Co z tego, że wypadniemy lepiej lub gorzej w takim czy innym badaniu, skoro traktujemy je jak ranking popularności?
Na początku grudnia pojawiły się wreszcie długo oczekiwane wyniki badania PISA, mierzące efekty kształcenia 15-latków. Poprzednie edycje – ostatnia w 2018 roku – cieszyły się w Polsce sporą popularnością, bo wychodziło w nich, że znajdujemy się w czołówce zestawienia. A w tym roku okazuje się, że już tak kolorowo nie jest…
Dlaczego warto zachować dystans wobec tych wyników?
Środek stał się celem
Badanie PISA pozostaje wiarygodnym i porównywalnym międzynarodowo narzędziem badania wyników kształcenia w zakresie umiejętności czytania, matematyki i nauk przyrodniczych. Wiadomo, że nie ma narzędzi idealnych, ale to jest naprawdę dobre.
A jednak, jak w każdym badaniu, da się je zmanipulować na różne sposoby. Z jednej strony można dopasować egzaminy krajowe pod testy PISA, wtedy uczniowie – ucząc się do egzaminów – jednocześnie przygotowują się do testu.
To dozwolone, ale nie wszystkie kraje grają w tę grę. A nie grają, bo celem edukacji nie jest… osiąganie dobrych wyników w PISA. Ale oczywiście Polska gra, a dokładniej grała, bo nowy egzamin ósmoklasisty od tego odchodzi, choć niekoniecznie w dobrym kierunku…
Z drugiej strony, choć to niedozwolone, można manipulować próbą. Jak? Dyrektor nieoficjalnie „odsuwa” słabszych uczniów od pisania. Prowadzący badanie powiedzą, że to niemożliwe, a jednak znam takie historie z pierwszej ręki. Powód okazuje się głupi i prosty – żyjemy w tyranii rankingów, więc dyrektorzy na wszelki wypadek próbują robić wszystko, żeby wypaść lepiej, korzystniej. PISA ostatecznie traktowana jest bardziej jak konkurs niż badanie.
Tak dochodzimy do pierwszego ważnego wniosku. Choć nie potępiałbym testów (bo one są tylko narzędziem mierzenia), warto widzieć, że w dobie „rankingozy” testy często przestają być środkiem, a stają się celem. Oczywiście mogą sprzyjać uczeniu się, ale… No właśnie, ale trzeba wiedzieć, jakie są ich ograniczenia, wady i słabości. Kiedy się o tym zapomina, a zostaje samozachwyt wynikami PISA, można dojść do wniosku, że nasz system edukacyjny jest super, nawet jeśli każdy trzeźwo myślący człowiek wie, że to nieprawda.
Więcej nie znaczy lepiej
Jest jeszcze jeden pośredni sposób na manipulowanie wynikiem PISA, który łatwo wykazać. Chodzi o czas spędzony na naukę. Polscy uczniowie poświęcają relatywnie o wiele więcej godzin na naukę niż uważają szkoły, co wynika choćby z praktyki zadań domowych, a tak naprawdę korepetycji.
Ładujemy w edukację ogromne zasoby czasowe i prywatne pieniądze, poza szkołą, żeby osiągać lepsze wyniki. Czy to źle? Tak, i to z trzech powodów. Konserwujemy fatalną pracę szkół, obciążamy dzieci nadmierną pracą, którą mogłyby wykonać w szkole, a także generujemy nierówności.
Wszystkie wspomniane czynniki sprawiają, że przez lata królowaliśmy w PISA.
Na Zachodzie lepiej? Żadną miarą
I kolejny ważny czynnik, którego nie można ignorować: w edycji 2018 imigranci stanowili 0,6 proc. badanych, obecnie to niecałe 5 proc.
Dla porównania, w krajach takich jak Niemcy, Francja czy Szwecja, które w zestawieniu zostają daleko za nami, odsetek uczniów z doświadczeniem migracji przekracza 20 proc. A niestety ci uczniowie mają gorszy background edukacyjny, i na dodatek miewają problem z językiem. To kompletnie zaburza porównywalność wyników.
Czy to oznacza, że ich systemy edukacyjne są dobre? Żadną miarą. Choćby takie Niemcy mają tragiczny system edukacji nie-wyższej i zawsze zachodzę w głowę, czemu urzędnicy naszego MEN-u na wizyty studyjne wybierają właśnie zachodniego sąsiada. Naprawdę, nie wszystko, co za Odrą, jest dobre…
Tylko że jest jedno „ale”: nawet jeśli nasz system wydaje się lepszy, to wcale nie oznacza, że funkcjonuje prawidłowo.
Skąd ten spadek?
No dobrze, to teraz pora przejść do przyczyn naszego spadku w PISA 2022. Co było jego powodem? Przede wszystkim w pandemii „zgubiliśmy” 20 proc. uczniów, znaleźli się oni poza systemem. Trudno się zatem dziwić, że średnia wyników jest słabsza niż w 2018. Wiemy już z innych badań, że dla części uczniów strata spowodowana pandemią okazuje się nie do nadrobienia.
Co więcej, nasze szkoły pozostawały zamknięte chyba najdłużej w całym OECD (zwłaszcza szkoły ponadpodstawowe), a MEN niespecjalnie ogarnął temat zagubionych uczniów i jakości edukacji zdalnej. Inna sprawa, że mamy nad Wisłą 150 tys. uczniów z Ukrainy, którzy także są „zagubieni”. Nie ma ich ani w polskich, ani w ukraińskim systemie edukacyjnym.
A czy wpływ na wyniki miała likwidacja gimnazjów? Tak, to był błąd, ale nie przeceniałbym jego wpływu w tak krótkim okresie. Wpływ był techniczny. Po prostu po reformie badanie musiało być przeprowadzone także w szkołach branżowych.
A tam trudniej manipulować wynikami – nie da się schować słabszych uczniów, bo nie miałby kto tego testu pisać… To może, poza pandemią, tłumaczyć tak skokowy wzrost uczniów osiągających wynik poniżej poziomu 2 na sześciopunktowej skali i ogólny spadek średniego rezultatu.
Nie trzeba było orać
Co z tego wszystkiego wynika? Czy PiS zaorał polską szkołę, jak to się słyszy w różnych miejscach? Nie, nie zaorał – ale nie dlatego, że nie umiał tego zrobić czy nie próbował (minister Czarnek zrobił na tym polu naprawdę wiele „dobrego”). Przyczyna okazała się inna – niespecjalnie było już co orać.
Dlatego, dla dobra Polski, na chwilę przestańmy się ekscytować wynikami PISA, bo one w gruncie rzeczy naprawdę niewiele nam mówią. Jeśli coś mówią, to potwierdzają zapaść edukacji na prowincji, ale to wiemy bez PISA. Zdajemy sobie przecież sprawę, że nierówności edukacyjne rosną w zatrważającym tempie.
Byłoby lepiej, gdybyśmy te wyniki potraktowali jako przynaglenie do reformy strukturalnej, a nie politycznej. Obawiam się jednak, że skończy się, jak zawsze. Tak jak PiS rytualnie chwalił się wynikami, tak dziś będzie nimi okładany. Jak to szło? Kto od miecza wojuje…
Sęk w tym, że problem leży zupełnie gdzie indziej, co zresztą zostało już opisane w setkach tekstów i videoblogów. No ale przez kilka dni poekscytujemy się wynikami PISA, a potem co? Nic.
Mam jednak radykalną (utopijną?) nadzieję wbrew nadziei, że temat zainteresuje choćby przyszłą minister edukacji. Chciałbym życzyć wszystkim dobrych dni. Uczniom i nauczycielom także, choć wiem, że ich dni jak zawsze i tak będą złe. Bo czyż mogą być inne w szkole, w której tak naprawdę mało kto czuje się dobrze?
Przeczytaj też: Matura 2023, czyli katastrofa egzaminacyjna
To gdzie ten problem leży?
Czuję niedosyt.
W mojej opinii to nie reformy strukturalnej szkoła potrzebuje, a mentalnej, gdzie uczeń będzie traktowany jak „współpracownik”, a nie z założenia jak cwaniak-kombinator.
Pracuję w szkole od 15 lat. Mam za sobą doświadczenie emigracyjne (w Szwajcarii) i oglądanie innego systemu szkolnictwa od wewnątrz, jako rodzic. Po powrocie do Polski od razu zaczęłam pracę w szkole. Słucham i czytam opinie o tym, jak to w szkole jest źle, jak ją zmienić, że system trzeba rozwalić, bo niszczy wszystkich. Widzę, że jest źle. Towarzyszę dzieciom i dorosłym w szkole i widzę ich zmęczenie, rozdrażnienie, rezygnację. Odnoszę jednak wrażenie, że spora część grona pedagogicznego (z dyrektorami włącznie) nie wie, jak dokonać zmiany. Zgadzam się z @Basia, że potrzebna jest zmiana mentalna. Myślę jednak, że ona powinna zacząć się tam, gdzie kształceni są nauczyciele. Jeśli trafia się nauczyciel. który byłby nawet chętny do zmian, po prostu nie wie, jak to zrobić. Rozbija się o brak wiedzy psychologicznej i pedagogicznej (szczególnie „przedmiotowcy” – chyba, że zdarzy się pasjonat, który ową wiedzę zdobywa na własną rękę, bo przygotowanie pedagogiczne dla nauczycieli jest śmiechu warte), niechęć środowiska, dyrekcji („co tu pani znowu wymyśla?”), niechęć rodziców, którzy są „produktami” systemu. Myślę, że zmiana systemu (powolna – nie oszukujmy się!) powinna zacząć się na uczelniach kształcących przyszłych nauczycieli. Tylko kto ma ją tam rozpocząć?…. Miejmy nadzieję, że ktoś zacznie się przyglądać temu problemowi.
A co do nowej pani minister, to bolesne jest to, że o świecie pedagogicznym decydować będzie nie-pedagog. Doceniam wykształcenie MBA, które może być pomocne w zarządzaniu, ale brak mi jednak „człowieka z wewnątrz”, który oprócz wiedzy dotyczącej zarządzania miałby również wiedzę psychologiczną i pedagogiczną, i znał środowisko.
To bardzo ważne, co Pani pisze, ale niestety historia rozwoju Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie pokazuje, że kształcenie pedagogów to coś wręcz wstydliwego w uniwersyteckim postrzeganiu (dawniej Akademia Pedagogiczna zaczęła rozbijać, czy inaczej „rozszerzać” ofertę, zmieniła się w uniwersytet, który zmienił w tym roku nazwę na Uniwersytet Komisji Edukacji, Pedagogiczny okazał się „fe”). To bardzo symboliczne. Miejsce dedykowane pedagogice, staje się wszystkim i niczym. Z resztą to problem wielu uczelni w Polsce. Kompleks uniwersytetów. Każdy chce być profesorem Oksfordu. A potrzeba społeczna? Kogóż ona obchodzi?
Edukacja w Polsce jest oderwana od życia na każdym poziomie. Kto uczy staje się ważniejsze od kogo.
Bardzo dziękuję za odniesienie się do mojego komentarza. Mam koleżanki, które kończyły jeszcze SN (studium nauczycielskie) i poziom ich przygotowania bije na głowę dzisiejszych absolwentów studiów licencjackich a nawet magisterskich. Praca z dziećmi to bardzo odpowiedzialna robota. Ciekawe, kto poszedłby do „nie do końca douczonego” dentysty….
W mojej opinii najszybszej zmiany wymaga system oceniania. Obecnie ocena jest 'batem’ nauczyciela, w zasadzie jedynym. To powoduje ogromne wypaczenie calego procesu uczenia. Bo jak dziecko zapomni ćwiczeń – jedynka, jak coś głupiego powie albo zrobi – jedynka, spóźni się – jedynka. Moim zdaniem dla nauczyciela powinny być dostępne wyłącznie oceny pozytywne, a to uczeń powinien starać się je uzyskać, przez udział w różnych formach – aktywność w czasie lekcji, podejmowanie prac, udział w dobrowolnych sprawdzianach itp. Tylko okresowo, im uczniowe strasi tym żadziej – np od co kilka tygodni w młodszych klasach do półrocza w liceum, test z wiedzy pozwalający na zaliczenie danego poziomu edukacyjnego – ale wyłącznie z wynikiem 0-1, czyli albo zaliczył albo nie. Odpowiednia liczba ocen powinna zwalniać z testu. Pytania do testu powinny być opublikowane na poziomie MEN przed rozpoczaciem semestru, spora liczba, kilkaset – a potem na tescie randomowy dobór przez aplikację MEN np 20 pytań. Kazdy piszący miałby w klasie pewnie inne pytania – odpada problem sciągania. Nauczyciel nie musiałby nawet sprawdzać, tylko skan i sprawdzić mógłby automat. Mozna by pisać na tabletach. Test mogłby robic tez spokojnie dowolny nauczyciel, tylko pilnowanie. Taka zmiana by spowodowała rewolucje w podejsciu uczniow do nauczyciela – zamiast osoby która może zaszkodzić, byłby osobą ktora moze pomóc.
Bardzo ciekawe propozycje, godne przemyślenia. Ja bym jednak dodała redukcję materiału na rzecz jego solidnego opanowania. Dzisiaj mamy system „sygnalizowana” na lekcji materiału do samodzielnego opanowania. Uczniowie z przymusu gonią z opanowaniem materiału i wychodzi z tego stare zakuć, zdać, zapomnieć- o zrozumieniu i pamięci trwałej nie ma mowy. Ale zanim rzeczy istotne spróbujemy zmienić, zmieńmy to, do czego wszyscy są zgodni – wagę dziecięcych plecaków. Ja miałam ciężki tornister w latach 80tych, moja córka w 2007, mamy 2023 i nic się nie zmieniło- tornister syna waży tyle ile on sam i powoduje wady postawy. Taką edukację lepiej zaorać, przynajmniej szkody na zdrowiu ograniczymy, bo wygląda na to że nie potrafimy niczego w edukacji zmienić na lepsze. Dlatego czarno widzę te Pana pomysły- fajne i nowatorskie ale za trudne w tym społeczeństwie.
Nie chcę być złośliwy Panie Jerzy ale pisze się „rzadziej” a nie „żadziej”.
No racja, tak oto dalem sie poznac, dziekuje za zwrocenie uwagi. Choc pewnie nie powinno, bardzo mnie ten blad rozweselil.
Naprawdę jedynka „za wszystko”?! Nie wiem skąd Pan ma takie dane, chyba z czasów głębokiego PRLu…
A ja doloze jeszcze inna refleksje. Od 16 lat ucze w Niemczech. Polscy uczniowie, ktorzy przeprowadzili sie za Odre wraz z rodzicami sa na duzo wyzszym poziomie wiedzy przedmiotowej jak ich niemieccy rowiesnicy. To rzuca sie w oczy, gdy w klasie mam czasami z uczniami pochodzacymi z osmiu roznych narodowosci.
Dlatego z pewnoscia podstawy nauczania sa bardziej obszerne w Polsce jak gdzie indziej.
Chcialbym jednak zwrocic uwage na inna specyfike: ponad 30% niemieckich uczniow od 16 roku zycia uczy sie w szkolach zawodowych (system dualny). Uczniowie pojawiaja sie w szkole raz albo dwa razy w tygodniu (lub 4 tygodnie w bloku), a reszte czasu spedzaja normalnie na budowie, w warsztacie czy w szpitalu. I to jest piekne! Nie musze juz zmuszac 16-18 letnich uczniow do koncentracji uwagi, bo oni i tak sie ciesza, ze raz w tygodniu moga pobyc razem w klasie z kumplami. System dualny rozwiazalby wiele frustracji i obnizyl ogolny poziom stresu w szkolach.
Nie za bardzo wiem kto się ekscytuje wynikami PISA. Przepraszam, mam sporą grupę znajomych nauczycieli, wśród nich również zarządzających szkołami. Dla mnie edukacja powinna być podporządkowana rynkowi pracy, trochę nawet go wyprzedzać. Czy ten cel przyświeca nauczycielom i całemu systemowi? Śmiem twierdzić, że to zupełnie dwa odrębnie działające światy, nawet w przypadku nauczania zawodowego i wyższego. Pęd rodziców do przymuszania pociech do korzystania z zajęć dodatkowych, korepetycji, wynika z braku orientacji i zrozumienia przyszłych wyzwań stojących przed dziećmi. Uczymy wiec wszystkiego i po trochu, bez refleksji czy to ma sens. W wiedza wtłaczana jest do głów i tylko zaśmieca, bo technologia podaje nam ją na tacy. Wszędzie pojawia się wątek diaboliczności smartfonów, skrupulatna ich eliminacja z przestrzeni lekcyjnej, egzaminacyjnej. Nikomu do głowy nie przychodzi, że jest to tylko narzędzie, które kreatywnie wykorzystywane daje ogromne możliwości. Podobnie jak kiedyś umiejętność posługiwania się liczydłem, suwakiem matematycznym, encyklopedią lub słownikiem. Umiejętność pisania i korzystania ze ściąg na egzaminach, mocno demonizowana, uczy kreatywności i zaradności, a ta jest nieodzowna w dorosłym życiu. Wszędzie widzimy oszustwo, krętactwo, nieuczciwość, potem z naiwnością godną podziwu, stawiamy na ewidentne miernoty, które w sposób perfekcyjny potrafią poruszać się w obszarach wygumkowanych nam przez edukacje i poprawność polityczną. Mam pieska, niesamowicie charakternego, gdy bryka żona ma jedną komodę „bądź grzeczny!” ot cała tajemnica szkoły.
Zgadzam się z Panem. Najważniejsze, czego szkoła powinna nauczyć, to krytycznego myślenia, myślenia twórczego, umiejętności wyszukiwania informacji, łączenia wiedzy z różnych zakresów, weryfikacji informacji i współpracy. Jakie zawody bedą za kilka, kilkanaście lat jest wielką niewiadomą. Uważam, że te umiejętności, które wymieniłam powyżej (pewnie można jeszcze dodać inne) będą kluczowe w najbliższej przyszłości. A skuwanie masy informacji przy takiej dostępności wiedzy jest absurdem.