Walcząc o swoje człowieczeństwo, nigdy nie zrezygnowała z szukania Boga, choć z naszego ludzkiego punktu widzenia tak kontrowersyjnymi drogami chodziła. Jej stosunek do Boga był zawsze bardzo osobisty. Miała wiele powodów do gniewu, czego nie omieszkała Mu wypominać, a jednocześnie próbowała Boga wytłumaczyć i w sobie ocalić.
Gdy miałem osiemnaście lat, dwie kobiety skradły moje serce. Obie miały przejmujące spojrzenia: święta Teresa z Lisieux i Sinéad (Marie Bernadette) O’Connor. Żyły w odstępie stu lat i pochodziły z dwóch różnych światów – choć kulturowo katolickich.
Wydaje się to paradoksalne, by jednocześnie czytać „Dzieje duszy” klauzurowej karmelitanki i słuchać utworu „Nothing Compares 2U” kontrowersyjnej gwiazdy muzyki pop. Obie nosiły w sobie szczególną wrażliwość i każda na swój sposób szukała Boga. Obie odeszły za wcześnie, myśląc według ludzkiej logiki, choć diametralnie inaczej.
Myślicie, że jestem wspaniała. Nie jestem
W środę, 26 lipca świat obiegła informacja o śmierci piosenkarki. Wiemy, że od lat borykała się z chorobą afektywną dwubiegunową, a z tragiczną śmiercią siedemnastoletniego syna Shane’a nie mogła się pogodzić i winiła siebie za jego odejście. Pisała wówczas na Twitterze: – Mój piękny syn, Nevi’im Nesta Ali Shane O’Connor, światło mojego życia, postanowił dziś zakończyć swoją ziemską walkę i jest teraz już z Bogiem. Niech spoczywa w pokoju i niech nikt nie idzie za jego przykładem. Moje dziecko. Tak bardzo cię kocham.
Nie uniosła chyba tego ciężaru i, niestety, poszła jego śladami. Po śmierci znaleziono w mediach społecznościowych jej wpis: – Postanowiłam podążać za moim synem. Nie ma sensu żyć bez niego. Rujnuję wszystko, czego się dotknę. Zostałam tu tylko dla niego. A teraz już go nie ma. Zniszczyłam swoją rodzinę. Moje dzieci nie chcą mnie znać. Jestem gów…ną osobą. A wy wszyscy myślicie, że jestem wspaniała tylko dlatego, że umiem śpiewać. Nie jestem.
Głęboko wierzę, że Sinéad dołączyła do świętej Teresy, z którą „siedzi przy wspólnym stole i je ten sam chleb” w niezachwianej ufności pokładanej w Bogu pełnym czułości, za którą tak bardzo tęskniła. Jest to przecież stół zastawiony na całą wieczność tak dla pierwszego, jak i dla ostatniego (por. Mt 20, 1–16).
Pamiętam, jakim szokiem było dla mnie, gdy w październiku 1992 r. – a byłem wówczas krótko po nowicjacie i na początku studiów w Krakowie – moja ukochana Sinéad podarła zdjęcie Jana Pawła II
Jej śmierć była kolejnym i, niestety, ostatnim desperackich aktem wobec nieradzenia sobie z silnymi przeżyciami. – Pamiętajmy, że samobójstwo to ucieczka od ogromnego bólu psychicznego. Taki człowiek rozpaczliwie szuka rozwiązania, które pomoże mu wydobyć się z tego cierpienia – mówiła na początku czerwca w wywiadzie dla portalu Więź.pl Halszka Witkowska.
Podczas pandemii koronawirusa Sinéad nagrała swoją wersję piosenki „Trouble of the World” oryginalnie wykonywanej przez Mahalię Jackson. Cover został wydany 2 października 2020 r., a słowa piosenki okazały się prorocze. Oto jej fragment:
Wkrótce skończę
Z kłopotami świata
Kłopotami świata
Kłopotami świata
Wkrótce skończę
Z kłopotami świata
Pójdę do domu, by żyć z Bogiem
Nigdy więcej…
Płaczu i zawodzenia
Nigdy więcej…
Płaczu i zawodzenia
Nigdy więcej…
Płaczu i zawodzenia
Pójdę do domu, by żyć z Bogiem
Wkrótce skończę
Z kłopotami świata
Kłopotami świata
Kłopotami świata
Wkrótce skończę
Z kłopotami świata
Pójdę do domu, by żyć z Bogiem
Chcę zobaczyć moją matkę
Chcę zobaczyć moją matkę
Chcę zobaczyć moją matkę
Pójdę do domu, by żyć z Bogiem
Wkrótce skończę
Oh-ooh-Oh
Kłopoty świata
Kłopoty świata
Kłopoty świata
Wkrótce skończę
Z kłopotami świata
Pójdę do domu, by żyć z Bogiem 1
Zawsze obecna w moim życiu
Sinéad O’Connor przez swoje utwory zawsze była obecna w moim życiu. Pamiętam, jak na trzecim roku, gdy sam przechodziłem pewne załamanie, słuchałem w kółko płyty „Universal Mother”. W utworze „Thank you for hearing me” śpiewała o tym, że dziękuje za wysłuchanie, za dostrzeganie, za niezostawianie, za nieranienie… To jakby wyrażało jej nieustającą przez całe życie prośbę do bliskich, do przyjaciół, do świata i… do Boga.
Nie tak dawno skończyłem czytać przejmujące „Wspomnienia” Sinéad O’Connor w tłumaczeniu Katarzyny Mojkowskiej (wszystkie słowa artystki cytuję z tej właśnie książki). Nagle z taką wyrazistością stanęła przede mną cała ona, ze swoją traumatyczną historią uplecioną na zmianę tak, jak jej zaburzenie afektywne dwubiegunowe, w której przeplata się krzywda i ból z radością, odrzucenie z miłością, gniew na Boga z tęsknotą za Nim, śmierć i życie.
Różnie sobie z tym radziła, wzbudzając co jakiś czas kolejne kontrowersje swoim zachowaniem, słowami i wyborami. Ale czy można sobie tak po prostu łatwo poradzić, gdy cierpienie kumuluje się w jednym życiu tak intensywnie: rozwód rodziców; maltretowanie i poniżanie ze strony zaburzonej własnej matki; doświadczenia z domu poprawczego tzw. azylu sióstr Magdalenek, o którym wspominała: „nigdy nie doświadczyłam i prawdopodobnie już nie doświadczę takiej paniki, strachu oraz udręczenia”; trzykrotne poronienia, o których śpiewa w utworze „Three Babies”. I najboleśniejsze doświadczenie sprzed półtora roku – śmierć syna Shane’a.
Na początku swoich wspomnień Sinéad pisze: „Byłam bardzo młoda, kiedy moja kariera nabrała tempa. Nie miałam czasu, by ODNALEŹĆ SIEBIE. Myślę jednak, że zobaczycie w tej książce dziewczynę, która siebie odnajduje – ale nie za sprawą sukcesu w branży muzycznej. Ona korzysta ze sposobności, by świadomie i autentycznie stracić rozum, a kiedy już to się dzieje, odzyskuje go i jest lepsza w grę o życie. Dziś jestem starszą kobietą obdarzoną innym głosem. […] Teraz jednak musiałam dopuścić do głosu dziecko, które jest we mnie.” (s. 13).
Przez całe życie Sinéad po omacku szukała w sobie tej niezaopiekowanej dziewczynki. Ale jednocześnie sama, przy całej swej nieporadności i zranieniach, była bardzo opiekuńcza. Wspomina: „Wiem, że byłam dobrą matką dla Jake’a i pozostałej trójki moich dzieci, ale trudno jest nią być, jednocześnie koncertując. Byłam czuła i kochająca, ale też często nieobecna, a kiedy już byłam w domu, działałam jak automat – zmęczona i wyczerpana. Strasznie się też bałam, że okażę się wcieleniem mojej własnej matki. […] Jeśli nachodził mnie dziwny nastrój, szłam na górę albo wychodziłam z domu, by moje dzieci nie musiały mnie takiej oglądać” (s. 334).
Szczególnie wspomina Shane’a, za którym tak tragicznie teraz podążyła. „Był niespodzianką. Jego ojciec był wówczas żonaty, więc moja ciąża wiązała się z wielkimi kontrowersjami. […] Kiedy miał trzy lata, pewnego dnia spytał mnie: «Czy kiedy mieszkałem w twoim brzuszku, było trzęsienie ziemi?». Z początku powiedziałam, że nie, ponieważ zapomniałam, że jednak tak. Kiedy byłam w dwutygodniowej ciąży – nawet nie byłam jej jeszcze świadoma – spędzałam wakacje na Malcie i doświadczyłam trzęsienia ziemi. Prędko wyleciało mi to z głowy, nigdy o tym nie wspominałam.
Tego gestu z przedarciem zdjęcia papieża nie trzeba usprawiedliwiać, ale trzeba go zrozumieć. Kościół w Irlandii mierzył się wówczas z ogromną falą ujawnianych skandali związanych z pedofilią duchownych. Gniew Irlandczyków był wielki, A ona miała motyw osobisty
Shane’owi też o tym nie mówiłam, nie wydaje mi się, żebym dzieliła się tym z kimkolwiek. Jednak to trzyletnie dziecko zdołało mi przypomnieć, że faktycznie przeżyłam trzęsienie ziemi. Nie wiem, jak Shane się tego dowiedział. Innym razem, siedząc w kąpieli, zapytał mnie: «Czy kiedykolwiek spotkałaś Boga?». A ja odparłam, że cóż, może i tak, miałam trochę magicznych doświadczeń i być może na pewne sposoby Go spotkałam. Mały zacmokał z dezaprobatą, podczas gdy woda odpływała z wanny, i rzekł: «Nie tak spotyka się Boga. Trzeba spełniać swoje marzenia».
[…] Wiem, że dzieci takie jak Shane mają opinię trudnych i stanowią dla rodziców wyzwanie. Dla mnie jednak nie ma w nim nic trudnego, bo sama jestem nietypową matką. On nie jest kwadratowym klockiem do wpychania w okrągły otwór. Wydaje mi się, że jest najbardziej do mnie podobny ze wszystkich dzieci z wyglądu i z charakteru” (s. 334–335, 338–339).
Czy może mnie ktoś przytulić?
Sinéad, może z powodu swoich przeżyć i nieprzeciętnej wrażliwości, wyposażona była w niezwykłą empatię. Bardzo mnie wzrusza wspominana przez nią pewna historia: „Najbardziej niezwykłą istotą, jaką w życiu poznałam, był bezdomny mężczyzna, którego imienia nie dosłyszałam. Przepraszam za rym. To było na długo przed moim występem w SNL, w Wielki Piątek, w nowojorskiej knajpce pełnej białych ludzi.
W drzwiach pojawił się Afroamerykanin w długim, jakby wojskowym trenczu, a na szyi miał kabel typu jack, który łączy gitarę ze wzmacniaczem. Ja siedziałam w części barowej, a wszyscy pozostali biali goście zajmowali boksy. Ten mężczyzna nie pasował do takiego towarzystwa, więc kierownik knajpy zawrócił go i wyprowadził. Byłam dość zszokowana, bo takie rzeczy nie wydarzają się w moim kraju. Minutę później, a raczej pięć, facet powrócił. I zrobił coś, co wydawało się mi najbardziej niezwykłą rzeczą, jaką może zrobić człowiek. Wszedł do restauracji na głębokość może pięciu metrów, rozłożył ramiona i powiedział: «Czy może mnie ktoś przytulić? Czy może mnie ktoś po prostu przytulić?».
Geniusz, pomyślałam. Ruszyłam ku niemu i wskoczyłam na niego jak małpka. Byłam jedyną osobą, która to zrobiła. Rzuciłam mu się w ramiona jak dziecko, oplatając go nogami w talii. Długo tak na nim wisiałam. Później wyszliśmy na zewnątrz i chwilę rozmawialiśmy. Nie pamiętam o czym, ale ofiarował mi ten kabel, który nosił na szyi. Ten podarek zaginął podczas którejś z moich przeprowadzek. Ale przez długi, długi czas był dla mnie jak skarb. Wisiał na ścianie w sypialni. Często myślę o tym mężczyźnie. CO ZA GENIUSZ. «CZY MOŻE MNIE KTOŚ PRZYTULIĆ?»” (s. 245).
W nieporadny sposób próbowała ocalić wpierw swoje człowieczeństwo, dlatego wchodziła w konflikt z otoczeniem… bezkompromisowo. Choć jej kariera muzyczna zaczęła się wcześnie i od razu była sukcesem, to jednak nie zamierzała stać się dochodowym produktem: „Nie czułam się komfortowo z tym, co inni nazywali sukcesem, bo to oznaczało, że muszę być taka, jak inni chcą. […]. Dla mnie sukces oznacza, że dotrzymam umowy, którą zawarłam z Duchem Świętym, zanim zawarłam tę z branżą muzyczną. Nigdy nie podpisałam niczego, co mogłoby wymagać ode mnie bycia grzeczną dziewczynką. […] A ja czuję, że osiągnęłam ogromny sukces jako samotna matka utrzymująca czworo dzieci” – wspomina (s. 237).
Walczyła z Kościołem. Dziś wiemy jak nieoceniony i symboliczny był jej udział w tej walce z nadużyciami i wykorzystywaniami seksualnymi nie tylko w Kościele w Irlandii. Pamiętam, jakim szokiem było dla mnie, gdy w październiku 1992 roku – a byłem wówczas krótko po nowicjacie i na początku studiów w Krakowie – moja ukochana Sinéad podarła zdjęcie Jana Pawła II.
Szybko pojawiły się słowa potępienia. Dwa tygodnie później na koncercie została „wybuczana” i publicznie jej wygrażano. Była zaszczuta i przerwała promocyjną trasę swojej płyty. Myślała o rezygnacji z dalszej kariery. Wróciła na scenę dopiero po dwóch latach.
Angielski dominikanin Timothy Radcliffe OP w czasie wygłoszonych w zeszłym roku w Krakowie rekolekcji zacytował pewnego rabina: „Świt jest wtedy, gdy w obcym potrafisz rozpoznać swego brata lub siostrę”. I przywołał też wspomnienie amerykańskiego dominikanina w związku z pewną wystawą zdjęć w Limie. To były fotografie dzieci ulicy. Na jednej z nich widniał podpis: „Wiedzą, że istnieję, ale mnie nie widzą”.
– Ludzie widzą zagrożenie, problem, statystykę, ale nie widzą człowieka – skomentował Timothy. I dodał: – Wokół nas są miliony ludzi, którzy czują, że nikt ich nie widzi. Wiele osób jest popychanych do agresji, bo chcą być widziani. Wolą być widziani jako zagrożenie niż nie być widziani w ogóle.
Wzbudzała co jakiś czas kolejne kontrowersje swoim zachowaniem, słowami i wyborami. Ale czy można sobie tak po prostu łatwo poradzić, gdy cierpienie kumuluje się w jednym życiu tak intensywnie?
Myślę, że w świecie, i bardzo mocno w naszym polskim społeczeństwie, mamy ogromną trudność z „widzeniem człowieka”. Zatrzymujemy się na inności, obcości, poglądach, ideach – kosztem dostrzegania twarzy, osoby. Każdy człowiek jest osobą, czyli kimś osobnym w stosunku do tego, jak go odbieram, zamykając i redukując w swoich poglądach na jego temat. – Czy my w Kościele mamy właściwą równowagę, czy widzimy jednostki i pozwalamy im być sobą w ich różnorodności? – pytał Timothy Radcliffe OP.
Tego gestu z przedarciem zdjęcia papieża nie trzeba usprawiedliwiać, ale trzeba go zrozumieć. Kościół w Irlandii mierzył się wówczas z ogromną falą ujawnianych skandali związanych z pedofilią duchownych. Gniew Irlandczyków był wielki. A ona miała tu jeszcze osobisty motyw. Zemsta na matce, która ją poniżała, biła, naruszała notorycznie jej nietykalność cielesną.
O motywie podarcia zdjęcia papieża Sinéad pisze w swoich „Wspomnieniach”. To zdjęcie symbolizowało w jej oczach hipokryzję matki: „Ludzie, którzy posiadali takie rzeczy, byli diabłami, jak moja matka”. I wspomina szerzej: „W dniu, w którym zmarła moja matka, weszłam wraz z rodzeństwem do jej domu – po raz pierwszy od wielu lat. Szukaliśmy naszych własnych sekretów. Nie jej.
W łazience wciąż stały połamane plastikowe łabędzie. Dlugoszyje. Zastygłe. Jak gdyby nic się nie wydarzyło. Ze ściany jej sypialni wzięłam jedyne zdjęcie, które tam kiedykolwiek wisiało, to jest portret Jana Pawła II. Fotografię wykonano podczas wizyty papieża w Irlandii w 1979 roku.
«Młodzi Irlandii – powiedział po swojej popisowej scenie z całowaniem ziemi na dublińskim lotnisku, jak gdyby jego lot był tak przerażający – kocham was». Co za dyrdymały. Nikt nas nie kocha. Nawet Bóg. To pewne, nawet nasze matki i ojcowie nie byli w stanie nas znieść. […]
Zawsze miałam zamiar zniszczyć zdjęcie papieża, które należało do mojej matki. Reprezentowało kłamstwa, kłamstwa i przemoc. Ludzie, którzy posiadali takie rzeczy, byli diabłami, jak moja matka. Nie wiedziałam, kiedy ani gdzie je zniszczę, ale byłam pewna, że to zrobię, gdy przyjdzie odpowiedni moment. I, mając tego świadomość, od tamtego dnia pilnowałam, by zabierać je wszędzie, gdzie tylko mieszkałam. Bo ludzi gówno obchodzą irlandzkie dzieci” (s. 231).
Matka, zazdrość i Jezus
Choć stała się symbolem walki z nadużyciami w Kościele, to jednak nigdy nie mówiła o nim jako czymś zewnętrznym. Dlatego tak dramatyczny był zawsze jej głos, bo był wołaniem wewnątrz własnego Domu.
W Kościele szukała ratunku z powodu choroby swojej matki i przemocy, jakiej z jej strony doświadczała. Wspomina: „Dopiero co, bo pięć dni temu, wróciliśmy z Lourdes. Było dość dramatycznie. Powiedzmy, że moja matka przeszła «epizod», po którym zwabiłam do niej księdza, ściągnęłam go za rękę, żeby przyszedł i jej pomógł, bo w sumie pojechaliśmy tam właśnie po to. […]
Jestem zazdrosna, kiedy patrzę, jak matki obejmują inne dziewczyny ze szkoły Merrion Avenue i tak się z nimi przechadzają. To dlatego, że jestem dzieckiem, które płacze ze strachu w ostatnim dniu lekcji, przed letnimi wakacjami. Muszę udawać, że zgubiłam swój kij do hokeja na trawie, bo wiem, że matka będzie mnie nim tłukła przez całe lato, jeśli go wezmę do domu.
Ale ona zamiast niego bierze kij od szczotki. Każe mi rozebrać się do naga, położyć na podłodze, rozłożyć nogi i ręce, a wtedy okłada mnie miotłą po miejscach intymnych. Każe mi raz po raz powtarzać: «jestem niczym», bo w przeciwnym razie nie przestanie mnie tłuc.
Mówi, że chce roztrzaskać mi łono. Każe mi błagać o «zmiłowanie». […] Kocham Jezusa, bo ukazał mi się w głowie pewnego wieczoru, kiedy matka robiła mi to na podłodze w kuchni. Byłam naga, obsypana płatkami śniadaniowymi i kawą w proszku. Matka mówiła mi te wszystkie przerażające rzeczy, a ja leżałam zwinięta, żeby mogła mnie kopać w pupę.
Miała wiele powodów do gniewu w stosunku do Boga, czego nie omieszkała Mu wypomnieć, jednocześnie jakby próbowała Boga wytłumaczyć i w sobie ocalić
Nagle w moich myślach ukazał się Jezus, na niewielkim, kamiennym pagórku, na swoim krzyżu. Nigdy Go nie wzywałam, sam przybył. Miał długą białą szatę, a z Jego serca płynęła krew, w dół szaty, w dół pagórka, a potem na podłogę kuchni i do mojego serca. Powiedział, że odda mi całą krew, jaką odebrała mi matka, i że sprawi, że moje serce będzie mocne. Więc po prostu skupiłam się na Nim. Kiedy matka skończyła ze mną, leżałam na podłodze, aż byłam pewna, że zamknęła za sobą drzwi do sypialni”. (s. 35, 46-47).
W jednej ze swoich piosenek, zatytułowanej „A Perfect Indian”, z płyty „Universal Mother” śpiewa:
Widziałam tam młodziutką dziewczynkę.
Była to piękna córka.
Twarz jak z obrazka,
Czerwone policzki i mleczne zęby.
Jej oczy niczym dzikie, irlandzkie morze
Na stole w swojej żółtej sukieneczce.
Dla zdjęcia udawała szczęście.
Dlaczego to jedyny czas w moim życiu,
Gdy któreś z was się do mnie uśmiecha?
Żegluję po tym okropnym oceanie,
Aby odnaleźć siebie
Zbyt długo czułam się niczym dziecko Lir’a.
A to jedna jedyna droga do wolności […] 2
Do kościoła chcę iść
Różnie, najczęściej bardzo dramatycznie, układały się jej drogi z Kościołem. Łączyły ją z nim relacje toksyczne. W nim znajdowała Boga i w nim doświadczała krzywdy. W 2012 r., promując nowy album „I’ m Not Bossy, I’m the Boss”, w zapowiadającym go singlu śpiewała o zaprowadzeniu jej do Kościoła, do Kościoła swoich marzeń, w którym będą wzmocnione prawa kobiet:
Do kościoła chcę iść
Tyle złego zrobiłam, że aż strach
Do kościoła chcę iść
Lecz nie takiego, gdzie strach
Bo prawdy nie znajdę tam
Nie tego szukam co mam
Tak, do kościoła chcę iść
Do kościoła chcę iść
Tyle złego zrobiłam, że aż strach
Tak, do kościoła chcę iść
Lecz nie takiego gdzie strach
Bo prawdy nie znajdę tam
A przecież nie o to chodzi nam” 3
W 2018 r. napisała do papieża Franciszek list, w którym prosi go o ekskomunikę. Ostatecznie przechodzi na islam. Ale trzeba też pamiętać, że dwadzieścia lat wcześniej, w 1999 r. została ordynowana w Lourdes na duchowną Irlandzkiego Ortodoksyjnego Kościoła Katolickiego i Apostolskiego, przyjmując imię Mother Bernadette Mary.
W 2007 r. wydała szczególną płytę „Theology”, która – jak sama wspomina – ma dla niej wyjątkową wartość. Płyta była owocem krótkiego okresu studiów teologicznych w college’u w Dublinie pod okiem irlandzkiego dominikanina.
Jedna z jej piosenek opatrzona została dedykacją właśnie dla niego: „Chciałabym podziękować ojcu Wilfredowi Harringtonowi, któremu ta płyta jest dedykowana, za jego inspirujące lekcje na temat proroka Jeremiasza i za jego sugestię, że powinnam oprawić niektóre wersety w muzykę”.
We „Wspomnieniach” pisze o tym niezwykłym dla niej czasie: „Moją pasją były księgi prorockie. Mieliśmy najpiękniejszego nauczyciela, księdza, który potrafił wydobyć Boga z kart Pisma. Kiedy omawiał proroków, zwłaszcza Jeremiasza; mówił: «Mój biedny ludzie, mój biedny ludzie», a z jego oczu płynęły łzy… Chciałam zrobić muzycznie to samo, co on robił, gdy nauczał. […]
Niech wszyscy zobaczą człowieczeństwo Boga, jego wrażliwość, nastrojowość, emocjonalność. Pewnego dnia czytałam sobie po cichu Pieśń nad Pieśniami, czekając na rozpoczęcie zajęć, kiedy do sali wszedł nauczyciel. Stuknął w księgę palcem i powiedział: «Powinnaś o tym pisać piosenki». I tak właśnie zainspirował moją płytę «Theology». […]
«Theology» to mój jedyny album, który zabieram ze sobą do grobu. Kocham go. Praktycznie wszystkie teksty zaczerpnęłam z Pisma Świętego. […] I tak oto powstały piękne piosenki, już napisane wcześniej przez Boga. […] Uwielbiam wykonywać te piosenki na żywo. I, jak mówiłam, kiedy złożą mnie w trumnie, to jest to jedyna płyta, którą zabiorę ze sobą do nieba, z nadzieją, że moja muzyka zadośćuczyni za to, jakim jestem koszmarem przez pozostały czas”. (s. 299–301)
Pamiętam, jak na trzecim roku studiów, gdy sam przechodziłem pewne załamanie, słuchałem w kółko płyty „Universal Mother”. W utworze „Thank you for hearing me” śpiewała o tym, że dziękuje za wysłuchanie, za dostrzeganie, za nieranienie…
Długo wcześniej próbowała studiować żydowską egzegezę Starego Testamentu, co zaowocowało nadanie swojemu synowi Shane’owi także imienia „Nevi’im” (hebr. Prorocy). Wspomina: „Próbowałam się zapisać na lekcje żydowskiej interpretacji Pisma Świętego, ale nikt nie chciał mnie przyjąć, bo nie jestem Żydówką. Nie znalazłam też sobie (choć dużo o tym fantazjowałem) przystojnego rabina, który by chciał się ze mną ożenić, a ja z prawdziwej miłości musiałabym wtedy zostać Żydówką.
Moim największym osiągnięciem są zajęcia z kabały z bardzo miłym nauczycielem, Z’evem Benem Shimonem Halevim w niewielkiej szkole w przepięknym Regent’s Park. Jakoś tak wyszło, że zajęcia – o którym zarówno ja, jak i nauczyciel wiedzieliśmy, że będą moimi ostatnimi – odbyły się w parę dni po tym, jak się dowiedziałam, że „Nothing Compares 2U” i „Do Not Want What I Haven’t Got” dotarły do pierwszego miejsca list przebojów w Ameryce.
Nie można mówić, szlochając
Walcząc o swoje człowieczeństwo, nigdy nie zrezygnowała z szukania Boga, choć z naszego ludzkiego punktu widzenia tak kontrowersyjnymi drogami chodziła. Jej stosunek do Boga był zawsze bardzo osobisty i emocjonalny.
Miała wiele powodów do gniewu w stosunku do Niego, czego nie omieszkała Mu wypominać, jednocześnie jakby próbowała Boga wytłumaczyć i w sobie ocalić: „Poprzedniej nocy wrzeszczałam ku niebu na Boga. Wyzywałam go od okrutnych dupków, jakich świat nie widział, aż się w końcu porzygałam. Mówienie Mu tych wszystkich nienawistnych rzeczy strasznie mnie bolało. Nie pierwszy raz to robiłam.
Jego odpowiedzi są zawsze nieme. Trochę mi to zajęło, żeby się w tym połapać. Początkowo strasznie mnie to wkurzało. Myślałam, że milczenie oznacza, że Go to nie obchodzi. Więc wrzeszczałam dalej, aż się wywrzeszczałam, i sama mogłam być tylko milczeniem. Wydawało mi się, że powinno się słyszeć Jego głos, jak opowiadają. Ale dowiedziałam się, że On nie może mówić, bo sam strasznie dużo płacze. A kto umie mówić, jednocześnie szlochając?” (s. 101).
Jej szukanie Boga bardziej przypominało noc, o której też śpiewała w swojej interpretacji Pieśni nad Pieśniami, w utworze „Dark I Am Yet Lovely”.
Sinéad odeszła. Temat śmierci towarzyszył jej przez całe życie, o czym wspomina: „Na moich pierwszych dwóch płytach często pojawia się temat śmierci i umierania. Ale widzę też, hmm, że jest na nich cała masa utworów na temat wiary w świat duchowy, a nie tylko «ratunku, biada, same rozpaczliwe numery o śmierci».
To nie tak. Faktycznie, znajdują się na nich piosenki oparte na idei, że przekaz w Ewangelii i Piśmie jest prawdą. I że nie istnieje coś takiego jak śmierć, co zresztą przekazują nam wszyscy posłannicy Boga, niezależnie od religii” (s. 269).
Wierzę, że przedwczesna i tragiczna śmierć Sinéad jest jednak tylko przejściem do Domu, do ostatecznego spotkania w Bogu z samą sobą, swoim synem, matką… Że z nimi razem płakać będą aż do ostatecznego ukojenia wszystkich krzywd i bólu.
Jestem rozłożony przy Twym grobie
I będę tak leżeć wiecznie
Jeśli Twe ręce mnie pochwyciły
Chciałbym mieć pewność, że już nie puszczą
Moja Jabłonko, Moja Świetlista
Nadszedł czas byliśmy razem Bowiem czuję zapach ziemi
I jestem niszczony przez pogodę
Gdy moja rodzina myśli
Że jestem bezpieczny w swoim łóżku
Od rana do nocy
Tuląc się do Twego nagrobka
Krzyczę w głąb ziemi przez łzy gorące i oszalałe
Do utraconej dziewczyny
Że kochałem ją jak dziecko
Czy pamiętasz Noc, w której się zagubiliśmy
W cieniu tarniny
I chłodzie mrozu
Niech będą dzięki Jezusowi
Że zrobiliśmy wszystko, jak należy
I Twoje dziewictwo nadal zmierza
Ku Twemu filarowi światła Kapłani i zakonnicy
Podchodzą mnie w strachu
Bo ja wciąż Cię kocham
Moja kochana, a Ty jesteś martwa
Ja nadal będę Twoim schronieniem
W trakcie deszczu i podczas burzy
Ale z Tobą w zimnym grobie
Nie mogę ciepło zasnąć
Więc jestem rozłożony przy Twym grobie
I będę tak leżeć wiecznie
Jeśli Twe ręce mnie pochwyciły
Chciałbym mieć pewność, że już nie puszczą
Moja Jabłonko, Moja Świetlista
Nadszedł czas byliśmy razem
Bowiem czuję zapach ziemi.5
Przypisy
- Fragment tekstu utworu „Trouble of the World”. Tłumaczenie ze strony: www.groove.pl
- Tłumaczenie ze strony: www.tekstowo.pl
- Tłumaczenie ze strony: www.tekstowo.pl
- Tłumaczenie ze strony: www.tekstowo.pl
- „I Am Stretched On Your Grave” , z albumu „I Do Not Want What I Haven’t Got”, tłumaczenie ze strony: www.tekstowo.pl
Przeczytaj też: Rozmowy mistrza Leonarda ze śmiercią
Dziękuję za ten tekst, jakże inny od pozostałych obecnych teraz w mediach. Miałam i mam teraz jeszcze więcej do niej współczucia. Niech dobry Bóg ją przygarnie do Siebie.
@ Ala: Wyrazila Pani moje mysli. Maciej Biskup wychyla sie mocno z szeregu, piszac taki tekst, ale za to go jeszcze bardziej powazam!
Sinéad i Twoja śmierć, a miałam już być cicho.
Twoja śmierć nie pozwoli innym być cicho. Na przykład mi.
Na nizinach dajemy sobie radę.
Ale w wysokich górach – lepiej pójść za Przewodnikiem. A na morzu zaufać Kapitanowi.
Byłam tam nie raz.
Twoja droga jest mi bliska – bunt i strata – nawet jeśli ja teraz wyglądam na oszołoma religijnego.
Co o mnie wiadomo?
Po prostu, kiedy czasem zadaje się pytania – nagle pojawia się odpowiedź.
A i tak będę wołać za innych, Ciebie, Nergala i takich tam.
https://www.youtube.com/watch?v=0-EF60neguk
Sinéad – dziękuję. Ile wiemy o sobie – Szymborska. Ludwika Warzyńska.
„Myślicie, że jestem wspaniała. Nie jestem.” Ja też nie jestem. Naprawdę.
Pokój Tobie Sinéad. Dziękuję.
Dziękuję. Piękne. Poruszające. Jak bardzo czuję i myślę to samo o Sinead.
I też mi jej śpiew pomagał w trudnych chwilach.
A tak btw. Zupełnie nie dziwię się, że podarła zdjęcie papieża.
Ile trzeba przejść, by dorosnąć do tej decyzji. Zauważyć.
https://wiez.pl/2021/02/01/arcybiskup-walczacy-z-pedofilia-w-irlandzkim-kosciele-gdyby m-spisal-wspomnienia-zostalyby-zakazane/
A.
Link – jak zwykle.
https://wiez.pl/2021/02/01/arcybiskup-walczacy-z-pedofilia-w-irlandzkim-kosciele-gdybym-spisal-wspomnienia-zostalyby-zakazane/
Perła rodzi się z cierpienia…
Jeżeli miałbym coś powiedzieć o Sinéad (i jej muzyce), to tak właśnie będę ją zawsze widział – jako jedyną, niepowtarzalną PERŁĘ.
@Konan – Perła rodzi się w cierpieniu.
Taki dobry film „Smażone, zielone pomidory” .
A.
Jeśli człowiek daje sobie prawo do gniewu na Boga, to uważa że wszystko mu się należy. Nieprawda, Bóg nie jest od tego by spełniać nasze oczekiwania. Wszystko mamy z łaski i trzeba być wdzięcznym nawet za te trudne doświadczenia. Nie ma życia bez bólu, takie nie istnieje i każdy człowiek z czymś się zmaga. Bóg obiecał że znajdzie Go każdy, kto będzie szukał całym sercem. Popełniając samobójstwo dowodzimy, że Go nie znaleźliśmy a problem leżał po naszej stronie, ponieważ Bóg jest wierny i cokolwiek obiecał, dotrzyma słowa. Shinead była niesamowita i utalentowana ale niestety miała też udręczoną duszę demonami. Przeszłość ciągnęła się za nią całe życie, co być może miało swoje źródło w nieprzebaczeniu matce oraz tym wszystkim, którzy ją skrzywdzili. A przecież sama też przyznała że nie była bez winy wobec swoich dzieci. W modlitwie Ojcze Nasz jest wyraźnie powiedziane, że jeśli my nie przebaczymy to i nam nie zostanie wybaczone. Gdzie ona jest teraz nie wiem, ale bardzo mi jej żal.
Żal Ci jej, bo patrzysz na nią z wyższością. Masz cytaty. Masz diagnozy jej stanu. Ale czy jest tam miłość?
Amanda, twoja wypowiedź świadczy przeciwko tobie i pokazuje potworną ignorancję. Wystarczą słowa trzy: choroba-afektywna-dwubiegunowa, aby zrozumieć cierpienie Shinead. A ona miała i inne zaburzenia, np. osobowość typu borderline. Nie wiadomo, co jest większym koszmarem.
Równie dobrze mogłabyś powiedzieć do człowieka bez nóg: nie potrafiąc chodzić udowadniasz, że niewystarczająco zaufałeś Bogu.
Sinead to wielki nadwrażliwiec, przeciętny wrażliwiec nie pojmie jej, nie zrozumie.
Na szczęście nasz Bóg tez jest wielkim nadwrażliwcem, prawda?
@ Konan, @ Daria – dziękuję za Wasze słowa. Niczego dopisywać nie muszę…
(…) I że dała jedną z najpiękniejszych współczesnych odpowiedzi na pytanie: Dlaczego Bóg milczy? „Dowiedziałam się, że On nie może mówić, bo sam strasznie dużo płacze. A kto umie mówić, jednocześnie szlochając?” https://opole.gosc.pl/doc/8405482.Dlaczego-Bog-milczy