Próbujemy zamrozić rzeczywistość, by się nie zmieniała. Ale Ewangelia zamrożona staje się martwa.
Wyobraźmy sobie lata 60. I w. po Chrystusie: chrześcijanie uciekają z Jerozolimy. Rozchodzą się na cały świat. Idą do pogan, by ich napomnieć. Nawróćcie się! Źle żyjecie! – wołają. – Nasze zwyczaje, nasza kultura, są lepsze! Zapraszamy do nas, tu znajdziecie zbawienie! Tu jest Bóg! Otoczymy się razem murem, będziemy kontrkulturową wysepką, musimy chronić nasz świat przed zepsuciem! A proch z naszych nóg strzepniemy…
Ups… Ale to chyba nie tak było?
– Gorliwość apostolska nigdy nie jest powtarzaniem nabytego stylu, ale świadectwem, że Ewangelia jest żywa dla nas tutaj, dzisiaj. Spójrzmy więc na nasz wiek i naszą kulturę: są one nasze, a ich ewangelizowanie nie oznacza osądzania ich z oddali, ale odwiedzanie przestrzeni, w których żyją ludzie. Nie bójmy się konfrontacji i krytyki – mówi papież Franciszek.
I dodaje: – Jednym słowem, trzeba nie tyle nawracać dzisiejszy świat, ile dokonać nawrócenia duszpasterstwa, aby lepiej ucieleśniało Ewangelię w dzisiejszych czasach.
To wezwanie do powtórzenia drogi apostołów. Ludzi, którzy wyszli w świat, w nową dla wielu z nich kulturę. Zostawili swoje zwyczaje, oddzielając sedno od tego, co dodane. Nauczyli się mówić w nowych językach, także językach kultury. Wychodzili do ludzi nie z napomnieniem, ale z Dobrą Nowiną: także i dla nich jest Życie! A Bóg był z nimi i przymnażał im wiernych.
Tacy sami
„Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem. […] – czytamy w Liście do Diogneta. – Mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosując się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą”.
Jakie to prawa? Podrzucam niektóre:
– Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych.
– Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże.
– Słuchają ustalonych praw, a własnym życiem zwyciężają prawa.
– Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im nie dostaje, a opływają we wszystko.
– Ubliżają im, a oni błogosławią. Obrażają ich, a oni okazują wszystkim szacunek.
Tak, list do Diogneta to II w. po Chrystusie. Później w Kościele „nie było już klimatu”, by mogło powstać takie pismo. A jednak ciągle misjonarze wchodzili w nowe kultury, uczyli się nowych języków, przekładali Ewangelię na kody zrozumiałe dla ludzi swoich czasów. Nie mamy dziś w Polsce zwyczajów z pierwszych wieków, prawda? Pojawiały się nowe symbole i znaki, nowe formy kultu, wyrażające pragnienia ludzi. Były i takie, które zanikały…
Podejmowano poważne decyzje. Wprowadzano duże zmiany, także w nauczaniu (warto poszukać np., jak zmieniło się nauczanie dotyczące pożyczki na procent…).
Wydaje się, że próbujemy (przynajmniej część z nas) zatrzymać tę drogę. Zamrozić nasz świat, by się nie zmieniał. Nie przemijał. Ale Ewangelia zamrożona staje się martwa. Nie jest już w stanie przynieść nikomu Życia. Na co się wtedy nada?
Tekst ukazał się na stronie Wiam.pl
Przeczytaj też: Jak można „wynagrodzić” śmierć? Kolejną śmiercią?
W procesie nawracania, nazywanego często, aczkolwiek niesłusznie ewangelizacją, decydującą metoda była przemoc i zarzadzanie strachem. Onegdaj przemoc rozumiano w sposób jednoznaczny. Fizyczna eksterminacja i strach. Dziś raczej nawracacze uciekają się do przemocy psychicznej, przekupstwa, zarzadzaniem emocjami. Ewangelia nadal stanowi jedynie fasadę. Gdy dokładniej przyjrzymy się ewangelizowaniu krajów trzeciego świata, bez trudu dostrzeżemy grę na krótkotrwały efekt. Dajemy tym biednym ludziom cukierka i ułudę lepszego życia. Wszystkie prowadzone z wielkim zaangażowaniem ewangelizacyjnym placówki szkolne, pomocowe, medyczne, nie poprawiają ogólnego dobrostanu. Robią wyłom w tubylczych kulturach, stosunkach społecznych. Powodują degrengoladę wartości i celów społecznych. Słowem, wprowadzają zamęt, są niezrozumiane mentalnie i szkodliwe społecznie. My chrześcijanie wiemy lepiej co im trzeba, a głównym naszym celem jest ich eksploatacja ekonomiczna. To się nie zmieniło od czasów Konstantyna. Ewangelia nie może być elastyczna, jest uniwersalna. Jeśli uznajemy słuszność ewangelizowania, powinniśmy otwarcie określać jej cel, czy jest duchowy czy ekonomiczny. W moim rozeznaniu jak dotąd obowiązuje prymat ekonomiczny i polityczny.
” Ewangelia nie może być elastyczna, jest uniwersalna.”
No cóż, Ewangelia jest, jaka jest. Można oczywiście elastyczniej ja interpretować, ale przecież nie da się zmienić Jej esencji, Jej wyraźnych zdań. Jej sprzeczności, Jej utraconych w tłumaczeniu sensów, wreszcie Jej całej nieadekwatności do dzisiejszych czasów.
“powinniśmy otwarcie określać jej cel, czy jest duchowy czy ekonomiczny. W moim rozeznaniu jak dotąd obowiązuje prymat ekonomiczny i polityczny.”
I mnie się wydaje, że cały System powstał tak, by zagwarantować jego (tego Systemu) sukces, korzystając z przesłania Jezusa jako wygodnej karty przetargowej, a nie jakiegoś celu finalnego. Obecne procesy księgowych z Watykanu nie są przecież z powodu braku pieniędzy, tylko szachrajskiego ich inwestowania. Który to już raz?
Gdybyż Jezus widział te miliony gromadzone w Jego imieniu…
Światowy sukces tej organizacji, jednocześnie podważył jej wiarygodność, jako krzewiącej myśli pewnego biednego żydowskiego nauczyciela na osiołku. Sukces finansowy, polityczny, organizacyjny nie jest bowiem sukcesem w świecie wiary.
Przynajmniej, nie TEJ.
Ciekawe, inspirujace przemyslenia. Chcialbym jeszcze dodac pewna mysl: nawet, gdy bedziemy w uczciwy i przejrzysty sposob zyli wedlug Ewangelii, to nie bedziemy mieli gwarancji, ze za nami pojawia sie liczni nasladowcy. Uwazam, ze warto wogole porzucic te mysl. Podobnie jak oczekiwania, ze jesli otworzymy sie na pragnienia wiernych (przejrzystosc kleru, dostep kobiet do swiecen, jawnosc finansowa itp.), to koscioly stana sie pelne. Nie bedzie masowych nawrocen. Ale to nam wiernym sie bedzie po prostu jak psu buda nalezec!
W ogóle ewangelizacja, często na siłę, była dla jakości wiary koszmarem.
Przyjrzyjmy się judaizmowi. Absolutnie nie szukają wyznawców i nie nawracają nikogo. Mało tego, być religijnym Żydem to masa “kłopotów”- surowych zakazów, nakazów, dotyczących ubioru, zachowania, koszerności jedzenia itp., itd. Na tym tle być katolikiem to betka. No i są tego efekty: wiara na pokaz, nie pogłębiona, wystarczy się wyspowiadać raz do roku (albo i to nie) i wiśta, wio. Wszystko.
Ułatwianie już nie działa, bo do wiary trzeba ….wiary i bardzo mocno się starać, a dzisiaj ludzi lubią być wygodni.
Współczesny Kościół powinien być bardziej wsobny i patrzący na siebie, nie na innych. I nie patrzeć na ilość, tylko na jakość wiernych. Odsiać ziarno od plew, zaczynając od siebie. Może coś wzejdzie, choć raczej nieprędko.
Trzeba bardzo uważać, by złączyć się z myśleniem Złego. A ten cały czas mękoli: jak chcą nawrać, to czepia się, że sami nie są nawrócenie; jak widać, że są nawróceni, to czepia się, że nie po linii doktryny; jak są nawróceni po linii doktryny, to nie czas na nawracanie, ale na miłość; jak jest w tym i miłość, to czepia się że to już było i są nowe czasy i nowe wyzwania, itd. I tak to Zły mękoli.