Pacyfizm przynajmniej formalnie opiera się na argumentach chrześcijańskich. Czy zawsze słusznie? Co na ten temat mają do powiedzenia chrześcijanie, w szczególności ci w Ukrainie?
Zacznijmy od pewnego wspomnienia. Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku w Europie Zachodniej popularne stały się chrześcijańskie marsze na rzecz pokoju. Cóż jest bardziej logiczne niż chrześcijanie pragnący pokoju? Niestety marsze te miały jedną skazę: inspirowane były przez Związek Radziecki, który – nie będąc w stanie ekonomicznie nadążyć za wyścigiem zbrojeń – szukał odprężenia w relacjach z Zachodem.
Wielu europejskich chrześcijan wolało nie dostrzegać tego podstępu. Dla nich Kreml był orędownikiem rozbrojenia, a zatem sojusznikiem wizji chrześcijańskiego pokoju. Paradoksalna natura tej sytuacji zmusiła grupę politycznych więźniów GUŁAG-u, w tym autora tych słów – którzy zostali wtrąceni do izolatki tylko za to, że modlili się w poranek wielkanocny – do sformułowania apelu do papieża Jana Pawła II, w którym znalazła się prośba o ostrzeżenie chrześcijan przed ślepym pacyfizmem:
„Wasza Świątobliwość! Trudno jest ludziom, którzy w taki czy inny sposób przeciwstawiali się apokaliptycznemu złu w jego twierdzy, zrozumieć sens chrześcijańskiej pokory. Nie możemy i nie chcemy oddawać cesarzowi tego, co należy do Boga. Większość z nas widzi sens swego życia w ujawnianiu przed światem prawdziwej natury gadatliwego sowieckiego «gołębia pokoju» z jego nuklearną pałką. Czy uczestnicy marszy wielkanocnych na Zachodzie, aktywnie wspomagani przez propagandę komunistyczną, wiedzą, że w tych samych kwietniowych dniach więźniowie sowieckich obozów pracy, szukający Ducha Świętego, zostali wrzuceni do cel karnych przez ten sam komunistyczny reżim? Chcielibyśmy prosić Waszą Świątobliwość o opowiedzenie im o tym”.
Ani demokracje świata, ani Kościół nie mogą zaakceptować pokoju, który czyni agresję skuteczną metodą zawłaszczania terytoriów innych państw. Tylko sprawiedliwy pokój jest pokojem trwałym
Od tego czasu minęło czterdzieści lat i realia polityczne uległy zmianie, ale okoliczności sprawiły, że wielu miłujących pokój Europejczyków powróciło na dawne pozycje. Ich filantropia i pragnienie pokoju za wszelką cenę kryją w sobie niebezpieczeństwo, ponieważ sprawiedliwego pokoju nie osiąga się kosztem zaprzeczenia prawdzie i etycznej klęski. Jest tak dlatego, że za kulisami szczerego, choć często naiwnego promowania pokoju, tak jak w przeszłości, gołym okiem widać działania Kremla, który znowu występuje w roli podstępnego orędownika „pokoju bez warunków wstępnych”, nie ukrywając nawet swoich niezmiennie ludobójczych intencji.
Ci pacyfiści nie zwracają uwagi na istotny paradoks: ludzie, którzy najbardziej cierpią z powodu wojny i którzy najbardziej potrzebują pokoju – czyli naród ukraiński – z jakiegoś powodu jednogłośnie odmawiają kompromisu z Rosją, bo oznaczałoby to utratę terytorium i ograniczenie ich suwerenności.
Na czym więc polega błąd europejskiego pacyfizmu? Zdaję sobie sprawę z tego, że polityczna odpowiedź na to pytanie nie ma większego sensu: powtarzano ją już wiele razy, ale nadal pozostaje ona nieprzekonująca. Powinniśmy więc szukać innych argumentów. Pacyfizm przynajmniej formalnie opiera się na argumentach chrześcijańskich. Czy zawsze słusznie? Co na ten temat mają do powiedzenia chrześcijanie, w szczególności ci w Ukrainie?
Ewangeliczny nakaz budowania pokoju
Rzeczywiście nie ulega wątpliwości, że Jezus w Kazaniu na Górze sformułował jednoznaczny imperatyw: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi” (Mt 5,9). Wydaje się, że powinniśmy dojść do wniosku, iż pokój jest dobrem nadrzędnym wobec czegokolwiek innego. Ale czy wszystkie działania na rzecz pokoju przyczyniają się do ustanowienia pokoju Bożego?
Posłuchajmy byłego hierarchy Kościoła ukraińskiego, metropolity Galicji Andreja Szeptyckiego (1865-1944), który przeżył dwie wojny światowe: „Wszyscy rozumieją, że pokój, który nie uwzględnia potrzeb narodów i w którego wyniku narody uważają się za pokrzywdzone i rzeczywiście nimi są, nie byłby żadnym pokojem, ale raczej przyczyną nowych i gorszych komplikacji oraz wzajemnych nienawiści, które doprowadziłyby do nowych wojen” (Andrej Szeptycki, „Documents and materials 1899-1944”, Lwów, ARTOS Publishing House, vol. 3. „Pastoral letters of 1939-1944”, 2010, s. 290).
Współcześni ukraińscy teologowie i myśliciele dają również przekonującą odpowiedź chrześcijańskim pacyfistom: „Pokój jest konsekwencją porządku Bożego… Pokój nie jest brakiem wojny, ale pozytywną koncepcją z własną treścią… Pokój Boży nie jest kompatybilny ze złem! Nie można tolerować grzechu i mówić o pokoju Bożym. Pokój Boży jest zawsze owocem wyrzeczenia się zła i zjednoczenia z Bogiem. To właśnie do tego jasnego wyboru wzywa nas Jezus słowami o podziale (Łk 12,51). Albo jesteśmy po stronie Boga, albo wybraliśmy stronę zła” (o. Jurij Szczurko, „25. tydzień po Zesłaniu Ducha Świętego. Środa. Prawdziwy pokój”).
„Władcy, którzy należą do ciemności, tworzą świat pełen podłości, fałszu i niesprawiedliwości. W takim świecie nie może być prawdziwego pokoju, a wszelkie próby udobruchania tych władców nie przyniosą pożądanych rezultatów… Dlatego chrześcijanie muszą głosić pokój oparty na prawdzie i sprawiedliwości: «A takie przykazania powinniście zachować: Bądźcie prawdomówni wobec bliźnich, w bramach waszych ogłaszajcie wyroki sprawiedliwe, zapewniające zgodę!» (Za 8,16)” („«Tęsknota za Prawdą, która nas wyzwala»: chrześcijanie różnych wyznań przygotowują wspólną deklarację”).
To dlatego Jezus nie tolerował grzechu, który czaił się w Sanhedrynie Jego czasów, i publicznie go potępiał, nawet jeśli wiedział, że to potępienie nie przyniesie mu nic dobrego. Nie sprzeciwiał się dialogowi z Sanhedrynem, ale nalegał, aby dialog ten odbywał się w prawdzie. Stąd wzięła się ta wyraźnie niepacyfistyczna postawa: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10,34).
Ani demokracje świata, ani Kościół nie mogą zaakceptować pokoju, który czyni agresję skuteczną metodą zawłaszczania terytoriów innych państw. Tylko sprawiedliwy pokój jest pokojem trwałym. Jak powiedziała Roberta Metsola, przewodnicząca Parlamentu Europejskiego: „Pokój bez wolności i pokój bez sprawiedliwości nie jest żadnym pokojem”.
Ewangeliczna opcja na rzecz wartości
Im więcej zbrodni wojennych Rosja popełnia w Ukrainie, tym większej wagi nabierają argumenty etyczne w ocenie tych wydarzeń. Dlatego światowe demokracje muszą właściwie rozstrzygnąć słynny dylemat: bezpieczeństwo kontra wartości.
Zdaję sobie sprawę, że ten dylemat nie jest łatwy do rozwiązania, ale nie sposób nie przyznać, że świat zmarnował co najmniej osiem lat, próbując udobruchać agresora. W tym pozornym pacyfizmie kryje się niebezpieczna pułapka: ignorowanie wartości wprowadza do naszego życia takie zakłócenia, które zagrażają dokładnie temu, co ma być chronione, a mianowicie bezpieczeństwu. I niezmiennie znajdujemy tego potwierdzenie: dziś jesteśmy bliżej trzeciej wojny światowej niż w 2014 roku.
Im bardziej politycy ignorują wartości, idąc na niesprawiedliwe ustępstwa wobec agresora, tym bardziej staje się on arogancki, a my uzyskujemy mniej bezpieczeństwa. I to Jezus ostrzegł nas przed tym: „Kto chce znaleźć swe życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10,39). Dlatego sam nie sprzeniewierzył się wartościom, nawet kosztem własnego życia
Mój wniosek jest więc taki, że nie możemy zbudować skutecznego systemu bezpieczeństwa – czyli sprawiedliwego pokoju – wypaczając lub ignorując wartości.
Ewangeliczne ostrzeżenie przed etnocentryzmem
W czasach wojny ludzie mogą instynktownie stać się pacyfistami z przerażenia jej tragediami. Na tle takiego spontanicznego pacyfizmu Ukraina może wyglądać jak „partia wojenna”. Czy nie możecie oddać Rosji części swojego terytorium i w ten sposób powstrzymać ten niekończący się rozlew krwi? – pytają komentatorzy.
Cóż, z gorzką ironią chcę przypomnieć, że na początku to nasz prezydent Wołodymyr Zełenski był właśnie takim pacyfistą. To on rozpoczął swoją prezydenturę od dwuznacznego zdania: „Aby zakończyć wojnę, musimy przestać strzelać”. Jednak 24 lutego, w dniu pełnoskalowego rosyjskiego ataku, założył swoją słynną zieloną koszulkę wojskową, ponieważ zdał sobie sprawę, że Putin nie pozostawił mu wyboru: Kreml chce zniszczyć Ukrainę jako państwo i ukraińskość jako tożsamość.
Wydaje się jednak, że chrześcijańscy pacyfiści mają intelektualne zastrzeżenia co do takiego właśnie sposobu myślenia. Dla nich takie rozumienie konfliktu pachnie nacjonalizmem, a zatem prowadzi do wzajemnej wrogości. Co więcej, w ich wyobrażeniach granice państwa i tożsamości narodowej są zmienne, a zatem wymienne.
Po raz kolejny znajdujemy w Piśmie Świętym pozornie jednoznaczny imperatyw: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28). Nie jest tajemnicą, że w swojej historii Kościół wschodni często grzeszył nadmiernym nacjonalizmem i wciąż to robi. Dlaczego więc nasi pacyfiści nie mieliby oficjalnie sprzeciwiać się etnocentryzmowi doktryny „ruskiego miru”, przyjętej przez Rosyjski Kościół Prawosławny, która z doktryny nadgorliwej stała się wręcz zbrodniczą, ponieważ uświęca użycie broni w celu przymusowego zjednoczenia w jednym państwie wszystkich tych, którzy mówią po rosyjsku? Czy nie ma tu być może bezpośredniej analogii do zbrodniczej doktryny nazistowskiej?
Stwierdzenie, że Ukraińcy nie chcą pokoju, ponieważ są nacjonalistami, jest powierzchowne. Ukraińcy, nawet rosyjskojęzyczni, toczą wojnę nie tylko o swoją integralność terytorialną, ale o uniwersalne wartości
Ale, niestety, nie: europejscy pacyfiści nie widzą herezji oficjalnej doktryny Rosyjskiej Cerkwi. Nie widzą też przebiegłości Kremla i zapominają o ostrzeżeniu Clausewitza: „Najeźdźca jest zawsze pokojowo nastawiony. Chce podbić tak «pokojowo», jak to tylko możliwe”. Zamiast tego z podejrzliwością patrzą na oczywistą ofiarę tej wojny, która stara się chronić swoją tożsamość narodową i suwerenne państwo.
A może Jezus zawsze odmawiał podkreślania narodowości? Nie. On sam powiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela” (Mt 15,24). Jednak kluczowym słowem nie jest tutaj „tylko”, lecz: „zagubione”. W rzeczywistości: „Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała?” (Mt 18,12). Tak więc to właśnie niebezpieczeństwo śmierci, na które narażona jest ofiara, daje chrześcijanom moralne prawo do dokonania „wyboru na korzyść ofiary”. Przykłady są niezliczone. Już w czasach współczesnych, kierując się tą logiką, John F. Kennedy poleciał do Berlina Zachodniego i oświadczył: „Ich bin ein Berliner!”. Dlaczego więc przywódcy Wspólnoty Sant’Egidio nie mogą dziś przybyć do Kijowa i solidarnie oświadczyć: „Jestem Ukraińcem!”?
Tutaj znajduje się kolejna przeszkoda w zrozumieniu tego konfliktu. Stwierdzenie, że Ukraińcy nie chcą pokoju, ponieważ są nacjonalistami, jest powierzchowne. Ukraińcy, nawet rosyjskojęzyczni, toczą wojnę nie tylko o swoją integralność terytorialną, ale o uniwersalne wartości, przeciwko autorytaryzmowi i narzucaniu im całościowego stylu życia, którego próbowali się pozbyć od końca ery sowieckiej – to wojna o prawo do wolności. Nazywanie tego wszystkiego „nacjonalizmem” jest po prostu zagraniem na rękę tym, którzy chcieliby przywrócić imperialny i totalitarny system. (Aby zrozumieć żywość i szczerość debaty w ukraińskim społeczeństwie obywatelskim oraz próbę przekształcenia tragedii wojny w szansę na budowę nowego ładu społecznego, który wzmocni fundamenty prawdziwej demokracji, zapraszam do zapoznania się z tekstem „Nowe narodziny Ukrainy: Manifest na rzecz konstytucjonalizmu”).
Moralna natura wojny
Nie byłem pierwszym, który zauważył inny ważny problem, a mianowicie problem symetryzmu w przedstawianiu wojny rosyjsko-ukraińskiej. Zasady politycznej poprawności zachęcają wielu Europejczyków do traktowania obu stron jako politycznie i moralnie równych, ignorując rzeczywiste okoliczności, a tym samym skazując się na etyczną porażkę.
Porażka ta jest z góry przesądzona przez fakt, że wojna rosyjsko-ukraińska radykalnie różni się od konfliktu zbrojnego w Mozambiku, gdzie Wspólnota Sant’Egidio pełniła ważną funkcję pokojową. W rzeczywistości obecna wojna w Europie Wschodniej jest konfliktem tożsamości o sumie zerowej, którego zasadniczo nie da się rozwiązać. Niemożliwe jest pogodzenie, z jednej strony, pragnienia Ukraińców, aby zachować swoją wolność i niezależność państwową, a z drugiej strony: pragnienia Rosji, aby pozbawić Ukraińców ich państwowości i odrodzić swoje imperium. W tej sytuacji nie da się zachować neutralności. Zamiast tego należy dokonać wyboru na rzecz wartości: „Nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Mt 6,24).
Krótko mówiąc, wydaje się, że zapomniano o słowach biskupa Desmonda Tutu: „Jeśli jesteś neutralny w sytuacjach niesprawiedliwości, wybrałeś stronę ciemiężcy”.
Tekst ukazał się 5 września na stronie Religijno-Informacyjnego Serwisu Ukrainy. Tłumaczenie: Karol Grabias.
Przeczytaj też: Krzyż Abla i krzyż Kaina to różne krzyże
Świetny artykuł. Błąd pacyfistów polega na tym, by wojnę zatrzymać NATYCHMIAST, a nie patrzą, czy ten stan będzie potem trwały. Tym czasem, aby pokój trwał potem długie lata, agresor musi ponieść klęskę i zostać ukarany – co zabiera jednak czas i ofiary.
Pozdrawiam.
Niesamowicie przejmujacy artykul. Dziekuje!
W podrozdziale “Ewangeliczna opcja na rzecz wartości” przepadł przedostatni akapit: „Im bardziej politycy ignorują wartości, idąc na niesprawiedliwe ustępstwa wobec agresora, tym bardziej staje się on arogancki, a my uzyskujemy mniej bezpieczeństwa. I to Jezus ostrzegł nas przed tym: »Kto chce znaleźć swe życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je« ( Mt 10, 39). Dlatego sam nie sprzeniewierzył się wartościom, nawet kosztem własnego życia”.
W rozdziale “Ewangeliczne ostrzeżenie przed etnocentryzmem” zamiast “Nie jest tajemnicą, że w swojej historii Patriarchat Moskiewski często grzeszył nadmiernym nacjonalizmem i wciąż to robi” ma być: “Nie jest tajemnicą, że w swojej historii Kościół wschodni często grzeszył nadmiernym nacjonalizmem i wciąż to robi”.
W liście do Jana Pawła II zamiast „ przeciwstawiali się apokaliptycznemu złu i jego bastionom” ma być „ przeciwstawiali się apokaliptycznemu złu w jego twierdzy”.
Autor cytowany w podrozdziale “Ewangeliczny nakaz budowania pokoju” to ks. Jurij Szczurko
Ojcze Rektorze, dziękuję za ten komentarz. Odpowiadając na niego:
1. Faktycznie umknęło to tłumaczowi i zostało już uzupełnione. Dziękujemy.
2. To również zostało poprawione.
3. W przypadku tłumaczenia listu do Jana Pawła II korzystałem z wcześniejszego tłumaczenia Antoniego Fecicy, które ukazało się na portalu Niedziela.pl (https://m.niedziela.pl/artykul/53079/M-Marynowycz-Jak-wiezniowie-Gulagu-pisali?page=2&per-page=1). Ale Ojca tłumaczenie lepiej oddaje ducha listu – również zmieniłem.
4. o. Jurij Szczurko – również poprawiony. Dziękuję
Przekażcie sobie znak pokoju. Czyż wzorem wielu gatunków żyjących na ziemi niemożliwym było stworzenie człowieka pokoju, pozbawionego agresji w swej naturze? zwyczajnie drażni mnie wysługiwanie się Bogiem dla udowadniania wątpliwej jakości tez. Agresja jest wpisana w naturę naszego świata. Stad badacze uknuli stwierdzenia walki o byt, przetrwanie. Natura naszego świata jest oparta na niedoborze. Zawsze jest za mało zasobów. Ten mechanizm wymusza konkurencje, kto pierwszy ten lepszy. Nie pozwala spocząć na laurach, poddać się lenistwu, stagnacji. Ciągle powtarza się mechanizm, jedno pokolenie się dorabia, następne roztrwania dorobek. Ewangelia nie jest pacyfistyczna, Bóg tez pacyfistą nie jest. Poprawność polityczna służy do mydlenia oczu naiwnym. Na zachodzie trendy pacyfistyczne, proekologiczne wypływają wprost ze “zniewieścienia” młodego pokolenia. Życie w dostatku zaburzyło ich instynkt samozachowawczy. Nie potrafią samodzielnie zaparzyć sobie herbaty, wiec szukają iluzji i własnego w niej miejsca.
Niezupełnie. Mydlisz oczy. To inflacja narzędzie bankierów odbiera majątki, aby niewolnicy mogli zawsze się dorabiać. Stuletnia inflacja to około 10 tysięcy procent. Czyli wszystko się traci , gdyby było zdeponowane w banku w postaci waluty – to prosty mechanizm kredytowo – kryzysowy.
Ludzki system obiegu zasobów niewiele ma wspólnego z tym biologicznym wyścigiem. Nie działa on jednak w próżni, zawsze wiec będzie miał odniesienia do naturalnych mechanizmów. Marzeniem ludzkim jest się zabezpieczyć na wszystkie sposoby do końca naszych dni. Następnie pragniemy zabezpieczyć nasze potomstwo. Jeśli nam się to uda, potomkowie nasi zatracają instynkt walki o dziś i jutro. Inflacja temu sprzyja, cofa tych co staną w miejscu. Cała otaczająca nas przyroda krzyczy do nas, najważniejsze jest dziś, musisz zdobyć pokarm, spłodzić potomstwo i nauczyć je sobie radzić w życiu. Jutro musisz podjąć znowu walkę o kolejny dzień. Podobną logikę można spotkać w ludziach jeszcze “dziko” żyjących. Biały człowiek nauczony, że musi zabezpieczyć się na długie zimowe niedostatki, stał się chciwy i pazerny. Nasza cywilizacja wzbogaciła się krzywdą i niewolniczą pracą prawie całej reszty ludzkości. Teraz bredzimy o pacyfizmie i dla lepszego samopoczucia ubieramy naszego Boga w te szaty. W czasach gdy namiętnie się wzajemnie mordowaliśmy w Jego imię, albo gdy mordowaliśmy innowierców nikt nawet by nie wpadł, że może się to jemu nie podobać. Czytając ze zrozumieniem pisma natchnione, aż nadto znajdziemy tam inspiracji.