Zima 2024, nr 4

Zamów

Kronika dziejów dobrej wróżki

Jerzy Sosnowski. Fot. Więź

Prezenty dostawała wróżka Zenobia od wszystkich, ale dość szybko stało się jasne, że wyróżnia jednego z kandydatów na króla. Filemon podkreślał na każdym kroku jej zasługi i biegłość w sztuce magicznej. Wkrótce dostojnik okazał się jednak okrutnikiem, a zdobywszy na rok pełnię władzy, wprowadził nawet znowu podatek od mioteł.

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami mieszkała sobie dobra wróżka Zenobia. Miała już ze sto lat, dwieście, a może jeszcze więcej, ale codziennie zażywała łyżeczkę eliksiru młodości, którego recepturę przekazała jej babcia. Dlatego każdy, kto ją spotkał, miał ją za pannę świeżo rozkwitłą, w każdym razie, jeśli był mężczyzną – bo kobiety umiały wyśledzić delikatne zmarszczki wokół oczu i rozumiały sens apaszek, skrywających skórę na szyi. Tylko oczy miała Zenobia niewesołe, przygasłe, jakby w te okna duszy wpadło z biegiem czasu zbyt wiele mrocznych obrazów. Ubierała się w jasne suknie w malowane kwiaty, na głowie nosiła kraśny wianek, a w ręku trzymała różdżkę, znak przynależności do cechu wróżek.

Kraj, w którym zamieszkała Zenobia… Mówię „zamieszkała”, gdyż sprowadziła się tu przed wiekami; ale ponieważ, jak wspomniałem, cerę miała świeżą i głos dźwięczny, nikt jej z tak odległą przeszłością nie kojarzył. Uważano ją za najswojszą z najswojszych, najlepszą z najlepszych, a przede wszystkim – trwałą i niezmienną. Podczas gdy kraj cały historię miał jak z koszmarnego snu i w jej wyniku nie sposób było w nim wskazać coś naprawdę trwałego i niezmiennego.

Opowiadano sobie, że kiedyś był wielki i potężny, sięgający daleko za wspomniane na początku góry i lasy. Potem zaczął przegrywać wojny i tracić terytoria na rzecz ościennych władców. Obok jednego króla pojawił się drugi, samozwańczy, a za chwilę trzeci, czwarty i tak dalej – w pewnej chwili więcej było podobno władców niż poddanych. Nieustające zatargi, bitwy i podjazdy nie pozwalały chłopom uprawiać spokojnie ziemi ani kupcom bezpiecznie handlować.

W pewnym momencie całym tym obszarem zaczął rządzić wódz rosnącego w siłę plemienia zza rzeki, Wrzodzisław Niepospolity, którego nazywano złośliwie Wrzodem Pospolitym. Kiedy udało się go przegonić, w obawie przed kolejnym wysypem pretendentów do tronu powołano Radę Starców, co jednak zakończyło się skandalem, kiedy okazało się, że jej członkowie nie skończyli jeszcze trzydziestki, a jeden był nastolatkiem; tylko prezes, skądinąd ich bliski krewny, przekroczył dla odmiany dziewięćdziesiątkę. Jak łatwo się domyślić, do wiadomości publicznej podawano jedynie, ile wynosi w owej Radzie średnia wieku… Gdy zatem także młodocianych Starców udało się pozbyć, jak diabeł z pudełka wyskoczyło kolejnych trzech kandydatów na króla i zabawa w zatargi, bitwy i podjazdy zaczęła się na nowo.

Na tym tle Zenobia była ostoją spokoju i prawości. Do jej ubogiej chatki w górach przychodzili strapieni mieszkańcy krainy, a ona wspierała ich dobrym słowem, rozdawała cudowne napoje i lecznicze maści w kunsztownych puzderkach. Za te puzderka kazała sobie słono płacić, ale wszyscy godzili się na wyjaśnienie, że wróżka też musi z czegoś żyć; zresztą każdy widział jej skromną chudobę i zgrzebne, choć zawsze czyste szaty. Złe języki powtarzały wprawdzie, że w dni, kiedy nie przyjmowała chorych i strapionych, przenosiła się niewidzialną karocą do siedziby aktualnych władz i tam uczestniczyła w przyjęciach. Ale przecież musiała utrzymywać poprawne stosunki i z Wrzodzisławem, i z Radą Starców (póki istniała), żeby wyjednać u nich łaski dla ludu, a sobie samej zapewnić bezpieczeństwo. Bo zdarzało się, że grupy żołdaków najeżdżały jej chatkę, niszczyły sprzęty i rozsypywały zioła, a prasa, zwłaszcza za panowania Rady, nie pisała o niej nigdy inaczej niż „wiedźma”.

Bądźmy sprawiedliwi. Lekarstwa Zenobii naprawdę pomagały. Już samo tylko współczujące spojrzenie ukoiło cierpienia wielu mieszkańców. Wróżka była miła w obejściu, a jej smutne oczy nieraz wzbierały łzami, gdy słuchała o ludzkich nieszczęściach. Żyła samotnie i ubogo, niewzruszona w swojej misji wspierania innych, a kiedy z rzadka wypowiadała się o rządzących, jej bladoróżowe wargi szpecił subtelny, ale widoczny grymas obrzydzenia.

Nie chcę powtarzać plotek, ale z tą samotnością i ubóstwem może nie było dokładnie tak, jak ludzie wierzyli. Raz czy drugi ktoś bąknął, że wróżka miewała romanse. W karczmach pojawiali się niekiedy wędrowcy, którzy zarzekali się, że w jej chacie znajduje się wejście do podziemi, w których skrzaty zgromadziły nieprzebrane skarby: miały tam zalegać całe kopy diamentów, nie mniejszych niż pięść, a od złotych dukatów pękały skrzynie. Co gorsza – dodawano – zajmujące się tym wszystkim maleństwa chodziły na co dzień w kajdanach, a kiedy któryś stłukł drogocenną wazę (bo i porcelana tam była), wróżka osobiście wychłostała go bykowcem i to jakoby z oczywistą dla świadków przyjemnością. Ale skąd taki wędrowiec mógł czerpać swoją wiedzę? Już prędzej należało w nim widzieć szpicla, opłacanego przez władze, żeby Zenobię obgadać. I zresztą tak najczęściej sądzili towarzysze od kielicha, którzy po wysłuchaniu z zainteresowaniem całej opowieści przepędzali wędrowca kijami.

Ta akcja oczerniania dobrego imienia wróżki nasiliła się chyba zwłaszcza w okresie panowania Rady Starców. Ale też i wróżka straciła wtedy cierpliwość. Udzielając pomocy chorym i strapionym, mówiła jasno, jak nigdy wcześniej, że ich troski byłyby mniejsze, a choroby nie tak uciążliwe, gdyby nie decyzje rządzącego krajem grona. W istocie, opodatkowanie mioteł, egzekwowany wysokimi grzywnami obowiązek przeganiania znad obejścia nietoperzy, jak i zakaz kasłania w miejscach publicznych, od czego podusiło się wielu co bardziej posłusznych obywateli, nie stanowiły decyzji łatwych do obronienia przed trybunałem rozumu. W gruncie rzeczy do dzisiaj historycy spierają się, co właściwie młodociani Starcy zamierzali w ten sposób osiągnąć. Tak czy tak, kiedy wreszcie udało się ich pozbyć, uznano to za triumf mieszkańców, ale przede wszystkim wróżki Zenobii.

Właśnie wtedy Zenobia zaczęła się zachowywać, jakby naprawdę miała lat najwyżej dwadzieścia, nie zaś dwieście. Odtąd oficjalnie już bywała na balach, które urządzali kandydaci na króla. Kraśny wianek coraz częściej zastępowała egretą z piór rajskiego ptaka, w jej uszach błyszczały diamentowe kolczyki, a na palcach pojawiły się złote pierścienie. Złe języki szeptały, że wróżka szuka męża, co było nieprawdą; ale mężczyźni rzeczywiście zaczęli tracić dla niej głowy i obsypywać prezentami, na ogół w postaci pałaców, a przynajmniej domów w rozległych ogrodach, małych fabryczek lub mostów, za których przejechanie płaciło się myto.

Zenobia przyjmowała te podarunki początkowo z ostentacyjnym zakłopotaniem, ale wkrótce bez wzruszenia; raz zdarzyło jej się nawet mruknąć dość głośno, że niedużą wytwórnię perkalu już ma i wolałaby browar. Chorych i cierpiących przyjmowała nadal, ani słowa, ale potrafiła teraz odmówić pomocy, zarzucając przybyłemu nie dość gorliwą ufność w jej czary. A kiedy zdarzyło się, że ktoś wytknął jej zmianę sposobu życia, naskoczyła na niego, że widocznie wolałby obsypywać złotem oszustów z Rady Starców – choć powszechnie było wiadomo, że w okresie ich rządów siedział w więzieniu.

Jak powiedziałem, prezenty dostawała Zenobia od wszystkich, ale dość szybko stało się jasne, że wyróżnia zwłaszcza jednego z kandydatów na króla. Filemon podkreślał na każdym kroku jej zasługi i biegłość w sztuce magicznej, początkowo więc nikt się nie dziwił, że wróżka spogląda na niego z sympatią. Wkrótce jednak dostojnik, wbrew swemu imieniu, które łączy, jak wiadomo, przyjaźń i miłość, okazał się okrutnikiem, a zdobywszy na rok pełnię władzy – pozostali kandydaci zgodzili się niechętnie, żeby uznać rotacyjność tronu – wprowadził nawet znowu podatek od mioteł. O chorobach twierdził, że są one sprawiedliwym wyrokiem losu, i pozamykał w kraju wszystkie apteki, powołując się zresztą na wróżkę, która przecież nigdy nie krytykowała oficjalnej medycyny, nawet jeśli wolno sądzić, że o eskulapach myślała z wyższością. Z Zenobią pokazywał się tak często, że podejrzewano ich o zawarcie cichego ślubu, a przynajmniej o narzeczeństwo. Sama Zenobia, przyjmując (teraz już tylko raz w tygodniu) chorych i cierpiących, potrafiła zapytać znienacka, czy petent lubi Filemona, a w razie nie dość entuzjastycznej odpowiedzi odprawić go z niczym. Mówiąc bez ogródek, po naszej kochanej wróżce Zenobii ślad zaginął, zamiast niej pojawił się jakby ktoś inny – choć zdaję sobie sprawę, że miłośnicy zarówno króla Filemona, jak i wróżki, a było ich wielu, zarzuciliby mi brak obiektywizmu kronikarza.

Tymczasem pozostali dwaj kandydaci na króla zażądali po kilku latach, by – skoro Filemon nie zamierza najwidoczniej zrezygnować z tronu – przynajmniej zapytał o zdanie poddanych, rozpisując referendum. Filemon zgodził się naturalnie i zaczął zaraz rozdawać ni z tego, ni z owego rozmaite dobra (nie wiadomo, skąd właściwie wzięte), deklarującym przywiązanie do niego pozwolił trzymać w obejściach nieopodatkowane miotły, a w karczmach pojawiło się jeszcze więcej tajemniczych wędrowców, którzy tym razem nie o Zenobii, a o przeciwnikach Filemona rozpowiadali najokropniejsze historie, przypisując im wszystkie możliwe grzechy, zwłaszcza zaś chęć zamordowania dobrego władcy oraz wszystkich jego zwolenników.

Wesprzyj Więź

A wówczas Zenobia ogłosiła manifest, który rozlepiony został po wszystkich miastach i wsiach tej krainy. Wróżka pisała: „Moi drodzy, pamiętacie, jak ufam, że zawsze pomagałam wam w troskach i nieszczęściach, niosłam pokrzepienie i zabiegałam o to, żeby nie działa wam się krzywda. Dlatego w imię tego wspólnego, prostego życia, jakie wiedliśmy pospołu, zaklinam dzisiaj: powstrzymajcie się od nienawiści, do nadchodzącego referendum podejdźcie z przyrodzoną naszemu krajowi łagodnością. Nie zazdrośćcie bogatym, nie pogardzajcie ubogim. Brońcie się przed ludźmi, którym marzy się morderstwo jako droga do władzy. Patrzcie na czyny, nie na słowa. Ja nikogo, oczywiście, nie popieram. Proszę tylko, byście pamiętali, że ten, kto sprawuje władzę, jest w gruncie rzeczy waszym sługą, nie panem. Kochajcie się i od tych, którzy nie wierzą w miłość, strońcie”.

Ja naprawdę lubiłem kiedyś tę Zenobię i mam do niej ciągle sentyment. Ale ten list dołączam do mojej kroniki z najwyższym zakłopotaniem.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2023

Podziel się

Wiadomość