Jesień 2024, nr 3

Zamów

Nie wiem, gdzie, jak, kiedy nagle Ciebie zobaczę

Janusz Korczak z dziećmi Domu Sierot, ok. 1933. Fot. Ghetto Fighters' House, Museum of the Holocaust and the Resistance, Kibutz Lohamei Haghetaot, Israel

Są tu wyznania śmiałe, bezceremonialne, na granicy bluźnierstwa. Są też głosy pokorne, powściągliwe, niepewne siebie – pisze Wojciech Bonowicz we wstępie do „Sam na sam z Bogiem” Janusza Korczaka

Kim właściwie są bohaterki i bohaterowie tej książki? Co to znaczy, że się nie modlą? Przecież to, co otrzymujemy, to nic innego jak właśnie zbiór modlitw. Nie wierzą w Boga? Nie, tego nie da się o nich powiedzieć. Nie praktykują, ale gdyby praktykowali, ich modlitwy tak właśnie by wyglądały? To chyba bliższe prawdy – ale czy wystarczające? Na pewno nie mieszczą się w ramach wyznaczonych przez religijne instytucje.

Pośrednicy nie są im potrzebni, raczej przeszkadzają, niż pomagają spotkać się z Bogiem. W „Modlitwie pojednania” mowa jest o „kłamliwych tłumaczach” i o czymś w rodzaju religijnej musztry („Prosto – padnij – drżyj – powstań – na prawo”), która zniechęca poszukujących. Czytamy tam: „poprzez kupę Twych pomocników, faktorów, zastępców i katów, co odpychali, mrozili, zasłaniali, nie dali – do Ciebie, mój Boże, dążyłem. Dlatego tak późno – dlatego teraz dopiero”.

Ten motyw powraca też w „Modlitwie swawoli”, która tak naprawdę jest modlitwą młodości, zbuntowaną i szczerą. „Śmieszy mnie wszystko, co poważne, nie wierzę, nie ufam. Uroczyste mowy, śluby, kazania, nawet pogrzeby – miny – Boże, proszę Cię, zwróć tylko uwagę na ich miny […]”. To wyznanie duszy usiłującej wyrwać się na swobodę, spragnionej autentyzmu i bezpośredniości. Nawet jeśli naiwne, wyraża przecież to, co jest sednem wiary: nadzieję spotkania z Bogiem twarzą w twarz, „sam na sam”.

„Nie wiem, gdzie, jak, kiedy nagle Ciebie zobaczę, zarumienię się, serce mocniej zastuka i uwierzę. […] Powiesz mi: »Ja wiedziałem, że oni Mnie obrzydzili, że nie chciałaś wierzyć, w co oni wierzą«. Powiesz: »Wiem, że Mnie oszukują i kłamią«. […] I sprzymierzymy się: Ty i ja, i pryśniemy im śmiechem w oczy, weźmiemy się za ręce, zaczniemy biec co tchu. Oni zaczną nas wołać, oburzeni, że tak nie wypada. Wówczas przystaniemy na chwilę, odwrócimy się raz jeden, język im pokażemy: ja i Ty. I śmiejąc się do rozpuku, znikniemy im z oczu”.

Tom poetyckich próz Janusza Korczaka opisuje całą paletę postaw i emocji rodzących się na tym tajemniczym styku. Są tu wyznania śmiałe, bezceremonialne, na granicy bluźnierstwa. Są też głosy pokorne, powściągliwe, niepewne siebie. Wiele tu ujęć zaskakujących, niesztampowych, jednostkowych, niedających się łatwo podciągnąć pod kategorie, jakimi posługujemy się, opisując religijne doświadczenia. Dochodzi w tych modlitwach do głosu uwielbienie i złość, nadzieja i zmęczenie, gorycz i ciekawość. Matka małego dziecka potrafi powiedzieć Bogu, że się Go boi: „[…] jeśli się modlę, to w obawie, że możesz je skrzywdzić”. Prostytutka pyta, dlaczego na ziemi bywają ludzie brzydcy: „Ja bym wszystkich zrobiła pięknych, i kobiety, i mężczyzn – nawet ich”. Artysta przechwala się: „Tarmoszącą się przeszłość za kark wywlekam i jawię. I z pistoletu w przyszłość strzelam jak w asa. […] zawsze się w porę pijany obudzę, z kałuży biały wylizę i Bóg się na mnie nie gniewa – pobłaża”.

„Modlitwa smutku” znakomicie oddaje atmosferę opuszczenia, zakleszczenia i bezradności, podobnie „Modlitwa niemocy”, zacinająca się, gorączkowa, chwilami bełkotliwa: „Boże, brak mi nawet wyrazu, by nazwać nawet niemoc moją, brak mi nawet wyrazu, nawet by nazwać niemoc. […] Wielkie jest nic, ja nawet nie nieskończenie małe coś, bo wielką jest nieskończoność. Ja jestem zwykłe coś”. A w „Modlitwie człeczyny” natrafiamy na słowa, które mogłyby być mottem całego zbioru: „Nie wiem, czy dobrze się modlę, ale chyba wszystko jedno, co człowiek mówi, byle mówił, jak myśli, szczerze, prawdziwie”.

Są tu wyznania śmiałe, bezceremonialne, na granicy bluźnierstwa. Są też głosy pokorne, powściągliwe, niepewne siebie. Wiele tu ujęć zaskakujących, niesztampowych, jednostkowych, niedających się łatwo podciągnąć pod kategorie, jakimi posługujemy się, opisując religijne doświadczenia. Dochodzi w tych modlitwach do głosu uwielbienie i złość, nadzieja i zmęczenie, gorycz i ciekawość

Wojciech Bonowicz

Udostępnij tekst

Tę nieszablonowość ujęcia podkreśla styl, zdania rwane, rozczłonkowane, dobrze oddające wewnętrzny bieg myśli – jej nawroty, potykanie się, klarowanie. Korczak potrafi przenieść do pisma charakterystyczne cechy języka mówionego; to zresztą wielka siła wszystkiego, co napisał, a szczytowym osiągnięciem (nie tylko zresztą z tej perspektywy) jest okupacyjny „Pamiętnik”, notowany w getcie niemal do ostatnich chwil przed wyprowadzeniem na śmierć. Oryginalny i rozpoznawalny jest rytm tej prozy.

Autor „Modlitw…” mistrzowsko posługuje się skrótem, elipsą, niedopowiedzeniem, chętnie też przeskakuje z jednego rejestru językowego w inny, nieraz o kilka pięter. Owszem, pewne sformułowania mogą się dziś czytającym wydać anachroniczne; pamiętajmy, że rzecz powstawała tuż po pierwszej wojnie światowej, znać w niej choćby ciążenie młodopolskiej stylistyki, wtedy zresztą przyjmowane jako coś naturalnego. Niemniej wydane w 1922 roku „Sam na sam z Bogiem” to rzecz nadzwyczaj nowoczesna, pokazująca, jak życie duchowe jednostki usiłuje się wyrazić w istniejących formułach, jak się przez nie przedziera i jak je w końcu rozsadza. 

Ale wróćmy do początkowego pytania – kto właściwie do nas mówi? W samym tekście znajdujemy dwie podpowiedzi. Jedną na wstępie; Korczak pisze: „Duszy szeptane tajemnice, które sobie powierzasz, spiąłem klamrą modlitwy”. Autor ukazuje się tu jako medium, ktoś, kto wydobył na światło to, co intymne, ujął w słowa coś, co było amorficzne, intuicyjne, zaledwie przeczuwane. Każdy nosi w sobie własną modlitwę, bo każdy, twierdzi Korczak, „musi z sobą poprzez Boga i z Bogiem przez siebie życiem świat ogromny splatać”.

Zauważmy, że stwierdzenie to jest dostatecznie ogólne, niekonfesyjne, sięga tego, co leży u podstaw wszelkiej religijności. Rodzi się w tym miejscu pytanie: w jakim stopniu „Modlitwy…” są zapisem własnych przeczuć i przemyśleń Korczaka? Czy spoiwem tego wielogłosu nie jest ostatecznie on sam? Czy w poszczególnych fragmentach nie dochodzą do głosu jego dylematy, zrodzone, owszem, także z uważnej obserwacji i wsłuchiwania się w innych, ale przede wszystkim – z własnej pracy duchowej? 

Drugiej podpowiedzi, jeszcze bardziej intrygującej, dostarcza zamieszczona na końcu „Dedykacja”. „Matuś – Ojczulku. Wy mi te modlitwy szybko dyktowali, musiałem je mozolnie z pamięci – wyraz po wyrazie, po literze litera – składać i spisywać. Czasem nie dosłyszałem, często nie rozumiałem, robiłem błędy, pamięć zawodziła, przepuściłem wiele. – Z rzadka poprawialiście – niewiele – tyle, by zrozumialej było dla mnie i dla ludzi”.

Głosy zamieszczone w książce okazują się głosami przodków, nie tylko ojca i matki, ale wszystkich „pod ziemią szkieletów, których głosem pod Wasze dyktando przemawiam”. Czy należy rozumieć to dosłownie? Zapewne nie, ale istotne jest samo zastrzeżenie: sprawia, że relacja między autorem, tym wpisanym w utwór, a głosami, jakie się na ów utwór składają, staje się bardziej osobista, rodzinna, niezdystansowana.

Religijność samego Korczaka to temat na osobną książkę; niewątpliwie była ona heteronomiczna, składały się na nią i elementy judaizmu, i wpływy chrześcijaństwa, a z czasem – coraz silniejsze oddziaływanie tradycji duchowych Wschodu

Wojciech Bonowicz

Udostępnij tekst

Jeszcze ciekawiej robi się, kiedy przypomnimy sobie, jak wyglądało dzieciństwo Korczaka i w jakim momencie książka powstała. „Wychowany w religijnej pustce zawsze szukał jakiejś uniwersalnej Prawdy” – pisze Joanna Olczak-Ronikier w książce „Korczak. Próba biografii”. Jednak we wcześniejszym rozdziale tej samej książki czytamy, że choć rodzice byli niereligijni i „zapewne w trosce o to, by dzieci nie były szykanowane przez kolegów, usuwali z życia judaistyczną obyczajowość i zastępowali ją polską”, mały Henryk Goldszmit miał okazję poznać obie tradycje, także od strony rytuałów i obyczajów.

Trudno, przyznaje autorka, „znaleźć wspólny mianownik dla określenia atmosfery, w której wyrastał”. Religijność samego Korczaka to temat na osobną książkę; niewątpliwie była ona heteronomiczna, składały się na nią i elementy judaizmu, i wpływy chrześcijaństwa, a z czasem – coraz silniejsze oddziaływanie tradycji duchowych Wschodu.

Istotnym kontekstem dla powstania książki „Sam na sam z Bogiem” jest śmierć matki Korczaka, Cecylii Goldszmit, w lutym 1920 roku. Śmierć z powodu tyfusu, którym Korczak zaraził się w szpitalu wojskowym, a matka – opiekując się chorym synem. „Podobno, przeczuwając koniec, prosiła, by wyniesiono jej ciało tylnymi schodami, tak by Henryk, ciągle nieprzytomny, nic nie zauważył” – czytamy w biografii.

Silna więź z matką i jej ofiarność sprawiły, że dla przeszło czterdziestoletniego Korczaka jej śmierć musiała być olbrzymim wstrząsem. To wtedy, zwraca uwagę Olczak-Ronikier, powstał jeden z jego najbardziej osobistych tekstów – „Modlitwa wychowawcy” – który stał się inspiracją do napisania poetyckich próz, o których tu mowa. Co ciekawe, „Modlitwy wychowawcy” Korczak nie włączył do „Sam na sam…” Czy tekst był zbyt osobisty? Stylistycznie pasowałby bardzo, ale może pisarz nie chciał odsłonić się aż tak: 

Znużony jestem i senny.
Wzrok mój przyćmiony, grzbiet pochylony pod ciężarem wielkim obowiązku.
A jednak prośbę serdeczną zaniosę, o Boże. […]
Daj dzieciom dobrą dolę, daj wysiłkom ich pomoc, ich trudom błogosławieństwo.
Nie najłatwiejszą prowadź ich drogą, ale najpiękniejszą.
A jako prośby mej zadatek przyjm jedyny mój klejnot: smutek.
Smutek i pracę.

Wesprzyj Więź

„Sam na sam z Bogiem. Modlitwy tych, którzy się nie modlą” są arcydziełem nie tylko literackim. To także jedna z najważniejszych książek z dziedziny duchowości, jakie napisano w języku polskim. Intrygująca przez swą szczerość, panoramiczność i wieloźródłowość. Zapraszająca czytelniczki i czytelników, którzy przyjść mogą z różnych stron, z rozmaitymi doświadczeniami. Wnikająca głęboko i odpowiedzialna, bo budująca most ku drugiemu i drugiej, nie zaś wznosząca granice. Świadectwo wiary nie obronnej, lecz otwartej, zakorzenionej, ale nie ograniczającej, dojrzałej – lecz nie zaprzestającej poszukiwań.

Tekst stanowi wstęp Wojciecha Bonowicza do książki Janusza Korczaka „Sam na sam z Bogiem. Modlitwy tych, którzy się nie modlą”, wydanej przez Wydawnictwo Więź.

Przeczytaj również: Janusz Korczak, Ojcze nasz, jakże dziwny ten świat, jakże dziwną gra balladę na harfie mej duszy

Podziel się

2
2
Wiadomość