Republika Cypryjska stała się bramą do wymarzonej Europy dla wielu uchodźców i migrantów z Bliskiego Wschodu oraz Afryki. Odwiedziłam obóz Pournara.
Cypr, nazywany często „wyspą Afrodyty – wyspą miłości”, to jeden z najpopularniejszych kierunków urlopowych. Turystów z całego świata przyciągają tu piaszczyste plaże, niezwykłe ślady starożytnej historii, a do tego słońce i błękitne niebo.
Wyspa migrantów
Bardziej uważni (i wnikliwi) obserwatorzy zauważą jednak również inne oblicze Cypru. Położona po wschodniej stronie Morza Śródziemnego wyspa od ponad ćwierć wieku dzieli się na dwie części: Republikę Cypryjską, będącą od 2004 roku członkiem Unii Europejskiej, oraz Turecką Republikę Cypru Północnego, oficjalnie uznawaną na arenie międzynarodowej jedynie przez Turcję.
Części te oddziela od siebie tzw. zielona linia i chroniona przez oddziały ONZ strefa buforowa. Podział, do którego doszło po walkach w 1974 roku, pogłębił trwające przez setki lat konflikty etniczne między zamieszkującą Cypr ludnością grecką i turecką oraz powiększył różnice ekonomiczne. Doprowadził też do przesiedleń wewnątrz wyspy, które według danych ONZ objęły 145 tysięcy osób z 1,2 miliona mieszkańców Cypru.
Chcieliśmy bliżej poznać „ludzi w drodze”, zrozumieć ich historie i pragnienia, ale przede wszystkim pokazać im gościnną twarz Europy. Z oddalonego od cywilizacji, słabo skomunikowanego i niemal pustynnego obszaru obozu trudno ją dostrzec
W ostatnich latach Republika Cypryjska stała się bramą do wymarzonej Europy dla wielu uchodźców i migrantów z Bliskiego Wschodu oraz Afryki. Kluczowe znaczenie ma położenie wyspy: bardzo blisko jest stąd do Syrii i Libanu, wstrząsanych w ostatnich latach skutkami brutalnych konfliktów zbrojnych, a także klęsk żywiołowych. Dodatkowo, w związku z politycznym powiązaniem Cypru Północnego z Republiką Turecką, na wyspę przybywają także uchodźcy i migranci z Afganistanu, Iranu czy Iraku (szczególnie irackiego regionu Kurdystanu).
Wszystko to sprawia, że Cypr nazywany jest coraz częściej wyspą migrantów (w 2022 roku było ich tam, według danych ONZ, prawie 30 tysięcy). Większość dostaje się tu względnie bezpiecznie, samolotami z Turcji do Republiki Cypru Północnego. Drogę stamtąd do Unii Europejskiej pokonują już nielegalnie, najczęściej przewożeni przez lokalnych przemytników. W Republice Cypryjskiej składają wniosek azylowy, potem trafiają do obozów dla uchodźców i migrantów.
Największy z nich, Pournara, leży zaledwie kilkanaście kilometrów od stolicy Cypru – Nikozji.
„Restauracja przyjaźni”
Poznałam to drugie oblicze Cypru – „wyspę uchodźców i migrantów” – dzięki „Solidarnym wakacjom”, organizowanym od kilku lat przez międzynarodową wspólnotę Sant’Egidio.
Chcieliśmy bliżej poznać „ludzi w drodze”, zrozumieć ich historie i pragnienia, ale przede wszystkim pokazać im gościnną, otwartą twarz Europy. Z oddalonego od cywilizacji, słabo skomunikowanego i niemal pustynnego obszaru obozu Pournara bardzo trudno ją dostrzec.
Dzięki uzgodnieniom z władzami i administracją obozu wspólnocie Sant’Egidio udało się wejść na jego teren, przygotować kilka miejsc, postawić dające cień namioty, które ozdobiliśmy kolorowymi flagami, balonami, kokardami i kwiatami. W porównaniu z pozostałą częścią obozu nasze miejsce wyglądało dość nietypowo, od razu budziło zainteresowanie mieszkańców oraz pracowników.
Stworzyliśmy tu „Restaurację przyjaźni”, w której zaproszeni goście mogli na jakiś czas usiąść spokojnie przy stoliku, w cieniu, i zjeść pożywny posiłek. Staraliśmy się, by miejsce przypominało choć trochę prawdziwą restaurację, byli zatem kierownicy sal, którzy wskazywali gościom stolik, oraz kelnerzy. Każdego wieczoru, między 17:00 a 20:00, restauracja serwowała około 500 posiłków.
Niestety nie mogliśmy codziennie gościć wszystkich mieszkańców Pournary, których było kilka tysięcy. Dlatego opracowaliśmy system indywidualnych zaproszeń, rozdawanych każdego przedpołudnia w różnych częściach obozu. Staraliśmy się nie zapomnieć o nikim.
Nie ma co rozpakowywać
Była to dla nas także okazja, by zobaczyć bliżej trudne warunki panujące w obozie. Pył, kurz, kamienie, kępy wypalonej trawy i niemiłosierny skwar – oto moje pierwsze wrażenie. Do tego jeszcze rozstawione rzędy kilkunastoosobowych namiotów. W środku, na ziemi, materace i częściowo rozpakowane plecaki lub torby podróżne. – Nie ma co rozpakowywać – mówili nam ich lokatorzy. Każdy wierzy, że to miejsce tylko na chwilę.
Rozmawialiśmy z kilkoma spotkanymi mężczyznami. Pochodzą z Afryki: Konga, Kamerunu i Somalii. Opowiadali o strachu, nieznanych nam bliżej konfliktach zbrojnych w ich krajach i o wielkiej biedzie, ale także o nadziei na znalezienie bezpiecznego miejsca do życia.
Chwilę później, w innej części obozu, spotykaliśmy mężczyzn z Iranu. Oni opowiadali z kolei o sytuacji politycznej, niepokojach, demonstracjach, w których uczestniczyli, o strachu i konieczności ucieczki. W Starym Kontynencie widzą szansę na normalny, spokojny byt.
Byli wśród nich m.in. inżynier, fotograf i właściciel sklepu. Kilku przebywało już wcześniej w Europie, na praktyce lub studenckim stypendium. Teraz złożyli wnioski o ochronę międzynarodową. Czekają. Zapytaliśmy ich, czy nie mają w Iranie rodzin. Powiedzieli, że owszem, ale bali się zabierać żony i dzieci w tak niepewną podróż.
Są też w obozie Pournara tacy, którzy przyjechali z całymi rodzinami. Dla nich, a także dla samotnych kobiet i nastolatków bez opiekunów, wydzielono osobne części obozu, w których panują nieco lepsze warunki. Mieszkają w kontenerach z łóżkami, mają półki na rzeczy, a niektórzy nawet klimatyzację.
Dla dzieci wydzielono miejsce na niewielki plac zabaw z piaskownicą i małą zjeżdżalnią. Niestety maluchy przychodzą tam rzadko, w ciągu dnia przesiadują na nim głównie nastolatkowie albo dorośli mężczyźni – plac jest w końcu pod daszkiem, a to jedyna szansa na cień, który w upale sięgającym 45 stopni staje się błogosławieństwem.
Nadzieja umiera ostatnia?
Podczas naszej obecności w obozie co jakiś czas z głośnika rozlegał się głos wyczytujący nazwiska. To najczęściej zaproszenie na rozmowę w sprawie złożonych wniosków azylowych.
Wszyscy wówczas milkną, każdy liczy, że teraz wreszcie przyszła jego kolej. Po sprawdzeniu dokumentów oraz pierwszej rozmowie jest szansa na opuszczenie obozu i oczekiwanie na dalsze procedury już w mieście, na przykład w pobliskiej Nikozji. Tyle że wtedy zaczynają się kolejne trudności. Trzeba znaleźć mieszkanie, jakąś dorywczą pracę – zadanie wcale niełatwe, Cypr to w końcu maleńka wyspa.
W pierwszej kolejności na opuszczenie obozu szansę mają rodziny z dziećmi, samotne kobiety i nastolatkowie, których tu wielu, najczęściej z Somalii i Syrii. Dzięki pomocy władz cypryjskich oraz organizacji pozarządowych przygotowano dla nich specjalne miejsca, tzw. shelters/schroniska.
Podczas naszego pobytu mieliśmy okazję odwiedzić takie „mieszkanie” dla kobiet w Nikozji oraz schronisko dla nastoletnich chłopców w turystycznym Pafos. Rozmawialiśmy z ich mieszkańcami. Tym, co najbardziej im dokucza, jest poczucie tymczasowości i nuda. Przed otrzymaniem decyzji azylowej nastolatkowie nie chodzą do szkoły, kobiety nie mają szansy na legalne zatrudnienie albo choć szkolenia zawodowe. Każde odwiedziny są dla nich źródłem nadziei albo przynajmniej jakimś urozmaiceniem w monotonii.
Przed opuszczeniem Pournary trafiliśmy na jeszcze jeden obozowy sektor, najbardziej oddalony i zaniedbany. Namioty są tam zniszczone, obok stoi niewielki kontener sanitarny i mała cysterna z wodą. Dowiedzieliśmy się, że to miejsce dla tych, których wnioski azylowe zostały rozpatrzone negatywnie, właściwie czekają teraz na deportację do swoich krajów. Ale nikt nie wie, kiedy i jak ma to nastąpić. Wielu nie wierzy, że to już koniec. Liczą, że może uda się jeszcze raz wystąpić o azyl. Wszak nadzieja umiera ostatnia…
U nas musi królować dobre słowo
Po rozdaniu zaproszeń na ciepłą kolację i spotkaniach z uchodźcami wróciliśmy do „naszej” kolorowej, bardziej radosnej części obozu. To zaledwie kilkaset metrów, ale nam wydała się ona odległa o lata świetlne.
Od razu zabraliśmy się za przygotowanie stołów. Położyliśmy na nich obrusy i serwetki, ustawiliśmy kwiaty. Ekipa kuchenna starannie rozłożyła na talerzach ryż z warzywami i upieczone kawałki kurczaka, przygotowała również patery z owocami i słodyczami. Ostatecznie to przecież wyjątkowe miejsce.
Tuż przed godziną 17.00 jako pierwsi zjawiają się syryjscy nastolatkowie. Przepychają się, każdy chce być pierwszy. Nerwowo szukają w kieszeniach i saszetkach biletu na dzisiejszą kolację. Uśmiechamy się do nich, żartujemy, pytamy o imię i serdecznie zapraszamy do stolika. Po tym, co zobaczyliśmy w głównej części obozu, wiemy, że u nas musi królować pogodny nastrój i dobre słowo. Na to czekają nasi goście.
Zaraz za chłopakami z Syrii przybiegają najmłodsi mieszkańcy obozu. Specjalnie dla nich przygotowaliśmy namiot „Szkoły pokoju” z kolorowymi zjeżdżalniami i huśtawkami. Są także gry planszowe i kolorowanki. Animatorzy z Sant’Egidio prowadzą konkursy sportowe i rysunkowe. Największą popularnością cieszy się malowanie twarzy, a także dwa dmuchane baseny z zimną wodą, które daję trochę ochłody.
Gdy dzieci bawią się w najlepsze, rodzice mogą spokojnie zjeść kolację, porozmawiać albo na przykład nauczyć się kilku zwrotów po angielsku.
Aisha i jej marzenie
Zorganizowaliśmy również szkołę języka dla uchodźców i imigrantów. Wykluczenie komunikacyjne często uniemożliwia im szybką integrację w Europie, znalezienie pracy lub mieszkania, załatwianie codziennych spraw, takich jak zakupy albo wizyta u lekarza. Nauka jest tym trudniejsza, że wielu nie zna nawet łacińskiego alfabetu, a kobiety, szczególnie z krajów afrykańskich, czasami wcale nie potrafią pisać. Próbujemy zacząć więc od prostych dialogów, powitań i serdecznych gestów.
Właśnie w tej obozowej szkole spotykam Aishę, 15-letnią Afgankę. Przybyła na Cypr z rodzicami, siostrą i bratem. Ojciec jest inżynierem, pracował dla Amerykanów. W sierpniu 2021 roku, po przejęciu władzy przez talibów, musieli uciekać. Udało im się dostać do Turcji, gdzie spędzili dwa lata. Teraz wierzą, że odnajdą miejsce do spokojnego życia w Europie.
Dziewczyna pilnie się uczy – samodzielnie lub z pomocą taty. Mówi już całkiem dobrze po angielsku i podobno jest niezła z matematyki, wszystko dzięki internetowym aplikacjom, bo od wyjazdu z Kabulu nie chodzi do szkoły. Mieszkając w obozie, nie ma prawa do edukacji, tata próbuje uczyć ją i jej rodzeństwo w domu, czy raczej w kontenerze, w którym aktualnie mieszkają.
Aisha najbardziej martwi się, że nie nadrobi tych straconych lat. Gdy pytam ją o marzenia, mówi, że chciałaby zostać ekonomistką, bizneswoman. Wierzę, że z jej determinacją kiedyś to się uda.
Przestać żyć „z dnia na dzień”
Każdego dnia, jeszcze przed wieczorem w Pournarze, prowadzimy ponadto szkołę angielskiego dla uchodźców i migrantów, którzy mieszkają już w Nikozji. Tam zamiast prowizorycznego namiotu mamy do dyspozycji profesjonalną szkolną salę, z ławkami i tablicą.
Wszystko odbywa się w domu i ośrodku pomocy prowadzonym przez działające na rzecz emigrantów siostry józefitki. Codziennie do szkoły przychodzi tu kilkudziesięciu młodych ludzi, którzy wynajmują pokoje w mieście, oraz nastolatkowie z pobliskiego schroniska.
Słuchaj też na Soundcloud, YouTube i w popularnych aplikacjach podcastowych
Lekcje są szczególnie intensywne, a uczniowie – mimo różnicy poziomów – bardzo pilni. Wszyscy przeszli przez pierwsze rozmowy w sprawie przyznania im ochrony międzynarodowej, podczas której zweryfikowano ich dokumenty. Mają zatem nadzieję, że lada dzień uda im się uzyskać azyl i że dzięki temu przestaną żyć „z dnia na dzień”.
Mówi nam o tym 25-letni Mahmud z Somalii, absolwent uniwersytetu, nieźle władający angielskim. Przyjechał na Cypr z żoną i półtoraroczną córeczką. Nielegalnie. Pierwszy miesiąc spędzili w Pournarze, szybko udało im się jednak dostać pozwolenie na opuszczenie obozu.
Na początek znaleźli maleńki pokój w mieszkaniu wynajmowanym przez kilkoro Somalijczyków. Mahmud wierzy, że to przejściowa sytuacja, wkrótce otrzyma pozwolenie na pracę i będzie mógł zarabiać na rodzinę. A może kiedyś uda mu się też opuścić wyspę i ruszyć dalej?
Nie zostawiamy przyjaciół
W soboty i niedziele „Restauracja przyjaźni” niestety nie działa. W weekendy na miejscu jest mniej strażników i osób z administracji obozu, więc wprowadzono zakaz jakichkolwiek odwiedzin, a mieszkającym na terenie obozu nie wolno opuszczać jego terenu.
Dla nas to czas na chwilę relaksu i poznanie wyspy. Na wspólnotowe wycieczki po okolicznych zabytkach zapraszamy zaprzyjaźnionych uchodźców, którzy mieszkają poza obozem. Jedziemy do Larnaki i Pafos.
Ponieważ wśród naszych gości są zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie, odwiedzamy miejsca ważne dla obu wielkich religii, np. cerkiew św. Łazarza, meczet Hala Sultan Tekke (z grobem ciotki Mahometa) czy miejsca działalności świętego Pawła w okolicach Pafos. Opowiadamy sobie o naszej wierze, poznajemy nawzajem własne tradycje. Weekendowe wycieczki kończymy zwykle wspólnym posiłkiem nad morzem.
Gdy w ostatnich dniach sierpnia kończyły się „Solidarne wakacje” Sant’Egidio, trudno było nam wyjeżdżać z Cypru, zostawiać wielu znajomych, spotkanych w Pounarze, w Nikozji, w Kofinou koło Larnaki (dodatkowym obozie dla rodzin) i w odwiedzonych „schroniskach” dla nastolatków.
Pozostaje jednak nadzieja, że może jeszcze się kiedyś spotkamy. Nie zostawiamy przyjaciół, mamy w sercu i pamięci ich historie, pozostajemy w kontakcie.
Mamy też nadzieję na konkretne rozwiązania. Już od 2016 roku wspólnota Sant’Egidio, wraz z innymi organizacjami i Kościołami we Włoszech, a w porozumieniu z rządem, zaproponowała program korytarzy humanitarnych. Wówczas udało się zaprosić do Italii uchodźców oczekujących w obozach w Libanie. To były konkretne, poznane wcześniej osoby.
Wspólnota zobowiązała się ułatwić uchodźcom integrację w nowym miejscu, naukę języka, tymczasowe zakwaterowanie i pomoc w poszukiwaniu pracy. W kolejnych latach (2017, 2018) uchodźców z Libanu przyjęła także francuska i belgijska wspólnota Sant’Egidio.
W 2021 roku dzięki korytarzom udało się ponadto pomóc uchodźcom z Afganistanu. Zaproszono osoby poznane w obozie na greckiej wyspie Lesbos. Kardynał Jean-Claude Hollerich, przewodniczący Rady Episkopatów Unii Europejskiej, mówił wówczas, że korytarze humanitarne to „jedyne skuteczne rozwiązanie kryzysu w Afganistanie”.
Wierzę, że dzięki korytarzom osoby poznane na Cyprze będą miały szanse odnaleźć bezpieczne, szczęśliwe miejsce do życia. Może kiedyś także w Polsce…
Przeczytaj też: Franciszek w Marsylii: Migranci nie są najeźdźcami
“Drogę stamtąd do Unii Europejskiej pokonują już nielegalnie, najczęściej przewożeni przez lokalnych przemytników. W Republice Cypryjskiej składają wniosek azylowy, potem trafiają do obozów dla uchodźców i migrantów.”
No jak to, to tych nielegalnych uchodźców nie wrzuca się z powrotem do morza w push-backach, jak u nas? Dziwne.
Gdzie jest straż graniczna i czemu nie broni granic, które przecież jak wiadomo są NAJWAŻNIEJSZE?
“Ponieważ wśród naszych gości są zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie, odwiedzamy miejsca ważne dla obu wielkich religii,”
Że co??? Toż to nie są goście, a najeźdźcy!
To tam nie chcą ratować jedynie chrześcijan, jak u nas genialnie obmyślił to Gowin?
Zgnilizna i upadek…