Może Nolan opowiada w swoich wysokobudżetowych filmach o nas? Tworząc opowieść o konstruktorze bomby atomowej, wydaje się doskonale odczytywać obecne nastroje społeczne i skrywane lęki.
Nigdy nie przekracza budżetu i nie spóźnia się z produkcją. Od niemal 30 lat jest związany zawodowo i prywatnie z jedną kobietą. Na planie filmowym podobno zdenerwował się raz, nie rozlewając przy tym popijanej przez siebie herbaty. A przecież mówimy o człowieku, który kierował planem zdjęciowym na ulicach Chicago i na plażach Morza Północnego, współpracował z Alem Pacino i Leonardo DiCaprio, a z CGI korzysta jedynie w stanie najwyższej konieczności.
Christopher Nolan znany jest ze swojej obsesji realizmu, a mówiąc dosadniej: z tego, że na planie potrafi być prawdziwym „wrzodem na tyłku” (tak określił się sam zainteresowany). Ponieważ nie ukończył żadnej szkoły filmowej, musiał przy swoich pierwszych produkcjach pełnić rolę scenarzysty, operatora, montażysty, oświetleniowca… w zasadzie całej ekipy. Mógł zatem kontrolować każdy najmniejszy szczegół powstającego obrazu i choć z czasem jego zespół rósł, a kolejne budżety szybko pęczniały, dbałość o detale pozostała istotnym wyznacznikiem nolanowskiego stylu.
Nolan chętnie wykorzystuje elementy klasycznego filmu czarnego. Operując światłocieniem i silnym kontrastem, lokując swoich bohaterów w zepsutych miastach, tworzy świat wyraźnie pozbawiony jasnej granicy między dobrem a złem
Jednak to nie maniakalne dążenie do pozorów realizmu jest najczęstszym skojarzeniem z twórczością brytyjskiego filmowca. Mroczny umysł, mroczny iluzjonista, mroczny reżyser – taki tytuł mógłby nosić niniejszy tekst, gdyby „mroczne” frazy nie były już dawno zajęte. Bo to właśnie fatalistyczna, złowieszcza aura stała się znakiem firmowym Christophera Nolana.
Oblicza ciemności
Urodził się w 1970 roku w Londynie jako syn Amerykanki i Brytyjczyka, wakacje spędzał w Stanach Zjednoczonych pod Chicago. Deszczowo-wietrzny nastrój obydwu miast zdawał się antycypować posępny klimat rodzącej się twórczości młodego adepta sztuki filmowej, a sam Nolan już w pierwszych reżyserskich próbach dokonał wyborów, które konsekwentnie potwierdzał 10, 15 i 20 lat później.
W 1989 roku nakręcił wraz z Roko Belicem krótkometrażową „Tarantellę”. Nienaturalne ustawienie kamery, gęste światło sączące się przed opuszczone żaluzje, porozrzucane dokumenty i męska postać niepewna nawet co do własnej tożsamości, próbująca złożyć świat ze strzępów niepokojących wspomnień – scena otwierająca film mogłaby w ztuningowanej wersji zapowiadać dziś kolejne wielkie widowisko w reżyserii Brytyjczyka. W pewnym momencie jedna z postaci chwyta „spadający do góry” kieliszek – to tu reżyser odwrócił czas po raz pierwszy, a niemal dokładnie 30 lat później zrobił to samo w „Tenecie” (a może to „Tenet” był pierwszy?).
Takich smaczków można odnaleźć we wczesnej twórczości filmowca dużo więcej. W swoim pełnometrażowym debiucie, „Śledząc” z 1998 roku, na drzwiach jednego z mieszkań umieścił symbol Batmana, który za niedługo utorował mu drogę do hollywoodzkich producentów. Gdyby Nolan był bohaterem własnych filmów, owe gesty i symbole stanowiłyby zapewne zaszyfrowaną wiadomość od Christophera z przyszłości do Chrisa z przeszłości, fana Człowieka-Nietoperza.
Odkładając jednak żarty o czasoprzestrzennych wojażach na bok, warto zatrzymać się na chwilę przy trylogii o Mrocznym Rycerzu, dzięki której Nolan błyskawicznie awansował z twórcy niszowych thrillerów na pełnoprawnego, hollywoodzkiego wyjadacza. Wielomilionowy „Batman: Początek” (2005) oraz jego kontynuacje z całą pewnością stanowiły jakościowy przeskok w dotychczasowej karierze ich twórcy – zyskał on dostęp do funduszy i technologii, o jakich mógł do tej pory jedynie pomarzyć („Śledząc” było filmem kręconym w weekendy, bo członkowie ekipy musieli utrzymywać się z innych prac). Wydaje się także, że Nolan znalazł nowe emploi, porzucając awangardowe dreszczowce na rzecz wcale ambitnych blockbusterów. Czy na pewno?
W niemal wszystkich swoich produkcjach – od „Tarantelli” po wchodzącego właśnie na ekrany „Oppenheimera” – reżyser pozostaje wierny ponurej estetyce neo-noir. Wykorzystuje elementy klasycznego filmu czarnego. Operując światłocieniem i silnym kontrastem, lokując swoich bohaterów w zepsutych miastach i ciemnych wnętrzach, tworzy świat wyraźnie pozbawiony jasnej granicy między dobrem a złem. Nolanowskim bohaterom towarzyszą moralna ambiwalencja i sceptycyzm poznawczy – nieważne, czy to Londyn, Gotham, przestrzeń kosmiczna czy plaże Dunkierki.
Zagubieni w mroku
Protagoniści klasycznych filmów noir to najczęściej zagubieni detektywi o złamanych sercach, skrywający swoje rany pod maską cynika i mizantropa. Nie mogą być pewni własnej oceny sytuacji, bo nawet najbliższe otoczenie zdaje się ich zwodzić. W podobnej sytuacji znajdują się bohaterowie pierwszych filmów Nolana: aspirujący pisarz w „Śledząc” zatraca swoją tożsamość, podążając za charyzmatycznym włamywaczem; w „Memento” cierpiący na zaniki pamięci mężczyzna nie może ufać nawet własnym wspomnieniom; detektyw Dormer w „Bezsenności” gubi się między snem a jawą; w „Prestiżu” dwójka znakomitych iluzjonistów wzajemnie zwodzi się, rujnując życie sobie nawzajem i swoim bliskim.
Tutaj także Batman stanowi jedynie pozorny wyłom, będąc w istocie naturalną kontynuacją „czarnych” bohaterów brytyjskiego filmowca. Bruce Wayne wciąż poszukuje prawdy o sobie, źródeł własnej tożsamości, a wreszcie zmuszony jest skonfrontować się z diabolicznym alter ego. Wszyscy kolejni protagoniści z uniwersum reżysera mierzą się z rozpadającą się na ich oczach rzeczywistością (czy to w wyniku katastrofy ekologicznej, globalnej wojny, czy nieetycznych działań wielkich korporacji), wobec której zmuszeni są określić swoją postawę wobec życia na nowo.
Podobnie jak drobne wskazówki w poszczególnych filmach Nolana układają się powoli w finezyjne całości, tak wśród wybieranych przez niego bohaterów wyłania się pewien wzór. To samotni bądź osamotnieni w swoich misjach i zmaganiach mężczyźni, którzy w wyniku zewnętrznych zawirowań zostają zmuszeni do zakwestionowania swojej dotychczasowej tożsamości, żyjący w świecie pełnym drgań i niepokojów, gdzie jedyną stałą jest niepewność. To bohaterowie będący odpowiedzią na epokę, w której żyją. Bohaterowie czasów postępującego kryzysu.
W „Doodlebug”, krótkim metrażu z 1997 roku, młody mężczyzna obsesyjnie stara się dopaść irytującego insekta. Gdy w końcu mu się to udaje, orientujemy się, że robak to on sam w miniaturze (również polujący na swojego własnego irytującego robaka). Po chwili za bohaterem pojawia się jego kolejny, tym razem gigantyczny, sobowtór, który za chwilę rozgniecie go podeszwą na miazgę. W tej przerażającej miniaturze Nolan zawarł wizję okrutnego świata, gdzie każda ofiara jest równocześnie oprawcą, gdzie nikt nie może czuć się bezpiecznie. To nasz świat?
Czas przesilenia
Lubimy, gdy filmowcy zostawiają w obrazach cząstkę siebie. „E.T.” Stevena Spielberga wzrusza nas podwójnie, gdy dowiadujemy się o osobistej traumie reżysera wplecionej w losy fikcyjnego chłopca i jego kosmicznego przyjaciela. Historia tej niezwykłej więzi jest ujmująca sama w sobie, ale gdy w Elliocie rozpoznajemy samego Spielberga, jesteśmy skłonni uwierzyć, że twórca postanowił się przed nami w pewien sposób otworzyć.
Nolan znajdowałby się tu po przeciwnej stronie spektrum jako reżyser, któremu często przypisuje się raczej filozoficzne aniżeli emocjonalne inklinacje. Nic dziwnego – w swoich filmach porusza kwestie tożsamości, upływu czasu, próbuje zgłębiać meandry ludzkiego umysłu, a nawet opierać niektóre ze scenariuszy na skomplikowanych teoriach z pogranicza fizyki, matematyki i psychologii. Przy okazji premiery „Dunkierki” wyznał jednak, że stara się robić jedynie takie filmy, z którymi czuje się osobiście związany.
Patrząc na tematykę nolanowskiej filmografii – podróże w czasie i przestrzeni, eksploracja kosmosu, ingerencja w podświadomość i sny – można zadawać sobie pytania o faktyczny stosunek reżysera do podejmowanych przez siebie tematów. Są to przecież motywy idealnie skrojone pod mainstreamową rozrywkę, a nie kino konfesyjne. Przykład Spielberga dobitnie pokazuje jednak, że nawet sięgając po materiał z gatunku science fiction, można wywołać u widza poczucie autentyczności.
W filmach Nolana, szczególnie tych z ostatnich lat, powraca wątek potencjalnego końca życia na Ziemi czy pojawienia się bliżej nieokreślonego zagrożenia dla ludzkości („Interstellar”, „Dunkierka”, „Tenet”). Dowodem na szczególne zainteresowanie reżysera tematyką przesilenia i hipotetycznej zagłady jest „Oppenheimer” skupiony wokół losów „ojca bomby atomowej”. Dorastający w Wielkiej Brytanii lat 80. XX wieku nastoletni Chris był świadkiem powszechnej paniki przed atakiem jądrowym. Dziś pytania o skażenie środowiska, zasoby naturalne i wreszcie broń nuklearną powracają, przypominając o epoce, którą dawno uznaliśmy za zamkniętą.
Być może Nolan opowiada nie o sobie, a o nas? Tworząc dziś film o Robercie Oppenheimerze, wydaje się doskonale odczytywać obecne nastroje społeczne. Cofając się w czasie lub podróżując po innych wymiarach, diagnozuje, czego tak naprawdę się boimy i do czego wstydzimy się przyznać sami przed sobą. I po raz kolejny robi to, sięgając po postać pełną wewnętrznych sprzeczności.
Może na tym właśnie polega nolanowski realizm – nawet w najbardziej odległych od naszej codzienności okolicznościach umieścić człowieka zagubionego, który stanie się dla widza odbiciem jego własnych rozterek.
Przeczytaj też: Peter Weir, sługa niewidzialnej rzeczy
Zgadzam się z Autorką. Ten film opowiada o nas ludziach epoki oszałamiającego poznania tajemnic kosmosu i materii, dających ludzkości moc doskonalenia cywilizacji, ale też moc samozniszczenia. Energia atomowa , a dziś sztuczna inteligencja, manipulacje genetyczne. Życie i śmierć, do wyboru. Same sprzeczności. Inna rzecz, to władza, pokusa autorytaryzmu, zawiść i nienawiść. Jednocześnie Oppenheimer jakże ludzki w swej trosce, by nie zawieść kochającej kobiety by zachować godność i mówić prawdę, wahający się i mający poczucie winy. Wybitny film duże przeżycie. Przykład zespołowego działania, radości z osiągniętego wspólnie celu… Kochał swój kraj, Amerykę, choć władza go chciała zniszczyć. No i szacunek dla prawa, dla sądu, dla mówienia prawdy. Jednak Ameryka jest wielkim fenomenem w dziejach ludzkości , antytezą Rosji.