Można w wierszach z „Sierotki” wyczytać lęk. Ja bym jednak dostrzegł w nich coś innego: melancholię i dystans. Świat jest dla Świetlickiego przerażający, ale poeta próbuje go zahipnotyzować poezją i śpiewem.
Na okładce zarys twarzy Marcina Świetlickiego. Charakterystyczne dla jego koncertowego wizerunku czarne okulary. Chroniące nie przed słońcem, ale przed światem. Bo pamiętamy: „Po zdjęciu czarnych okularów / ten świat przerażający jest tym bardziej” („Pod wulkanem”).
Pozacierać ślady
Jak w całej twórczości poety i performera w jego najnowszym tomie „Sierotka” obserwujemy zmaganie człowieka, tego pojedynczego, osobnego, wolnego, chyba po prostu Marcina Świetlickiego (poza wierszami z wyraźnie zaznaczoną odmienną kreacją podmiotu nie ma co udawać, Świetlicki – choć oczywiście gra z czytelnikiem – jest w tych wierszach sobą) ze światem, który zagraża, męczy lub co najmniej nudzi. Jestem ja i jest to, co na zewnątrz.
W wierszu „Plan” poeta pisze: „Pozacierać ślady / i wybudować arkę. Świat odesłać w arce”. Arka ocala, ale tutaj przecież ona ma wyprowadzić świat gdzieś daleko. Pozbyć się go, wyzwolić od niego. W wierszu „Nie otwieraj nikomu” czytamy: „Nie otwieraj nikomu, / to świat tutaj dzwoni, namolny świat tutaj dzwoni, / chce koniecznie coś ci / zatrutego powiedzieć”. Gdzie indziej spotykamy frazy: „Ułuda akceptacji zdechła ostatecznie. / Miasto mnie nie chce” („Frustr”). Świat odrzuca, świat niesie z sobą niebezpieczeństwo i zło.
Wystarczy Świetlickiego tylko czytać, ale żeby go zrozumieć, przeżyć i doznać, trzeba go poznawać we wszystkich formach artystycznego wyrazu. Zaśpiewany jest inny, inny na koncercie, inny w video-clipie
Można z tych wierszy wyczytać lęk. Ja bym jednak dostrzegł w nich coś innego. Melancholię i – mimo wszystko – dystans. Istnieje zagrożenie, świat jest przerażający, ale Świetlicki opisuje go jak dzikie zwierzę, które próbuje zahipnotyzować, w tym wypadku nie wzrokiem, ale poezją i śpiewaniem.
Ów świat da się słowem i muzyką na tyle zaczarować, żeby choć na chwilę stał się mniej groźny, a może nawet w swojej grozie śmieszny. Zauważmy, że w wierszach Świetlickiego jest złość, ale nie ma użalania się nad sobą, nad swoją osobnością, świat w ostatecznym rozrachunku jest ignorowany, można się go nie bać i dbać o swoją wolność.
Pustka sensu
Wystarczy Świetlickiego tylko czytać (skoro mam w ręku jego tomik), ale żeby go zrozumieć, przeżyć i doznać, trzeba go poznawać we wszystkich formach artystycznego wyrazu. Zaśpiewany jest inny, inny na koncercie, inny w video-clipie. To znaczy – każde objawienie wnosi coś nowego, każe zweryfikować wydany uprzednio sąd. Chyba w postaci wydrukowanej Świetlicki jest najbardziej serio, choć z drugiej strony w śpiewającym słyszymy więcej złości. Przyznam, że mój odbiór autora „Schizmy” wciąż się zmienia i zależnie od formy prezentacji utworu odnajduję w nim co innego.
Teraz jednak piszę o Świetlickim wydrukowanym, co oczywiście ma swoje konsekwencje. Obcuję tylko z tekstem słownym. Nie mam do dyspozycji nic poza językiem. A nawet poza książką, która dodaje wierszom estetyki i która w tej (nad wyraz starannej) edycji każe z niepokojem i nieufnością patrzeć na to, co napisane, bo co i rusz mamy dodane strony, na których fragmenty wierszy powiększane są do monstrualnych rozmiarów, a więc nie mieszczą się w wymiarze tomu – w ten sposób tekst nie tyle zostaje zwielokrotniony, ile rozbity na niełączące się z sobą litery.
Konwencjonalność i niepełność poezji zostaje ujawniona jako przynależna jej cecha: są sytuacje, w których nie możemy jej przeczytać, ani zrozumieć. Trzeba o tym pamiętać, gdy wraca się do tekstów – nie zawsze ich czytelność jest oczywista. Może w ogóle nie są oczywiste.
Język Świetlickiego nie jest oczywisty. Na pozór nie ma w nim tajemnicy. Jak w wierszu „Powrotna noc”:
O, lakoniczne światła!
Kanoniczne roboty drogowe!
Wąskie przejazdy!
Stacje paliwowe,
płyny na stacjach!
Pospieszne papierosy
w strefach zagrożeń!
Mgły ponad, pod i wewnątrz.
Wzgórza zbiegające
ze wzgórz!
Po prostu opis drogi. A jednak czy to pełniące rolę metafory epitety („lakoniczne”, „kanoniczne”), przeniesione z innych rejestrów znaczeń, czy wprost kończąca strofę metafora sprawiają, że język przekracza granice swojej funkcji przedstawiającej rzeczywistość, zaczyna mówić o czymś więcej, konkretne doświadczenie przechodzi w stan przenośni, skrótowo mówi się o emocjach, rozgrywa się dwuznaczności. To już nie jest opis.
W metodzie Świetlickiego dużą rolę odgrywa skrót, ale możliwy jest on dzięki grom językowym. Jak w wierszu „Wszystko w porządku”, gdzie czytamy: „wołać / na pustyni na próżno, / opróżniona próżnia”. Wydaje się, że jest tu jakiś nadmiar, ale gra znaczeń słów pokrewnych, lecz nie tożsamych znaczeniowo, wzmocnienie związku frazeologicznego, które oznacza w istocie jego podważenie (on okazuje się zbyt słaby w opisaniu bezradności) – to wszystko służy powiedzeniu więcej, przedstawieniu świata w jego złudnym porządku oznaczającym pustkę sensu.
Poezja to dziedzina ryzyka
Gry językowe pozwalają nie tylko na lapidarność, wedle awangardowego „najmniej słów”. Niosą też ładunek ironii, autoironii, sarkazmu, a niekiedy i czarnego humoru. Na przykład gdy mowa o poezji. „Wzrok poety w tej książce skierowany jest w ość. // To piękna, znacząca książka, wyjątkowy tom.” („Przerwa na reklamę”). Albo inny przykład:
flaki z curry
i hummus z majonezem kieleckim
słitfocie po pobiciu
pełny ekumenizm
w rankingu tematyki wierszy przemoc jest na pierwszym
na drugim klimat
na trzecim wyklęci
(„Szkoła poezji”)
Ważny jest dystans zawarty w skrócie. Reklama (autoreklama) jest w istocie szyderstwem z przymusu odgrywania roli czy to wzniosłego poety (w jaką ość jest zapatrzony? rybią czy tę będącą pozostałością po wolności, solidarności i innych ościach?), czy produktu. Szkoła poezji staje się szkołą rozmaitych podporządkowań, tej lub innej poprawności (kolejna ość).
Skrót i dystans nade wszystko służą jednak Świetlickiemu do mówienia o sprawach najważniejszych. Nie tylko o zagrażającym świecie. Albo inaczej: o tym, co w tym świecie najbardziej boli. Bo jest zło, przemoc, agresja. Poezja opowiadająca o tym jest ryzykowna. Albo poddaje się dyktatowi dominujących sposobów wyjaśniania świata, albo budzi odruch sprzeciwu. „Dzięcioły zielone / dziś większą grupą pojawiły się. / Dziobnęły dziurę w ziemi, poleciały. Żadnej pointy. Zanim / skończysz, pamiętaj, zachowaj ostrożność. / Cokolwiek byś napisał, zawsze skrzywdzisz lud.” („Pieski ład”). Poezja to dziedzina ryzyka. A jednak autor w niej tkwi, pisze, bo o tym, co uwiera, trzeba pisać.
„I niech państwo już tego nie słucha”
Dwa tematy odgrywają tu szczególną rolę. Pierwszy to Polska. Do cyklu wierszy o Polsce dołączyły dwa kolejne numery: 12 i 14 (13 na wszelki wypadek został pominięty).
Pamiętamy „wiązankę pieśni patriotycznych”, czyli zebranych z całej twórczości wierszy o ojczyźnie – przewrotnych, niekiedy bluźnierczych, a przecież przejmujących, bo pokazujących, jak trudno komuś, kto przeżywa swoją osobność i indywidualność, włączyć się w życie wspólnotowe, narodowe; a zarazem jak bardzo mu na tej wspólnocie zależy, choć na pozór się od niej odwraca.
W „Polsce 12” padają przepojone goryczą słowa odwracające frazę Niemena „ludzi złej woli jest więcej i więcej”. I oskarżenie: „wasze napisy na koszulkach wyrażają nicość”. „Polskę 14” warto przytoczyć w całości:
najpierw wytłumaczyli że wszyscy są dobrzy
potem wytłumaczyli że dobrzy są nasi
potem wytłumaczyli że lepsi są obcy
a teraz chyba nie ma na nic czasu
i chyba nie ma już żadnej dobroci
horyzont zjada pospiesznie horyzont
nierządnik żądny rządzić
To są słowa, które mógł napisać tylko ktoś, komu zależy. I kto widzi tylko rozpychanie się w Polsce ludzi złych. Oczywiście jest to wizja jednostronna, apokaliptyczna, ale wynikająca z przejmowania się tym, co się dzieje w kraju, który jest jego, bo innego nie posiada.
Tutaj łączy się anarchizm, który widoczny jest u Świetlickiego w całej jego twórczości, z – proszę wybaczyć, jeśli zabrzmi to nazbyt patetycznie – żarliwym patriotyzmem, tak właśnie. Boli to, że nie można się utożsamić z państwem. Jak w „Piosence naiwnej”: „I niech państwo już tego nie słucha. I nie chcę, / żeby państwo mówiło do mnie, i nie życzę sobie, / żeby państwo patrzyło, ja tę konstytucję / sam napisałem i sam się stosuję, // państwo z zasady niestosowne jest”.
Odzywa się tu echo słynnej frazy „Niczego o nas nie ma w Konstytucji” z wiersza „Pod Wulkanem”. Jestem poza wspólnotą, bo państwo niesie tylko przemoc, choć powiedziane jest to za pomocą sarkastycznego, a i dwuznacznego eufemizmu „niestosowne jest”. O takiej Polsce tu mowa. Co tu dużo mówić, bez zgody na taką, jaka jest.
Zmierzanie ku śmierci
Drugi temat – podjęty z dużą dyskrecją, a właśnie dzięki temu budzący w czytelniku duże emocje – to śmierć. Wiersz, który dał tytuł całemu tomikowi, „Sierotka”, w pierwszym planie traktuje o czymś innym:
Jestem chłopcem z małego miasteczka.
Jestem chłopcem z małego ośrodka,
przez który przepływa rzeczka,
nazywa się Sierotka.
Mamy tu opis własnego życia, a w centrum sytuuje się właśnie i nieustannie przepływa Sierotka. Sierotka, która wpada do Giełczewki, Giełczewka do Wieprza, Wieprz do Wisły, która w Gdańsku staje się – martwa.
W kodzie wiersza czytamy przeformułowane zdanie z pierwszej strofy: „To przeze mnie przepływa niezmiennie / mała rzeczka, Sierotka”. Jest zmierzanie ku śmierci. Za filozofami można powiedzieć: wszystko płynie, ale i istnienie skierowane jest w stronę śmierci. Nie ma tu dosłowności. Żal, żałoba, melancholia, świadomość końca zostają wyrażone za pomocą figury, która może wydawać się dziecinna, a nawet trywialna, ale nie – właśnie pozorne obniżenie temperatury emocji, udany dystans, posłużenie się metaforą tym bardziej oddziałują, bo wyciszenie powoduje, że smutek staje tym bardziej widoczny. To podobny chwyt, jaki przecież do opisu żałoby wykorzystała Wisława Szymborska, gdy pisała o kocie w pustym mieszkaniu.
Równie przejmujący, choć przecież emocji nie ma w nim na wierzchu, jest wiersz „Pół”:
Pół roku nie ma
psa, nie ma psa i nie ma
nazbyt wiele, wszystko się
wyprowadza powoli.
Możecie być spokojni,
podstawowy temat
został uśpiony.
Jak najmniej słów. Emocja skryta w lakoniczności. Jak krótka wiadomość tekstowa, zza której dopiero wyłania się przeżycie. Był pies jednym z bohaterów wcześniejszych wierszy, teraz nie ma psa.
Znamy tę metodę pisania o bólu z cyklu „Pięć wierszy. Ojciec”. Pisanie zamiast, nie ze wstydu uczuć, bo one tu są wyraźne, ale z niechęci do mówienia za dużo, do obnażania się, do wchodzenia w rolę żałobnika. Żałoba jest po to, żeby o niej wspomnieć, nie żeby o niej mówić i zatracać się w wielosłownym żalu.
***
Ten tom stanowi jawną kontynuację całej twórczości Świetlickiego. Wskazywałem wyżej niektóre nawiązania. Jest ich tu więcej: jak wiersz „Opluty, wersja ostateczna” nawiązujący do słynnego przed bez mała trzydziestu laty „Oplutego”, jest proza „Zimne kraje”, a przecież pamiętamy, że debiutancki tom poety nosił taki właśnie tytuł. Świetlicki krąży wokół tych samych tematów i motywów. Może wycisza swój bunt, wyraźniejsza staje się melancholia. Choć bunt przeciw światu trwa, wcale się nie ustatecznia…
Na koniec parę słów o „Wierszu gatunkowym”. Zaczyna się on zdaniami: „W westernach lubię tylko zawiązanie akcji. / Końcowa strzelanina już mnie nie obchodzi”. Jakie to cudowne, ktoś ogląda podobnie jak ja! Tak, mnie w westernie też fascynuje zawiązanie akcji, może jeszcze jej rozwój do pewnego momentu, potem już jest strzelanina, czyli nuda. Podobnie mam z kryminałami, powinny się kończyć dziesięć minut przed rozwiązaniem zagadki. To już jednak poza wierszem.
A poecie dziękuję, że nazwał to, co było do nazwania. Tak, rzeczywiście, wierszem można więcej.
Przeczytaj też cztery wiersze z tomu, które ukazały się w nowym numerze kwartalnika „Więź”
Jedno to, co głębiej wyczytałem w najnowszej poezji Świetlickiego, to proces starzenia się i cofania twórczego. To wspaniałe, że człowiek ma pragnienia tworzenia poezji, ale pragnienie publikowania to zupełnie inna sprawa, podobna trochę do sytuacji w sporcie, kiedy trzeba rozeznać trafnie, niczym Adaś Małysz, kiedy zejść ze sceny z tarczą.
Wypowiedź pana Roberta odczytuję tak, że poczuł się jakoś zawiedziony najnowszym tomikiem poezji Marcina Świetlickiego, zestawiając go z dawniejszą twórczością poety. Ja sie tym nowym tomikiem zachwycam, podobnie jak ks. Andrzej Luter i podzielam wnikliwe analizy Krzysztofa Biedrzyckiego. Ale z puentą o “starzeniu się” absolutnie nie moge się zgodzić. Owszem,byli poeci, którzy zamilkli w późnym wieku: Mickiewicz, Tuwim. Ale iluż właśnie w starości rozbłysło swoim wielkim talentem: Iwaszkiewicz, Julia Hartwig, dziś Urszula Kozioł. To Pana stwierdzenie jest niesprawiedliwe i nieprawdziwe, delikatnie mówiąc…
Dla mnie Pański zachwyt jest mocno podejrzany. Może tematyka wierszy zasłoniła Panu ich poziom. Jeszcze gorzej Świetlicki wypada na tle najnowszej poezji. To prawie naturalny proces, przecież Szymborska. Miłosz i mój ulubiony z Wielkiej Trójki Herbert też przez to przechodzili, niektórzy z nich ocierając się wręcz o banał u schyłku swej twórczości.
Schyłek twórczości??? W przypadku niespełna 62-letniego mężczyzny?
To zależy od niego.
Banał? W późnej twórczości Miłosza, Szymborskiej, Herberta? Może jeszcze dodać Iwaszkiewicza z jego ostatnimi tomami? Ale mówimy tu o poetach naprawę sędziwych (najwcześniej zmarł Herbert, ostatni tom opublikował w wieku 74 lat, najpóźniej Miłosz, poemat “Orfeusz i Eurydyka”, arcydzieło, wydał, gdy miał 92 lata). W wieku niespełna 62 lat Miłosz pracował na tomem “Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”, Szymborska w tym wieku przygotowywała do druku “Ludzi na moście”, Herbert dopiero co wydał “Raport z oblężonego Miasta”). Nigdzie tam nie było banału. Jak to się ma do Świetlickiego? Można różnie oceniać jego poezję, ale chyba nie to, że jest banalna. I dlaczego cudzy zachwyt uznawać za podejrzany?