Jaki związek z prewencją przestępczości mają patelnie, garnki, ławki i miksery, które otrzymują ostatnio seryjnie Koła Gospodyń Wiejskich od Funduszu Sprawiedliwości? To kampania wyborcza za publiczne pieniądze.
Włączam telewizor, a tam Koło Gospodyń Wiejskich z Tuszowa Narodowego dostaje od Funduszu Sprawiedliwości garnki i ekspresy. Przerzucam się na radio, a tam KGW z Rychnowa cieszy się z prezentu od FS. Otwieram lodówkę, a tam: uroczyste otwarcie lodówki. Serio. W Staszicu w powiecie hrubieszowskim podczas „Pikniku bezpieczna rodzina” Koło Gospodyń Wiejskich otrzymało taki sprzęt za pieniądze, a jakże, od Funduszu Sprawiedliwości. Jak informuje Bianka Mikołajewska na swoim Twitterze, sama starosta hrubieszowska Aneta Karpiuk przecinała wstęgę opasającą elektroniczne cudo. Wspólnie z dyrektorem miejscowego zakładu karnego.
Jeśli zastanawiają się Państwo, dlaczego gmina Kraszewice otrzymała z rzeczonego Funduszu Sprawiedliwości pieniądze na „solidne stoły i ławy piknikowe drewniane z metalowym stelażem”, które zostaną wykorzystane „na własne potrzeby przy okazji organizacji różnych wydarzeń plenerowych jak pikniki czy festyny”, to wójt Konrad Kuświk spieszy wyjaśnić na swoim Facebooku: „posiadane obecne plastikowe już się wysłużyły”.
Przykład wykorzystywania Funduszu Sprawiedliwości na cele partyjne przez Suwerenną Polskę ilustruje systemowe drenowanie państwa
A dlaczego właśnie z Funduszu Sprawiedliwości, który ma, przynajmniej w teorii, pomagać ofiarom przestępstw, wypadków czy w resocjalizacji? Dlaczego nie na przykład z Funduszu Finansowania Ław Piknikowych Drewnianych z Metalowym Stelażem? Nikt nie wie dlaczego, więc nie musimy się obawiać, że ktoś zapyta. A jak się już zapyta, to można odpowiedzieć, niczym sołtysi wsi Jaślany, Malinie i Grochowe I oraz II, że tego typu uroczystości organizowane są „dla wszystkich mieszkańców, w tym również dla osób pokrzywdzonych i wykluczonych”. Albo niczym wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł z Suwerennej Polski, że chodzi o to, by zapobiegać przyczynom przestępczości poprzez edukację.
Poseł dba o swój okręg
Jaki związek z prewencją przestępczości mają patelnie i garnki, które otrzymały gospodynie z Tuszowa Narodowego – tego nie wiem. Wiem za to, co mają one wspólnego z Marcinem Warchołem, który chwalił się przekazaniem sprzętu dla Tuszowa Narodowego na Twitterze.
Tuszów leży na terenie okręgu wyborczego nr 23 do Sejmu. Marcin Warchoł jest posłem Solidarnej Polski wybranym w tym okręgu.
Podobnie jak Janusz Kowalski jest posłem ziemi opolskiej, ojczyzny KGW Rychnów. Jak informował polityk, również na Twitterze, „KGW Rychnów otrzymało z Funduszu Sprawiedliwości wsparcie w wysokości 5 tys. zł”. Niestety sam poseł nie mógł przybyć na uroczystość, ale gospodynie nie pozostały osierocone: „Na miejscu reprezentował mnie członek zarządu powiatu namysłowskiego Andrzej Zielonka”. Również z Suwerennej Polski.
Wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski nie jest co prawda posłem, ale pewnie nie zaskoczy Czytelników wiadomość, że kandydował w wyborach w 2019 roku. Z okręgu nr 7 (wschodnie województwo lubelskie), czyli tam, gdzie głosują także mieszkańcy powiatu hrubieszowskiego i samego Staszica, tego od lodówki. Z facebookowego profilu powiatu hrubieszowskiego możemy się dowiedzieć, że starosta hrubieszowski przekazała lodówkę KGW w jego imieniu.
Nie będę zaskoczony, jeśli minister Romanowski również w tym roku spróbuje swoich sił w wyborach do parlamentu z okręgu nr 7, zaś jego partyjna koleżanka Aneta Karpiuk powalczy w przyszłym roku w wyborach samorządowych ponownie o dobry wynik do rady powiatu. Bo tak naprawdę o to właśnie chodzi, a nie o żadną edukację, resocjalizację czy wspieranie lokalnych inicjatyw. Chodzi o wygranie wyborów.
Dbając o siebie, dbasz o całą listę
Czy jednak chodzi o wygranie wyborów przez Prawo i Sprawiedliwość? Tak, ale pośrednio. Przykład wykorzystywania Funduszu Sprawiedliwości na cele partyjne przez Suwerenną Polskę ilustruje systemowe drenowanie państwa w obecnej Polsce.
W zbliżających się wyborach parlamentarnych lista PiS straci prawdopodobnie kilkadziesiąt mandatów. Posłom Suwerennej Polski, jeśli ostatecznie będą walczyć o miejsca w Sejmie z list PiS, pali się grunt pod nogami. W naszym systemie nie głosujemy bowiem tylko na dany komitet wyborczy do Sejmu. Na karcie do głosowania stawiamy krzyżyk przy nazwisku kandydata lub kandydatki. Jeśli z przeliczenia głosów wyjdzie, że dana lista otrzymuje, dajmy na to, pięć mandatów w okręgu, do Sejmu wejdzie pięciu kandydatów z danej listy, którzy dostali najwięcej głosów. Paradoksalnie więc największym konkurentem kandydata nie jest kandydat z innej listy, ale kolega z listy własnej. Ubiegającym się o miejsca w Sejmie zależy więc nie tylko na tym, by jak najwięcej głosów padło na całą listę, ale przede wszystkim, by jak najwięcej krzyżyków stanęło przy właśnie ich nazwisku.
Jarosław Kaczyński, zdając sobie z tego sprawę, wykorzystuje to zjawisko do wzmacniania poparcia dla całej partii i jej przyległości. Skoro każdy poseł i pretendent walczy o głosy dla siebie, to przy okazji prowadzi też kampanię na rzecz listy. Na nią jednak trzeba pieniędzy. Przepisy dotyczące finansowania kampanii i partii politycznych ograniczają możliwość szastania własnymi środkami. Czemu więc nie sięgnąć po środki publiczne?
Dlatego po 2015 roku rząd PiS zdecentralizował zarządzanie spółkami skarbu państwa (w 2019 r. od tego odszedł, ale głównie formalnie), a z silosowości ministerstw, na którą wcześniej tak bardzo narzekał, uczynił cnotę służącą partyjnemu interesowi. Utworzył także liczne nowe fundusze celowe, podlegające zazwyczaj tymże ministerstwom, które umożliwiają pozabudżetowe wykorzystywanie środków publicznych. Stworzył z nich udzielne księstwa, podporządkowane poszczególnym partiom Zjednoczonej Prawicy i frakcjom wewnątrz PiS. Jak wykazało drobiazgowe śledztwo redakcji „Gazety Wyborczej”, Radia Zet i Onetu (Partia i Spółki), swoje sieci powiązań mają w spółkach nie tylko sprawujący nad nimi formalnie nadzór właścicielski minister aktywów państwowych Jacek Sasin, ale także Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak czy Joachim Brudziński. Ich klienci pozatrudniani w państwowych firmach wspierają kampanie wyborcze koterii swoich patronów.
Politycy, którzy zawłaszczają państwo i za wspólne pieniądze kupują sobie głosy, by przez kolejne lata pozostać u władzy, wyglądają na dobroczyńców, a każdy, kto to krytykuje, uchodzi za niszczyciela dobrej zabawy na wiejskim festynie
Środki te wykorzystywane są różnie. Ministrowie Piotr Gliński i Przemysław Czarnek budują pozycje swoich frakcji przez przekazywanie środków bliskim sobie fundacjom i stowarzyszeniom w ramach Funduszu Patriotycznego czy rozmaitych konkursów. Ludzie zatrudnieni w spółkach skarbu państwa przekazują pieniądze na fundusz wyborczy i konto PiS w formie sutych darowizn. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, podległe politykom Partii Republikańskiej Adama Bielana, przekazywało dziesiątki milionów złotych firmom powiązanym personalnie z nimi. Prawdopodobnie chodziło o to, by przy okazji zabezpieczyć temu stronnictwu finanse na czas po wyborach. Jednak Republikanie przedobrzyli i pokłócili się między sobą, przez co sprawa wyszła na jaw.
Ziobryści zdają się być najbardziej sprawni. Zamiast kupować nowoczesny sprzęt badawczy wybierają naczynia, chłodziarki i roboty kuchenne. Na festynach dochodzi do współpracy między wspieranymi w ten sposób Kołami Gospodyń Wiejskich i Lasami Państwowymi (podległymi – cóż za zaskoczenie –Suwerennej Polsce), które dostarczają świeżą i niewątpliwie smakowitą dziczyznę na stoły. Gospodynie złożą wniosek i przyjmą podarek, bo czemu miałyby nie przyjąć, dzięki temu łatwiej im się działa, a chyba nikt nie ma zastrzeżeń co do samej tej działalności. Mieszkańcy miło spędzą czas i istnieje duże prawdopodobieństwo, że przy urnach odwdzięczą się obrotnemu posłowi (albo pretendentowi), który rokuje na to, że w przyszłości także załatwi coś nowego dla lokalnej społeczności.
Że to nieetyczne? Że to kupowanie głosów? Że niezgodne z celem tych funduszy? Panie, oto polityka właśnie! Od czego mamy posła, jak nie od tego, żeby nam coś załatwił? A może krytykom wcale nie o Polskę chodzi, tylko o to, że wreszcie pracowitym gospodyniom coś się od państwa dostało?
Pan Maruda ma rację
Garnek wyborczy zdziała tu więcej niż niejeden billboard czy spot. W danym miejscu konkretnych beneficjentów przekona, by zagłosować na Pana Ministra, a nie mniej aktywnego na polu pozyskiwania państwowych środków kontrkandydata. Gdzie indziej skłoni osobę zniechęconą do polityki do tego, by jednak poszła na wybory z nadzieją, że może przyjdzie z tego coś dobrego dla gminy. A konkurenci z listy PiS nie będą chcieli być gorsi i sięgną do własnych zasobów – ministerialnych, spółek, funduszy, obojętnie.
W efekcie w Polskę płyną miliony złotych propagandowych pieniędzy, z których nie trzeba się rozliczać z Państwową Komisją Wyborczą. To targetowanie kampanii wyborczej bez jej formalnego prowadzenia. I tak ziarnko do ziarnka, aż uzbiera się miarka, PiS zyska więcej głosów, a Suwerenna Polska zdobędzie kartę przetargową w rozmowach z Jarosławem Kaczyńskim, zaś potem ponadproporcjonalnie dużą reprezentację w nowym Sejmie.
Przeciwdziałanie temu procederowi, który śmiało można zaliczyć do narzędzi korupcji politycznej, jest bardzo trudne. Ostatecznie sprowadza się to do powiedzenia, że te pieniądze się ich beneficjentom, po prostu, nie należą.
W takim układzie politycy, którzy zawłaszczają państwo i za wspólne pieniądze kupują sobie głosy, by przez kolejne lata pozostać u władzy, wyglądają na dobroczyńców, a każdy, kto to krytykuje, uchodzi za Pana Marudę, niszczyciela dobrej zabawy na wiejskim festynie oraz pogromcę uśmiechów dzieci i dorosłych. Ale co zrobić – trzeba te patologie wytykać, bo jest to zjawisko szkodliwe społecznie, zarówno dla finansów publicznych, jak i kultury politycznej.
Przeczytaj także: Polacy zmęczeni demokracją
Do tanga trzeba dwojga, znaczy dającego i biorącego. Wiadomo, że ze swego dawać trudno, dobre panisko zawsze daje z cudzego. Przepraszam z państwowego czyli niczyjego. Znajoma pielęgniarka, w czasach głębokiej komuny i niedostatku, często stawiana była przed dylematem, wynieść to i owo ze szpitala, w którym pracowała i pomagać proszącym ją o to znajomym. Rozgrzeszenia szuka w konfesjonale. Tam ksiądz pyta co i jak i czy na tym zarabia. Niezwykle bogobojną była dziewczyną i oddaną swemu zawodowi, który nie dla zarobku uprawiała. Ksiądz rozgrzeszenia udzielił i uświadomił, że z państwowego to nie grzech. Przy okazji sam miał pewną prośbę i zapotrzebowanie na usługi. Nas po prostu takie igrzyska nie gorszą. Wyrzucenie do lasu śmieci, palenie nimi w piecu, donoszenie na sąsiada, to zwyczajna rzecz. Jak dają trzeba brać, gdy biją uciekać. Te miliony puszczane w lewy obieg, nie robią na nas wrażenia, Żyjemy w swoim ciasnym małym świecie i tylko on się liczy.
Ziobrzanie przybyli z paciorkami dla tubylców.
Poki opozycja nie zaproponuje czegos innego niz tylko slepe wykonywanie dyrektyw z Berlina i Brukseli (no bo oni przeciez wiedza lepiej), to nie widze po co mialbym na opozycje glosowac (pomimo wszystkich oczywistych glupot robionych przez rzad PiSu).
A może jakiś przykład do tej uroczej tezy…, co?
Na ten moment to sytuacja wygląda następująco: politycy PiS „walczą” i „piętnują” brzydka UE w kraju, a na brukselskich salonach zgadzają się lub wręcz wykazują inicjatywę w „deptaniu naszej świętej polskie suwerenności” przez brukselskie rozwiązania prawne dot.: produktów rolnych z Ukrainy lub kierunku rozwoju energetyki, sprowadzania paliw, itp., itd.
Jakiej tezy? Proponuje przeczytac jeszcze raz, tylko uwaznie.
Co do drugiej czesci, wszystko ok, ale poki Konfederacja nie przestanie promowac rusofilow typu Korwin i Braun, to nie bedzie oczywistym wyborem dla dobrze zyczacym Polsce (co nie znaczy, ze PiS jest oczywistym wyborem – jeszcze raz zwracam uwage na uwazne czytanie).
Pańska teza brzmi: opozycja jest niesamodzielna politycznie. Stąd moja prośba o podanie przykładu. W przeciwnym razie teza będzie po prostu banalnie łatwa do sfalsyfikowania. W zasadzie „sama się” falsyfikuje.
A może by tak na drugą nogę redakcja zamówiła materiał na temat wydatkowania „na cele społeczne” publicznych pieniędzy przez prezydentów największych miast, począwszy od prez.Trzaskowskiego? Bardzo prosiemy, bo chcemy wiedzieć, jakich „złodziei” mamy zamienić na innych „złodziei”.
A Trzaskowski wydaje z Funduszu Sprawiedliwości?
Tak, chcemy to wiedzieć, droga redakcjo!
Czemu się o0graniczyć do największych? Jeśli Pan chce być uczciwy to może wszystkich prezydentów i burmistrzów plus wójtów i to niezaleznie od afiliacji politycznej. Może Pan zacznie od swojego województwa lub chociażby powiatu . Materiały Pan znajdzie rozsiane chociażby w BIPach lub prasie lokalnej. Powodzenia w pracy.
Pewnie dlatego tylko większych, bo w tych większych z reguły rządzą osoby w opozycji do obecnego rządu. Mimo wszystko chętnie bym usłyszał o jakimś przypadku podobnej kradzieży publicznych pieniędzy przez choćby wspomnianego Trzaskowskiego. Szukałem jakiś afer z jego udziałem, ale nie znalazłem niczego bezpośredniego, co można by było porównać z defraudacją pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości.
Odnośnie robienia sobie głosów, bo nie ma znaczenia komu te glosy służą. Pewien minister, nieważna opcja, resort, nawet nazwisko. To typowy przypadek. Osobiście akurat znam i w temacie jestem. Jeździ w swoim okręgu wyborczym. To znaczy już nie piastuje urzędu, ale jeździ dalej. Nie szczędzi okolicznym medali wyróżnień, dyplomów. Nawet szczodrze obdarowywał co znaczniejsze persony. Żadne tam łapówki, podarki od serca do serca i oficjalnie. Na wszystko brał rachunki obciążające konta lokalnych władz samorządowych. Nawet te laurki zlecał drukować na ich koszt. Kto bogatemu zabroni powiadają. A władzy kto odmówi, ot tajemnica naszej … . Wiec proszę się nie licytować kto więcej i dlaczego, bo oto właśnie chodzi, by panisko było dobre, a ludziska po próżnicy języki strzępiły.