Zima 2024, nr 4

Zamów

Afera w państwie może być szansą. Jak ją wykorzystać?

Wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk. Fot. Barbara Wojciechowska / MSZ

Jakość państwa i jego instytucji poznaje się nie po braku afer. Poznaje się ją po tym, jak państwo te afery rozlicza.

Politycy i obywatele nie grają w jednej drużynie, jeśli chodzi o podejście do skandali politycznych i gospodarczych. Afera wizowa jest tego dobitnym przykładem. Polegała na tym, że wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk najprawdopodobniej ręcznie sterował przyznawaniem wiz osobom z Azji i Afryki.

Dla opozycji każda nieprawidłowość czy wręcz złamanie prawa to potencjalne „polityczne złoto”. Może posłużyć do deprecjonowania konkretnych osób odpowiedzialnych za przestępstwa, jak i rządzących jako całości. Pośrednio korzystają na tym obywatele, bo dziś często o skandalach dowiadujemy się właśnie od posłów opozycji – i chwała im za to. Także o wielu szczegółach afery wizowej wiemy dzięki działalności kontrolnej polityków opozycji.

Niestety, opozycja szybko skupiła się na aspekcie personalnym. Gdy winowajca ma twarz, łatwiej go zaatakować i pokazać siebie w lepszym świetle. Idzie za tym komunikat: gdybyśmy to my rządzili, coś takiego byłoby nie do pomyślenia. „Coś takiego” musi być także odpowiednio duże, dlatego istnieje ryzyko napompowania afery ponad jej faktyczne rozmiary. To się właśnie dzieje – politycy Koalicji Obywatelskiej nadal mówią o ćwierć milionie migrantów zarobkowych, których wpuściło do nas Prawo i Sprawiedliwość, choć niezależni dziennikarze (w tym także jednoznacznie opozycyjnego Oko.press) wykazali, że skala procederu była znacznie mniejsza. Co nie czyni go wcale mniej skandalicznym.

Afera? Co złego to nie my

Na aferze opozycja może wygrać – rządzący z kolei przeciwnie: mogą przede wszystkim starać się minimalizować własne straty wizerunkowe. Prawo i Sprawiedliwość nauczyło się na doświadczeniach poprzedników, że nawet najlepsze zarządzanie kryzysami nie będzie tak skuteczne, jak konsekwentne zaprzeczanie istnieniu problemu. A gdy już zaprzeczać się nie da, deprecjonowaniu jego rangi.
Spójrzmy na poprzedników PiS. Spektakularny zjazd poparcia dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej na początku tego wieku rozpoczął się od ujawniania kolejnych afer (Rywina, starachowicka, Pęczaka). Za rządów PO-PSL także dowiadywaliśmy się o aferze hazardowej czy taśmowej; wobec odpowiedzialnych Donald Tusk wyciągał konsekwencje, choć niechętnie.

Co ciekawe, „pierwszy PiS” z lat 2005-2007 miał zupełnie inne podejście do afer niż dziś, o czym przekonał się zaangażowany w korupcję minister sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego Tomasz Lipiec. Były sportowiec sam podał się do dymisji po tym, jak Kaczyński kazał mu się wytłumaczyć z podejrzeń o korupcję w Centralnym Ośrodku Sportu. A później, już po przyspieszonych wyborach, byłego szefa resortu sportu zatrzymało Centralne Biuro Antykorupcyjne, kierowane przez Mariusza Kamińskiego.

Dziś taka sytuacja się nie powtórzy, bo rządzący oskarżani o afery nie mają z tego żadnej korzyści. Wyborcy nie doceniają czyszczenia własnych szeregów. Trudno powiedzieć dlaczego. Być może dlatego, że oczekują, iż politycy będą krystalicznie czyści, a brud przykleja się do całego obozu politycznego, nawet jeśli ten się już oczyścił z „brudzącego”.

Dlatego, gdy Sławomir Nowak nie wpisał zegarka do oświadczenia majątkowego, przestał być ministrem, a Łukasz Mejza, który odmówił złożenia takiegoż oświadczenia (co jest i tak drobną przewiną w porównaniu do obiecywania rodzicom śmiertelnie chorych dzieci leczenia wątpliwymi metodami), kandyduje z list PiS do sejmu. O czym zresztą jego wyborcy się nie dowiedzą, bo w mediach publicznych i usłużnych wobec władzy mediach prywatnych nie będzie o tym ani słowa. A jeśli już, to tylko po to, żeby Mejza i mu podobni mogli się wytłumaczyć a Zbigniew Ziobro mógł powiedzieć, że żadnej afery wizowej nie ma, a tak w ogóle wszystkiemu jest winien Radosław Sikorski.

Problem tkwi w instytucjach

Konsekwentne udawanie, że „co złego, to nie my” oraz budowanie wizerunku oblężonej twierdzi sprawia, że ich właśni wyborcy nie wierzą, że politycy, których popierają, są zdolni do jakichkolwiek przekrętów.
Widać to w sondażach. W badaniu United Surveys przeprowadzonym dla Wirtualnej Polski po wybuchu afery wizowej, na pytanie: „Jak ocenia Pan/Pani zapewnienia obecnego rządu, że odpowiednio zabezpiecza granice Polski przed niekontrolowaną migracją i dba o sprawdzenie osób wjeżdżających do Polski?”, 39,5 proc. ankietowanych stwierdziło, że są one wiarygodne. Za niewiarygodne uznało je natomiast 55,5 proc. Ale jeśli spojrzymy na odpowiedzi wyborców PiS, to rządowi wierzy aż 86 proc. z nich, a nie wierzy – tylko 14 proc.

Ta dysproporcja pojawia się przy także w innych badaniach. Ten sam ośrodek badał w lutym 2023 r. aferę tzw. programu Willa+, czyli uznaniowego przekazywania środków publicznych fundacjom na zakup lub remont nieruchomości. Działania władz pozytywnie oceniało 59 proc. wyborców PiS, a negatywnie jedynie 10 proc.

Niemniej zarówno udawanie, że nie ma żadnej afery, jak i skupianie się na aspekcie personalnym czy jej rozdmuchiwanie ponad miarę utrudnia wykorzystanie szansy, jaką jest tego typu sytuacja. Rażący skandal jest jedną z najlepszych okazji, by coś w państwie naprawić. W aferze biorą udział winni, którzy czynią coś nagannego. Ale są też warunki, które im to umożliwiły. Obserwując przebieg procesu możemy na którymś z etapów wyłapać okazję, która uczyniła złodzieja.

Dlaczego to ma znaczenie? Z punktu widzenia państwa i jego obywateli afery są sygnałem, że istniejące uregulowania nie zdały testu wytrzymałościowego. Korupcja, niedopatrzenia czy nadmierne wydatki biorą się z tego, że istniejące instytucje zawodzą. To nie jest – a przynajmniej nie w pierwszej kolejności – efekt złej ludzkiej woli. Oczywiście jeden ulegnie pokusie, inny nie, a jednak reguły gry mogą to ułatwić bądź utrudnić. Jeśli na poważnie przeanalizujemy czynniki, które poskutkowały aferą, będziemy mogli naprawić mechanizm w miejscu, w którym nie zadziałał. A to uczyni nasze państwo sprawniejszym.

Systemowe zaniedbania są obecne w ministerstwach nie od dziś i nie zostały naprawione ani przez obecny rząd, ani przez poprzedników. Jeśli potencjalni następcy PiS tego nie zrobią, kolejna tego typu afera będzie tylko kwestią czasu

Stefan Sękowski

Udostępnij tekst

Ciekawie z punktu widzenia instytucjonalnego przyczyny afery wizowej rekonstruował Bartłomiej Radziejewski z „Nowej Konfederacji”. Mówił on, że źródłem korupcji jest w tym przypadku to, że w ministerstwie spraw zagranicznych nie ma kierownictwa operacyjnego, które wywodziłoby się z apartyjnej służby cywilnej. Nie chodzi o samego ministra – ten jest politykiem i realizuje polityczną agendę. Ale powinien mieć pod sobą aparat urzędniczy (a w przypadku MSZ także dyplomatyczny), który pomoże mu sprawnie, celowo i zgodnie z prawem zrealizować zamierzenia. I będzie to robił niezależnie od tego, kto rządzi.

Takiego trzonu operacyjnego nie ma, i to nie od dziś, a od trzech dekad. I to nie tylko w MSZ, ale także w innych resortach. W efekcie nadzorem nad operacyjną działalnością poszczególnych departamentów czuwają wiceministrowie, którzy często także są politykami, a na funkcjonowaniu ministerstwa od środka się nie znają. Kończy się to ręcznym sterowaniem najprostszymi operacjami, takimi jak np. proces udzielania wiz. A to z kolei otwiera pole do nadużyć.

Wieczne naprawianie państwa

Systemowe zaniedbania są obecne w ministerstwach nie od dziś i nie zostały naprawione ani przez obecny rząd, ani przez poprzedników. Jeśli potencjalni następcy PiS tego nie zrobią, kolejna tego typu afera będzie tylko kwestią czasu. Ta diagnoza jest więc obciążająca także dla dzisiejszej opozycji, która współrządziła Polską od czasów Hanny Suchockiej, a za której rządów została wprowadzona obecna struktura.

Kiedy takie rozwiązania wprowadzano, miały być one odpowiedzią na inne problemy, takie jak nadmierna obecność w resortach ludzi związanych z poprzednim systemem. Na tamten moment takie rozwiązanie miało sens. Dziś, ponad trzy dekady od upadku komunizmu, ten sens zniknął wraz z odchodzeniem od służby dawnych funkcjonariuszy peerelowskiego reżimu.

Rozszerzenie apartyjnego korpusu służby cywilnej, który pracowałby w ministerstwach niezależnie od tego, kto rządzi, mógłby usprawnić ich funkcjonowanie. W krajach takich jak Wielka Brytania czy Niemcy jakoś to działa. Niezależnie od temperatury polskiej polaryzacji nie ma sensu traktować pracowników ministerstw zmieniających się rządów jako przedstawicieli poprzedniego reżimu.

Tyle, że za rządów PiS osłabieniu uległa służba cywilna, np. poprzez zwiększenie wpływu polityków na powoływanie urzędników. Ponadto należałoby poddać przeglądowi outsourcing przyznawania wiz. Nie musi to oznaczać rezygnacji z tego mechanizmu. Podobne procedury funkcjonują w takich krajach, jak Holandia, Wielka Brytania, Kanada czy Dania. Stwierdzenie, dlaczego tam działają, a u nas nie, wymagałoby pogłębionej analizy eksperckiej.

Prawdziwa jakość państwa

Niestety, żaden z polityków opozycji nie podniósł postulatu, który zająłby się systemowym wymiarem afery wizowej i szerzej – sposobu funkcjonowania ministerialnych procedur. Dlaczego? Z punktu widzenia kampanii wyborczej propozycje dotyczące zmian funkcjonowania ministerstw nie brzmią porywająco. Łatwiej jest zaproponować zmianę rządu i dymisję w MSZ lub ograniczyć outsourcing wizowy, jak obiecał uczynić to PiS. Choć póki co tego nie zrobił – jak donosi „Rzeczpospolita”, MSZ nadal współpracuje z firmami w tym zakresie.

W przypadku innych afer także można byłoby znaleźć takie rozwiązania na poziomie instytucjonalnym, które utrudniłyby machlojki. Czasem byłaby to zmiana prawa, czasem procedur w ramach danego organu. Nie łudźmy się, że byłyby to rozwiązania, które zakończyłyby wszelkie problemy. Czasem wręcz może się okazywać, że remedium na jedne bolączki jest otwarciem furtki dla innych. Państwo wymaga nieustannego naprawiania, które nie zawsze jest spektakularne.

Wesprzyj Więź

Do tego potrzeba wolnych mediów, które nas o aferach będą informować. I niezależnych ekspertów, którzy przedstawią propozycje zmian. A także podejścia wszystkich obywateli, które abstrahuje od politycznej bieżączki i wymaga niekalkulowania, komu dane rozwiązanie przyniesie największą korzyść bądź szkodę partyjną.

Jakość państwa i jego instytucji poznaje się nie po braku afer, bo tych, nawet przy najlepszych chęciach nie sposób uniknąć. Poznaje się ją jednak po tym, jak państwo te afery rozlicza. Zarówno pociągając do odpowiedzialności tych, którzy bezpośrednio zawinili, jak i naprawiając braki, które umożliwiły ich wybuch.

Przeczytaj też: W wyścigu na ksenofobię możemy tylko wszyscy przegrać

Podziel się

Wiadomość

No dobrze, pytania systemowe obciążające tak PiS, jak i rządy Platformy a nawet środowisko Bronisława Geremka w MSZ w moich oczach kwalifikują ten tekst to debaty. I dlatego zamiast zignorować postawię pytania:
– Czy to nie CBA kontrolowane przez Mariusza Kamińskiego weszło do MSZ frontowymi drzwiami i stąd wiemy o problemie? Czy to nie podważa tezy Autora o kondycji państwa?
– Dlaczego sądząc po reakcji rządu Platformy na aferę hazardową i inne sprawy mamy spodziewać się po opozycji lepszej reakcji na podobne problemy niż w wykonaniu PiS?
– Czy to nie przesada patrzeć przez pryzmat tej afery na cale państwo, skoro takie zjawiska dotyczyły państw “wzorcowych” – natknąłem się na informację, że kilkanaście lat temu z podobnych powodów odwołano wicekonsula USA z Krakowa, a na przełomie lat ’80 i ’90 był podobny problem z wizami do Wielkiej Brytanii.

Swego czasu Radosław Sikorski odwołał całą “załogę” polską z konsulatu w Łucku na Ukrainie właśnie za przekręty z wizami.

Problem jest jednak o wiele, wiele szerszy i nie dotyczy wiz jako takich. W Polsce brak jakiegokolwiek pomysłu, wg jakich kryteriów i wg jakich standardów rozpatrywać wnioski o wizy i karty pobytu. Zwłaszcza w przypadku tych ostatnich urzędnicy są potwornie przeciążeni i oczekiwanie na decyzję trwa rok (!) – a wg ustawy nie powinno zazwyczaj przekraczać 30 dni.
No, ale jak się ludziom rozpatrującym wnioski płaci pensję bliską minimalnej, to się nie dziwię, że to w ten sposób [nie] działa.

Najczęstszym usprawiedliwieniem przyłapanego na złodziejstwie człowieka, jest stwierdzenie, że wszyscy kradną, za komuny było to normą. Faktem jest, że w rankingach dobrego miejsca do życia, wypadamy całkiem dobrze, choćby dlatego, że woda w naszych kranach nadaje się do picia bez gotowania i filtracji. To nie jest na świecie standardem, raczej ekskluzywnym wyróżnikiem. Podczas niedawnego spotkania towarzyskiego, wśród znajomych były dwie koleżanki ze studiów. Jedna jest dyrektorem szkoły podstawowej, druga kierownikiem zmiany w Lidlu. Obie podobnie zarabiają. Jest jedno ale. Pracownicy szeregowi w szklone mają połowę pensji kasjerka w sklepie. To jest początek patologii państwa, a nie złodziejskie machlojki polityków. Relacje płacowe względem priorytetów politycznych i gospodarczych. Kompetencje odpowiedzialność a płaca, prestiż jako motywacja do wysiłku, zaangażowania. Dlaczego afery są nośnikiem i motorem napędowym kampanii wyborczych? Problem leży u podstaw, kiepska edukacja, brak społecznego krytycznego myślenia, to idealne podłoże do narastania patologii w polityce, bo zaczyna się liczyć chytrość i cynizm nie kompetencja. Liczy się dziś, jutro jakoś to będzie. Jaś zapytany, kim chce zostać, odpowiada. Emerytem.