Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Sędziowie”, czyli przedśmiertna prośba o odkupienie

Stanisław Wyspiański, autoportret (1894). Fot. Wikimedia Commons

W antycznej tragedii człowiek jest pozostawiony na pastwę bogów, własnego zła, tragicznego zaślepienia. Natomiast u Wyspiańskiego dostrzegam wiarę, że nie ma takiego grzechu, który nie może zostać wybaczony.

Często wracam do ostatnich kwestii „Sędziów” Stanisława Wyspiańskiego. We wstrząsającym monologu, umęczony Samuel – który właśnie utracił ukochanego syna, Joasa – zanosi skargę do Boga. Rozpacz przekracza granice zrozumienia i wiary – w końcu Joas umiera jako jedyny czysty i sprawiedliwy, wypowiadając słowa przerażającej, oskarżającej prawdy; w jej imię ponosi najwyższą ofiarę. Dopiero wtedy Samuel doznaje rozpoznania – dostrzega zaślepienie własną pychą, intrygą, grzechem – ale pod wpływem tego rozpoznania ostatecznie upada, dochodzi do kresu. Tragedia się dopełnia.

Tragedia unieważniona

Nie bez powodu „Sędziowie” to jedyny dramat, który Wyspiański określa mianem tragedii właśnie. W zachwycający sposób wpisuje historię kryminalną w ramy antycznej struktury, całość rozpisując doprowadzoną do mistrzostwa śpiewną, poetycką frazą. Ale starożytnego wzorca autor „Wesela” nie traktuje w sposób dogmatyczny, znacząco go przekracza. Jest bowiem w „Sędziach” – na samym końcu – fragment, który może nieuważnemu czytelnikowi umknąć, a ostatecznie zmienia całą wymowę tekstu. Otwiera nowy porządek, w którym tragiczne reguły zostaną pokonane na zawsze.

Oto – już po monologu Samuela – na scenę, do sieni, wchodzi ksiądz z wiatykiem i namaszczeniem do umierającej Jewdochy. Zwykła konwencja, realistyczny obrazek, wyraz wiejskiej religijności – można powiedzieć. Jednak to znacznie więcej – w końcu w postaci Sakramentu i Komunii pojawia się sam Chrystus i przychodzi nie tylko do ochrzczonej Jewdochy, ale do każdego z obecnych, także Żydów Samuela i Joasa.

Samuel właśnie w ostatnich słowach swojej rozpaczliwej skargi prosi Boga, aby Ten wyrzekł słowo i dał mu odpowiedź. I nagle ów Bóg sam się pojawia w tej zdumiewającej, ekumenicznej formie – jako eucharystyczna ofiara Syna, dzięki której każdy grzech może być wybaczony, śmierć pokonana, a zbawienie dokonane.

Świat nigdy nie był, nie jest i nie będzie czarno-biały, nie znikną nasze uwarunkowania psychologiczne i socjologiczne. Ale przecież nie sprawiają one, że zło, które wyrządziliśmy, się nie dokonało

Michał Zdunik

Udostępnij tekst

Dramaturgia układa się tutaj w piękną, teologiczną strukturę: Joas – syn, tragiczna prefiguracja Chrystusa, umiera, aby Ojciec zobaczył swój grzech, by – jak świętemu Pawłowi – opadły mu łuski z oczu. Samuel wyznaje swoją winę i wtedy pojawia się Żywy Bóg – czyste miłosierdzie, zmartwychwstanie, odkupienie. I ostanie słowa, które nie mają w sobie tragizmu, ale najczystszą wiarę: „Powrócisz mnie Panie wszystkie, które wziąłeś. Albowiem rzeczono: Tyś jest, który byłeś i będziesz”.

Dlatego Wyspiański wykracza poza architekturę sensów antycznej tragedii: tam człowiek pozbawiony zostałby nadziei, pozostawiony na pastwę bogów, własnego zła, tragicznego zaślepienia. A wiedza, którą by zyskał, prowadziłaby nie dalej niż do koszmaru ludzkiej kondycji, przeświadczenia o własnej żałości.

Natomiast Chrystus – który umarł i powstał z martwych – sprawia, że tragedia, jako model myślenia o człowieku i jego duchowym życiu, zostaje unieważniony. W końcu nie ma takiej winy, której nie da się zmyć, grzechu, który nie może zostać wybaczony. Spojrzenie w lustro własnej ciemności nie prowadzi tutaj w nicość, ale do obecności Chrystusa; wyznanie grzechów – do nadziei wiecznego życia.

Jest oczywiście w tym przerażająca dramatyczność, nieunikniona obecność śmierci i własnego upadania – wiedzieli o tym już i Tischner i Balthasar, którzy rozpisywali historię zbawienia i chrześcijańską kondycję człowieka w teatralne, teologiczne struktury. Aktorów jest jednak zawsze dwóch: Bóg i człowiek, który nigdy nie zostaje opuszczony.

Ostateczne słowa

Wyspiański kończy „Sędziów” w przedśmiertnej gorączce. Wie, jak mało czasu pozostało, że musi się spieszyć, bo koniec jest już bliski. Żyje w cieniu nieuleczalnej choroby wenerycznej, musi mieć świadomość grzechu poprzez który sprowadził na siebie umieranie.

W tym czasie powstaje też „Powrót Odysa” – wstrząsający dramat, w którym Odys powraca do Itaki jako niemalże żywy trup, co przynosi nie życie, lecz śmierć. Odys jest dla mnie tą samą figurą, co Konrad z „Wyzwolenia” – metaforą człowieka zaślepionego własną mocą, roszczącego sobie boskie prawa, ściganego przez zemstę, zemstę zadającego. I o ile w „Wyzwoleniu” mogliśmy pójść za rewolucyjną mocą Konrada, to w „Powrocie Odysa” widzimy, do czego takie życie może prowadzić.

Ale to „Sędziowie” mają sławę ostatniego, redagowanego przez Wyspiańskiego dramatu, to nimi mówi swoje przedśmiertne, ostateczne słowa. Jeśli więc „Powrót Odysa” to spowiedź, ukazanie własnych win, sceny z grzechu, to „Sędziowie” są żalem za te grzechy, prośbą o odkupienie i wybaczenie, wyrazem wielkiej nadziei i wiary w nieskończone, Boże miłosierdzie.

Ucieczka od odpowiedzialności

Jest w tym jednoznacznym i prostym wyznaniu win przez Samuela/Wyspiańskiego coś skrajnie niedzisiejszego. W końcu uciekamy od poczucia winy i koncepcji grzechu i odpowiedzialności za krzywdy, które wyrządzamy innym. Próbujemy sobie własne czyny wytłumaczyć i usprawiedliwić – zachowujemy się tak, a nie inaczej, bo kiedyś ktoś nas skrzywdził, rodzice nie obdarzyli dostateczną miłością, replikujemy zachowania poprzednich partnerów czy partnerek.

Jasne, świat nigdy nie był, nie jest i nie będzie czarno-biały, nie znikną zawiłości tożsamości człowieka, uwarunkowania psychologiczne i socjologiczne. Ale przecież nie sprawiają one, że zło się nie dokonało: w końcu skrzywdziliśmy kogoś, zadaliśmy mu albo jej ból, którego nigdy nie zapomni, z którym może będzie się zmagać do końca życia.

Czy to pocieszające, że rozumiem schematy, przez które tego dokonałem? Jest to jakieś pocieszenie, ale dla mnie – a nie dla skrzywdzonego.

W końcu ostatecznie takie usprawiedliwianie, tłumaczenie, czy psychologiczne wyjaśnianie to egoistyczne stawianie siebie na pierwszym miejscu (krzywdzę Cię, bo muszę pozostać w zgodzie z samym sobą…) i – pozwolę sobie użyć świetnego terminu Tomasza Stawiszyńskiego – ucieczka od bezradności swojej ludzkiej, grzesznej kondycji. Od powiedzenia sobie wprost, że jestem odpowiedzialny za zło, które wyrządzam innym, i – jakichkolwiek bym usprawiedliwień wyszukał – tylko mi ta krzywda zostanie policzona w rejestrze, nikomu innemu.

Gdy szczerze skonfrontuje się z tym w rzeczywistości bez miłosiernego Boga, mogę tylko pozostać w tym tragizmie, wydłubać sobie jak Edyp oczy – bowiem, jak Józefa K., mój własny wstyd może mnie przeżyć.

Ostatnia nadzieja

Ale Ofiara Chrystusa daje przecież nadzieję, sprawia, że nie ma zła, które nie może zostać wybaczone, a śmierć – pokonana. Do tego jest jednak potrzebne wyznanie win, stanięcie w perspektywie własnego grzechu, krzywdy, jakich wyrządziłem drugiemu. Tragiczna jest świadomość, że one się już wydarzyły i nic nie może cofnąć przeszłości, jeszcze tragiczniejsza – że tylko ja jestem im winien, nikt inny.

W tę przerażająca kondycję wchodzi Chrystus i daje widoczny znak, że skoro wyznajesz winy i żałujesz, przeżywasz dramat życia w śmierci i grzechu, to – łaską wiary – zyskujesz wybaczenie i życie. Jak Samuel, który w tej ostatniej kwestii wydaje się umarły za życia, umierający pod ciężarem własnego grzechu – który w rozpaczy wyznaje. I wtedy, niepozornie, po cichu, przychodzi Chrystus.

Śmierć, która prowadzi do życia.

Wesprzyj Więź

PS Na wielkie znaczenie pojawienia się księdza w „Sędziach” zwróciła mi kiedyś uwagę prof. Maria Jolanta Olszewska, za co w tym miejscu serdecznie dziękuję.

Tekst ukazał się na Facebooku. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl

Przeczytaj też: Jeśli nie zatracisz siebie, nie pokochasz

Podziel się

1
1
Wiadomość