewiastą stworzył ich czy Miłości i odpowiedzialności. Wielu wątków, które zawarł w katechezach z początków swojego pontyfikatu, później już nigdy nie rozwinął. Może rację ma George Weigel, który twierdzi, że papież Wojtyła zostawił te kwestie następnym pokoleniom, a sam zajął się zupełnie innymi tematami.

Wielkiego znaczenia teologia ciała nie miała również w myśleniu Benedykta XVI. W encyklice Deus Caritas est, gdzie Benedykt XVI analizuje miłość, także tę łączącą mężczyznę i kobietę, próżno szukać odwołań do teologii ciała. Jan Paweł II jest owszem cytowany, ale w drugiej części, dotyczącej społecznego znaczenia agape, a nie w paragrafach poświęconych analizie erosa i agape.

Franciszek w Amoris laetitia obficie cytuje wprawdzie Jana Pawła II (zarówno Familiaris consortio, jak i Evangelium vitae), ale do samych katechez o małżeństwie i rodzinie, na których ufundowana jest teologia ciała, odwołuje się zaledwie kilkukrotnie, i to nie w kwestiach, które stanowiłyby istotę „teologii ciała”. Franciszek zresztą zdecydował się na likwidację Papieskiego Instytutu Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną i zastąpienie go Papieskim Instytutem Teologicznym Jana Pawła II dla Nauk o Małżeństwie i Rodzinie.

Teologia w powijakach?

Ta niewielka z pozoru zmiana sygnalizuje jednak – według bliskich współpracowników papieża z Polski, którzy tworzyli tę pierwszą instytucję – ogromny przełom.

„Jedno nowe słowo w tytule mówi wszystko: «dla nauk». Jakich nauk? Nie ma przecież nauk o małżeństwie i rodzinie. Więc o czym ten tytuł mówi? Tylko o tym, że socjologia, psychologia i tym podobne nauki będą decydowały o tym, jak i co należy myśleć o małżeństwie i o rodzinie w nowo powstałym Instytucie. Postulowałem w odpowiednim czasie i miejscu usunięcie imienia św. Jana Pawła II z tytułu Instytutu, ponieważ, jak powiedziałem, nie powinno ono służyć jako listek figowy…

Teologia moralna, a także wojtyłowa antropologia adekwatna zostały usunięte z Instytutu, czy znaczy to zatem, że etykę życia osób w małżeństwie będzie się budowało na sondażowych «słupkach»? Czy fakt, że wielu ludzi kradnie, cudzołoży, kłamie itd., upoważnia nas do zniesienia Dekalogu? Ci, którzy pytają o sens życia i szukają kierunku, w którym należy iść, aby nie minąć się z nadchodzącą na to pytanie odpowiedzią, nie potrafią zamieszkać w domostwie budowanym z socjologicznych i psychologicznych dywagacji na temat małżeństwa i rodziny w tych lub innych tzw. kulturach”1.

Tak komentował te zmiany jeden z twórców pierwotnego instytutu i przyjaciel Jana Pawła II prof. Stanisław Grygiel. I choć przez słowa te przebija wyraźny żal, to trudno nie dostrzec, że Franciszek rzeczywiście zmienił nieco wektor poszukiwań teologicznych w kwestii ludzkiej seksualności.

Ma rację Jan Paweł II, mówiąc, że przeżywanie ludzkiej płciowości kształtuje się przez doświadczenie odmienności płciowej. Jak zatem wpłynęło na niego samego doświadczenie serdecznej przyjaźni z Wandą Półtawską?

Tomasz P. Terlikowski

Udostępnij tekst

Nauki społeczne, medyczne, analiza psychoanalityczna – to wszystko włączane jest do myślenia teologicznego przez Franciszka (a konkretniej jego współpracowników) i prowadzi do powolnej, ale dostrzegalnej gołym okiem zmiany w nauczaniu Kościoła. Papież z mniejszym entuzjazmem odwołuje się do pojęć metafizycznych, a częściej sięga po język socjologii czy psychologii. „Katecheza Kościoła na temat seksualności jest w powijakach”2 – mówił Franciszek do młodych.

Jeśli chcieć te słowa traktować poważnie, to trzeba uznać, że papież nie mówi o braku katechezy poświęconej seksualności (bo tej nie brakuje, katoliccy teologowie moralni od dawien dawna regulowali kwestie moralności seksualnej, a także wypowiadali się na temat ludzkiej seksualności). Wiek XX przyniósł przynajmniej kilka zasadniczych dokumentów poświęconych tym kwestiom, by wymienić tylko Casti connubii Piusa XI, Humanae vitae Pawła VI, teologię ciała Jana Pawła II, a także jego późniejsze adhortacje i encykliki (Familiaris consortio, Veritatis splendor i Evangelium vitae) również zawierające spójne i konsekwentnie wyłożone nauczanie katolickie na temat seksualności. Franciszek ma tego oczywiście świadomość, a jeśli wskazuje na konieczność przeformułowania czy uzupełnienia katolickiej katechezy o seksualności, to zapewne dlatego, że dostrzega, jak potężną rewolucję przyniosły nauki szczegółowe.

Nowy fundamentalizm antropologiczny?

Analiza rozwojowa, psychologia, psychiatria, a także neuronauki wywróciły do góry nogami część założeń głęboko zakorzenionych w myśleniu teologicznym. I albo trzeba zacząć na poważnie uwzględniać ich wyniki w analizach teologicznych, albo pogodzić się z faktem, że drogi teologii płciowości i nowoczesnej nauki będą się rozjeżdżać, a teologia płci zacznie być traktowana jako „poezja”, a nie poważna próba mierzenia się z przedmiotem, jakim dla Kościoła jest nowa wiedza na temat ludzkiej płciowości.

Bez odwagi weryfikacji własnych założeń, odczytywania wciąż na nowo tekstów Księgi Rodzaju (ale także listów Pawłowych) również przez pryzmat tego, co wiemy obecnie dzięki odkryciom nauk szczegółowych, Kościół skazany jest na tworzenie nowej formy fundamentalizmu biblijnego. Jego pierwotna wersja – właściwa części wspólnot ewangelikalnych – oznaczała odrzucenie teorii ewolucji i pozostanie przy „biblijnym” opisie procesu tworzenia świata. Nowa jej forma będzie oznaczać czytanie tekstów kluczowych dla katolickiej antropologii bez odniesienia do nich tego, co wiemy ze współczesnej psychiatrii i seksuologii.

Jak się zdaje, zwolennikiem takiego właśnie „fundamentalizmu antropologicznego” pozostaje kardynał Gerhard Müller, a doskonałym tego świadectwem jest jego odpowiedź na stanowisko Dykasterii Nauki Wiary odnośnie do chrztu dla osób transpłciowych. Aby udowodnić, że żadne zmiany doktryny ani duszpasterstwa nie są konieczne, kardynał cytuje urywek z Ewangelii: „Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę?” (Mt 19,4) i wyciąga z niego wniosek, że „tak naprawdę nie istnieją osoby transseksualne lub homofilne (homoafektywne lub homoseksualne) ani w porządku stworzenia, ani w łasce Nowego Przymierza w Chrystusie. W logice Stwórcy człowieka i świata dwie płcie wystarczą”3. Krótko, prosto i kompletnie nie na temat.

Nikt już przecież nie sugeruje, by astronomii uczyć się z Księgi Rodzaju i nie widać powodu, by na wiedzę, jaką przekazuje nam współczesna medycyna na temat transpłciwości, odpowiadać cytatami z Pisma Świętego, które dotyczą zupełnie innych kwestii niż medycyna. Tego rodzaju zagrożenie nie dotyczy jednak tylko transpłciowości, ale także innych spraw związanych z katolickim rozumieniem seksualności. I właśnie o tym, jak się zdaje, mówił Franciszek, gdy wskazywał, że katolickie nauczanie na temat seksualności jest w powijakach.

Teologia ciała a zmysł wiary ludu Bożego

Wbrew temu, co twierdzą niektórzy kontynuatorzy (a może lepiej powiedzieć: propagatorzy) teologii ciała, wcale nie jest tak, że zdanie o powijakach dotyczy tylko teologii moralnej wyrastającej z Humanae vitae. Magdalena Siemion przekonywała w dyskusji o etyce seksualnej, jaką wywołał artykuł Marcina Kędzierskiego z letniego numeru kwartalnika „Więź”: „Absolutnie zgadzam się z tezą papieża Franciszka, którą autor na wstępie przytacza, że «nauczanie Kościoła o seksualności jest wciąż w powijakach». Rzekłabym: oczywiście, że jest w powijakach, ale właśnie dlatego, że zatrzymało się na Humanae vitae, a po drodze przegapiło – nie rozstrzygam z jakiego powodu – tę perłę, którą jest teologia ciała”4.

Sam też bardzo długo byłem przekonany, że to właśnie w teologii ciała mają się kryć odpowiedzi na niemal wszystkie fundamentalne pytania współczesności. Ona – jako autorska próba połączenia myślenia tomistycznego, głębokiego wglądu fenomenologicznego, odkryć nauk szczegółowych i wreszcie biblijnej medytacji – miała wyprowadzać nas ku o wiele głębszemu rozumieniu ludzkiej miłości i seksualności5. To właśnie w niej i przez nią dokonać się miała najważniejsza rewolucja w myśleniu Kościoła, której skutki mają dopiero rozsadzić i przemienić całą teologię6.

Dlaczego tak się nie stało? Dlaczego, jak przyznaje nawet Siemion, „perła” została przeoczona? Czy rzeczywiście można powiedzieć, że jest to tylko błąd perspektywy współczesnych Wojtyle teologów, medialna tendencja do sprowadzania myśli Jana Pawła II do serii zakazów i nakazów w dziedzinie seksualnej i niezdolność do zmierzenia się z jej głębią? A może pominięcie czy zapomnienie teologii ciała, które – przynajmniej na tym etapie – widoczne jest w myśli Kościoła, związane jest z czymś innym?

Może to „zmysł wiary” ludu Bożego sprawił, że pięknie opisany konstrukt teologiczny, jakim jest teologia ciała, nie przebił się do praktyki Kościoła i jest pomijany przez kolejnych papieży?

Tomasz P. Terlikowski

Udostępnij tekst

Może to element procesu weryfikacji nauczania papieskiego przez doświadczenie wiernych, o którym wspominają zarówno Katechizm Kościoła Katolickiego, jak i dokumenty II Soboru Watykańskiego. W Katechizmie czytamy, że ogół wiernych „nie może zbłądzić w wierze i tę szczególną swoją właściwość ujawnia przez nadprzyrodzony zmysł wiary całego ludu, gdy «poczynając od biskupów aż po ostatniego z wiernych świeckich» ujawnia on swą powszechną zgodność w sprawach wiary i obyczajów” (KKK 99). Myśl ta zawarta jest także w Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium. Ojcowie soborowi wskazują: „Albowiem dzięki owemu zmysłowi wiary, wzbudzanemu i podtrzymywanemu przez Ducha prawdy, Lud Boży pod przewodem świętego urzędu nauczycielskiego – za którym idąc, już nie ludzkie, lecz prawdziwie Boże przyjmuje słowo (por. 1 Tes 2,13) – niezachwianie trwa «przy wierze raz podanej świętym» (por. Jd 3), wnika w nią głębiej z pomocą słusznego osądu i w sposób pełniejszy stosuje ją w życiu” (KK 12).

Może więc – to raczej pytanie niż twarda teza – właśnie „zmysł wiary” sprawił, że ten niesamowity, konsekwentny, pięknie opisany konstrukt teologiczny, jakim jest teologia ciała, nie przebił się do praktyki Kościoła, pomijany jest przez kolejnych papieży i, do pewnego stopnia także za sprawą decyzji Franciszka, został zepchnięty na margines?

Jeśli to przypuszczenie jest prawdziwe, jeśli zawiera choćby ziarno prawdy, to warto zadać sobie pytanie, na czym polegać może problem z „teologią ciała”? Jakie są źródła milczenia, jakie otacza akurat ten element nauczania Kościoła?

Można oczywiście przyjąć (mam tego świadomość), że przyczyną tej sytuacji jest odejście ludzi Kościoła od własnego nauczania, przyjęcie perspektywy nauk szczegółowych w miejsce perspektywy teologii. Tego rodzaju opinie wprost formułują uczniowie Jana Pawła II, dla których antropologiczny skręt, jaki wykonuje obecnie Kościół, jest zdradą nie tylko nauczania ich Mistrza, ale także niezmiennej wiary Kościoła. To jedno z możliwych ujęć, choć warto przypomnieć, że z perspektywy tradycyjnego nauczania Kościoła także część rozważań zawartych w teologii ciała była rewolucyjną zmianą i nie ma powodu, by w swoim rozwoju myślenie katolickie zatrzymywało się na zmianach i zerwaniach dokonanych (w różnych dziedzinach, także tych związanych z moralnością seksualną) przez Jana Pawła II.

Inną opcją jest przyjęcie, że w jakichś kwestiach – może niekoniecznie jeszcze do końca uświadomionych – antropologia adekwatna (jak lubią określać ją teologowie ciała) Wojtyły jest nie do końca adekwatna. Może u jej korzeni leżą jakieś – nieadekwatne, niepełne, nie do końca domyślane – założenia, które czynią ten wielki (co do tego nie mam wątpliwości) projekt nie do końca odpowiednim, obarczonym pewną teologiczną, fenomenologiczną skazą?

Warto przypomnieć, że katechezy o małżeństwie i rodzinie były w istocie dziełem filozofa, napisanym przed rozpoczęciem pontyfikatu i – choć zostały wygłoszone przez papieża jako katechezy – to powinny być oceniane jako dzieło filozoficzne i teologiczne. Identycznie to samo trzeba powiedzieć o książce Miłość i odpowiedzialność, która jest zapisem drogi myślowej Karola Wojtyły, więc analizowana może i powinna być jak każdy inny tekst filozoficzny.

Twórcze uczestnictwo

Nie posiadam narzędzi biblistycznych ani teologicznych, by ocenić adekwatność antropologii teologicznej i biblijnej, jaką tworzył i rozwijał Karol Wojtyła. Dlatego całkowicie pominę ten element jego nauczania. Zamiast tego proponuję namysł nad tym, co w całej myśli Wojtyły jest oparte z jednej strony na wglądzie fenomenologicznym w odczuwanie męskości i kobiecości, a z drugiej na tym, co on sam uznaje za wkład współczesnej psychiatrii w jego i Kościoła myślenie.

Jeśli szukać osoby, która miała unikatowy wpływ na to nauczanie, o której sam Jan Paweł II mówił i pisał, że odegrała szczególną rolę w kształtowaniu się jego myśli, to będzie to – co do tego nie ma wątpliwości – Wanda Półtawska7. Od 1953 r. oboje byli w nieustannym kontakcie, Wojtyła stał się jej kierownikiem duchowym i spowiednikiem. Ona codziennie chodziła na poranną Mszę, po niej spotykała się z młodym księdzem na rozmyślaniu, od niego dostawała tekst do rozważania i wieczorem wspólnie z nim go omawiała. „Gdy nie mogą się spotkać, Wojtyła szykuje teksty z wyprzedzeniem. Półtawska notuje myśli w zeszytach”8 – opisuje tę relację Tomasz Krzyżak. A zeszyty przekazywane są Wojtyle, który zapisuje na ich marginesach wskazówki i ukierunkowuje Półtawską.

Od pewnego momentu wspólnie spędzali część wakacji, wiele wieczorów, ona zwierzała mu się ze wszystkich problemów, a on wciągał ją w świat swojego myślenia. Listy, zeszyty, spotkania – to wszystko kształtuje nie tylko ją (jak chcieliby przekonywać apologeci9), ale także jego. Osierocony we wczesnym dzieciństwie przez matkę, wychowywany przez ojca, a potem – po roku studiów i części okresu wojennego – funkcjonujący w męskim otoczeniu w seminarium, Wojtyła uczył się kobiecości także (choć nie wyłącznie) od Wandy Półtawskiej. Jej doświadczenie, które niekiedy korygował, wpływało również na jego myśl i teologię. Uznanie, że on jej nie potrzebował, oznacza w istocie zanegowanie fundamentów teologii Wojtyły, czyli personalizmu. Relacje, rozmowa, wspólnie spędzany czas określają także myślenie. Geniusze i święci też funkcjonują w pewnym otoczeniu.

I Wojtyła wcale tego wpływu nie ukrywał. Już jako papież pisał do Wandy Półtawskiej: „[…] byłaś i nadal pozostajesz moim ekspertem osobistym od dziedziny Humanae vitae. Tak było od ponad dwudziestu lat i to należy nadal utrzymać”10. Co to oznacza w praktyce? Odpowiedź znajduje się w kolejnych listach z Rzymu kierowanych do krakowskiej przyjaciółki.

Jan Paweł II wskazuje tam: „pewne prace, które masz «na warsztacie» trzeba dopracować, bo się przydadzą […] choćby opracowanie Twoich badań z poradni nt. skutków «abortus» czy też skutków «antykoncepcji»”11. To jasny i dość oczywisty sygnał, że Karol Wojtyła traktował Półtawską nie tylko jako źródło swojej wiedzy na tematy medyczne, ale także jako kogoś, kto był dla niego pewnym autorytetem. Nie ulega wątpliwości, że Półtawska wpłynęła na Miłość i odpowiedzialność, o której sam Wojtyła pisał do niej, że jest „moją/Twoją książką”. Ale jest też jasne, że wpłynęła ona w ogóle na jego myślenie.

„Kapłaństwo niesie ze sobą określone zadania i określone wyrzeczenia. Właśnie dzięki tym wyrzeczeniom możliwe są zadania. Takim zadaniem jest również odkrywanie tych wartości i tych znaczeń, jakie wiążą się z małżeństwem, z czystością, z ciałem – jakie Bóg sam w nich zawarł poprzez dzieło Stworzenia i Odkupienia. Szłaś krok w krok z moim kapłaństwem i uczestniczyłaś od tylu lat w odkrywaniu tych znaczeń i tych wartości. Uczestniczyłaś twórczo”12 – pisał Jan Paweł II do Półtawskiej. Trudno te słowa zanegować, trudno nie dostrzec, że wpływ istniał, i to zarówno na poziomie osobistym, wglądu w kobiecość, jak i naukowym, bo Wojtyła traktował ją także jako eksperta od medycyny13.

Promieniowanie kobiecości

Nie zawsze i nie za każdym razem był to wpływ formalny, oficjalny. Gdy powstawał Memoriał krakowski – czyli dokument przygotowany przez grupę bliskich współpracowników Karola Wojtyły dla Pawła VI, mający go wspierać w obronie zakazu antykoncepcji wewnątrz Kościoła – Wanda Półtawska nie należała do grupy bezpośrednio go przygotowującej. Jej członkami byli bowiem – co jest mocnym znakiem tamtych czasów – wyłącznie księża: bp Stanisław Smoleński, ks. Jerzy Bajda, o. Tadeusz Ślipko, o. Stanisław Podgórski, ks. Juliusz Turowicz. „W spotkaniach uczestniczyli także: ks. Bogusław Inlender, profesor teologii moralnej w warszawskim seminarium, o. Tadeusz Styczeń, współpracownik arcybiskupa w okresie jego pracy na KUL, o. Dominik Wider, profesor w instytutach zakonnych”14 – referuje ks. Paweł Stanisław Gałuszka w fundamentalnej pracy Karol Wojtyła i Humanae vitae.

Czy oznacza to, że Wanda Półtawska nie miała wpływu na kształt Memoriału i na myślenie Wojtyły? Takie założenie byłoby błędem, choćby dlatego, że wiadomo – a wskazuje na to George Weigel w Świadku nadziei – iż to właśnie ona miała fundamentalny wpływ na powstanie Miłości i odpowiedzialności. Stała się bowiem dla Wojtyły z jednej strony źródłem wiedzy i analizy psychologicznej i medycznej, a z drugiej swoistym kobiecym lustrem, w którym mógł on przeglądać się z własną, męską z ducha przecież analizą. Można nawet powiedzieć, że fenomenologiczny wgląd, jaki przeprowadzał w kolejnych swoich dziełach i pismach, wymagał – jako materiału – głębokiego spotkania z kobiecością. I jak się zdaje, to właśnie Wanda Półtawska była jedną z osób, które pozwalały mu tego doświadczyć.

Wanda Półtawska i jej przeżywanie kobiecości to jeden z elementów, które ukształtowały teologię kobiecości i teologię seksualności Karola Wojtyły. Jej kobiecość była pryzmatem, przez który przełamywała się jego męskość i jego myśl.

Tomasz P. Terlikowski

Udostępnij tekst

Intensywność tej intelektualnej relacji wzrosła zaś jeszcze po opublikowaniu przez Pawła VI Humanae vitae, gdy dr Wanda Półtawska stała się jedną z osób, które najwięcej zrobiły dla jej popularyzacji, uzasadnienia, wprowadzenia w polskie życie duchowe i medyczne. Tysiące spotkań, tekstów, uczestnictwo w tworzeniu Instytutu Rodziny w Krakowie – to wszytko jest efektem zaangażowania w recepcję dokumentu, z którym i Wojtyła, i Półtawska byli osobiście związani.

Trudno uznać, że z tych wszystkich zaangażowań, ale też z wielogodzinnych rozmów nic nie pozostało w myśleniu Wojtyły, któremu dał on wyraz w teologii ciała. Wanda Półtawska, jej przeżywanie kobiecości, jej postrzeganie roli kobiety to jeden z elementów, które ukształtowały teologię kobiecości i teologię seksualności Karola Wojtyły i Jana Pawła II. Można powiedzieć – posługując się obrazami z dramatów Wojtyły – że jej kobiecość była pryzmatem, przez który przełamywała się jego męskość i jego myśl. Doświadczenie „promieniowania kobiecości” (by sparafrazować tytuł jego sztuki) dokonywało się również w jej osobistym losie. I właśnie dlatego ich wzajemne relacje, ale także relacje ich myślenia o rzeczywistości warto i trzeba badać.

Medycyna, los i klerykalizm

Jeśli uznać, że kluczowa w tej relacji intelektualnej była wiedza medyczna, jaką przekazywała Karolowi Wojtyle Wanda Półtawska, że to właśnie jej doktorat z psychiatrii (i habilitacja zablokowana przez komunistów, ale też przez zaangażowanie w życie Kościoła) był tym elementem, z którego mógł on czerpać swoją wiedzę, to trudno nie zadać pytania, czy była to rzeczywiście relacja wyłącznie korzystna. Wanda Półtawska była psychiatrą i przez lata pracowała w tym zawodzie, nie ulega także wątpliwości, że wiedzę i zaangażowanie miała. Ale jednocześnie niekiedy – jak się zdaje – skupiona była wyłącznie na pewnych elementach życia swoich pacjentów, a nie na całości ich funkcjonowania.

Tak było, gdy zaniepokojona zachowaniem kolegi z sekcji strzeleckiej Danuta Włodarczyk przyprowadziła do niej – już po pierwszym zabójstwie, choć nikt wtedy o tym nie wiedział – seryjnego zabójcę z Krakowa, Karola Kota. „Po pierwszej wizycie, gdy Półtawska powiedziała, że nic mu nie jest, uwierzyła jej jako specjalistce. Tydzień później Kot zamordował na kopcu Kościuszki młodego chłopca, Leszka Całka”15 – opowiada w wywiadzie dla „Przeglądu” autor książki o Kocie Przemysław Semczuk. W czasie wizyty Półtawska stwierdziła tylko, że Kot jest „nałogowym onanistą” i przepisała mu witaminę B complex.

Czy należy ją za to winić? Niekoniecznie. Można powiedzieć, że psychiatria była wówczas na innym poziomie. Tyle że problemem jest także to, iż sama Półtawska nigdy nawet nie próbowała wyjaśnić swoich ówczesnych diagnoz. Gdy sąd – już w czasie procesu mordercy – wzywał ją na rozprawy, ona nie stawiała się na nich, wyjeżdżała nawet z Krakowa, byle tylko nie zeznawać, a gdy wiele lat później autor książki o Kocie chciał z nią o tym porozmawiać, odmówiła. „Kategorycznie stwierdziła, że nie chce, aby przy tej sprawie pojawiało się jej nazwisko. Pytała, skąd o niej wiem. Gdy powiedziałem, że z akt, odparła: takie akta niech pan do pieca wsadzi”16 – opowiada Semczuk.

Również podejście Wandy Półtawskiej do osób skrzywdzonych seksualnie w Kościele – jak wynika ze świadectw, jakie do mnie dotarły – dalekie było od tego, które uznajemy za odpowiednie. Już gdy psychiatria była świadoma mechanizmu krzywdzenia nieletnich i zależnych dorosłych, gdy wiedziano o krzywdzącym charakterze tezy, iż dzieci są współodpowiedzialne za tego rodzaju przestępstwa – ona to kwestionowała. Jak przekazywali mi ludzie, których wysyłali do niej księża, oskarżała ich o to, że są współodpowiedzialni, że także zgrzeszyli, bo się nie bronili. Tego rodzaju słowa zostawiły w moich rozmówcach głębokie ślady.

I choć akurat ta sprawa wymaga dalszego pogłębienia, badań archiwalnych, to nie jest wykluczone, że jednym (z pewnością nie najistotniejszym, ale jednak znaczącym) z powodów takiego, a nie innego działania Karola Wojtyły wobec części z księży oskarżanych o pedofilię były takie, a nie inne poglądy Wandy Półtawskiej. Z dokumentacji prezentowanej przez analityków wynika, że w przypadku spraw krakowskich niektóre z nich analizował dla Kurii krakowskiej psychiatra. A w tym czasie, znając realia, mogła to być właśnie Wanda Półtawska. I to także wymaga zbadania.

Myślenie Wandy Półtawskiej, jej postrzeganie tych problemów związane było, jak się zdaje, nie tylko z psychiatrią czy medycyną, ale także z niezwykle klerykalnym postrzeganiem kapłaństwa. „Kapłańskie ręce są czyste, czego dotkną, uświęcają – oczyszczają. Czyste ręce to ręce wolne od zachłanności, ręce, przez które działa Bóg, poddane Bogu do dyspozycji […]. Kapłańskie czyste ręce podnoszą w górę Hostię”17 – notowała Półtawska. Tak właśnie spoglądała ona na kapłańskie ręce Wojtyły, a on odbijał się w jej oczach, kształtował – także pod jej wpływem – swój obraz kapłaństwa.

On widzi to głębiej, jego słowa są bardziej teologicznie uporządkowane, ale także u niego widać niezwykłe znaczenie, jakie przypisuje kapłaństwu. W Darze i tajemnicy pisał Jan Paweł II: „Powołanie kapłańskie jest misterium. Jest ono tajemnicą «szczególnej wymiany» – admirabile commercium – pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Człowiek oddaje Chrystusowi swoje człowieczeństwo, by mógł się On nim posłużyć jako narzędziem zbawienia. Chrystus zaś, przyjmując ten dar, czyni owego człowieka jakby swoim alter ego. Jeśli się nie wniknie w tajemnicę tej «wymiany», nie można zrozumieć, jak to się dzieje, że młody człowiek, słysząc słowa: «Pójdź za mną!», wyrzeka się wszystkiego dla Chrystusa w przekonaniu, że na tej drodze jego ludzka osobowość osiągnie całą swoją pełnię”18.

Takie (piękne skądinąd) rozumienie kapłaństwa, jeśli przesłania rzeczywistość bardziej przyziemną, mogło pozostać jednym ze źródeł trudności, jaką było dla Jana Pawła II zmierzenie się z problemem „misterium nieprawości” pośród księży.

„Czułam się osaczona tym pożądliwym tłumem zboczeńców”

Istotne wydaje się także pytanie o to, jakie było doświadczenie własnej kobiecości Wandy Półtawskiej i na ile mogło być ono w miarę adekwatnym obrazem kobiecości, służącym do fenomenologicznych wglądów, których – także poprzez spotkania z nią – dokonywał Wojtyła. Czy jej dramatycznie trudny los można uznać za doświadczenie większości kobiet? Czy raczej jej życie na tyle naznaczone było szczególnym doświadczeniem traumy, że nie sposób uznać jej przeżywania cielesności za wystarczające do fenomenologicznej, egzystencjalnej, osobistej analizy?

Te pytania nie oznaczają odrzucenia owego doświadczenia (bo filozofia otrzymała niezwykły materiał do badań także za sprawą ostatecznych ludzkich doświadczeń w obozach śmierci), a jedynie podają w wątpliwość jego adekwatność w odniesieniu do kobiecej seksualności w ogóle. Życie Półtawskiej było pełne dramatycznych zwrotów i przynajmniej część z nich naznaczyła je piętnem, którego większość z kobiet ze sobą nie niesie (a przynajmniej nie w takim stopniu). Sama zanotowała: „Lager pokazał mi jeszcze więcej tej męskości okrutnej, brutalnej, bezwzględnej. Nie da się zapomnieć nigdy szyderczych uwag i spojrzeń tych mężczyzn, którzy pędzili pejczami nagie kobiety i rozkraczeni w błyszczących butach z cholewami przyglądali się najbardziej cynicznie zwykłym faktom ludzkim, ale które w tej scenerii stawały się najbardziej nieludzkie”19.

Nieukrywane obrzydzenie budziły w niej także kobiety, które w straszliwych obozowych warunkach szukały ciepła, fizycznej bliskości, niekiedy erotycznej przyjemności w homoseksualnych (zapewne często zastępczych) relacjach. „Oczy… wstrętne oczy podglądające naszą nagość. Nie mogłam się rozbierać”20 – wspominała. „Czułam się osaczona tym pożądliwym tłumem, tłumem zboczeńców”21 – uzupełniała.

I wreszcie doświadczenie bliskości śmierci, doświadczenie martwego ciała, umierania obok. „W nocy z łóżka nade mną spadła nagle kobieta. Przez chwilę myślałam, że zleciała, ale potem zorientowałam się, że to jej sąsiadka wyrzuciła ze wspólnego łóżka trupa. Nazajutrz zmarła moja sąsiadeczka – mała Cyganka, której imienia nawet nie znałam. Była zimna i w pierwszej chwili pomyślałam, żeby ją wyrzucić z łóżka, ale potem zrobiło mi się jej żal. Przykryłam ją kocem – miałyśmy jeden koc. Leżała ze mną do końca. Dziś trudno mi powiedzieć, jak prędko nastąpił ten koniec. Nie wiem, ile to było dni i nocy. Następnego dnia, choćbym chciała, nie potrafiłam już jej wyrzucić. Byłam zbyt słaba”22.

A to przecież nie jest koniec jej historii. Już po wypuszczeniu z obozu, gdy wracała do Polski, była świadkiem (a może – jak ostrożnie sugeruje Tomasz Krzyżak w jej znakomitej biografii – ofiarą23) brutalnych gwałtów dokonywanych przez Armię Czerwoną na umęczonych kobietach. „Mężczyźni dzicy, niegodni tej nazwy! Jakżebym chciała to zapomnieć: te dzikie oczy, zaczerwienione białka… Widzę ich, jak gonią jak oszalali po podwórkach i wyciągają z kątów ukrywające się kobiety”24 – opowiadała.

Czy szczególne doświadczenie traumy, jakie było udziałem Wandy Półtawskiej, pozwala uznać jej sposób przeżywania cielesności za podstawę do fenomenologicznej, egzystencjalnej analizy?

Tomasz P. Terlikowski

Udostępnij tekst

I jeśli rację ma Jan Paweł II, gdy wskazuje, że przeżywanie naszej płciowości kształtuje się przez doświadczenie odmienności płciowej, przez doświadczenie męskości u kobiety, a kobiecości u mężczyzny – to nie ulega wątpliwości, że taki właśnie obraz mężczyzn (i kobiet również), takie doświadczenia (w tym bycie królikiem doświadczalnym) musiały wpłynąć na widzenie i przeżywanie przez Wandę Półtawską nie tylko własnej kobiecości, ale też cielesności.

Ona sam była zresztą tego świadoma. „Boże, jakiego wstrętu nabrałam wtedy do ciała ludzkiego – każdego”25 – zapisała w Beskidzkich rekolekcjach. I to odczucie tylko się w niej pogłębiało, nawet gdy rozpoczęła już pracę w poradni jako psychiatra. „Płciowość człowieka, rozpoznana od strony anatomii i fizjologii, a obserwowana w świecie zarówno wcześniej, jak i teraz w poradni, ukazywała się jako siła dominująca w człowieku i upokarzająca go”26 – notowała. I nie ma w tych słowach nic zaskakującego, bowiem pozostają one efektem przeżyć, które na trwałe ją naznaczyły.

„Nie nazywajmy miłością byle czego”

Karol Wojtyła – jak widać w rozmaitych duchowych notatkach samej Półtawskiej – w wielu miejscach próbował to obrzydzenie korygować, wskazywać na chrześcijańskie znaczenie cielesności. Jednak, jak się zdaje, nie zawsze i nie do końca mu się to udawało. Wanda Półtawska bowiem – także gdy był on już papieżem – nieustannie wracała do myśli, zgodnie z którą miłość małżeńska w zasadzie dokonuje się ponad wymiarem zjednoczenia cielesnego, jest poza nim i ponad nim.

W książce Uczcie się kochać pisała: „[…] zjednoczone narządy to nie jest żaden objaw miłości. To jest znak rodzicielstwa, znak, że człowiek jest cielesny, bo dziecko musi mieć ciało. To wcale nie oznacza miłości. To robią ludzie bez żadnej miłości. To sobie faceci kupują za pieniądze. Miłość się rozgrywa w duszy, a nie w ciele. Nie nazywajmy miłością byle czego. […] Chłopak dziewiczy, dziewczyna dziewicza, pokochają swoje własne dusze, poznają wspólny system wartości i odkryją, że mają od Boga dane powołanie, wiążą się węzłem z Bogiem i są małżeństwem, które prowadzi do nieba gromadkę dzieci”27.

Ten nacisk na wyłącznie duchową stronę miłości rodzi podejrzenie, że relacja ta jest u Półtawskiej w zasadzie lub głównie duchowa, a płciowość czy seksualność prowadzić ma jedynie do pojawienia się na świecie dzieci. Czytamy w Beskidzkich rekolekcjach: „[…]widzę, że sformułowanie encykliki H(umanae) V(itae) powinno być w kilku miejscach jaśniejsze. Nie dość jasno postawiony jest problem okresowej wstrzemięźliwości, bo traktuje się ją jednak jako metodę, a to jest zasada ludzkiego działania – dlatego Kościół może ją zaakceptować. Przecież normalne współżycie małżeńskie musi być okresowe”28.

To zaś oznacza, że w pewnym sensie jest ona ostrzejsza niż Paweł VI, a jej rozumienie seksualności jest jeszcze bardziej restrykcyjne.

Warto tu jednak zadać pytanie, czy nie jest to swoisty antropologiczny doketyzm, który w istocie eliminuje cielesność, uznaje ją za nieistotną, pozbawioną sensu i znaczenia, a wszystko sprowadza do duchowości. Spirytualizm tego rodzaju był – i to trzeba zdecydowanie powiedzieć – obcy Janowi Pawłowi II, który teologię płci buduje na radykalnie innych założeniach, wskazując w istocie, że cielesny związek małżeński staje się „ikoną” miłości Bożej. Ta odmienność nie oznacza jednak braku wzajemnego wpływu.

Wojtyła, jak sądzę, odrzucał radykalny antropologiczny doketyzm Półtawskiej, korygował go, a jednocześnie w jakiejś formie mu ulegał. Jego teologia ciała jest bowiem – pod pewnymi względami – angeliczna, opisująca cielesność z perspektywy niemal odrealnionej, pozbawionej codzienności i zwyczajności ludzkiej seksualności. Kobiecość i męskość nabierają u niego niekiedy form idealnych, stają się raczej fenomenem idealnym niż realnie przeżywanym w cielesności doświadczeniem. Identycznie to samo dotyczy przeżywania seksualności, która jest bytem idealnym, a nie pełnym wzlotów i upadków wspólnym wędrowaniem, rozpoznawaniem siebie i wzrastaniem.

Jak się zdaje, pochodną tego angelicznego myślenia jest także uznanie, iż dwa cele aktu seksualnego, jakimi są prokreacja i budowanie miłości, nie mogą wejść ze sobą w konflikt. Tego typu założenie jest racjonalne tylko, jeśli przyjmie się – może nie w tak radykalnej formie jak u Wandy Półtawskiej – że miłość małżeńska dokonuje się jednak głównie na poziomie duchowym, a akt seksualny jest jedynie konieczny do zrodzenia potomstwa.

„Jestem tą najbliższą osobą”

Jeśli szukać źródeł tego szczególnego podejścia do ludzkiej seksualności – bardzo angelologicznego i mistycznego – to być może jednym z jego źródeł była także szczególna więź, jaka łączyła Karola Wojtyłę i Wandę Półtawską. „Jestem tą najbliższą [Ci – dopisek T. P. T.] osobą, jesteśmy – i temu nie da się zaprzeczyć. I zresztą nie chcesz temu zaprzeczyć”29 – pisała ona sama w notatkach tuż po wyborze Wojtyły na papieża.

Nie była to relacja tylko intelektualna, nie tylko sterylnie duchowa, ale ogromnie emocjonalna. „[…] moje serce płacze”30 – opisywała Półtawska własne emocje, które dopadły ją po tym, kiedy zrozumiała, że po wyborze „brata” (tak go określała) na papieża nie ma już powrotu do wcześniejszych relacji. „A ja jestem jak drzewo na uschłej nagle glebie. Jak dzwon pusty, który nie uchwycił rezonansu, bo brak mu serca! Jak las w jesieni bez nadziei wiosny”31 – dodawała. „Jak będzie ze świętami? Przecież musimy być razem jak dawniej”32 – pisała do Jana Pawła II.

Takich zapisków w Beskidzkich rekolekcjach znajdziemy o wiele więcej. I nie dotyczą one tylko okresu, gdy Wojtyła został wyniesiony do godności papieskiej, ale także czasu wcześniejszego, gdy jeszcze jako metropolita krakowski uczestniczył w obradach II Soboru Watykańskiego. „Bo cóż właściwie jest tęsknota? Jakiś brak, odczucie braku, a przecież równocześnie mimo rozłąki i oddalenia, przecież poczucie, więcej pewność bliskości. […] Oddalenie pogłębia bliskość”33 – notowała w latach 60. Półtawska. A jeszcze wcześniej, już nie odnosząc się bezpośrednio do Wojtyły (choć jej notatki do niego – jako kierownika duchowego – były adresowane) pisała wprost o miłości.

„Miłość jest ponad relacją serca. Jeżeli serce kieruje ku pożądaniu, miłość musi serce opanować […]. Serce musi być poddane pewnej dyscyplinie. Kochać człowieka to kochać jego powołanie, a powołaniem człowieka jest zawsze świętość, więc miłość prawdziwa w żadnym odcieniu nie może występować przeciwko świętości, a więc przeciwko czystości, jest zdolna do ofiary, do poświęcenia. Miarą bliskości jest akceptacja powołania. Jeżeli rozumiesz powołanie tej ukochanej osoby, to się do niej zbliżasz przez realizację losu34.

Tę szczególną bliskość i relację widać zresztą nie tylko w słowach. Gdy Wanda Półtawska dowiaduje się, że jest śmiertelnie chora, że może umrzeć, to informuje o tym jedynie Karola Wojtyłę. Mąż – choć dopytuje o jej stan zdrowia – dowiaduje się o chorobie tuż przed operacją, i to dopiero wtedy, gdy „brat” wprost nakazuje jej powiedzieć o tym mężowi. Dziwna to jednak relacja małżeńska, a wrażenie to pogłębia jeszcze język, jakim Wanda Półtawska pisze w tamtym czasie o swoim mężu.

„Okłamuję go, kłamię swobodnie i gładko”35 – pisze. „Andrzej wieczorem spojrzał na mnie i nagle rozpłakał się: «Co ci jest, jesteś tak strasznie mizerna? Powiedz, nie ukrywaj przede mną». Wybuchnęłam śmiechem. Uspokoił się. Wiem, przecież, że czekał uspokojenia, nie prawdy”36 – notowała wówczas.

Niestety – może dlatego, że sam jestem żonatym mężczyzną – nie przekonuje mnie wyrażona przez Magdalenę Siemion myśl, że okłamywanie męża (a tak określa to sama Półtawska) jest jakimś szczególnym dowodem miłości do niego. Popularyzatorka teologii ciała wskazuje: „czyż nie jest bowiem tak, że tych, których najmocniej kochamy, i tych, którzy są nam szczególnie bliscy, chcemy chronić przed cierpieniem i złymi informacjami? Dla mnie to właśnie dowód miłości”37. Cóż, mam jednak nieco inne rozumienie miłości, a zawiera się w nim także prawda i uczciwość małżeńska. I z pewnością wolałbym, żeby moja żona, jeśli kiedyś zachoruje, ze swojego bólu i cierpienia zwierzała się raczej mnie niż księdzu, nawet najbardziej świętemu.

Czy to relacja wzorcowa?

Odpowiedź Karola Wojtyły (a potem Jana Pawła II) na te pełne emocji słowa Wandy Półtawskiej jest zawsze stonowana. On jest w tej relacji kimś, kto prowadzi i przewodzi.

Pisał do niej: „Czytając je [listy od Półtawskiej – dop. T. P. T.], widziałem, jak cierpisz, jak się męczysz ze sobą, jakie myśli Cię «nawiedzają», co czujesz. Dobrze, że mi to wszystko piszesz – zawsze to mówiłem i dziś także to mówię, właśnie dlatego, iż wiem, że tylko do «brata» możesz to wszystko napisać czy powiedzieć. Czytając to wszystko, co piszesz, jestem jakoś z Tobą. Z kolei myślę nad tym – i modlę się na kanwie tego, co przeczytałem. Zawsze tak czyniłem. To była moja metoda bycia «bratem»”38.

On sam traktował Dusię (tak do niej się zwraca i pisze) jako duchową siostrę, której obozowe, a także związane z kolejnymi chorobami cierpienie było w pewien duchowy sposób ofiarowane za niego. Ale jest ona dla niego także kimś, kto szczególnie głęboko rozumie jego własną teologię ciała, jego myślenie moralne, a także kto pozostaje w pewnym sensie współautorem jego dzieł poświęconych płciowości.

I żeby nie było żadnych wątpliwości: nie sugeruję, że relacja ta – by posłużyć się terminologią klasycznej teologii moralnej – była nieczysta. Jeśli coś sugeruję, to co najwyżej fakt, że była ona dalece nietypowa, niestandardowa, nieczęsto spotykana, a to oznacza także, że niemogąca być wzorem i standardem dla relacji między innymi ludźmi.

Magdalena Siemion pyta mnie: „Czy naprawdę tak trudno uwierzyć w czystą, piękną, bożą przyjaźń pomiędzy kobietą a księdzem? (o zgrozo, jak to brzmi!). Współczesnemu człowiekowi i, zdaje się, samemu autorowi tekstu wydaje nie mieścić się w głowie, że tak można. Można! Zwłaszcza gdy relacja ta dotyczy ludzi świętych, bo o tym, że tak jest, chyba nikt nie wątpi”39.

Odpowiadam, że – niezależnie od tego, jak oceniam osobistą świętość Wandy Półtawskiej (daleki byłbym od jej wynoszenia na ołtarze, mimo licznych zasług) – jeśli coś podaję w wątpliwość, to co najwyżej tezę, że ta relacja powinna być wzorcowa dla innych relacji i że w oparciu o nią można budować standard relacji między zamężnymi kobietami a księżmi. Owszem, może się zdarzyć, że w tak bliskiej relacji zachowana zostanie wstrzemięźliwość, lecz doświadczenie, a także wiedza psychologiczna uczą, że nie jest to bynajmniej sytuacja standardowa. Zazwyczaj jest inaczej.

Istotniejsze jest jednak co innego. Otóż obraz relacji, seksualności, małżeństwa i kobiecości, jaki uzyskuje się z wglądu w tę relację, nie tylko nie jest standardowy, ale też nie jest właściwy temu, co zarówno Jan Paweł II, Wanda Półtawska, jak i Kościół nauczają o obowiązkach stanu. Półtawska bowiem nie tylko „okłamywała męża” (co, jak się zdaje, nie jest zgodne z nauczaniem Kościoła), ale też, co przyznaje w licznych miejscach, całymi miesiącami nie zajmowała się własnymi dziećmi, bo służyła Kościołowi.

„Wszystkie niedziele do świąt zajęte, ale czy mogę odmówić? Nie mogę. I dzieci muszą to zrozumieć”40 – notuje. „Trzeci rok nie mam z nimi niedzieli” – pisze w innym miejscu. „W przerwach między wykładami modliłam się, żeby moja nieobecność w niedzielę nie była krzywdą dla naszych dzieci. Ale gdy wróciłam wieczorem, okazało się, że dopiero odrabiają lekcje, bo poszły do kina. Zabrakło oka rodziców”41 – zauważa, a dalej pisze, że cały jej dzień, a była to niedziela, był… „pełen myśli o Bogu”. „Może więc nawet dobrze, że w tym dniu zajmowałam się Bogiem bardziej niż naszymi dziećmi. Za dzieci modliłam się, jak zawsze o to samo, o ich świętość”42.

Karol Wojtyła – choć był blisko tej rodziny, choć zawsze pytał o córki i o męża, choć spędzał z nimi wakacje – nie tylko nie korygował tego stylu życia, ale wręcz nakładał na Wandę Półtawską kolejne obowiązki. Jej córki zaś, co bardzo ostrożnie sugeruje Tomasz Krzyżak, były o przyjaźń matki z wujkiem „co najmniej zazdrosne”.

Autor biografii Wandy Półtawskiej pisze: „Jak w tym kontekście tłumaczyć notkę Półtawskiej z 2 listopada 1978 roku: «Marysia ma dobre serce, napisała, że dzień po Twojej intronizacji, na którą patrzyła w telewizji, był największym dniem jej życia»? Czy to autentyczna radość z faktu, że przyjaciel rodziny, Wujek, został papieżem? Czy raczej radość z powodu tego, że dwudziestoletnia dziewczyna odzyskała matkę? A może i jedno, i drugie? Nie ruszam tego…”43.

I chodzi mi nie o to, aby tę sprawę „ruszać”, lecz o zadanie pytania, czy z perspektywy tego, co i Wanda Półtawska, i Karol Wojtyła mówili o rodzinie, małżeństwie i rodzicielstwie, można ocenić jej własne życie. Czy ideologia (nawet jeśli zbudowana na teologicznych podstawach) nie była sprzeczna z praktyką?

Skorygować doświadczenie

Mam świadomość, że to, co napisałem, jest tylko szkicem, wstępem do głębszych badań, analiz, koniecznych studiów. Ale jeśli choć część z intuicji, jakie wskazuję, okaże się prawdziwa, to może właśnie w tym szukać trzeba przyczyny, dla której „teologia ciała” Wojtyły niekoniecznie zakorzeniła się głęboko w myśli Kościoła? Może to jej angelizm, odseparowanie od codziennego doświadczenia małżeństwa, a także obraz kobiecości wyrastający raczej z głębokich traum i marzeń niż z rzeczywistości jest powodem, dla którego „zmysł wiary” Kościoła pomija, przemilcza akurat ten element dziedzictwa Wojtyły?

Jeśli wczytać się w Amoris laetitia, to widać, że adhortacja ta jest o wiele bliższa bardzo zmysłowemu przeżywaniu seksualności i miłości. „Musi istnieć jakiś powód tego, że miłość bez przyjemności i namiętności nie wystarcza, aby symbolizować jedność ludzkiego serca z Bogiem” – wskazuje Franciszek (AL 142). I, jak się zdaje, w tym kierunku prawdopodobnie pójdzie obecnie rozwój myślenia katolickiego.

Czy to oznacza, że myśl Jana Pawła II, a także doświadczenie Wandy Półtawskiej zostaną całkowicie odrzucone? Czy powinniśmy się z nimi rozstać i potraktować je jako wyraz próby racjonalizacji traumatycznych przeżyć? Czy zostaną one uznane w przyszłości raczej za zapis osobistego doświadczenia Wojtyły niż za oficjalne nauczanie Kościoła?

Odpowiedź na te pytania wcale nie jest prosta. Trudno bowiem z jednej strony nie uznać, że antropologiczny doketyzm proponowany przez Wandę Półtawską, a także – ukształtowane w dialogu życia z nią – angeliczne postrzeganie seksualności Jana Pawła II potrzebują przekroczenia, przedefiniowania, dalszych analiz. I to się w Kościele dzieje, także za sprawą papieża Franciszka. Nie powinniśmy jednak, i to także ma ogromne znaczenie, zapominać o doświadczeniu depersonalizacji, odebrania godności, jakiego świadkiem pozostawała Wanda Półtawska, a którego doświadczały – nie tylko podczas II wojny światowej – i doświadczają miliony kobiet.

Opis okrutnej męskiej seksualności, przed którą Półtawska ucieka w świat miłości duchowej, jest doświadczeniem wielu kobiet także obecnie. Gwałty w czasie kolejnych konfliktów zbrojnych, skala nadużyć seksualnych wobec małoletnich, ale i dorosłych kobiet, sprowadzanie ich do poziomu przedmiotów seksualnych (na co reakcją była akcja #MeToo) – to wszystko uświadamia ciemną stronę seksualności. Analiza – zarówno teologiczna, jak i filozoficzna – nie może i nie powinna o tym zapominać.

Wesprzyj Więź

Optymizm, z jakim do płciowości podchodzi Franciszek, choć wypływa z chrześcijaństwa, musi być uzupełniany przez realizm, którego źródłem są choćby doświadczenia Wandy Półtawskiej. I jedno, i drugie jest w Kościele potrzebne, ale – o czym też warto pamiętać – nie wolno absolutyzować tylko jednego doświadczenia, co jak się zdaje, było udziałem Półtawskiej. Nie ulega jednak wątpliwości, że teologia ciała nie jest kresem rozwoju chrześcijańskiego rozumienia seksualności, a jedynie pewnym jej etapem. I to takim, który wymaga naprawdę głębokiego ponownego przemyślenia. •


1 St. Grygiel, Zmierzch papieskiego Instytutu dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną?, https://www.teologiapolityczna.pl/instytut-jana-pawla-ii-pod-znakiem-zapytania-rozmowa-z-prof-stanislawem-grygielem-2 [dostęp: 30.11.2023].
2 Młodzi ludzie zadają drażliwe pytania papieżowi cz. 2, https://www.idziemy.pl/kultura/mlodzi-ludzie-zadaja-drazliwe-pytania-papiezowi-nbsp-cz-2/77982 [dostęp: 30.11.2023].
3 Cardinal Müller responds to Pope Francis’ dubia on ‘transsexual’ godparents, baptisms, https://www.lifesitenews.com/analysis/cardinal-muller-pope-francis-dubia-transsexual-godparents [dostęp: 30.11.2023].
4 M. Siemion, Rewolucja już była, ale nikt jej nie zauważył. Jeszcze o teologii ciała, https://www.wiez.pl/2023/08/22/rewolucja-juz-byla-ale-nikt-jej-nie-zauwazyl-jeszcze-o-teologii-ciala [dostęp: 30.11.2023].
5 Szerzej na ten temat: J. Kupczak, Dar i komunia. Teologia ciała w ujęciu Jana Pawła II, Kraków 2006, s. 151–156.
6 G. Weigel, Świadek nadziei, tłum. M Tarnowska, J. Piątkowska, D. Chylińska, J. Illg, R. Śmietana, Kraków 2005, s. 433.
7 Rozwijam tu argumentację przedstawioną w tekście Teologiczne konsekwencje pewnej przyjaźni, „Plus Minus” 28–29.10.2023.
8 T. Krzyżak, Wanda Półtawska. Biografia z charakterem, Kraków 2017, s. 179.
9 „Konsekwencje teologiczne pewnej przyjaźni rzeczywiście były, ale głównie dla Wandy Półtawskiej, a nie Karola Wojtyły” – przekonuje Magdalena Siemion. Zob. M. Siemion, Karol, który nie potrzebował Wandy. Polemika z Tomaszem P. Terlikowskim, „Plus Minus” 18–19.11.2023.
10 W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje. Dzieje przyjaźni księdza Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich, Częstochowa 2008, s. 377.
11 Tamże, s. 383.
12 Tamże, s. 387.
13 G. Weigel, dz. cyt., s. 194.
14 P. St. Gałuszka, Karol Wojtyła i „Humanae vitae”. Wkład arcybiskupa Karola Wojtyły i grupy krakowskich teologów w encyklikę Pawła VI, Warszawa 2018, s. 226–227.
15 „Przegląd”: Chodzi o historię, nie o trupy. Z Przemysławem Semczukiem rozmawia Martyna Słowik, https://wiadomosci.onet.pl/y6389sw [dostęp: 30.11.2023].
16 Tamże.
17 W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje, dz. cyt., s. 105.
18 Jan Paweł II, Dar i tajemnica, Kraków 2005, s. 70–71.
19 W. Półtawska, O więcej niż życie. Biografia w zarysie, Częstochowa 2023, s. 78.
20 Tamże, s. 83.
21 Tamże.
22 Tamże, s. 131–132.
23 T. Krzyżak, Wanda Półtawska, dz. cyt., s. 152.
24 W. Półtawska, O więcej niż życie,dz. cyt., s. 135–136.
25 W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje, dz. cyt., s. 66.
26 Tamże, s. 32.
27 W. Półtawska, Uczcie się kochać, Częstochowa 2015, s. 31–32.
28 W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje, dz. cyt., s. 297.
29 Tamże. s. 369.
30 Tamże, s. 360.
31 Tamże.
32 Tamże, s. 366.
33 Tamże, s. 148–149.
34 Tamże, s. 95–96.
35 Tamże, s. 65.
36 Tamże.
37 M. Siemion, Karol, który nie potrzebował Wandy, dz. cyt.
38 W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje, dz. cyt., s. 377.
39 M. Siemion, Karol, który nie potrzebował Wandy, dz. cyt.
40 W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje, dz. cyt., s. 300.
41 Tamże. s. 316.
42 Tamże, s. 317.
43 T. Krzyżak, Wanda Półtawska, s. 174.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2023.

Podziel się

1
Wiadomość