To były ostatnie wybory, w których instytucja Kościoła odegrała jeszcze jakąkolwiek rolę polityczną. Ale Kościół wciąż może w życiu publicznym ponieść sztandar solidarności.
Wybory zwykle mają swoich wygranych i przegranych. W debacie publicznej komentatorzy prześcigają się w ocenach, kto osiągnął sukces, a kto zaliczył porażkę. Mam jednak wrażenie, że w tych analizach nieobecny jest jeden aktor życia publicznego – Kościół.
Już przed wyborami na łamach „Tygodnika Powszechnego” pisałem, że to ostatnie wybory, w których instytucja Kościoła odgrywa jeszcze jakąkolwiek rolę polityczną, i to bardziej zaocznie niż bezpośrednio. Wyniki głosowania wydają się to potwierdzać. Zdaję sobie sprawę, że za odsunięcie PiS od władzy odpowiada szereg różnych czynników, ale jednym z ważniejszych jest dynamiczny proces sekularyzacji. Wyraźnie przyśpieszył on w 2020 roku po wyroku Trybunału Konstytucyjnego i pandemii COVID-19. Kościół – także za sprawą strategii PiS, której celem było przerzucenie społecznego gniewu na kogoś innego – stał się kozłem ofiarnym. Jeśli miał wpływ na politykę, to bardziej jako przedmiot, którym się rozgrywa, niż podmiot.
Podejrzewam, że wielu może się cieszyć z takiego obrotu spraw, i mam na myśli nie tylko wojujących ateistów, ale także wierzących, którzy mieli dość politycznego zaangażowania Kościoła (jak w kampanii „Kościół wolny od polityki”). Nie staję po stronie ani jednych, ani drugich. Skończył się dotychczasowy model funkcjonowania Kościoła w polityce, ale uważam, że Kościół nadal ma do odegrania bardzo ważną rolę w życiu publicznym. Ba, jest być może jedną z ostatnich instytucji zdolnych do przeciwstawienia się dominującej logice globalnego, neoliberalnego kapitalizmu, który determinuje w zasadzie wszystkie obszary życia nie tylko gospodarczego, ale także politycznego czy społecznego.
Inny model polityczności
Tyle że aby odegrać taką właśnie rolę w szeroko rozumianej polityce, troszczącej się o jakość życia wspólnoty politycznej, forma jego społecznego zaangażowania musi przejść radykalną przemianę. Niestety, Kościół w Polsce w ostatnich 30 latach swoje społeczne zaangażowanie ograniczył niemal wyłącznie do kwestii bioetycznych – aborcji, eutanazji, in vitro, dodając do tego kwestie związków partnerskich dla osób tej samej płci. Nie neguje oczywiście obowiązku Kościoła w staniu na straży życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Sęk w tym, że ta troska powinna przyjmować różne perspektywy. Nie tylko prawno-regulacyjną.
Tak, Kościół niewątpliwie angażował się w prowadzenie wielu szalenie ważnych dzieł, takich jak wsparcie dla matek samotnie wychowujących dzieci czy prowadzenie hospicjów perinatalnych. W tej materii zrobił w moim odczuciu o wiele więcej niż państwo – ocenę tę podziela m.in. były rzecznik praw obywatelskich, a obecnie senator elekt, Adam Bodnar w książce „Obywatel PL”. Warto to doceniać i o tym głośno mówić.
Jednocześnie jednak w ostatnich trzydziestu latach nie było słychać ze strony Episkopatu stałej i wyraźnej presji na wszystkich rządzących, aby prowadzić działania z zakresu tzw. integralnego pro-life. Zabrakło mi regularnego apelowania o status programu „Za życiem”. Zabrakło wzywania do zajęcia się na poważnie sytuacją osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów. Zabrakło regularnych odezw w sprawie jakości i dostępności opieki okołoporodowej.
Głos Kościoła był prawie niesłyszalny w latach 90. XX wieku, kiedy wiele polskich rodzin doświadczało ekonomicznych tragedii spowodowanych skutkami transformacji gospodarczej. Głos Kościoła był prawie niesłyszalny, kiedy na przełomie wieków szalało bezrobocie, a ludzie decydowali się na masową emigrację.
Ale zabrakło nie tylko tego. Głos Kościoła był prawie niesłyszalny w latach 90. XX wieku, kiedy wiele polskich rodzin doświadczało ekonomicznych tragedii spowodowanych skutkami transformacji gospodarczej. Głos Kościoła był prawie niesłyszalny, kiedy na przełomie wieków szalało bezrobocie, a ludzie decydowali się na masową emigrację. Głos Kościoła był prawie niesłyszalny, kiedy po kryzysie finansowym lat 2008-2009 następowało radykalne uelastycznienie rynku pracy.
Kościół nie był rzecznikiem wykluczonych transportowo. Kościół nie był rzecznikiem seniorów, którzy byli pozbawieni dostępu do ochrony zdrowia. Kościół nie był rzecznikiem młodych, którzy nie mieli szans na zaspokojenie swoich potrzeb mieszkaniowych. Kościół nie był rzecznikiem pracowników, którzy nie otrzymywali na czas wynagrodzeń. Kościół wreszcie był mało słyszalny w pandemii, kiedy doświadczaliśmy turboindywidualizacji społecznej.
Polskie społeczeństwo, które w późnym PRL zachwyciło świat solidarnością, przeszło proces radykalnej indywidualizacji. Doświadczyliśmy rozpadu więzi społecznych, erozji zaufania i degradacji wspólnotowych instytucji. A Kościół nie podjął nawet poważnej próby, aby ten proces zahamować. Jednocześnie nie potrafiąc poradzić sobie ze skandalami seksualnymi, stracił społeczną wiarygodność w rozstrzyganiu o sprawach światopoglądowych. Bo nie miał żadnej innej społecznej „nogi”, na której dziś mógłby się oprzeć.
Trzeba porzucić neoliberalne ukąszenie
Ktoś może zadać pytanie – co konkretnie Kościół miałby robić? Przede wszystkim musiałby porzucić neoliberalne ukąszenie, które w latach 90. XX wieku skleiło chrześcijaństwo z kapitalizmem. Świadomość tego problemu ma część biskupów, co przyznawał w rozmowie dla kwartalnika „Więź” bp Piotr Jarecki. Po drugie – niestrudzenie apelować zarówno do rządzących, jak i do wiernych, aby dbać o interesy najsłabszych, wykluczonych, niepełnosprawnych, najbiedniejszych. Po trzecie wreszcie – i to mój chyba najpoważniejszy zarzut – zabrać się za zbudowanie katolickiej elity, która niosłaby solidarystyczny sztandar w życiu publicznym. To zadanie zarówno dla KEP na poziomie ogólnopolskim, jak i poszczególnych diecezji lokalnie.
Niestety, hierarchia przez ostatnie trzydzieści lat nie była specjalnie zainteresowana ani pójściem w kontrze do indywidualistycznego, antysolidarystycznego kapitalizmu, ani otwarciem się na świeckich w Kościele. Co więcej, ignorowała nawet propozycje, aby podjąć współpracę ze środowiskami świeckich katolików, czego doświadczyłem na własnej skórze. Zjazdy Gnieźnieńskie to niewątpliwie cenne inicjatywy prymasa abp. Wojciecha Polaka, którą warto kontynuować, ale ich skala jest kroplą w morzu potrzeb. Podejrzewam, że nawet wielu zaangażowanych czytelników „Więzi” mogło o nich nie słyszeć.
Zadaje sobie pytanie – dlaczego polski Kościół nie organizuje własnego Campusu Polska, gdzie zaprasza katolickich (ale nie tylko!) intelektualistów i działaczy, aby debatować o najważniejszych wyzwaniach gospodarczych, politycznych i społecznych? Dlaczego polski Kościół, mając ku temu zasoby zarówno finansowe, jak i infrastrukturalne, nie tworzy i nie wspiera takich środowisk, z których mogłaby się wywodzić katolicka, solidarystyczna elita?
Nigdy nie jest za późno. Tym bardziej, że wiele wskazuje na silny, neoliberalny zwrot nowego rządu, i nie ma wielu instytucji, które mogłyby wysoko podnieść sztandar solidarności. The time is now. Nie ma wiele do stracenia, a dużo jest do zyskania. Papież Franciszek swoją kolejną adhortacją poświęconą katolickiej nauce społecznej wyznacza wyraźny kierunek. Odwagi!
Przeczytaj też: Polityczna dojrzałość Polaków. Wybory parlamentarne 2023
„dlaczego polski Kościół nie organizuje własnego Campusu Polska, gdzie zaprasza katolickich (ale nie tylko!) intelektualistów i działaczy, aby debatować o najważniejszych wyzwaniach gospodarczych, politycznych i społecznych? ”
Obawiam się, że „warstwa decyzyjna” polskiego Kościoła jest głęboko niezainteresowana debatowaniem i to z intelektualistami, a dobrze czuje sie nie w dialogu, ale w pouczaniu, stawianiu wymagań, generalnie – w traktowaniu z góry.
Żeby debatować trzeba ie tylko to umieć, ale i wiedzieć na czym się sroi. Za pontyfikatu papieża, który huśta nawą nie sposób określić co jest katolickie, a co nie jest. Debata w takich warunkach musi być przegrana.
Kościół mając zasoby finansowe i intelektualne nie był w stanie zrobić nawet serialu o Jezusie, który ludzie chcieliby oglądać. The Chosen to tylko fanowska produkcja którą wstyd komukolwiek, kto jest na bakier z Kościołem polecić.
Wierzymy w Jezusa, w Jego śmierć, zmartwychwstanie i powtórne przyjście, ale w możliwości intelektualne Kościoła, to wierzyć się nie da. Jesteśmy oderwani od rzeczywistości. Zamknęliśmy się w starożytnej filozofii i średniowiecznych przeżuwaczach tejże.
Pnie Pawle, w jednym wpisie dwie wykluczające się tezy: to KK ma te zasoby intelektualne, czy jednak nie ma? 🙂
Nie wiem, czy jest taka potrzeba by Kościół kręcił filmy, rozumiem propagandowe?
Już nasz obecny rząd próbował – efekty porażająco złe.
Kościołowi potrzebna jest wiara. Wiara wiernych i wiara kapłanów. Filmy przyjdą same, gdy ludzie wierzący będą mieli potrzebę powiedzenia czegoś ciekawego i ważnego.
Kościół mógłby oczywiście zaskoczyć wszystkich jakimś serialem obrazoburczym, auto-demaskatorskim, coś jak „Młody papież” Sorrentino, ale do tego potrzeba by olbrzymiej odwagi, sporo autoironii i pewnego rozmachu. To nie są cechy jakie widzimy w obecnym Kościele. Po jednej i po drugiej stronie.
Kościół z zasady nie może debatować, bo oparty jest o ideę „posiadania prawdy”, a nie jej dociekania. Dyskusje z zasady mają toczyć się za zamkniętymi drzwiami, a już zaproszenie do nich kogoś „z ludu” jest herezją, bo lud ma się prowadzić, a nie decydować.
Wojtek: Znowu trafiles w punkt.
Debata może być wtedy i tylko wtedy gdy jest pewność ze zakonczy się właściwym wnioskiem. Dlatego należy odpowiednio dobrać dyskutantów. 🙂
No a ten nowy Synod o synodalności? Zaproszono z ludu (o ile dobrze pamiętam) z 60 osób. Malkontenci nie byli za bardzo zadowoleni z tego…
Kościół widzi nowe oczekiwania, ale czy Mu się to uda nie rozpadając się na kawałki?
Kościół to my wszyscy , hierarchia to nie całość Kościoła, błędne myślenie.
Wojtek, to jak realizowałeś misję kanoniczną?
Ciekawy pomysł, moim zdaniem możliwy do wdrożenia (w końcu są tacy ludzie jak bp, pardon, kardynał Ryś, Terlikowski, Kongres Katolików i Katoliczek, itd.). Taki „Campus” miałby szansę stać się stałym elementem życia publicznego w Polsce nawet jeśli pierwsze edycje miałyby charakter kameralny. Jeśli Pan Redaktor szuka inspiracji, oprócz Campusu Polska proszę spojrzeć np. Slot Art Festival w Lubiążu czy inicjatywę (a dzisiaj już, zdaje się, poważną siłę w przyszłym parlamencie) Polska 2050.
Już z tego artykułu wybrzmiewa największy problem polskiego kościoła i społeczności katolickiej w Polsce.
Zacznę do tego, że jestem liberałem i agnostykiem, ale znam wielu wierzących i chodzących do kościoła liberałów. Dlaczego liberał wg. Was nie może być wierzący? Bo uważa, że każda osoba ma prawo do decydowania o swoim ciele? W Waszym bogu i pojmowaniu wiary, nie ma człowieka i zrozumienia tego, że każdy jest inny i że wiara jest indywidualna. Nie pojmujecie, że nie macie i mieć nie będziecie mieli monopolu na to jak powinno się odczuwać i wierzyć indywidualnie. To nie te czasy, w których człowiek ma się dopasować do pudełka które sobie wymyśliliście. Kościół (w rozumieniu pasterzy i owiec) powinien być o wiele bardziej empatyczny, wyrozumiały, współczujący i otwarty na to że ktoś w tym pudełku może się nie mieścić, ale jego miłość do Boga jest niepodważalna. I trzeba to rozumieć, a nie na siłę zmieniać… mówiąc no to jak liberał to niewierny.
I z tego co widzę, nie rozumiecie w ogóle społeczeństwa. Ja nie byłbym agnostykiem, a nadal bym wierzył i wspierał kościół gdyby nie fakt że cały przekrój hierarchii kościoła na szczeblach decyzyjnych to beton. Na szczeblu parafii co fajniejszy ksiądz zaraz jest temperowany przez proboszcza. Ciekawe inicjatywy, zupełnie nieszkodliwe a przydatne na poziomie biznesu lokalnego (np. dla turystyki) jak rzeźby stworków z legend są torpedowane przez kościół, mówiąc wprost kij w tyłku. Idąc dalej mieszanie polityki i bezpośrednia agitacja hierarchów kościoła na rzecz konkretnej partii, wręcz bezczelne traktowanie wiernych jak idiotów zarówno przez hierarchów jak i lokalnych proboszczów i księża.
Osobiście (uwaga! jako agnostyk i liberał) wierzę, że jako liberał wiara chrześcijańska powinna być w Polsce mocno wspierana i rozwijana, że w sferze kulturalno-społecznej powinna być nadal silna. To fundament naszej europejskiej kultury. Jednak kościół musi się zmienić mentalnie. I uważam, że jedno co Wam na dobre wyjdzie a nie dociera to do Was, to rozdział państwa od kościoła. Będziecie mogli skupić się na szerzeniu wiary, a nie uprawianiu polityki.
Życzę kościołowi przemiany, życzę kościołowi tego by ludzie wrócili do świątyń. Ale nie z tym mentalnym podejściem i tymi hierarchami. I nie w związku z PiS i konfederacją.
Napisałeś:
„Ja nie byłbym agnostykiem, a nadal bym wierzył i wspierał kościół gdyby nie fakt że cały przekrój hierarchii kościoła na szczeblach decyzyjnych to beton.”
Hmm porzuciłeś wiarę w Stwórcę niezmierzonego Wszechświata, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych i w jego Syna, który został złożony w ofierze za nasze grzechy aby dać nam życie wieczne tylko z powodu owego betonu? Ten beton, owszem faktycznie istniejący, jest przecież li tylko tymczasowym skutkiem ubocznym postawy ludzi aktualnie rządzących kościołem. Ten beton prędzej czy później przeminie, jak wszystko co na ziemi, tajemnica zaś jaką jest nasze życie, wszechświat i Bóg są nieprzemijalne.
„Życzę kościołowi przemiany, życzę kościołowi tego by ludzie wrócili do świątyń. Ale nie z tym mentalnym podejściem i tymi hierarchami. I nie w związku z PiS i konfederacją.”
Pod tym też się mogę w całej rozciągłości podpisać!
Też znam liberałów wierzących, ale czy się z tego spowiadają to nie wiem.
Dziękuję za życzliwy, troskliwy i szczery wpis. Nie wchodząc w dyskusję zasygnalizuję, że Kościół jest nie tylko taki. Ja od wielu lat jestem związany z grupą modlitewną i to jest dla mnie Kościół sumujący się z innymi podobnymi grupami. Niedoskonałość duchownych czy inne kryzysy nie odłączą mnie od tych ok.30 osób. Nie dlatego, że nam jest fajnie ze sobą, bo jak w każdej społeczności zdarzają się tu konflikty i antypatie, ale od pewnego czasu, może osiągnięcia dojrzałości, nikt z tego powodu nie odchodzi. Nie ma tu warunków, by o wszystkim pisać, napiszę więc tylko, że moje rozumienie i doświadczenie Kościoła, jedno z wielu, jest inne niż Pańskie. Raczej nie zapraszam Pana do mojej grupy, bo my jesteśmy już dziwni, ale może by Pan poszukał w Kościele innych grup – „w domu mego Ojca jest mieszkań wiele” – i spróbował poznać inny smak Kościoła. W latach ’90 w plebiscycie tygodnika Wprost mój ówczesny kościół parafialny znalazł się w pierwszej dziesiątce najbrzydszych kościołów w Polsce. Nieprawda! Aby docenić jego urodę, trzeba było wejść do środka. Dzięki architektonicznym rozwiązaniom wyglądającym od zewnątrz nieciekawie, uzyskano wspaniałe wnętrze. Żeby poznać całą prawdę, trzeba mieć różne punkty widzenia.
„wiara chrześcijańska powinna być w Polsce mocno wspierana i rozwijana.”
Koszty samej katechezy szkolnej finansowanej z budżetu państwa grubo przekraczają miliard złotych.
Jakość tejże można natomiast ocenić patrząc na liczby uczęszczających, które pikują w dół.
A przecież katecheza to nie jedyna forma wtłaczania wiary chrześcijańskiej finansowana z publicznych pieniędzy.
Ta wypowiedź brzmi trochę jak słynnego kolegi-geja, który nie lubi tych całych parad równości.
Szanowni biskupi i szanowni księża! Przestańcie się bać ludzi! Dzieci, młodzieży, młodych dorosłych! Wyjdzcie ze swoich wypasionych pałaców, willi, wypasionych plebanii! Zacznijcie mówić o Jezusie! O Jego Miłości! O Słowie z Mocą! Bo wy nawet Biblii się boicie! Tak wielu proboszczów mówi iz kurs biblijny Alpha to kurs protestancki i nie bedą go w parafii prowadzić! Tak, tak, sa tacy proboszczowie! Wyjdzcie do ludzi, na boiska do młodzieży i dzieci. Biskupi rozliczcie się WRESZCIE Z WASZEJ PRZESZŁOŚCI ! Z tuszowania przestępstw pedofilii, ze współpracy z komunistyczną SB! Milczycie! Nic nie robicie! I to , ze tak wiele dzieci i młodziezy i dorosłych odeszło z Domu Izraela to wasza wina! Ten brak roliczeń, prawdy, pomocy jakiejkolwiek wobec osób wykorzystanych przez księży to wasza wina celowego zaniechania! CELOWEGO! Tyle na to mamy dowodów! Te śledztwa dziennikarskie, ktore to wszystko ujawniły i opisywały oraz filmy. Kiedy się rozliczycie, kiedy przeprosicie? Kiedy wyjdziecie do ludzi? Kiedy? Jak długo jeszcze mamy czekać?
No ale przecież KK w Polsce dosłownie przed chwilą zrealizował swój Campus Przyszłości: krajowy etap Synodu!
O jego wynikach można przeczytać m.in. tutaj:
https://wiez.pl/2022/08/08/czego-o-kosciele-w-polsce-dowiadujemy-sie-z-diecezjalnych-syntez-synodalnych/
Przytoczę tylko trzy fragmenty z przywołanego artykułu, żeby uświadomić autorowi, jak bardzo jego postulat Campusu jest oderwany od rzeczywistości:
„Polska synteza z pewnością nie wpłynie na kształt Kościoła katolickiego w XXI wieku. Pozostaje zdecydowanie poza głównym nurtem bieżących i ważnych dyskusji.”
„Ważny na świecie i ważny dla teologii problem dialogu Kościoła z naukami przeszedł w Polsce niemal bez echa – dostrzeżono go wyłącznie w Poznaniu.”
„Wiele osób napisało, że „Kościół nie jest od dyskutowania, bo tylko władza hierarchiczna w Kościele jest odpowiedzialna za całość, katolika zaś obowiązuje pokora oraz posłuszeństwo, powinien zatem zawsze słuchać głosu kapłana. Świeccy nie są od spraw Kościoła, mają realizować zalecenia księży. (…) Wspólnota Kościoła nie jest miejscem słuchania siebie nawzajem, dialog to raczej destrukcja, jest zły i zbędny”.”
@Andrzej – odnośnie ostatniego akapitu – przytoczę fragment kodeksu prawa kan. (Kan. 212) § 1. „To, co święci pasterze, jako reprezentanci Chrystusa, wyjaśniają jako nauczyciele wiary albo postanawiają jako kierujący Kościołem, wierni, świadomi własnej odpowiedzialności, obowiązani są wypełniać z chrześcijańskim posłuszeństwem”. Owszem, 2 i 3 § tego kanonu zezwala wiernym, żeby przedstawiali swoje potrzeby, życzenia i zdanie „świętym pasterzom”. Nie ma tam natomiast żadnej zachęty do dyskusji.
Kanon kanonem, a wg mnie problem leży gdzie indziej. Uderzyło mnie użyte tam jedno sformułowanie, powtórzone dwukrotnie. Należy zapytać, kto układał tekst (KPK i całą resztę) regulujące relację kler – świeccy, do których ma się dostosować cały Kościół? Jest rzeczą oczywistą, że duchowni – dlatego też za każdym razem mają na uwadze to, żeby przede wszystkim dobrze się ustawić (nie pasterze, a od razu „święci pasterze”). Tymczasem – obserwujemy to na naszym podwórku od lat – wielu z nich to ani święci, ani pasterze. Ale ponieważ ta indoktrynacja trwa przez wieki, dlatego przepaść, jaka została wykopana pomiędzy tymi „świętymi pasterzami” a nieświętą resztą ludu jest ogromna i raczej nie do zasypania.
Wniosek: przychylam się do głosów, które nie widzą szansy na zmianę w funkcjonowaniu Kościoła w PL jeżeli chodzi o relację kler – wierni i że ci pierwsi będą uciekać od dyskusji, bo ona mogłaby osłabić ich aktualną pozycję.
Nie wiem, jakie tąpnięcie musiałoby nastąpić, żeby ten hierarchiczny beton – utwierdzający się w przekonaniu o swojej rzekomej świętości, a może trzeba by powiedzieć „boskości”, przez takie teksty jak przetoczony z KPK – uległ skruszeniu…
A poza tym, KK w Polsce właśnie zmarnował swoją szansę zorganizowania prawdziwego Campusu Przyszłości. Zamiast „stałej i wyraźnej presji na wszystkich rządzących, aby prowadzić działania z zakresu tzw. integralnego pro-life” oraz „regularnego apelowania o status programu Za życiem”, wystarczyło głośno sprzeciwić się niegodnej i sprzecznej z ewangelią rządowej akcji antyimigranckiej na Podlasiu, zorganizować punkty pomocy humanitarnej w podlaskich parafiach i razem z młodymi aktywistami ruszyć nocą z plecakami do Puszczy Białowieskiej, by nieść pomoc i nadzieję. Tylko tyle…
PiS nie został odsunięty od władzy, ciągle siedzi przy sterach, a w najgorszym dla nich przypadku, będzie wtykał kij w szprychy rowerku na jakim pojedzie nie jego rząd. Co do kościoła, to Polacy przy urnach dali mu jeszcze kilka lat na refleksję i spokojną próbę poukładania na właściwym miejscu swoich priorytetów. Nikt mu robić pod górkę nie będzie, może nieco wyschnie rzeka pieniędzy z naszych podatków. Sprawy okołokościelne, przez nową koalicję, jeśli dojdzie do skutku, będą dyplomatycznie omijane szerokim łukiem. Trwać to będzie tak długo jak biskupi czy Rydzyk nie wypowiedzą im otwartej wojny. Kościół już na życie polityczne wpływu nie ma, traci też wpływ na społeczne postawy rodaków. Autorytet już się gdzieś zapodział, a z odejściem mojego pokolenia, nikt go pytać nie będzie – jak żyć. Postawię pytanie. Czy po wyborach stanęliśmy w obliczu nowej jakości? Śmiem w to wątpić, zmiana jest konieczna, nowa jakość też oczywiście, ale z tym to musimy jeszcze poczekać. powiedziałbym w sumie będzie po staremu, w Kościele bardziej niż w polityce.
Ale się Pan myli, szok.
Z wycofaniem się Kościoła, w pierwszej kolejności episkopatu ze spraw społecznych trzeba się zgodzić. Pisałem o tym w kilku różnych miejscach – biskupi dobrowolnie zsekularyzowali pracę jako jeden z obszarów życia człowieka. W 1996 roku episkopat zlikwidował Komisję ds. Duszpasterstwa Ludzi Pracy, założoną w maju 1980 r. z inicjatywy prymasa Wyszyńskiego jako Komisję Robotniczą KEP. Duszpasterstwa ludzi pracy, w latach ’80 silne, gdyż dawały szansę legalnego działania wielu związkowcom, zaczęły więdnąć i dziś ledwo ciągną prowadzone przez zasłużonych emerytów. Na coroczny zjazd we wrześniu duszpasterzy ludzi pracy na Jasnej Górze dziś przyjeżdża mniej księży niż jest diecezji, w latach ’80 było ich 5 razy więcej. W dokumentach II Synodu Plenarnego Kościoła Polskiego 1991-1998 znalazłem pięciokrotne nawiązania do niskich podatków i tylko jedno wzmiankowanie duszpasterstw ludzi pracy, że ogólnie mają być, bez żadnych przemyśleń o ich roli i funkcjonowaniu w kompletnie zmienionej rzeczywistości społeczno-gospodarczej po 1989 r. Katastrofa, i to na własne życzenie biskupów, bo żaden obóz polityczny niechętny Kościołowi nie przeszkadzał, nie żądał wycofania się Kościoła z tego obszaru jak w przypadku rodziny, edukacji a nawet służby zdrowia. Po zwycięstwie nad komunizmem robotnicze mięso armatnie już przestało być potrzebne? Z dziedzictwa księdza Jerzego Popiełuszki w procesie beatyfikacji eksponowano walkę z komunizmem, obronę życia, a jego zaangażowanie na rzecz ludzi pracy wyciszano wzmiankując jedynie, że był duszpasterzem pielęgniarek i hutników, ale co się z tym wiązało to już nieważne. Kiedyś w Rzeczpospolitej postawiłem tezę i przytaczałem na to pewne fakty z jego działalności, że był katolickim prawie socjalistą, w rozumieniu przedwojennej PPS.
Wspólne debaty katolików są potrzebne, ale bez wykluczania czy to katolików otwartych, czy środowisk konserwatywnych. A one sobie wzajemnie nie ufają. Jak i gdzie się mają spotkać? Nawiązanie przez Autora do Campus Polska jest dla budowania wspólnoty fatalne i nie rozumiem, jak Autor mógł tego sam nie wychwycić – mi i wielu katolikom kojarzy się on negatywnie, właśnie z wykluczaniem niesłusznych poglądów, z instrumentalizacją zebranych tam uczestników. Z drugiej strony, konserwatywni katolicy często bezkrytycznie ufają wolnemu rynkowi i to może utrudniać spotkanie. Spotykanie się we własnej bańce nie ma sensu.
Jak kształtować elity katolickie? Obecne elity są stracone, ich przekonywanie jest na ogół daremne. Za dużo się wydarzyło. Może tą drogą jest towarzyszenie niższym w hierarchii materialnej i prestiżowej grupom społecznym, ale nie jak chyba chce Autor, żeby być ich rzecznikiem, z czasem rzecznikiem ich oczekiwań, by nie napisać roszczeń – od tego są inne instytucje niż Kościół. Towarzyszyć, by pomagać rozumieć sens swojego cierpienia – to jest misja Kościoła. Z nich mogą powstać nowe elity katolickie w kolejnych pokoleniach. Drogi na skróty nie ma. Tymczasem co do rodziny, Autor w tutejszej debacie jak go zrozumiałem, takiej postawy nie promował optując, by zmniejszyć cierpienie, za faktycznym złagodzeniem wymagań stawianych małżonkom przez katolicyzm (JPII, 4.VI.91 Łomża: mężowi nie wolno nasycać się nagością swojej żony). Tak, trzeba pomagać innym uwalniać się od cierpienia, ale nie każdy sposób jest dobry. Czasem cierpienia nie można uniknąć, chyba że wejdzie się w grzech i przerzuci ciężar na drugiego człowieka. Może Autorowi nie o to chodziło, ale „liberalizując” wymagania od jednej strony i nie stawiając nieprzekraczalnych granic od strony przeciwnej wprowadziłby Kościół na równię pochyłą prowadzącą do rozpuszczenia się w świecie, utraty swojej tożsamości, tak bardzo światu, który się z tym nie zgadza, potrzebnej i niezastępowalnej. Podnoszenie przez Kościół nawet najsłuszniejszych roszczeń uwikła go w politykę, zanatagonizuje inne grupy społeczne czyli znajdzie się w miejscu, z którego Autor chce go dziś wyprowadzić, a w którym się znalazł z powodów swoich wymagań wobec prawodawstwa rodzinnego, medycznego i in. I dlatego muszę się upewnić, czy to co łączy mnie z Autorem wystarczy by iść razem. Bo Autor trafia w moje oczekiwania podniesienia przez Kościół solidarystycznego sztandaru, ale by być solidarnym w trudnych sytuacjach, a nie w rewindykacjach.
Zacząć trzeba od oczyszczenia hierarchii bo ona sama sie nigdy nie oczyści! To galeon obrośnięty wodorostami pychy, bogactwa, zatajania prawdy, odrzucenia Ewangelii i Jezusa!
Zobaczcie na waszych biskupów… siedzą cicho, bo nikt nie reaguje ze świeckich, nikt od nich nie wymaga stanięcia w prawdzie! Stąd jest im dobrze , zyją w bańce mydlanej oderwani od rzeczywistości. I niestety ten tumiwisizm przeszedł też na księży! I o zgrozo na młodych księży! Wolą ciepłe posadki niz walkę o dusze ludzkie! Bo im tak wygodniej! Zostawili dzieci, młodzież, dorosłych z ich problemami! Bo po co mają się nimi zajmować? Po co mają wyjśc na ulice naszych miast, miasteczek i wsi do ludzi, do owczarni? Po co? Ten strach ich paraliżuje! Jezus nie mówi , ze będzie lekko! Zostaliscie z ludu wybrani i do ludu posłani! Nie do hierarchii, która ma tysiące ludzi na sumieniu! Jak odzyskacie zaufanie ludzi, dzieci, młodzieży? Jak? MIŁOŚCIĄ , nie nienawiścią i nakazami! Jak słyszę po Mszy św . jak ksiądz czyta w ogłoszeniach iz dzieci przygotowujace sie do I Komunii Sw i młodzież ( której nie ma!)
mają w takim to a takim dniu przyjść na spotkanie OBOWIĄZKOWO to mnie szlag trafia! Nie tędy droga! To droga do nikąd! Wyjdzie do ludzi! Odrzucie hierarchię, która także i was, księży nie szanuje i nie dba o Was!
Przestancie się bać! Wyjdzcie do ludzi! Oni na Was czekają. Czekają na prawdę! Na rozmowę, czekają na szacunek i dobre słowo!
Ten pomysl bardzo mi sie podoba. W Niemczech od 1848 r. (od 175 lat!) odbywaja sie co dwa lata tzw. Dni Katolickie (Katholikentag). To wlasnie forma takiego Campusu, gdzie prezentuja sie i dochodza do glosu dziesiatki nurtow katolickich. Uczestniczylem w kilku z nich (takze jako referent) i za kazdym razem wracalem ogromnie zbudowany roznorodnoscia i zapleczem duchowo-intelektualnym Kosciola. Dlaczego by nie przeniesc tego pomyslu nad Wisle?
Tyle że u nas obowiązuje „Jeden naród, jedna religia, jeden JPII”.
Różnorodność to ZŁO wymyślone przez masonów.
Taki klimat….
Marek2: Cos w tym jest 😉