Jeśli nie będą mieli innego wyjścia, to zarówno politycy PiS, jak i PO, mogą dążyć do współpracy z Konfederacją po wyborach.
Gdy spytamy polityków, z kim chcieliby współrządzić po wyborach, zazwyczaj powiedzą, że z nikim, bo wszyscy dążą do samodzielnych rządów. Zdobycie większości przez jeden komitet zdarza się jednak rzadko (choć ostatnio dwukrotnie, w 2015 i 2019 roku), więc do tego typu buńczucznych zapowiedzi należy podchodzić z dystansem. Na ten moment sondaże nie dają większości ani Zjednoczonej Prawicy, ani zjednoczonej opozycji (tu akurat istnieje chęć współpracy między Koalicją Obywatelską, Trzecią Drogą a Lewicą), nie mówiąc już o Konfederacji, która zapowiada, że przy stoliku nie chce siadać, tylko go wywrócić.
Przyjęcie tak pryncypialnego stanowiska musiałoby jednak oznaczać przedterminowe wybory, przeprowadzane do skutku, czyli aż któraś z sił uzyska samodzielną większość. Zakładając, że tak się nie stanie (choć kto wie), aby zapewnić Polsce stabilne kierownictwo, któraś ze stron będzie musiała się przełamać. Ponieważ współpraca między „Kaczorem-Dyktatorem” a „Ryżym Wrogiem Narodu” (licentia poetica Antoniego Dudka) wydaje się wykluczona, ktoś będzie musiał się przeprosić z „Dziarskimi Chłopcami” z Konfederacji.
Pakt z diabłem
Powodów, dla których taki pomysł wydaje się kosmiczny, jest multum. Konfederacja jest ideowo i programowo rzeczywiście trzecim biegunem tych wyborów. Zwłaszcza ciężko wyobrazić sobie jeden rząd wspierany przez Grzegorza Brauna i Adriana Zandberga. Zresztą, sama Konfederacja jest na pierwszy rzut oka niespójnym zlepkiem narodowców i konserwatywnych libertarian, których łączy przede wszystkim wspólny interes dostania się do sejmu i niechęć do reszty politycznych elit.
Z kolei Jarosław Kaczyński w swojej karierze nie raz pokazał, że nie umie niemal z nikim współpracować i że zawierane sojusze traktuje jako czasowe i mające w dalszej perspektywie doprowadzić do podporządkowania partnera. PiS i opozycję różni bardzo wiele, ale łączy opowieść o Konfederacji jako sile politycznej, z którą koalicja byłaby niewybaczalnym grzechem. Dlatego ten, kto tego grzechu się dopuści, sprzeniewierzy się własnej narracji i będzie przez konkurenta za to bezpardonowo atakowany. Dlatego taktycznie zarówno PiS, jak i opozycja mogą woleć oddać pola drugiej stronie i samemu się umacniać w opozycyjnych ławach czekając, aż przeciwnik się wypali w rządzeniu. Podobnie zresztą Konfederacja może skorzystać na zamieszaniu.
Po kolejnych z rzędu przedwczesnych wyborach ktoś jednak będzie musiał zrobić krok do tyłu. Prawdopodobnie jednak stanie się to wcześniej, bowiem współpraca ze Sławomirem Mentzenem i Krzysztofem Bosakiem może dla jednych okazać się niewygórowaną ceną za uniemożliwienie Donaldowi Tuskowi szkodzenia Polsce, tudzież dla drugich odsunięcia Kaczyńskiego od władzy i przywrócenia w Polsce demokracji. Dziś wszyscy mogą się zarzekać jak żaba błota, że nigdy z żadnymi „faszystami” współpracować nie będą. Jednak gdy przyjdzie co do czego, to trzeba będzie i tę żabę przełknąć – i w zamian za stabilną większość parlamentarną doczekamy się wicepremiera Mentzena oraz marszałka sejmu Krzysztofa Bosaka.
Taki scenariusz kreślę jak najbardziej serio. Pora przyzwyczajać się do myśli, że po tegorocznych wyborach możemy mieć Konfederację w rządzie. Może to być rząd któregoś z podwładnych Jarosława Kaczyńskiego lub rząd Donalda Tuska. Nie będę pisał, dlaczego zarówno PiS, jak i opozycja powinny dążyć do koalicji z Konfederacją, bo nie jest moją rolą doradzać politykom. Będę pisał, dlaczego będą to robić i dlaczego to prawdopodobne, że im się uda, przynajmniej na pewien czas, nawet jeśli nie wiadomo, komu konkretnie.
To arytmetyka sejmowa, a nie przedwyborcze deklaracje, nakażą PiS lub opozycji obłaskawić Konfederację, ponieważ obie największe siły chcą rządzić
To arytmetyka sejmowa, a nie przedwyborcze deklaracje, nakażą PiS lub opozycji obłaskawić Konfederację, ponieważ obie największe siły chcą rządzić. Jeśli wyłącznym warunkiem będzie wciągnięcie narodowców i korwinistów do rządu, to zrobią to. Wcześniej mogą sięgać po inne rozwiązania, takie jak wyciąganie sobie nawzajem posłów czy dążenie do rządu mniejszościowego przy poparciu jakiejś innej partii lub nawet samej Konfederacji. Jednak PiS będzie chciał zachować swój stan posiadania i dalej realizować politykę zagraniczną i wewnętrzną według własnego przepisu. Z kolei opozycja zapowiada chęć odkręcenia zmian ustrojowych, które przeprowadziło PiS.
Pierwszy wybór: PiS
Konfederacja może też stroić się w antyestablishmentowe piórka, ale jednak przecież nie idzie do sejmu dla samego bycia w nim. Konfederacji, jako całości, względnie najbliżej jest na polskiej scenie politycznej do Prawa i Sprawiedliwości. Jest to jednak „daleka bliskość”: programowo różni je bardzo podejście do gospodarki (zwłaszcza korwinistów i braunistów), częściowo do praworządności, bo Konfederaci także potrafią krytykować to, co PiS wyprawia z sądami. Konfederacja jest także bardziej eurosceptyczna, część jej polityków wyraża wręcz prorosyjskie poglądy (Braun czy Janusz Korwin-Mikke).
Jednocześnie konserwatywnym obyczajowo i suwerenistycznym politykom Konfederacji byłoby łatwo porozumieć się z politykami PiS, ponieważ dzielą z nimi wspólną, szeroko rozumianą prawicową tożsamość. Łączy ich wspólny polityczny kod kulturowy oraz niechęć do lewicy i do demokratycznych liberałów z okolic byłej Unii Wolności i „Gazety Wyborczej”, co dotyczy zwłaszcza endeków. Podejrzewam, że wyborcy mogą już dziś nie zwracać uwagi na dawne podziały, a jednak liderzy Konfederacji wciąż myślą kategoriami wykutymi 20-30 lat temu.
Rząd PiS z Konfederacją może pójść drogą Ronalda Reagana i „pierwszego PiS” z lat 2005-2007, czyli obniżania podatków przy jednoczesnym wsparciu wzrostu wydatków, co w konsekwencji przełoży się na zwiększenie długu publicznego
Wielu polityków Konfederacji oraz Prawa i Sprawiedliwości zna się jak łyse konie, ze studiów czy działalności w różnych prawicowych organizacjach (np. w Klubie Akademickim „Vademecum” z KUL, Stowarzyszeniu KoLiber czy Młodzieży Wszechpolskiej). Ba, część dzisiejszych posłów PiS to byli działacze Ruchu Narodowego (Tomasz Rzymkowski) czy którejś z kolejnych inkarnacji partii Janusza Korwin-Mikkego (Marcin Horała).
Nie zdziwiłbym się, gdyby po wyborach PiS wszedł w koalicję albo z całą Konfederacją, albo z jej częścią. Kaczyński może chcieć rozbić rywala w walce o rząd dusz na prawicy i tu typuję bardziej RN i ew. Konfederację Korony Polskiej Grzegorza Brauna niż Nową Nadzieję Sławomira Mentzena. Wbrew pozorom nie spodziewam się rewolucji. Nie sądzę, by zasadniczo zmienił się kierunek w kulturze czy edukacji, bo choć partia Bosaka i Mentzena krytykowała centralizację i sprzeciwiała się np. Lex Czarnek, to ideologiczny wektor mają zbieżny z PiS.
Nowy rząd mógłby być jeszcze bardziej eurosceptyczny oraz realnie przeciwdziałać imigracji. Konfederaci mogą okazać się bardzo pragmatyczni, jeśli chodzi o kwestie gospodarcze. Po pierwsze, wbrew wizerunkowi są w tych kwestiach podzieleni, narodowcy są mniej liberalni i bardziej otwarci na wydatki publiczne.
Ale i Mentzen, w buńczucznych filmikach zapowiadający likwidację ZUS i PIT, w dłuższych rozmowach bywa bardziej stonowany. Przykładowo – odwołując się do własnych badań przeprowadzonych na potrzebę doktoratu z ekonomii – wskazuje, że w finansach publicznych jest jeszcze przestrzeń na pogłębienie deficytu budżetowego. Rząd PiS z Konfederacją może więc pójść drogą Ronalda Reagana i „pierwszego PiS” z lat 2005-2007, czyli obniżania podatków przy jednoczesnym wsparciu wzrostu wydatków, co w konsekwencji przełoży się na zwiększenie długu publicznego.
Nie byłaby to zresztą pierwsza sytuacja, w której politycy Konfederacji współpracowali z PiS. Krzysztof Bosak pamięta z pewnością koalicję, w jaką weszła z partią Jarosława Kaczyńskiego Liga Polskich Rodzin, kiedy był jeszcze młodym posłem tej formacji. I nie skończyło się to dobrze dla ówczesnej reprezentacji neoendecji, która została zmarginalizowana i wyleciała z parlamentu (nawiasem mówiąc, nadal istnieje, jednak dziś jej resztówkom bliżej do… Koalicji Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego).
Korwin z Platformą. Znowu
Wiedząc, że swoich partnerów PiS traktuje jak „przystawki”, Konfederacja może nie chcieć wejść w sojusz z tą partią. Wbrew pozorom dla ugrupowania Bosaka i Mentzena łatwiejsza do przełknięcia mogłaby być koalicja z resztą opozycji. Dlatego, że na to chętniej zgodzą się ich wyborcy. Z licznych sondaży wynika, że elektorat tego stronnictwa jest mniej konserwatywny od jego liderów.
Jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez OKO.press, aż 28 proc. zwolenników Konfederacji traktuje ugrupowania opozycji jako partie drugiego wyboru, a PiS tylko 8 proc. Wyborcy opozycji rzadziej biorą pod uwagę głosowanie na Konfederację (Lewicy – 11 proc., KO – 5 proc., TD – 0 proc.), a jednocześnie jest im to bliższa alternatywa (oprócz elektoratu TD) niż glosowanie na PiS.
Ceną za współpracę z Konfederacją przy odsunięciu PiS od władzy, jaką musiałaby zapłacić opozycja, byłoby spowolnienie lub wręcz blokada obietnic wyborczych w zakresie tematyki obyczajowej: aborcji czy związków partnerskich
Mało kto pamięta, ale w 2001 roku kandydaci Unii Polityki Realnej (ówczesnej partii Korwina – dziś nadal istniejącej jako kanapa, ale o niej pisać nie będę) startowali do sejmu z list Platformy Obywatelskiej. Sam Korwin-Mikke był kandydatem Bloku Senat 2001 do wyższej izby parlamentu. BS2001 był ówczesną formą „paktu senackiego” i w jego skład wchodziły zarówno PO, jak i PiS (sic!); Korwin był kandydatem wystawionym z puli partii Donalda Tuska. Swoje pierwsze polityczne kroki u jego boku stawiali tak prominentni politycy PO, jak Sławomir Nitras, Paweł Graś czy Julia Pitera. Polityk z muszką już wówczas uchodził za działacza co najmniej kontrowersyjnego i do dziś niewiele się zmienił.
Rzecz jasna zmieniła się Platforma Obywatelska, odcinając konserwatywną kotwicę, i zmieniła się polska debata publiczna, w której jest znacznie mniejsza tolerancja dla wypowiedzi deprecjonujących inteligencję kobiet, obrażających osoby homoseksualne czy pochwalających „lekką pedofilię”. Ale inne jest też środowisko tworzące Konfederację. Sam Mentzen zdaje się większym pragmatykiem, niż wskazywałyby na to jego najbardziej radykalne wypowiedzi, z których potrafi się wycofać, mówiąc, że to żarty. Gdy już obwącha się z władzą, może okazać się, że lepiej usiąść do stolika, zamiast go przewracać.
W ramach takiego rządu politycy Konfederacji schowaliby zapewne twardą agendę antyunijną, skupiając się w niej na walce z „brukselskimi absurdami”, w czym znaleźliby sprzymierzeńca w Trzeciej Drodze. Podejście antyimigranckie mogliby realizować bardziej po cichu, licząc na współpracę z Platformą Obywatelską i Polskim Stronnictwem Ludowym. Mogliby też realizować deregulacyjną „pozytywną szajbę” i, analogicznie, jak w rządzie z PiS, program obniżki podatków kosztem pogłębiającego się deficytu i wzrostu zadłużenia publicznego. Nie wykluczam, że mogliby poprzeć rozwiązania naprawcze w zakresie reformy sądownictwa.
Ceną za współpracę z Konfederacją przy odsunięciu PiS od władzy, jaką musiałaby zapłacić opozycja, byłoby spowolnienie lub wręcz blokada obietnic wyborczych w zakresie tematyki obyczajowej: aborcji czy związków partnerskich. Donald Tusk mógłby postanowić wykolegować Lewicę na rzecz Konfederacji, gdyby ta druga wprowadziła do sejmu wyraźnie więcej posłów.
Oba układy mogą okazać się bardzo niestabilne. Już sama reprezentacja Konfederacji w nowym sejmie będzie wielką niewiadomą, bo przy obecnych wynikach sondażowych składać się będzie zapewne z kilkudziesięciu debiutantów. Nie wiadomo czy będą zdyscyplinowani i jaką będą w praktyce realizować linię.
Ideowa tożsamość Konfederacji jest radykalnie suwerenistyczna, konserwatywna i wolnorynkowa, jednak dopiero współrządzenie pokazałoby, ile w konkretnych propozycjach – które zrealizowane literalnie wywróciłyby do góry nogami nasz system zabezpieczenia społecznego (np. bon zdrowotny) – jest mentzenowskiego żartu i korwinowskiego performansu, a ile powagi. Rządy z Konfederacją mogłyby się okazać trudne także operacyjnie, bo współpraca z obecną opozycją oznaczałaby koalicję czterech, a może nawet i pięciu ugrupowań; czegoś takiego nie mieliśmy aod głębokich lat 90-tych.
A mimo to, jeśli inne opcje będą niemożliwe, zarówno PiS, jak i opozycja spojrzą życzliwie na Konfederację. Żebyście Państwo nie byli zaskoczeni.
Przeczytaj też: Tusk o migrantach mówi Brexitem. I mainstreamem
To naprawdę umiejętność pominąć przy rozważaniu powyborczych układanek rolę prezydenta. Autora rozgrzesza to, że nikt z publicystów głównego nurtu obu obozów nie wspomina o takim scenariuszu. Kto wie, czy nie dlatego, że jest to ich obozom nie w smak, a że niezależnych publicystów głównego nurtu PiS i PO brakuje, ignorują taka ewentualność.
Otóż jeżeli Sejm nie będzie w stanie wyłonić rządu i nie znajdzie się w nim większość 2/3 za nowymi wyborami (dlaczego PiS miałby je poprzeć? krótkoterminowo musi się liczyć tylko z gorszym wynikiem; to samo dotyczy Trzeciej Drogi), Konstytucja przewiduje wtedy rolę dla prezydenta. Powołany przez niego rząd potrzebować będzie względnej większości. Czy Autor jest pewien, że wszyscy posłowie nie-PiS zagłosują przeciw (wstrzymanie się lub nie wzięcie udziału w głosowaniu jest poparciem rządu)? PSL? Posłowie Szymona Hołowni? Czy będą ryzykować odpłynięcie swoich wyborców po doświadczeniu, że brak wspólnej listy nie przyniósł rezultatów i trzeba zacisnąć zęby głosując na Tuska? Może powstać słaby rząd prezydencki, taki jakim był prezydencki rząd Marka Belki lub półtoraroczna końcówka mniejszościowego rządu J.Buzka. Da się tak rządzić? Da się. Może dopiero wybory prezydenckie przesądzą, kto przy rozczłonkowanym parlamencie utworzy długotrwały rząd.
Oczekiwałbym od Autora przynajmniej argumentacji przeciw takiemu scenariuszowi – przecież nie mojemu, tylko przewidzianemu w Konstytucji, więc wypadałoby się do niego odnieść. Bartosz Bartosik argumentował, że prezydent bez własnego zaplecza nie odegra żadnej roli przywołując przykład A.Kwaśniewskiego. No, ale właśnie A.Kwaśniewski bez zaplecza utworzył rząd prezydencki. Do tego wystarczy, jak zaplecza polityczne tak się wzajemnie poblokują, że same skażą się na arbitra.
Na marginesie, widzę tutaj ostatnio więcej artykułów o bieżącej polityce. Czy to właściwy kurs? Jako katolicy, czy nie mamy bliższych nam problemów? Owszem, polityka jest ważna, ale czy nie lepiej zajmować się nią poza Kościołem (bo Więź jest dla mnie częścią Kościoła)? Czasem wydarzenia polityczne wymagają by Kościół nie pozostawał wobec nich bierny, ale …
Ponieważ niektórzy uważają, że pretendujemy do bycia 51 stanem USA 'overseas’, to można pokusić się o podanie głównych osi pod względem sojuszy i sympatii zagranicznych: PiS – Lewica – Trzecia Droga (Polska 2050 w szczególności), PO – Trzecia Droga (z naciskiem na PSL). No i w tej sytuacji, Konfederacja nadal pozostaje zagadką. 😉 Oby nie była to oś wschodnia.
Konfederacja to niebywale eklektyczna formacja, jest oczywiste że kieruje się na zdobycie możliwie dużej bazy wyborców, a nie pragmatyką ewentualnej partycypacji w realnym rządzeniu państwem. Zwłaszcza program gospodarczy może pociągać wyborców, jednak trzeba sobie zdać sprawę, że – jak w przypadku każdego idealizmu – koszty m.in społeczne jego wprowadzenia przekroczyłyby, zapewne znacznie, spodziewane korzyści stanu docelowego. I w tym akurat aspekcie widać pewne podobieństwo do komunizmu i / lub jego rozmaitych odmian i mutacji. które miały elementy powabne, przyciągające marzycieli i pięknoduchów. Gorzej z realizacją i jej metodami…
„Konfederacja” to „dwa w jednym” – narodowcy i wolnorynkowcy. Jeśli jedna z tych części byłaby w stanie zgodzić się z jakimś koalicjantem, to druga zacznie się awanturować. A chęci do awantur im nie brakuje, co widzieliśmy wczoraj w ministerstwie rolnictwa. Zatem rząd z Konfederacją przetrwa raczej kilka tygodni, góra miesięcy – ale nie lat.
Chyba, że PIS-owi będzie brakowało kilku posłów do większości i po prostu ich z Konfederacji wydłubie.
Pozdrawiam.
Dzięki za cenzurę z powodu zanizania poziomu komentarzy!!! To jest wręcz przerażające! Żegnam zatem portal wież.pl i wszystkich redaktotów tego portalu, skoro moich komentarzy pod art. politycznymi napisać nie mogę! I załoze sie iz te moje słowa zostaną skasowane! Juz nigdy na ten portal nie zajrzę! Bawcie się sami.
@Tomasz
Nie ma się co obrażać a… przeczytać co panu pisali inni komentatorzy/adwersarze i… zastanowić się co pan pisze publicznie oraz JAK to pan pisze bo to jest naprawdę przerażające.
Jestem zupełnie poza polityką (a niegdyś bardzo aktywny, jakieś… 35 lat temu) i szczerze panu piszę. Psu na budę potrzebne te antagonizmy, kłótnie, obrażanie innych ludzi (także tego „strasznego Tuska-wroga narodu”, którego akurat nie specjalnie lubię i nigdy na niego nie głosowałem) bo to prowadzi tylko i wyłącznie do dalszej polaryzacji społeczeństwa.
Proszę pomyśleć.
Popieram pana w wielu kwestiach, które pan porusza ale politycznie absolutnie nie.
Życzę wszystkiego dobrego.