Każdy naród musi sam dojrzeć do rewizji swej tożsamości historycznej, próba jej wymuszenia przynosi skutki odwrotne od zamierzonych. Jednak nade wszystko trzeba uwolnić się od doraźnej polityki, ona bowiem traktuje przeszłość jedynie jako instrument w politycznej walce.
„Cechą charakterystyczną narodu polskiego jest pamięć” – powiedział papież Franciszek na Wawelu, podczas swej jedynej, jak dotąd, wizyty w Polsce 27 lipca 2016 roku. Słuchałem wtedy jego słów i myślałem: ileż on wie o naszych dylematach, rozterkach, historycznych stereotypach? Przecież nie jest w stanie pojąć zawiłości naszej historii i naszej pamięci. Tymczasem okazało się, że Franciszek potrafił nazwać podstawowy dylemat naszej relacji z przeszłością.
Mówił: „W codziennym życiu każdej osoby, podobnie jak każdego społeczeństwa istnieją dwa rodzaje pamięci: dobra i zła, pozytywna i negatywna. Dobrą pamięcią jest ta, którą Biblia ukazuje nam w «Magnificat», kantyku Maryi uwielbiającej Pana i jego zbawcze dzieło. Pamięcią negatywną jest natomiast ta, która spojrzenie umysłu i serca obsesyjnie koncentruje na złu, zwłaszcza popełnionym przez innych”. Franciszek, papież „z końca świata”, człowiek ukształtowany w tradycji dalekiej od doświadczeń środkowoeuropejskich, potrafił nadzwyczaj celnie nazwać nasze problemy z pamięcią historyczną.
Warto zastanowić się nad tymi słowami dziś, w 80. rocznicę rzezi wołyńskiej, a nade wszystko odnieść je do kształtu pamięci o niej. Istnieje między Polakami a Ukraińcami w tej sferze konflikt, który wciąż odżywa i to wcale nie tylko z czystego pragnienia dojścia do prawdy. Częściej bywał on podsycany przez doraźne potrzeby rozmaitych partii, środowisk, grup interesu, a zapewne również rosyjskich agentów wpływu. Trzeba mieć tego świadomość, że nie wszyscy pragną, aby pamięć o Wołyniu przybrała wymiar pozytywny.
Historycy ukraińscy podkreślają raczej społeczny niż polityczny wymiar rzezi. Piszą o niej jako o kolejnym epizodzie ludowego buntu przeciw Polakom kojarzonych z wyzyskiem szlachty i magnaterii, prześladowaniami religijnymi i antyukraińską polityką II RP
Wołyński akt ludobójstwa jest głęboko zakorzeniony w polskiej pamięci historycznej i dobrze opisany w naszej historiografii. Liczba publikacji, zarówno opracowań historyków, jak również zbiorów relacji i wspomnień, jest imponująca. Myli się ten, kto twierdzi, że istnieje w tej mierze jakiś zasadniczy deficyt. Niestety inaczej wygląda to po stronie ukraińskiej. Wedle słów wybitnego badacza relacji polsko-ukraińskich prof. Grzegorza Motyki: „narasta dysproporcja pomiędzy polską a ukraińską historiografią, jeśli chodzi o badanie stosunków polsko-ukraińskich w czasie II wojny światowej, ze szczególnym uwzględnieniem rzezi wołyńskiej”.
Ta dysproporcja jest widoczna również w zakresie poziomu wiedzy polskiego i ukraińskiego społeczeństwa. Jest on dość wysoki w Polsce, a pozostaje raczej niski w Ukrainie, do tego uzależniony od konkretnego regionu. Wiedza o UPA w Ukrainie zachodniej jest większa, choć pozostaje naznaczona nacjonalistycznym stereotypem, zaś w innych regionach tradycja UPA bywa z reguły odrzucana. Pamiętam swoją podróż do Odessy i reakcje rodowitych mieszkańców tego miasta: Polacy?! Dla nas, jak dla was, UPA to mordercy, nie identyfikujemy się z nimi. Trudno byłoby usłyszeć taki pogląd na ulicach Lwowa, Iwano-Frankiwska, czy Tarnopola. Tam UPA to bohaterowie walki o „samostijną Ukrainę”, fundament tożsamości obecnej ukraińskiej państwowości. Każde podważenie tego mitu zdaje się atakiem na jej suwerenność.
Ocena działań UPA, a co za tym idzie rzezi wołyńskiej, leży w centrum polsko-ukraińskiego konfliktu pamięci. Rozgrywa się on zarówno na polu badań historycznych, jak również w sferze świadomości historycznej obu społeczeństw. Dla polskich historyków wspólne jest przekonanie, że doszło wówczas do zorganizowanej antypolskiej akcji, krwawej czystki etnicznej o cechach ludobójstwa, której celem było całkowite usunięcie, a na Wołyniu wręcz wymordowanie, ludności polskiej. Historycy ukraińscy podkreślają raczej społeczny niż polityczny wymiar rzezi. Piszą o niej jako o kolejnym epizodzie ludowego buntu przeciw Polakom kojarzonych z wyzyskiem szlachty i magnaterii, prześladowaniami religijnymi i antyukraińską polityką II RP.
Prowadzi to do upowszechnienia wśród Ukraińców niezgodnego z faktami przeświadczenia, że mordy na Wołyniu i w Galicji wschodniej miały wymiar swoistej symetrii. Badania Centrum Dialogu im. J. Mieroszewskiego, przeprowadzone przed dwoma laty, pokazują, że największy odsetek (30 proc.) ukraińskich respondentów za najbliższe prawdy uznał zdanie, iż były one przejawem: „wzajemnej wojny polskiego i ukraińskiego podziemia, której ofiarą padła polska i ukraińska ludność cywilna”. Polską opinię na temat rzezi skłonne jest popierać tylko ok. 5 proc. Ukraińców. Aż 8 proc. uważa natomiast, że była to: „wojna polskiego podziemia przeciw Ukraińcom, którzy musieli się bronić”. Dane te powinny nam uświadomić, że przemiana świadomości historycznej w Ukrainie jest na razie trudna do wyobrażenia.
W Polsce nazwy UPA i „banderowcy” mają skrajnie negatywną konotację, postrzega się je niemal wyłącznie w kontekście Wołynia i „łun w Bieszczadach”, lecz w Ukrainie, szczególnie zachodniej, jest zupełnie inaczej. UPA to bohaterowie walki o niepodległość, jej mit jest porównywalny z polskim mitem AK i państwa podziemnego.
Tak ujmuje to stanowisko ukraiński historyk, prof. Leonid Zaszkilnik: „Tak jak istniała Polska Walcząca, była również Ukraina Walcząca. W tym obrazie są białe i czarne plamy. Nie możemy pozwolić na to, żeby ta czarna, antypolska plama przenosiła się na cały ruch narodowy albo nacjonalistyczny. To są ludzie, którzy szli na śmierć dla idei, w imieniu niepodległego państwa. Obawiamy się, że to może położyć się cieniem na całym ukraińskim ruchu niepodległościowym”.
Dlatego polskie oczekiwanie, aby dzisiejsza Ukraina całkowicie odcięła się od dziedzictwa UPA, jest skazane na niepowodzenie. Do niedawna ukraińska tożsamość narodowa nie posiadała wspólnego historycznego fundamentu. Próbowano, bez skutku, uczynić nim tradycję UPA i ukraińskiego nacjonalizmu. Okazała się ona jednak nie posiadać mocy integrowania całego narodu, a do tego szkodziła relacjom z Polską.
Rosyjska agresja, trwająca już niemal 10 lat, zdaje się jednak zwiastować zmianę tegoż fundamentu. Żołnierzy UPA zaczynają w zbiorowej pamięci zastępować bohaterowie „niebiańskiej sotni”, obrońcy Wyspy Węży, Azowstalu i Bachmutu. Oni integrują cały naród – inaczej niż UPA – nie antagonizują, a przy tym budują poczucie polsko-ukraińskiej wspólnoty. Dają szansę na to, że przeszłość straci swą dzielącą siłę.
Głos ewangelicznej bezkompromisowości przyniósł realne zmiany w przestrzeni politycznej
Jak wspomóc ten proces z polskiej strony, jak mówić o Wołyniu, aby uniknąć pułapki „pamięci negatywnej, która spojrzenia umysłu i serca obsesyjnie koncentruje na złu, zwłaszcza popełnionym przez innych”? Jak zachować pamięć, bez rozpamiętywania? Drogę ku temu odnaleźli polscy biskupi w słynnym orędziu do biskupów niemieckich z 1965 roku. „Udzielamy przebaczenia i prosimy o nie” – te odważne słowa, wypowiedziane wbrew opinii większości polskiego społeczeństwa, przy zakłopotaniu i obojętności biskupów niemieckich, położyły fundament pod przyszłe pojednanie. Zapoczątkowały przemianę serc niemieckich katolików, która zaowocowała kilka lat później memorandum „Bensberger Kreis”, podpisanym m.in. przez Josepha Ratzingera.
Katolicy niemieccy, inspirowani wielkodusznością biskupów polskich, zdołali wreszcie dołączyć do swych ewangelickich braci, którzy już w 1965 roku uznali prawo Polski do posiadania ziem na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. Niemcy musieli do tego dojrzeć, przepracować swą historię, uznać winę… Słowa polskich biskupów i małoduszna odpowiedź ich „niemieckich braci w biskupstwie” były zaczynem zmian, owocujących wkrótce porozumieniami politycznymi: traktatem PRL-RFN z grudnia 1970 roku oraz traktatami z 1990 i 1991 roku, ostatecznie gwarantującymi przebieg naszej zachodniej granicy. Głos ewangelicznej bezkompromisowości przyniósł realne zmiany w przestrzeni politycznej.
Dzisiaj trzeba takich właśnie słów, otwartych i wielkodusznych, przygotowujących grunt pod przemianę sumień. Bezcelowe jest domaganie się teraz od ukraińskiego prezydenta oficjalnych przeprosin, one zapewne zostaną kiedyś wypowiedziane, w innej niż dzisiejsza sytuacji, wtedy, gdy kraj nie będzie doświadczał grozy wojny. Każdy naród musi sam dojrzeć do rewizji swej tożsamości historycznej, próba jej wymuszenia przynosi skutki odwrotne od zamierzonych.
Jednak nade wszystko trzeba uwolnić się od doraźnej polityki, ona bowiem traktuje przeszłość jedynie jako instrument w politycznej walce. Dlatego ważny jest dziś każdy głos rozsądku, umiarkowania, empatii i wielkoduszności. Rzeź wołyńska jest i będzie przecież zadrą w naszych relacjach z Ukraińcami, rzecz w tym, aby pamięć o niej zyskała wymiar pozytywny, aby nie prowadziła do jątrzącego rozpamiętywania. Znaczącą rolę może tu odegrać Kościół. Dziś jego głos nie ma już takiej mocy jak przed sześćdziesięciu laty, ale jest potrzebny, choćby w wymiarze świadectwa.
Kościelne obchody 80. rocznicy tragicznych wydarzeń na Wołyniu odbędą się w dniach 7-9 lipca w Polsce i w Ukrainie. Wezmą w nich udział przedstawiciele Kościoła katolickiego w Polsce, Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego i Kościoła rzymskokatolickiego w Ukrainie.
Podczas uroczystości zostanie podpisane wspólne oświadczenie o przebaczeniu i pojednaniu, w którym biskupi pójdą, jak wierzę, szlakiem słów wypowiedzianych niegdyś we Lwowie przez Jana Pawła II: „Czas już oderwać się od tej bolesnej przeszłości! (…) Niech przebaczenie – udzielone i uzyskane – rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu. Niech dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy będą gotowi stawiać wyżej to, co jednoczy, niż to, co dzieli, ażeby razem budować przyszłość opartą na wzajemnym szacunku, na braterskiej wspólnocie, braterskiej współpracy i autentycznej solidarności”.
Przeczytaj też: Wołyń. Zadanie na dziesięciolecia
Pierwsza rzecz – rada dla księży i biskupów katolickich, to nie podjudzać wiernych w kościołach i mediach katolickich […], do nienawiści, nie jątrzyć i nie rozdrapywać ran. Obecne pokolenia Polaków, w tym krewnych ofiar, od lat do tej tragedii podchodzą po ludzku: to było straszne, minęły lata, trzeba żyć dalej, także z Ukraińcami obok. Jątrzyciele jątrzą, podburzają ludzi w żadnym stopniu nie dotkniętych tymi zbrodniami sprzed lat, a potem wołają: ” przecież to lud się burzy, posłuchajcie!” . Nadchodzące wydarzenie to dla mnie prawdziwy Cud Boży. Pięknie! Gratuluję!
Autorka powyższego komentarza prosiła, żeby jej nie poprawiać, więc jedynym sposobem ocalenia jej komentarza było wykropkowanie fragmentu.
Rada dobra, tyle że rozdrapywanie ran jest łatwiejsze i budzi większy poklask niż wzywanie do pokoju, wybaczenia. To wymaga odwagi. A wśród biskupów nie ma jej w nadmiarze. Słaby Kościół woli płynąc z prądem niż stawać okoniem wobec emocji ludu. Kard. Wyszyński mógł zaryzykować w 1965 bo i Kościół był silniejszy i jego pozycja jako przywódcy niepodważalna. Dziś przywódcy nie ma, a przekonanie że i tak nic się nie da zrobić raczej tryumfuje. Więc najważniejszy jest spokój i oklaski w czasie mszy za mówienie „Prawdy”.
Pierwsza sprawa. W obszernym artykule nie można używać skrótu myślowego – Rzeź Wołyńska. Ludobójstwo zdarzyło się nie tylko na ziemi wołyńskiej ale również w Galicji. Stąd utarł się termin „Rzeź Wołyńska i czystka w Małopolsce Wschodniej”, który lepiej oddaje to co się stało na Kresach Wschodnich.
Druga sprawa. By zamknąć taki etap strona winna powinna uznać swoje czyny, w miarę możliwości wynagrodzić swoje postępowanie (chodzi choćby te zwykłe pochówki dla ofiar zakopanych, potopionych w później zasypanych studniach itp) i prosić o przebaczenie. Mówimy o co najmniej 100 tysiącach ofiar… Tymczasem strona winna próbuje winy rozłożyć po równo. Nic więc dziwnego, że ten temat jest i nadal będzie aktualny przez kolejne lata, i to bez względu na to kto aktualnie sprawuje rządy.
Jakieś gesty strona ukraińska wykonała. Coś jeszcze możemy wynegocjować. Ale nie oczekujmy, że cały dumny naród, który stawił czoła imperialnej Rosji padnie na kolana i będzie błagał Lachów o przebaczenie.
Proszę o nieironizowanie. Ukraina bez pomocy państw demokratycznych dawno by upadła. Ludobójstwo dokonane na 100 000 ofiar to nie jest temat do żartów.
Jezus wybaczył nierządnicy nie stawiając jej żadnych warunków. A ile upokarzających praktyk mógł dla niej wymyslić i od niej wymagać. Jaki poklask otoczenia by tym zdobył…
A on zaufał jej.
Ale cóż, był żydem a nie polskim najprawdziwszym katolikiem. Niestety.
Nie porównujmy grzechu cudzołóstwa i skruszonej kobiety żałującej swoich grzechów ze 100 000 ofiar ludobójstwa, gdzie sąsiad mordował sąsiada tylko z powodu jego narodowości i w żaden sposób nie próbuje okazać tej skruchy. To są dwie kompletnie nie porównywalne sprawy.
Podobno ze Lwowa i okolic założyli szkoły wyższe we Wrocławiu. Zatrudnili się w Poznaniu w Wojsku Polskim…