Zawiedliśmy ludzkie zaufanie. Trudno o tym mówić bez bólu i wstydu, gdy uświadomimy sobie, że we wspólnocie, której misją jest głoszenie prawdy, można spotkać ludzi zdolnych służyć kłamstwu – mówi bp Damian Muskus w książce „Nie mój Kościół”.
Magdalena Dobrzyniak: Jest ojciec zwolennikiem Kościoła synodalnego?
Bp Damian Muskus: A co to znaczy być zwolennikiem takiego czy innego Kościoła? Jest jeden Kościół, który wsłuchuje się w Ducha Świętego i podąża do wspólnego celu.
Chyba mówi teraz ojciec raczej o pewnym ideale czy wizji niż o stanie faktycznym.
– Mówię o stanie faktycznym, bo taka jest rzeczywistość Kościoła, taki też był zamiar jego Twórcy, który pragnął wspólnoty jedności i braterstwa, wzajemnej miłości, troski i nadziei. To, że istnieje przepaść między zamiarami Chrystusa a tym, w jaki sposób są realizowane, jest zupełnie inną historią. Bardzo się cieszę, że papież Franciszek tak doskonale wyczuwa ten zmysł synodalności w Kościele i pragnie, by został on przywrócony.
Sam jestem ciekaw, w jakim kierunku to pójdzie. Fascynująca jest też ta niewiedza i niepewność, dokąd Duch nas poprowadzi, co od Niego usłyszymy, jakie zmiany i zaskoczenia przygotował nam Pan.
Decyzje podejmowane autorytatywnie są w Kościele na porządku dziennym, a ich kwestionowanie czy choćby prośba o doprecyzowanie zbyt często bywają traktowane jak zamach na autorytet. Wszystkim nam dobrze zrobi, jeśli zaczniemy się uważniej słuchać
Skądinąd mam wewnętrzne przekonanie, że musimy się wyćwiczyć w cnocie cierpliwości. Czym innym bowiem są synodalne postulaty, plany i pragnienia, a czym innym projekt Boga. Łatwo wpaść w taką pułapkę myślenia, że oto teraz wiemy, jakie jest lekarstwo na trapiące Kościół kryzysy – że skoro mogliśmy się wypowiedzieć i zostaliśmy wysłuchani, to przed nami prosta droga do realizacji „Kościoła marzeń”, w którym wszyscy będziemy czuć się dobrze.
Nie możemy dyktować ani sobie, ani wspólnocie, ani tym bardziej Bogu, jak w przyszłości ma wyglądać Kościół. Widzę tu raczej wielką pracę nad otwieraniem się na nowe i nieznane, dzięki czemu przyjmiemy z nadzieją i wiarą to, co przyjdzie – nawet jeśli trzeba nam będzie oderwać się od przyzwyczajeń, nawyków, znaleźć inny język wyrażania wiary, poszukać raz jeszcze swojego miejsca.
Pomówmy może jednak najpierw o tej przepaści, o której ojciec wspomniał. Skąd się ona wzięła? Czy Synod miałby pomóc w znalezieniu metod na to, by ją pokonać?
– Najprościej należałoby odpowiedzieć, że wzięła się ona z grzechu pierworodnego i skłonności ludzkiej natury. Nie jestem historykiem Kościoła i nie mam kompetencji, by te procesy analizować czy wskazywać miejsca węzłowe, w których coś poszło bardzo nie tak, czego efektem są dzisiejsze podziały […].
Problemem nie są podziały same w sobie, ale to, że je pielęgnujemy, jesteśmy do nich przywiązani, a nawet porządkujemy według nich relacje społeczne. Utrwaliły się one do tego stopnia, że nawet proponowanie jakichś zmian w języku traktowane jest jako zamach na uświęcony porządek rzeczy.
Tymczasem każdy podział w jakiś sposób wyklucza. Co się dzieje, gdy podsumowujemy kogoś: „o, to ten liberał!”? Odbieramy mu szansę zaprezentowania świata zgodnie z jego rozumieniem, a sobie – głębsze poznanie człowieka, głębsze niż taka etykietka. Nawet nie próbujemy uważnie się słuchać. To sprawia, że podziały narastają, wciąż się pogłębiają, choć wcale nie są potrzebne do porządkowania świata.
Papież chce ten stan rzeczy przełamać. Czy mu się uda? To z pewnością proces rozłożony na długie lata – nie należy spodziewać się dzisiaj rewolucji, tym bardziej że synodalność nie jest pieśnią solisty, ale chórem rozpisanym na naprawdę wiele głosów, uwzględniającym bogactwo najprzeróżniejszych doświadczeń i poglądów, przemyśleń i pragnień.
W tym chórze są jednak protagoniści i dyrygenci, ludzie – słusznie czy nie – uzurpujący sobie role gwiazd czy decydujących o wykonywanym repertuarze.
– Dyrygent jest tylko Jeden. Co do tego nie może być żadnych dyskusji. To dzięki Niemu nie jesteśmy chaosem głosów, tylko harmonią. Oczywiście dopóki słuchamy Jego i siebie wzajemnie, bo gdy każdy zaczyna śpiewać po swojemu, robi się kakofonia. Zostawmy jednak na boku te muzyczne metafory, bo one nie oddają zasadniczego pytania: czy potrafimy jeszcze słuchać?
Dlaczego słuchanie jest tak ważne?
– Nie ma komunikacji ani więzi bez słuchania. Ono jest w pewnym sensie ważniejsze od mówienia. Proszę zauważyć, jak z każdej strony zalewają nas słowa. Ludzie za wszelką cenę chcą wyrazić, co czują, podzielić się swoimi opiniami na każdy możliwy temat, nawet nie wnikając specjalnie, czy to kogokolwiek interesuje. Otaczają nas monologi, gadające głowy przekrzykujące się, byle przepchnąć swoje zdanie, zagłuszyć innych. Można wręcz odnieść wrażenie, że jeśli nie mówisz – nie istniejesz. Sprzyja też temu kultura mediów społecznościowych. […]
Być może ten zalew słów, o którym ojciec mówi, też jest wyrazem naszego deficytu słuchania. Każdy chce być przede wszystkim wysłuchany, czasem bardzo rozpaczliwie domagając się głosu.
– To słuszna intuicja. Jednak dopóki nie damy innym – Bogu i ludziom – szansy na wysłuchanie ich, sami też nie zostaniemy wysłuchani, bo nasz głos zginie w natłoku podobnych. Wzajemna wymiana to wspaniała reguła, wnosząca konieczną równowagę. Dotyczy ona także różnic i granic między dialogiem a monologiem, między słowami a milczeniem, między otwarciem a wycofaniem. […]
W Kościele wciąż za mało się słuchamy. Decyzje podejmowane autorytatywnie są na porządku dziennym, a ich kwestionowanie czy choćby prośba o doprecyzowanie zbyt często bywają traktowane jak zamach na autorytet. Wszystkim nam dobrze zrobi, jeśli zaczniemy się uważniej słuchać: biskupi księży, księża świeckich, świeccy duchownych, przełożeni członków wspólnoty.
Wciąż pozostaje też przed nami ważna kwestia oddania głosu tym, którzy nie mają siły i możliwości, by się wypowiedzieć i być uważnie wysłuchanymi. W Kościele jest wiele milczących grup i środowisk, których nie chcą słuchać inne, zajęte w tym czasie wypowiadaniem swoich racji, konfrontowaniem ich z oponentami i walką o zwycięstwo w sporach.
Nie możemy dyktować ani sobie, ani wspólnocie, ani tym bardziej Bogu, jak w przyszłości ma wyglądać Kościół. Widzę tu raczej wielką pracę nad otwieraniem się na nowe i nieznane
Widzimy milczące grupy ubogich, mniejszych, wykluczonych. Nawet jeśli próbują nam oni coś zakomunikować, mają zbyt słaby głos, by się przebić. Może trzeba zatroszczyć się też o to, by być rzecznikiem milczących? Pora zamilknąć na chwilę i posłuchać, co ma nam do powiedzenia drugi człowiek, co ma nam do powiedzenia Bóg.
Mowa nie zawsze jest tak ważna, bo porozumiewać można się również bez słów, choć jestem akurat zwolennikiem szukania jak najbardziej precyzyjnych nazw dla różnych zjawisk, uczuć i doświadczeń. Jednak to słuchanie stanowi doskonalszą formę miłości. […]
Swoją pozycję w świecie Kościół winien budować na miłości i zaufaniu, na bogactwie Bożego miłosierdzia, a nie na aliansach politycznych i gromadzeniu dóbr materialnych. Jezus ubogi, prześladowany i odrzucany uczy swój Kościół, by nie opierać się na modelu światowym. Zwycięstwo Chrystusa nie polega na podboju politycznym czy kulturowym – ono rozgrywa się w zupełnie innym porządku. Dążenia niektórych ludzi Kościoła do triumfalizmu, do zdobywania społecznego poklasku i wpływów o charakterze politycznym za wszelką cenę, choć zawsze w imię swoiście pojmowanego tzw. dobra Kościoła, wyrządziły wiele szkody głoszeniu Ewangelii.
Pokusa władzy wciąż jednak uwodzi i nie mam tu na myśli wyłącznie sojuszu ołtarza z tronem, ale również bardziej subtelne jej przejawy, jak władza duchowa nad ludźmi, którzy zawierzają swoją relację z Bogiem kierownikom duchowym, spowiednikom i rekolekcjonistom.
– Nie bez powodu odchodzi się od pojęcia „kierownictwo” na rzecz określenia „towarzyszenie”, które nie tylko trafniej oddaje istotę tej posługi, ale też inaczej rozkłada akcenty i ustawia relacje między osobami nie na poziomie zależności, a partnerstwa. To ogromnie ważny temat. Jak ważny, pokazały nam bolesne doświadczenia ludzi, którzy korzystali z takiej posługi w wielkich zakonach. To znamienne, że do tych przerażających nadużyć doszło we wspólnotach o wielowiekowym doświadczeniu i niepodważalnej tradycji duchowej, bez której trudno dziś sobie wyobrazić życie Kościoła. Wskazują nam one, że czujność należy zachować zawsze i wszędzie, nawet w miejscach, które rozpoznajemy jako zaufane i bezpieczne. […]
Ksiądz Tischner już w latach 90. ubiegłego wieku pisał, że rozpada się fundament religii – mowa ufności. Tymczasem ojciec namawia do krytycyzmu wobec kierowników duchowych, mówi o krytycznym posłuszeństwie… gdzie tu miejsce na ufność?
– Ufność nie oznacza naiwności czy podejścia „na wiarę” i myślę, że ks. Tischner doskonale to rozróżniał. Przytoczyła pani znamienne słowa, bo rzeczywiście z takim kryzysem zaufania mamy dzisiaj do czynienia.
Słusznie ksiądz profesor wskazywał, że pytaniem, które powinniśmy sobie dziś stawiać, nie jest „jak mówić o wierze”, choć w obliczu zmian w języku komunikacji to oczywiście istotne zagadnienie. On jednak przesunął akcent od „jak” w stronę „do kogo”.
Za mało jest w nas namysłu nad tym, do kogo kierujemy nasze głoszenie. Za mało troszczymy się o człowieka, który ma być odbiorcą Dobrej Nowiny, a za bardzo skupiamy się na metodach, celach, strategiach, sposobach.
Słuchaj też na Soundcloud, YouTube i w popularnych aplikacjach podcastowych
Bez znajomości człowieka one wszystkie nie mają sensu. Trzeba wciąż zadawać pytania i nie szukać odpowiedzi wyłącznie w badaniach socjologicznych i statystykach, choć oczywiście kreślą one jakiś ogólny obraz. Ten jednak nie wystarczy. Ważne jest przede wszystkim, czy pytanie o odbiorcę ewangelicznego orędzia stawiamy w codziennej praktyce, w naszych spotkaniach z każdym pojedynczym człowiekiem? Kim jest? Czego oczekuje? Co go boli i niepokoi? Czy rzeczywiście rozumiemy jego tęsknoty i nadzieje? I wreszcie – czy ufa naszemu przekazowi?
Odpowiedź na to ostatnie pytanie może być kłopotliwa.
– Tak, bo rzeczywiście zawiedliśmy ludzkie zaufanie na wielu polach. Zamiast zaufania zapracowaliśmy na podejrzliwość. Trudno o tym mówić bez bólu i wstydu, gdy uświadomimy sobie, że we wspólnocie, której misją jest głoszenie prawdy, można spotkać ludzi zdolnych służyć kłamstwu.
Choroba podejrzliwości, o której pisał ks. Tischner, toczy nas od dawna, a my, zaprzątnięci gaszeniem kolejnych pożarów, nawet nie zauważamy, jak bardzo rwą się więzi zaufania, bez których głoszenie jest niemożliwe. Kościół, któremu ludzie nie ufają, traci możliwość pełnienia swojej misji. […]
Czym staliśmy się jako wspólnota, jeśli zamiast zaufania, które jest podstawą miłości, panuje w niej choroba podejrzliwości? To pytanie, na które musimy sobie pilnie odpowiedzieć. Nie pomoże tutaj metoda na przeczekanie, bo powoduje ona tylko wzmożenie nastrojów podejrzliwości i jeszcze bardziej osłabia wiarygodność w oczach ludzi. Ani się obejrzymy, jak zaczniemy głosić w pustkę, bo niewielu będzie chciało nas słuchać.
Damian Andrzej Muskus – ur. 1967, krakowski biskup pomocniczy, bernardyn, członek Komisji KEP ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Były kustosz sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, koordynator generalny Komitetu Organizacyjnego ŚDM 2016. Autor rozważań „Idź, odbuduj…!” w „Przewodniku Katolickim”.
Fragment książki „Nie mój Kościół. Rozmowy o nadziei, oczyszczeniu i fundamentach wiary”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2023
Przeczytaj też: Kościół nie potrzebuje obrońców z plakatów, a ludzi wiary
Piękne słowa, ale już za późno, by wystarczyły. Czas poprzeć je czynami. Nie podyktuję ich. Jezus działał, by obudzić ówczesny Kościół. Chodził od miejscowości do miejscowości i zakładał wspólnoty-enklawy odnowionego Kościoła, który bynajmniej nie odrywał się od Izraela. Nie walczył, ale też nie upodabniał się do Greków i Rzymian.
No to trzeba zacząć chodzić. Między ludźmi, jeździć pociągiem, tramwajem, autobusem. Chodzić do teatru, do kina…
Nie bać się tego.
Ale milej, bezpieczniej jest nie wychodzić z pałaców i pisać sympatyczne artykuły.
No nie do końca. Jezus nie działał aby ,,obudzić ówczesny Kościół” bo ten jeszcze nie istniał. Po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Jezusa, apostołowie i uczniowie ,,rozeszli się” po ówczesnym Imperium to oni zakładali wspólnoty. Dość szybko zaczął się też ,,rozjazd” między chrześcijanami -Żydami a Żydami, szczególnie po twz. ,,soborze jerozolimskim” (ok. 49 r.) gdzie m. in. ustalono że nowo przyjmowani do wspólnoty nie musza być obrzezani. Ucieszyło to pogan (przede wszytskim prozelitów) i to ono stopniowo zajęli miejsce Zydów wśród chrześcijan. Panie Piotrze, to podstawy historyczne początków chrześcijaństwa.
o to to! Od niedawna mieszkam w centrum niedużego miasta tuż obok kościoła. Krążę po tych kilku ulicach wokół świątyni ciągle. NIGDY nie spotkałam żadnego z kapłanów – proboszcz i trzech wikarych. Ani przy kiosku ani w Żabce ani na koncercie plenerowym, o autobusie miejskim nie mówiąc. Aż się zaczęłam zastanawiać jak też oni to robią
Po odejściu od ołtarza zdejmują sutannę jak robotnik po zejsciu z budowy. Nie odczuwają widać żadnej dumy z publicznego jej noszenia.
Signumtemporis.
Ale to nie o sutannę nawet chodzi, przecież twarze tych kapłanów znam 🙂 Naprawdę ich nie ma tam gdzie są ludzie i ich życie. I to jest problem. (może faktycznie wszystko załatwiają przez internet z dostawą na plebanię 😉
Dedykuję księdzu biskupowi. Ale to nie o Kościół synodalny chodzi:
https://www.youtube.com/watch?v=0p6P5E0U8ko
Jeśli powołujemy się na zamysł twórców Kościoła, to by nie tkwić w błędzie „pierworodnym” musimy dopuścić do własnej świadomości, że był nim Konstantyn Wielki. To on uczynił z chrześcijaństwa religię państwową i wyznaczył zakres i jej formę. Bp. Muskus przyznaje , że nie jest historykiem kościoła co go nieco tłumaczy, ale utwierdza jednocześnie czytelnika w tym, że fakty historyczne mają dla religii marginalne znaczenie. Obejrzałem wczoraj film Sekielskich „Korzenie zła”, nie jestem z tego powodu w jakikolwiek sposób emocjonalnie pobudzony. Pokazano tam to o czym wszyscy wiedzą. Kasa jest najważniejsza. Podobnie zapewne widział to Konstantyn, reszta to bajki dla naiwnych. W tygodniu, bo tak ułożył się grafik, z małżonką na kilkudniową wycieczkę się wybraliśmy. Tak dla lepszego samopoczucia od czasu do czasu robimy. Zawsze zwiedzamy miejsca atrakcyjne turystycznie, lokalne muzea i kościoły. Do kilku zajrzeliśmy z perspektywy przedsionka, jeden był otwarty. Ale chyba dlatego, że trwały roboty konserwatorskie, w reszcie pocałowaliśmy klamki. Cóż tam takiego cennego chowacie mości biskupi. Zabytki da się przecież skutecznie zabezpieczyć, murów i ławek nikt nie ukradnie. Jeśli jakiś menel w nich się prześpi, chyba majestat nie ucierpi. Wy ciągle o tym samym, o wspólnocie miłości, bliźnim, słuchaniu i pokoju. Słowa, słowa, słowa, a z religii wypisują się już dzieci z podstawówki.
Ks. Bp. Damian Muskus to bardzo dobry biskup, zakonnik ale jest biskupem pomocniczym i nikt Go w episkopacie nie słucha! Juz czas aby został biskupem ordynariuszem w miejscach , gdzie nadal wykorzystani są pomijani. A takich miejsc, miast jest dużo w naszym kraju.
Właśnie przeczytałem, że Biskup szuka pracy, a zarobione pieniądze na szlachetny cel przeznacza. Proponuje usługi w zakresie prac domowych i pielęgnacji ogrodu, bo takie ma kompetencje. Wynagrodzenie minimum tysiąc złotych. Nie podaje za jaki okres ani zakres wykonanej pracy. Jeśli to rodzaj challenge to w istocie ciekawa forma kształtowania wizerunku. W tym kontekście mój komentarz o pustych słowach wypada dość niezręcznie. Jestem ciekaw jak w praktyce to zadziała. Mam spory kawałek żywopłotu z ałyczy do pielęgnacji. Co prawda już do zimy przygotowany ale… . Trochę daleko z Krakowa, szkoda.
to za godzinę miało być, jak zrozumiałam, ten tysiąc
„Czym staliśmy się jako wspólnota, jeśli zamiast zaufania, które jest podstawą miłości, panuje w niej choroba podejrzliwości? To pytanie, na które musimy sobie pilnie odpowiedzieć.”
Istnieje obawa, że na szukanie odpowiedzi czas już minął.
Ludzie, którzy stracili zaufanie (albo właśnie je tracą) nie czekają, aż hierarchowie łaskawie odpowiedzą sobie na pytanie, czym aktualnie jest (ich) kościół?
Ludzie, gdy czują się niewysłuchani, lekceważeni czy oszukani, po prostu odchodzą! A zwierzchnicy kościoła ciągle zwlekają… – i chyba tylko tu bp ma rację – bo dla nich/Was lepiej nie wiedzieć i nie usłyszeć – niż usłyszeć prawdę.
Jeżeli bp Muskus ma szczerą chęć wziąć udział w odnowie swojej organizacji, to obawiam się, że może się poczuć osamotniony. To towarzystwo w purpurze absolutnie nie wydaje się być tym zainteresowane – mają wazniejsze sprawy: mnożenie dobytku, pozłacanie ołtarzy, walka o wpływy i dotacje – a nie o ewangelizację.
Tak, panuje ,,choroba podejrzliwości”. Bliska mi osoba, która odeszła z Kościoła, mówi że zrobiła to nie tylko przez afery pedofilskie, ale też przez pogardę z jaka Kościół traktował kobiety przez większość swojego istnienia. W internecie można bez problemy znaleźć ,,złote” myśli Ojców Kościoła o kobietach. To, że napisali też dzieła teologiczne nie ma znaczenia. Z kolei jeśli chodzi o średniowiecze do baroku wystarczy przeczytać rozdział książki ,,Strach w kulturze Zachodu” J. Delumeau pt. ,,Agenci Szatana.Kobieta” – włos się na głowie jeży. Kościół się nie popisał przez te 2000 lat i nie ma tu znaczenia że Jezus szanował kobiety. W ostatnich dziesięcioleciach się przebudził i św. Jan Paweł II czy Benedykt VXI już inaczej piszą o kobietach, ale za późno. Ci, którzy odeszli z Kościoła nie dziwią się pedofilii wśród księży. Skoro tylu duchownych gardziło kobietami, nic dziwnego że gardzą dziećmi. Gdy spytałem znajomego katolika czy wysłałby swoje dziecko na obóz prowadzony przez księży powiedział że nie bo ,,każdy ksiądz to potencjalny pedofil”. Takie mamy ,,zaufanie” wśród katolików.
Boskupie szanowny Damianie… zważ, że nie do wszystkich piszę „szanowny”. Wypowiedzałeś sporo tez sensownych i cennych – dlatego proszę Cię o krytykę tego co zamieszczam poniżej, skracając srogo, bo mi automat blokuje za długi tekst…
Ateiści i teiści żyją wspólnie na tej Ziemi.
Wierzenia, religie i zbory (kościoły) wymyślano dla gadających małpiszonów i półdzikich małpoludów z kijkami w łapkach biegających za kozami… a po to żeby ich trochę uczłowieczyć. I kulty religijne przez tysiące lat jakoś sobie z tym radziły – aż gwlałtowny
rozwój wiedzy rozsadził kokon wiar… Jeszcze religie w rajach opóźnionych kulturowo, muzułmańskich, hindi, animilistycznych itp., pokutują w pirwotnym prymitywie.
…Ale strefa chrześcijańska przebiła się i wyprzedziła rozwój religii i kościołów, a kult w nich umiera.
Przeczytaj moją książkę racjonalnego dialogu w zakresie ateizm a teizm, pt. „Trójca Święta bez tajemnic – to po prostu żywa fizyka i matematyka”.
Tamże znajdziesz dowód na nieistnienie Boga, jakim handlują kościoły postmojżeszowe… Tamże stropi Cię kompletny paradoks omnipotencji… Ale zbuduje Cię teza, że trzecia postać trójcy, Duch jest praktycznie tożsamy z matematyką. Matematyka zaś jest obok czasu i przestrzeni trzecim bytem absolutnym: samoistnym, wiecznym i niezależnym od jakichkolwiek innych bytów… i jako taki może być identyfokowanym z wiecznym Duchem, Bogiem… i tym samym z samoistnością, wiecznością i wszechwiedzą…
Bo to matematyka zawiera w sobie wszystkie możliwe algorytmy opisujące i naturę, i wszystko co religie uważają za nadprzyrodzone.
Dlatego – jako ateista kwslifikowany – wskazuję wspólny cel i wspólną drogę do prawdy teistom i ateistom: uczcie się matematyki.
Teiści niech to czynią jako dążenie do prawdy boskiej, a ateiści jako poznawanie obiektywnych prawd natury oraz jako narzędzie opisu tych prawd i kreacji świata materialnego.
Jeśli kościół to zrozumie i zacznie wdrażać przetrwa i stanie się nieśmiertelny tak, jak nieśmiertelna jest matematyka.
Powodzenia – Paweł Tomczak