Nigdy nie szukałem w życiu świętego spokoju. Chrześcijaństwo nie jest po to, żeby się dobrze ustawić – mówi Luca Casarini, lewicowy aktywista zaproszony przez Franciszka do udziału w synodzie.
Obecność Luci Casariniego na synodzie wywołała burzę protestów i komentarzy. Dla środowisk przeciwnych Franciszkowi obecność eksrebelianta okazała się kością niezgody i kolejną okazją do wyrażenia wątpliwości w sprawie synodu. We włoskich mediach zaczęły się pojawiać tytuły: „W Watykanie pojawiły się twarze mało synodalne, pro LGBT, no global”, „Z takim cv Casarini nie powinien być przyjęty z watykańskimi honorami”. Gazeta włoskich biskupów „Avvenire” zacytowała jednak słowa Casariniego: „Pośród migrantów na morzu odkryłem moje chrześcijaństwo”.
Piotr Dziubak: Kiedy pojawiła się informacja o Pańskim udziale w synodzie o synodalności, wielu watykańskich hierarchów, zwłaszcza tych znających współczesną włoską historię, śledzących wydarzenia polityczne, pewnie przecierało oczy ze zdumienia: oto papież zaprasza do Watykanu uczestnika protestów antyglobalistycznych, rebelianta…
Luca Casarini: Otrzymałem wielki dar. Cieszę się, że będę mógł brać udział we wspólnej wędrówce, bo „synod” znaczy „iść razem”. Całe życie szukam własnej drogi. Wędrowałem z zapatystami w Chiapas w Meksyku. Razem z nimi dzieliłem niedolę walki. Nauczyłem się wędrować, pytając. Tak jak Pan wspomniał, brałem udział w wielu protestach i manifestacjach. Sporo się nachodziłem.
Synod nie jest czymś w rodzaju procesu kanonizacyjnego, ani też zebraniem posiadających władzę. To zgromadzenie Kościoła, który idzie. I dla mnie – powtórzę – możliwość uczestnictwa w nim pozostaje darem. Dość często zdarza mi się słyszeć, że jestem chyba ostatnią osobą, która mogłaby pojawić się na synodzie, tymczasem Franciszek mnie zaprosił…
Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?
– Zacznijmy od tego, że od 2018 roku jestem szefem cywilnych operacji pomocy imigrantom, którzy próbują przedostać się przez Morze Śródziemne do Europy. Niestety tysiące z nich ginie. Tylko od początku roku utopiło się ponad dwa tysiące trzysta osób. Stoimy wobec wielkich wyzwań związanych z przyjmowaniem imigrantów, z byciem solidarnymi z tymi, którzy potrzebują pomocy.
Pierwsza podróż Franciszka na Lampedusę odbyła się w roku 2013. Papież chciał poznać załogę statku naszej organizacji Mediterranea Saving Humans, statku nierzadko blokowanego przez władze.
Kościół synodalny to Kościół, który idzie razem z ludźmi. Kościół, który nie boi się stawiać sobie pytań
Muszę przyznać, że dzięki Franciszkowi zbliżyłem się do Kościoła. Co prawda przez całe życie miałem jakiś kontakt z Kościołem ulicy, z siostrami, które pracowały w obozowiskach dla uchodźców. Kontakt z chrześcijanami, którzy praktykowali Ewangelię. Dzisiaj jest dla mnie wielkim honorem działać w Kościele, wciąż miałem go w sercu. Poruszałem się przecież wśród ludzi ze społecznych nizin. Teraz mamy papieża, który spogląda w dół. Chyba dlatego także i ja mogłem zostać uczestnikiem synodu.
Franciszek czymś Pana zaskoczył?
– Robi to niemal codziennie. Na przykład w czasie podróży do Mongolii kilka tygodni temu kolejny raz pokazał mi, kim jest. Pojechał na kraniec świata, żeby odwiedzić malutką wspólnotę wierzących. Nie skierował się gdzieś, gdzie rosną „wielkie drzewa”, a tam, gdzie dopiero coś kiełkuje. To pokazuje ludzką i chrześcijańską wrażliwość tego człowieka. W naszym świecie pogląd, że ktoś jest ważny po prostu z powodu bycia człowiekiem, a nie dlatego, że odniósł sukces – nie stał się niestety powszechny. Przypominają się słowa Jezusa mówiącego do mędrców, że prości ludzie Go zrozumieją. Rozumieją także Franciszka. Jego podróż do Mongolii bardzo mnie poruszyła.
Papież stale mówi o potrzebie braterstwa, Pan też często powtarza, że na morzu nikt sam się nie uratuje.
– Powołaliśmy do życia organizację Mediterranea, bo wewnątrz każdego z nas pojawiła się nowa wrażliwość. I tu nie chodzi o politykę, a o ducha sprawy. Nikt samotnie się nie uratuje, bo wszyscy jesteśmy braćmi. To też centralny punkt encykliki „Fratelli tutti”. Jeśli nie osiągniemy braterstwa, będziemy mieszkać w świecie murów i drutów kolczastych. Sami sobie stworzymy cierpienie. Ale kiedy zrozumiemy fakt, że nikt nie może się uratować w pojedynkę, nasze życie się zmieni.
Na morzu mówimy, że to imigranci nas ratują, a nie my ich. Dają nam oni szansę innego, lepszego pokierowania naszym życiem. Bycia blisko tych, którzy cierpią. Pomagając, możemy pokonać śmierć.
W jaki sposób?
– Kiedy wciągamy na nasz statek imigrantów, obejmujemy braci, którzy ryzykowali utratą życia, i odbieramy niejako śmierci – choćby na niedługi czas – władzę nad nimi.
Nasz kapelan odprawia na dziobie statku Mszę. Łamiemy się chlebem w takich okolicznościach. To dodaje nam sił.
„Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo, misja” – które z haseł, stanowiących temat rozpoczynającego się synodu, jest Panu najbliższe?
– W ich wyborze ujawnia się wielka intuicja dzisiejszego Kościoła. Nie można tych słów-kluczy rozdzielić. Misję da się prowadzić tylko w komunii i w uczestnictwie.
Czytałem „Instrumentum laboris” – dokument przygotowawczy synodu. Znalazłem w nim wiele ważnych refleksji dotyczących synodalnego spotkania. To nie będzie tylko jakieś zebranie z debatą. Każdy musi postawić sobie pytania. Trzeba wejść w wymiar duchowy tego wydarzenia. Ostatecznie nasze bycie w świecie pozostaje bardzo konkretne, chociaż trzeba pamiętać, że nie jesteśmy ze świata. Kościół synodalny to Kościół, który idzie razem z ludźmi. Kościół, który nie boi się stawiać sobie pytań.
Jestem ciekawy, co się wydarzy w trakcie synodu. Dla mnie chrześcijaństwo nie oznacza świętego spokoju. Akurat w tej kwestii jestem pewnie bardziej wyćwiczony od innych. Nigdy nie szukałem stagnacji. Moje życie nie było spokojne. Chrześcijaństwo nie powstało po to, żeby się ustawić. Jest czymś z natury niespokojnym, bardzo radykalnym. Nie można uciec od pytania: dlaczego jesteśmy na świecie i w jaki sposób możemy przejść przez ten świat razem z innymi?
Doświadczeniem pomocy imigrantom chciałby się Pan podzielić z uczestnikami synodu?
– Zastanowię się, zanim zabiorę głos. Trzeba będzie się wsłuchać w wypowiedzi innych. Zamierzam przede wszystkim dużo słuchać.
Zatrzymajmy się jeszcze na temacie pomagania. Liczna grupa polityków europejskich przyznaje się do chrześcijaństwa. Dlaczego – według Pana – ciągle nie umieją oni albo nie chcą znaleźć rozwiązań w kwestii imigracji?
– Politycy bardzo chętnie mówią o prześladowaniu chrześcijan. Ale w tym samym momencie to właśnie oni sami ich prześladują – większość imigrantów to w końcu chrześcijanie. Ci, którzy znaleźli się w obozach w Libii, przysyłają nam zdjęcia i filmy wideo, na których widać, jak modlą się przed zaimprowizowanymi ołtarzami lub obrazami wydrapanymi kamieniami na ścianach cel. Modlą się, zanim zostaną wzięci na tortury. To chrześcijanie. Do ich męki dopuszczają europejscy politycy. Papież widział te zdjęcia, pokazywaliśmy mu je.
Kiedy Libijczycy orientują się, że złapali chrześcijan, zwiększają ilość przemocy, wobec kobiet dochodzi do gwałtów. O tym trzeba mówić. To samo dzieje się w Tunezji. W lutym prezydent kraju, dyktator Saied, wspominał o „zastąpieniu etnicznym”, czyli „pozbyciu się czarnych”, żeby „Tunezja stała się krajem afrykańskim i chrześcijańskim”. Trzeba bardzo uważać. Dając pieniądze Saiedowi, by blokował imigrantów, dajemy pieniądze także na prześladowanie chrześcijan.
Z kolei Pan i pańscy pomocnicy w bardzo konkretny sposób wyciągacie dłoń do tonących w Morzu Śródziemnym…
– Jego środkowa część stała się cmentarzem. Nie widać na nim krzyży, ale tak jest. Rocznie tonie tam ponad dwa tysiące osób. W obozach opłacanych przez nas, przez Europę, są przetrzymywane kolejne tysiące ludzi. Podobne sytuacje mają także miejsce na granicy polsko-białoruskiej. Umarło tam wiele osób w tzw. pasie ziemi niczyjej. Nie możemy do niej dotrzeć, bo granica została zmilitaryzowana. Tyle dobrze, że jesteśmy w stanie pomóc na wodach międzynarodowych. Morza nie można przecież zablokować murem…
Migracja to problem globalny. Co dzieje się na granicy Unii w Cale’ we Francji, albo między Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi? Na wielu granicach świata dochodzi do przemocy wobec naszych braci i sióstr. Ich jedyną winą okazuje się fakt, że chcieli przeżyć…
Problemem pozostaje również to, czy dajemy im możliwość pozostania w ich krajach. Franciszek mówi, że kiedy przyjdzie do ciebie imigrant, zapytaj nie o to, czego potrzebuje, ale czy masz może coś, co należało wcześniej do niego. Europejscy politycy – zarówno z prawicy, jak i lewicy – są zgodni w kwestii imigrantów: trzeba blokować ich przybycie na Stary Kontynent. Blokować biednych, którzy topią się w morzu.
Zapewniam Pana: jeśli zdarza się, że jakiś wielki wycieczkowiec tonie, nie brakuje środków rzuconych na ratunek. Raz nam się taka sytuacja przytrafiła. Dostaliśmy informację, że w danym punkcie jednostka idzie na dno i że nie płyną nią imigranci. Komunikat brzmiał mniej więcej tak: „Tym możecie pomóc, bez obaw, nie bójcie się!”.
A ja pytam: co to za cywilizacja, która skazuje tylu ludzi na śmierć przy swoich granicach? Mamy stanowić fortecę bogatych przeciwko biednym? Ewangelia mówi, jak postępować wobec bliźnich, polityka natomiast prawie zawsze wykorzystuje chrześcijaństwo do swoich celów.
To smutny kontekst dla synodu…
– Jeśli rzeczywiście wszyscy jesteśmy braćmi, powinniśmy chyba postawić sobie pytanie: co sprawia, że nimi jesteśmy? Nie można przejść obojętnie wobec tak wielkiego cierpienia. Matka czuje ból dziecka w swoich wnętrznościach. Tylko ona umie go odczuć. To samo czuł Jezus wobec cierpiących. I nie chodzi o zwykłe ludzkie współczucie. To coś znacznie więcej. Jako chrześcijanie powinniśmy umieć odczuwać w naszych ciałach cierpienie imigrantów. Musimy usłyszeć ich krzyk, krzyk naszych braci i sióstr w obozach, na morzu, krzyk proszący o pomoc.
Podziela Pan obawy wyrażane przed synodem?
– Niektórzy myślą, że Kościół to organizacja założona przez ludzi i dlatego muszą o nią dbać. A przecież jest jeszcze Duch Święty. Niepokój, że coś stracimy, a więc trzeba tego bronić, nie jest właściwy. Chrześcijaństwo to nie religia gromadzenia i przechowywania, a relacja oparta na Jezusie. Musimy wierzyć, że gdy będziemy szli razem w miłości, zło nas nie pokona.
Luca Casarini – ur. 1967, po studiach na wydziale nauk politycznych zaczął bywać w lewicowych kręgach antagonistów, najpierw w centrum społecznym „Pedro” w Padwie, a następnie w „Rivolta” w Porto Marghera koło Wenecji. W 1999 r. kandydował na burmistrza Padwy. Był liderem „ruchu białych kombinezonów”, jednej z najbardziej kontrowersyjnych grup w ramach ruchu no global, która w lipcu 2001 r. zmieniła nazwę na „Disobedienti” (Nieposłuszni). Casarini prowadził akcje protestacyjne przeciwko biurom pracy tymczasowej, tymczasowym ośrodkom zatrzymań, Konstytucji Europejskiej, wojnie w Afganistanie i Iraku, licznym międzynarodowym szczytom, budowie nowej bazy USA w Vicenzie. Casarini odegrał ważną rolę w czasie protestu wobec spotkania G8 w Genui.
W marcu 2019 r. był szefem misji statku Mar Jonio należącego do organizacji Mediterranea Saving Humans, który uratował 49 migrantów u wybrzeży Libii, opuścili oni pokład na Lampedusie. Casariniemu, po siedmiu godzinach przesłuchania, zostały postawione zarzuty pomocy i podżegania do nielegalnej imigracji.
Przeczytaj też: Synod to zaproszenie do wysiłku. Tylko że sformułowane w sposób niezrozumiały
Każdy uczestnik synodu powinien łączyć w w sobie dwie cechy: ponadprzeciętny poziom etyczny oraz ponadprzeciętną wiedzę. Wywiad stara się udokumentować pierwszą cechę. Druga nieistotna? Wielu jest takich „ojców synodalnych”?
Niestety tak – takie niedojrzałe Antygony z greckiej tragedii – jakże aktualnej.
Wywiad wszak świadczy, że ten „lewak” jest całkiem niegłupi., skąd te obawy zatem?
Co do „ojców synodalnych”, to wiem tylko, że po raz pierwszy w głosowaniach wezmą udział kobiety i osoby świeckie. (54 kobiety i 17 mężczyzn)
Co za szok! Czekam na kolejne oburzenia.
Tym oburzona nie jestem 😉
Adam,
Można patrzeć szeroko na cały kontekst migracji, pomagać i żądać humanitarnych oraz roztropnych rozwiązań dla wielu dziedzin życia społecznego.
I nie trzeba wtedy też jednoczesnego komentowania jaki to Kościół Katolicki jest zacofany w innych dziedzinach, na przykład etyki seksualnej – a świat liberalny taaaki postępowy.
Albo podważać wagi sakramentów i pisać tak jakby inni nie znali historii Kościoła.
Ech ci uczeni w Piśmie – zaczynam się bać teologów. Jednego już tu mamy…
Jakoś to ich zaangażowanie społeczne, że tak je nazwę – idzie w parze z tą ogólną krytyką – no lecą po całości doktryny i nauczania KK.
A moim zdaniem można jednocześnie dbać o tematy społeczne, nie podważając doktryny i nie wyśmiewając się z Kościoła i Tradycji.
I wiara nie wychodzi z Kościoła. To ludzie wychodzą.
https://www.tygodnikpowszechny.pl/wiara-wychodzi-z-kosciola-168984
https://magazynkontakt.pl/osiem-lewicowych-pudel-w-sprawie-kosciola/
Sztuka rozmowy Adam. Trenuję.
Tak jak Robert przewiduje co napisze Wojtek, tak ja przewiduję co się pojawi w artykułach na Więzi. Nieraz. Aż się boję. A co napisze paru komentujących od razu. Widać.
Dziękuję za nowe twarze. Bardzo.
A co ja piszę? Dlaczego? Zagadka 😉 A kto ją zgadnie? Moje komentarze też można przewidzieć.
I bardzo dziękuję za te całe beczki soli. Więź.
Onanizm wzmacnia organizm. Mayday 🙂 Ale chyba nie.
Bardzo rozumiem aktywistów i … nie tędy czasem.
Czasem warto się zastanowić.
A i tak btw.
https://www.rp.pl/plus-minus/art12773141-lewica-obrazona-na-kosciol
https://www.rp.pl/opinie-polityczno-spoleczne/art12968001-katolik-nie-musi-bladzic
Kto czyta nie błądzi 🙂
Bywa nudne trzymanie się swoich wyobrażeń.
Pytanie: nad czym tu się zastanawiać … drodzy Katoni-komentatorzy? Przypomnijcie sobie przypowieść o Samarytaninie. Z tego co pamiętam, Chrystus, a i zagadnięty uczony w piśmie, nie zastanawiają się nad jego przekonaniami (zapewne były nieortodoksyjne na temat Izraela i świątyni) nad jego poziomem wiedzy, czy historia życia. Natomiast, jedyne co w niej istotne, to rozumienie istoty bycia bliźnim. I czyn.
Oprócz opowieści jakże ważnej – tej dotyczącej postawy Samarytanina w Ewangelii wiele wiele innych…
Łączenie w całość – a nie cherry picking.
Ciekawe, czy pojawi się tam doradca papieża Franciszka do spraw społecznych, Jeffrey Sachs, bo został członkiem Papieskiej Akademii Nauk Społecznych. Teraz widzę jego występy w ruskiej telewizji propagandowej u potwora Sołowiewa. Można zrozumieć, skąd u Franciszka antyamerykańskie widzenie oraz to, jak traktuje rosję i swoimi wypowiedziami na temat Ukrainy- szokuje.
Przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie nie ma tu nic do rzeczy. To całkiem inne wydarzenia. Człowiek z przypowieści jest pobity, pokaleczony, obrabowany w wyniku napadu. […]
Samarytanina proszę w to nie mieszać i nie naciągać przypowieści. BLIŹNIM to ja muszę najpierw być dla swoich bliskich, swojego kraju i narodu, i dla skrzywdzonych przez wojnę, którym trzeba pomóc, a nie dla przybyszów, którzy przedzierają się przez granicę nocą ( kto przychodzi nocą w innej przypowieści, zamiast drzwiami???), […]