Coś pękło w możliwości silnej, autentycznej wypowiedzi literackiej, bardzo zmieniło się nasze zdanie o wiarygodności tekstu – mówi Eliza Kącka w podcaście „Zwięźle”.
Słuchaj też na Soundcloud, YouTube i w popularnych aplikacjach podcastowych
Na przestrzeni ostatnich dni i tygodni obchodziliśmy 10. rocznicę śmierci Sławomira Mrożka (15 sierpnia), 19. rocznicę odejścia Czesława Miłosza (14 sierpnia) i stulecie urodzin Wisławy Szymborskiej (2 lipca). Wielcy twórcy, którzy kształtowali literacką panoramę drugiej połowy XX wieku – stanowiący żywe wspomnienie w pamięci większości z nas – powoli osuwają się w przeszłość.
Wraz z odejściem ostatnich przedstawicieli pokolenia twórców, do jakiego należeli Miłosz i Szymborska, nasuwa się pytanie, czy jesteśmy świadkami końca pewnej epoki. Jaka literatura została nam po Różewiczu i Mrożku? Czy słowo pisane potrafi jeszcze mieć ten sam egzystencjalny ciężar, jaki cechował je jeszcze kilka dekad temu? A może, paradoksalnie, po dominacji wielkich nazwisk, literatura zyskała drugi oddech?
W podcaście „Zwięźle” na pytania Damiana Jankowskiego o to, jak wygląda literacki krajobraz po Miłoszu i Szymborskiej, odpowiada Eliza Kącka – pisarka, literaturoznawczyni, adiunktka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
– Dlaczego zakładamy, że nie ma już literatów wielkiego formatu? Po prostu nie ma dziś dla nich już takich efektów kondensacji, jakimi literatura dysponowała w przeszłości. Nowe media i formy wyrazu radykalnie przemodelowały nasze myślenie o wiarygodności tekstu i rozproszyły nasze obecności. W tej wielkiej umkliwej rzeczywistości – być może – centralizacje sensu już się nie dokonują – mówi Eliza Kącka.
Jak zmieniła się figura pisarza i jego relacji z tekstem? – Spójrzmy na Skamandrytów, środowisko, które do pewnego stopnia było performensem i zbiorowym wygłupem. Pomyślmy o zażartych wojnach literackich, jakie się wówczas toczyły. Pisarze byli znacznie mniej przestraszeni. My się w dziś szalenie boimy, na poziomie każdego zdania i wiersza mamy głęboko uwewnętrznionego krytyka. Daliśmy się zaszczuć i to zaszczucie rośnie z przyrostem medialnego rozproszenia tekstu. Nie wierzę, że do tego stopnia zinternalizowany lęk przy pisaniu miał przeciętny poeta z dwudziestolecia międzywojennego – odpowiada literaturoznawczyni.
Z najnowszego podcastu „Zwięźle” dowiecie się również, jaki kształt kanonu młodej literatury polskiej stopniowo się przed nami wyłaniania, na jakie książki warto czekać i co opowiadanie „Słoń” Sławomira Mrożka mówi o kondycji współczesnej kultury.
Powstawanie podcastów „Więzi” można wesprzeć dobrowolną wpłatą na Patronite.pl/Więź.
Przeczytaj też: Nie sławić nicości. Starych poetów protest przeciwko śmierci
KG
Z jednej strony wszystko wolno, a z drugiej niewiele (Poprawność).
Czytelnik pragnie niepoprawności by od razu złożyć zażalenie i ukazać swoją poprawność. Bo Murzyn, bo Cygan, bo blondynka bo coś tam.
Jak pisać tak by wyjść poza schemat codziennego postrzeggania?
Gdyby dziś Tuwim wydał „Kwiaty polskie” od razu ustawiono by go w jednym rzędzie z Polańskim jako pedofila.
Piękno strof by nikogo nie obchodziło.
To nie o „Kwiaty polskie” chodziło, a „Wiosna. Dytyramb”.
Właśnie o „Kwiaty” i zamilowanie Tuwima do dziewczynek. Tylko trz3ba ten Poemat przeczytać w całości trochę jak powieść, jak Boy-Żeleński czytał francuski przekład „Pana Tadeusza” prozą i wyciągał ciekawe wnioski 😉