Po obejrzeniu dokumentu Dominiki Montean-Pańków nie dowiemy się, czym jest powołanie, bo ono pozostaje niemożliwe do pokazania. Ale poznamy ciekawych młodych ludzi, którzy chcą zmienić swoje życie. A reżyserka chce ich zrozumieć.
Po pokazie prasowym filmu dokumentalnego „Głos” Dominiki Montean-Pańków wyszedłem z kina poruszony. Pierwsze wrażenie było niezwykłe. Powtórne obejrzenie dokumentu, tym razem w zaciszu domowym, potwierdziło tylko moje odczucia. To świetny artystycznie film, w klimacie poetyckim, ale porywający, co zresztą się przecież nie wyklucza.
Niesamowita wrażliwość reżyserki, jej delikatność, wyczulenie na intymność, umiejętność obserwacji, a także poczucie humoru – budzą mój podziw. Okazuje się bowiem, że nie trzeba włazić brutalnie w czyjeś wnętrze, żeby pokazać prawdę o swoich bohaterach. Powiedzmy: część prawdy, bo ostatecznie nikogo nie poznamy do końca, nawet siebie. A może to właśnie empatia i ciekawość człowieka, połączone z wyczuciem duchowości i transcendencji, prowadzą nas do zrozumienia i usłyszenia człowieka, jego życiowych wyborów?
Personalistyczny klucz
Rzecz dotyczy grupy czternastu mężczyzn przed trzydziestką, rozpoczynających nowicjat w klasztorze jezuickim w Gdyni. Ci młodzi faceci postanowili zostać jezuitami. Równie dobrze mógłby to być inny zakon czy seminarium diecezjalne. Reżyserka próbuje bowiem opowiedzieć nam o powołaniu, czyli o czymś bardzo niejednoznacznym, niewidocznym i nieokreślonym.
Jak o tym mówić? Montean-Pańków znalazła sposób. Nazwałbym go personalistycznym: autorka koncentruje się na kilku bohaterach, towarzyszy im jakby niezauważalnie, co samo w sobie jest dużą sztuką. Przecież mimo delikatności i subtelności twórczyni filmu nowicjusze widzieli kamerę, a ona zawsze człowieka deprymuje, a czasem nawet zamyka.
Dominika Montean-Pańków zrealizowała film surowy, piękny wizualnie, który powinien dotrzeć do wszystkich: wierzących i niewierzących
Na szczęście była to kamera prowadzona przez mistrza Wojciecha Staronia, który doskonale czuje klimaty duchowe. Jego zdjęcia w „Głosie” tworzą niepowtarzalny klimat. Są tajemnicze, metafizyczne, trochę jakby odrealnione, przesiąknięte oniryzmem.
Bałtycka plaża robi wrażenie pustyni, po której chodzą lub biegną przyszli młodzi jezuici, rozmawiając o sprawach ważnych i mniej ważnych. Jeden z nich odwraca się w stronę morza i mówi, że najbardziej lubi patrzeć na fale, „jak one się łamią”. Nastrój „inności” świata oglądanego na ekranie podkreśla jednostajna, ale niedająca spokoju muzyka Adama Bałdycha.
Bez indoktrynacji
Zawsze chciałem obejrzeć polski film o sprawach religijnych, który niczego nie narzuca; w którym reżyser bądź reżyserka chce poznać i zrozumieć, a nie indoktrynować w jedną lub w drugą stronę. Żyjemy w końcu w kraju, w którym powstają albo hagiograficzne agitki z zacięciem katechetycznym, albo publicystyczne wystrzały tzw. jaskiniowego antyklerykalizmu. Pisał o nim kiedyś ks. prof. Józef Tischner dla odróżnienia antyklerykalizmu słusznego i zasłużonego. Nie miejsce tu, by pisać o przyczynach tej dychotomii…
Sama reżyserka „Głosu” spotkała się ze schematycznym myśleniem. W jednym z niedawnych wywiadów ujawniła, że ktoś ze znajomych zapytał ją, po co zrobiła ten film. Przecież ociepla w ten sposób „ich wizerunek”. Ich, czyli „czarnych”. To jest właśnie typ antyklerykalizmu podszytego pogardą, z którym trudno prowadzić dialog.
Montean-Pańków pozostała całkowicie wolna od takich stereotypów. Chce poznać człowieka, jego motywacje, w przypadku „Głosu” chodzi o młodych chłopaków, którzy postanawiają założyć na siebie zakonne habity. Może następny film reżyserka zrealizuje o mężczyznach w eleganckich garniturach, urzędnikach korporacji? I tu, i tu jest człowiek. Ecce homo!
„Wiara to wielka ciemność”
Wśród czternastki bohaterów „Głosu” poznajemy całą galerię typów z różnym doświadczeniem i wykształceniem, pochodzących z różnych środowisk. Oto były tancerz, który jeździł po Europie i chyba odnosił sukcesy. Obok niego wielbiciel brazylijskiego jiu-jitsu i boksu. Jest też były student, który miał „mnóstwo dziewczyn”, tak sam o sobie mówi, a swojej przeszłości raczej się wstydzi.
Kolejny bohater to muzyk. Studiował dyrygenturę, urodził się we Francji, wrócił do Polski i postanowił zmienić życie. Prowadzi próby z pozostałymi nowicjuszami, którzy poza jednym fałszują niemiłosiernie, ale nauczyciel wykazuje cierpliwość i radość. Nauczy kolegów w miarę poprawnie śpiewać „Przed tak wielkim sakramentem”. Jedna z najbardziej przejmujących scen filmu: podczas ich śpiewu kamera z chóru spogląda na dół, na nawę kościoła, a tam grupa starych jezuitów na wózkach inwalidzkich adorująca Jezusa. Oto prawdziwa sztafeta powołań.
I jeszcze jeden nowicjusz. Ten, który opowiada o pustce w swoim życiu. Był na granicy utraty wiary. „Wiara to wielka ciemność” – mówi.
Spotkać się samemu ze sobą
Kluczową postacią filmu jest ojciec Piotr Szymański, magister nowicjatu, czyli ten, który wprowadza kandydatów w życie zakonne i przygotowuje ich do złożenia profesji. Ma sprawdzić ich powołania i rzeczywiste intencje, a to niełatwe zadanie.
Duchowny od początku budzi zaufanie nowicjuszy, ale i widzowie czują do niego sympatię. Jest konkretny, pozbawiony klerykalnych manier i inklinacji do nowomowy kościelnej. Szczególnie mocną brzmią jego słowa, kiedy mówi, żeby nie robić żadnego dealu z Bogiem. Na co dzień zakładamy maski, a potem idziemy do swoich pokoi, zdejmujemy je i wiemy, kim jesteśmy.
Przed wielkimi rekolekcjami zakonnik powie do swoich nowicjuszy, że życie duchowe to nie sprint. Nie chodzi o to, żeby przez miesiąc „zewnętrznie” milczeć dla samego milczenia. Otóż ta zewnętrzna cisza ma pokazać, co się dzieje w środku człowieka. Ile tam wrzasku, chaosu, zagubienia. Spotkanie: ja i Chrystus – chodzi tylko o to, by uwierzyć, że to możliwe!
Szymański przestrzega też przed „przebudzeniem duchowym”. Apeluje, żeby nie zachłystywać się uniesieniami. Bo w zachwycie duchowym często „odpalają wrotki” i człowiek czuje się jak „kometa, co zabłysnęła bardzo szerokim światłem i szybko zgasła”. Najważniejszy jest spokój, czas na rozeznanie, bez fajerwerków. Stadion Narodowy pełny, hale sportowe pełne na eventach ewangelizacyjnych, i cóż z tego?
Jeszcze jedna przestroga magistra: możesz teologizować, intelektualizować, filozofować, i zupełnie nie spotkać się ze sobą. I to chyba jest największy dramat…
Nie będę ukrywał, że po obejrzeniu filmu pomyślałem sobie, że ten Szymański to po prostu super gość.
Poczuj się wolnym
Po wielkich rekolekcjach dwóch nowicjuszy odchodzi. Normalna rzecz. Zawsze uważałem, że seminaria czy nowicjaty to miejsca sprawdzianu i odejść.
Scena obłóczyn zaraża optymizmem. Jest w niej też dużo radości i humoru, szczególnie wtedy, kiedy jeden z nowicjuszy nie wie, jak posługiwać się turyferarzem i zaplątuje się w łańcuchach.
Najbardziej przejmujący fragment filmu to pięciotygodniowe praktyki w hospicjach, wśród chorych i umierających. Tu rzeczywiście teologizowanie traci sens. Bo co my możemy powiedzieć, gdy widzimy ogrom cierpienia i umieranie? Pozostaje bezsilność. Najważniejsze to BYĆ! Tak jak ten sympatyczny nowicjusz od brazylijskiego jiu-jitsu. Przy tej scenie zwilżyły mi się oczy. Zupka, obmywanie, modlitwa przy łóżku. „Chce pani poprowadzić różaniec?” – pyta nasz bohater. „Ja za panią pójdę jak w dym” – mówi. Wkłada w nieruchome dłonie kobiety różaniec. Ta chwyciła jego dłoń i w uścisku modlą się, bez słów. W milczeniu. Najpiękniejsza modlitwa różańcowa. Jakiś czas później ten sam chłopak powie do pielęgniarki cichym głosem: „Tu jest zgon na 108…”.
Potem chłopaki wyjadą na przepustki, jeden na wesele siostry; drugi, żeby spotkać się z kumplami (świetna rozmowa między nimi, np. o „zarąbistym kapturze”), a dyrygent odwiedzi rodzinę, żeby powiedzieć do siostry po francusku: „Czuję się niezależny i wolny”.
Przychodzi czas na śluby wieczyste. Kamera koncentruje się na jednym nowicjuszu. Na jego nieco przestraszonej twarzy, rozbieganych oczach. Słowem na jego emocjach. Następnie przychodzi czas przysięgi. I łzy. Szczęścia? Zapewne, ale może też i niepewności. Do święceń kapłańskich u jezuitów jeszcze bardzo daleka droga.
Ojciec Szymański powie do nich: „Życzę wam otwartości. Najważniejsze, żebyśmy nie zgubili Jezusa Chrystusa. Jesteśmy tylko pielgrzymami”.
Droga bez płonących krzewów
Po obejrzeniu filmu Dominiki Montean-Pańków nie dowiemy się, czym jest powołanie. To było niemożliwe do pokazania. Ale poznamy ciekawych młodych ludzi, którzy chcą zmienić swoje życie. Decydują się na to w czasie kryzysu polskiego Kościoła. Polubiliśmy ich wszystkich, także tych, którzy odeszli po rekolekcjach. Czujemy, że reżyserka też oddała im serce, ale nie uległa emocjom. Zrealizowała film surowy, piękny wizualnie, który powinien dotrzeć do wszystkich: wierzących i niewierzących. To nie jest obraz „kościółkowy”. To prawdziwy dokument, nawiązujący do najlepszych wzorów, szczególnie Marcela i Pawła Łozińskich. Ta sama empatia do człowieka.
A powołanie? Znajomy dominikanin opowiadał mi wiele lat temu o swoim koledze, malarzu abstrakcjoniście. Tworzy on obrazy, które w zasadzie nic nie przedstawiają, tzn. są to różne plamy barw i kolorów. Mogą istnieć w taki sposób, albo w inny, nie jest powiedziane, że obraz musi tak właśnie wyglądać, bo przecież on nic nie odwzorowuje. Wyraża tylko pewne wartości, które ów malarz jakoś dostrzegł w swojej intuicji aksjologicznej. Twórca dzieła widzi, że taki obraz ma sens, bo wyraża coś z niego, jakieś wartości estetyczne. Z powołaniem kapłańskim jest analogicznie – człowiek w pewnej chwili widzi, że droga, która się przed nim otwiera jako możliwość ma po prostu sens.
Dominika Montean-Pańków sugeruje, że nie musi być na tej drodze płonących krzewów czy gorącej linii z Panem Bogiem, by powołanie narodziło się we wnętrzu człowieka.
Czym zatem jest tytułowy „Głos”? Może to być głos przyjaciela, głos spowiednika, mój głos wewnętrzny. I wszystko to może być głosem Boga.
Przeczytaj też: Bartosz Konopka: Obcy jest mi Bóg, którego narzuca się siłą
„Żyjemy w końcu w kraju, w którym powstają albo hagiograficzne agitki z zacięciem katechetycznym, albo publicystyczne wystrzały tzw. jaskiniowego antyklerykalizmu”. To uproszczony obraz. Wprowadza prosty i manipulujacy dualizm. No bo ciekaw jestem, jakie dziela zalicza ksiadz do tych „publicystycznych wystrzalow jaskiniowego antyklerykalizmu”: „Kler” – Wojciecha Smarzowskiego? Reportarze Marcina Gutowskiego czy filmy Braci Sekielskich? Zamiecie ksiadz to wszystko na jedna kupke?
@ Konrad, drugim uproszczonym i przestarzałym już obrazem jest klisza pracownika korporacji w eleganckim garniturze. Nie ma chyba sensu robić o tym filmu, ponieważ pracownik korporacji to niemal co drugi mieszkaniec dużego miasta. I rzadko nosi garnitur. Jest to jednak wątek poboczny w tekście. Uważam, że ks. Luter napisał dobrą recenzję, poczułem się zachęcony do obejrzenia filmu.
@ Lukasz: Masz racje. Recenzja jest dobrze napisana, a ja sie czepilem watku pobocznego. Ale ten szczegol swiadczy dla mnie o latwiznie, na jaka poszedl ks. Luter. I pisze teraz serio: naprawde ciekawi mnie, o jakim filmie on myslal uzywajac blyskotliwego sformulowania „publicystyczny wystrzal jaskiniowego antyklerykalizmu”.
Ciekawe, czy Autor w ogóle myślał o jakimkolwiek filmie, czy tak sobie napisał, bo mu ładnie zabrzmiało
I ciekawe, czy doczekamy się odpowiedzi. Mam nadzieję, że tak.
@ Lukasz: Ja tez mam nadzieje, ze ks. Luter czyta Wiez. Albo przynajmniej wlasne artykuly w Wiezi… 😉
Szanowny Panie, film Montean – Pańków to poza wszystkim wybitne dzieło artystyczne, a to zrealizowali Sekielski i Gutowski to dziennikarstwo śledcze, zaliczam ich produkcje do bardzo ważnych reportaży śledczych. Nie są to jednak filmy artystyczne, nie jest to KINO, zresztą tam gdzie autorzy próbują poczynić szerszą refleksję teologiczną wpadają w stereotyp.. Ważne jest, że w swoich reportażach ujawnili ukrywaną rzeczywistość. Ale to jest tylko i aż dziennikarstwo, a nie twórczość filmowa. Co do „Kleru” Smarzowskiego to pisałem już zaraz po premierze na portalu WIĘZI: https://wiez.pl/2018/09/18/drogowka-w-sutannach/. Film bardzo, bardzo ważny społecznie, choć nie aż tak jak reportaże Sekielskich, ale w wymiarze artystycznym schematyczny, jak większość, a właściwie wszystkie filmy Smarzowskiego. Uważam, że kino Smarzowskiego cechuje wysoki profesjonalizm roboty reżyserskiej, i niestety intelektualna i emocjonalna pustka, czego największym „wykwitem” jest okropne „Wesele2”. On robi – mówiąc trochę szyderczo – filmy o każdym środowisku według tego samego scenariusza, zmienia tylko scenopis. Ale dyskusja o kinie Smarzowskiego to temat na inne opowiadanie. Wiem, że narażam się wielu, nawet bliskim osobom, ale kino Smarzowskiego to nie mój świat, od pierwszego „Wesela” czułem reżyser naciąga rzeczywistość pod swoje tezy, a przede wszystkim pod „swoją” publiczność. Poza tym nie daruję mu nigdy zniszczenia powieści Jerzego Pilcha „Pod Mocnym Aniołem”. No, ale to już są sprawy bardzo osobistego odbioru. Co do filmów ze schematycznym, jaskiniowym antyklerykalizmem to nich Pan obejrzy kilka polskich filmów, w wielu z nich znajdzie Pan takie wątki. Ja „Więź” czytam (cóż za ironia!), nie wiem tylko czy Pan chodzi do kina. Szkoda, że w swoim komentarzu nie zauważa Pan, że skrytykowałem także hagiograficzne, robione na kolanach filmy, który mają być chyba kontrą wobec tamtych. Ani w jednym, ani w drugim nie ma prawdy. A tymczasem nich Pan obejrzy „Głos”.
Szanowny Panie, film Dominiki Montean – Pańków to poza wszystkim wybitne dzieło artystyczne, a to, co zrealizowali Sekielscy i Gutowski to dziennikarstwo śledcze, zaliczam ich produkcje do bardzo ważnych reportaży śledczych. Nie są to jednak filmy artystyczne, nie jest to KINO, zresztą tam gdzie autorzy próbują poczynić szerszą refleksję teologiczną wpadają w publicystyczny stereotyp. Ważne jest, że w swoich reportażach ujawnili ukrywaną rzeczywistość. Ale to jest tylko i aż dziennikarstwo, a nie twórczość filmowa. Co do “Kleru” Smarzowskiego to pisałem już zaraz po premierze na portalu WIĘZI: https://wiez.pl/2018/09/18/drogowka-w-sutannach/. Film bardzo, bardzo ważny społecznie, choć nie aż tak jak reportaże Sekielskich, ale w wymiarze artystycznym schematyczny, jak większość, a właściwie wszystkie filmy Smarzowskiego. Uważam, że kino Smarzowskiego cechuje wysoki profesjonalizm roboty reżyserskiej, i niestety intelektualna i emocjonalna pustka, czego największym “wykwitem” jest okropne “Wesele2”. On robi filmy – mówiąc trochę szyderczo – o każdym środowisku według tego samego scenariusza, zmienia tylko scenopis. Ale dyskusja o kinie Smarzowskiego to temat na inne opowiadanie. Wiem, że narażam się wielu, nawet bliskim osobom, ale kino Smarzowskiego to nie mój świat, od pierwszego “Wesela” czułem, że reżyser naciąga rzeczywistość pod swoje tezy, a przede wszystkim pod “swoją” publiczność. Poza tym nie daruję mu nigdy zniszczenia powieści Jerzego Pilcha “Pod Mocnym Aniołem”. No, ale to już są sprawy bardzo osobistego odbioru. Co do filmów ze schematycznym, jaskiniowym antyklerykalizmem to nich Pan obejrzy kilka polskich filmów, w wielu z nich znajdzie Pan takie wątki. Ja “Więź” czytam (cóż za ironia!), nie wiem tylko czy Pan chodzi do kina. Szkoda, że w swoim komentarzu nie zauważa Pan, że skrytykowałem także hagiograficzne, apologetyczne, robione na kolanach filmy, który mają być chyba kontrą wobec tamtych. Ani w jednych, ani w drugich nie ma prawdy, no może są namiastki prawdy. A tymczasem nich Pan obejrzy “Głos”.
@Autor. Ciekawe i prawdziwe.Trzeba obejrzeć.