Sformułowanie mówiące o chemii między dwiema osobami w przypadku miłości ma swoje uzasadnienie także w przypadku religii. Okazuje się, że uczestnictwo w nabożeństwach religijnych i angażowanie się w rytuały z nimi związane także aktywuje endorfiny, a to wzmacnia poczucie więzi z innymi uczestnikami.
Już przynajmniej od św. Tomasza z Akwinu wiemy, że w rozumieniu teologii katolickiej łaska buduje na naturze, a dokładniej – nie niszczy jej, ale ją udoskonala. Zasada ta dotyczy także łaski wiary, która – jak mówi teologia – jest cnotą wlaną, teologalną, czyli pochodzącą od Boga. Ale przecież w gruncie rzeczy nie ma wiary jako takiej i jako takiej natury.
Zawsze wierzy konkretny człowiek – rzucony w świat, zanurzony w historię, w określoną strukturę społeczną, uwarunkowany (z czego może zbyt mało zdajemy sobie sprawę) nawet klimatem i okolicznościami przyrody. Kształt wiary czy kształt osobistej religijności jest wypadkową wielu czynników wchodzących ze sobą w nieustanną interakcję.
Ale to zaledwie jedna strona medalu. Nie tylko aktualny stan kultury kształtuje profil wiary. Także sposób, w jaki człowiek wierzy, nieustannie wpływa na kulturę człowieka.
Opłaca się wierzyć?
Te stwierdzenia to tylko z pozoru truizmy. Za tymi ogólnymi sformułowaniami kryją się bowiem zależności, które wpływają na siebie bardziej, niż nam się wydaje. Czy my, ludzie, zawsze wierzyliśmy tak samo? Czy religia musi być teistyczna? Kiedy zrodziła się wiara w jedynego Boga? Jakie znaczenie dla religii miało przejście od zbieractwa i myśliwstwa do uprawy i hodowli? Dlaczego wszystkie religie monoteistyczne powstały w tym samym regionie geograficznym i mniej więcej w tej samej epoce? Dlaczego niektóre religie się dzielą, a inne zanikają?
Czy zastanawialiście się kiedyś nad tymi pytaniami? Jeśli tak, to lektura książki Religijni. Jak ewolucja wierzeń wpływa na historię i kulturę człowieka? jest dla was. Jej autor, Robin Dunbar, brytyjski antropolog i profesor psychologii ewolucyjnej Uniwersytetu Oksfordzkiego, bada pochodzenie religii, jej funkcje w społeczeństwie, wpływ na nasze ciało i na działanie mózgu, odkrywa ludzką stronę wiary, odpowiada na pytanie, na jakiej to naturze budowała i buduje łaska.
Punktem wyjścia dla podjętych w książce rozważań jest fakt powszechności religii. „Odkąd istnieje historia pisana, religia jest cechą charakterystyczną ludzkiego życia” – tak zaczyna swoją książkę Dunbar. Jak dotąd nie potwierdzono istnienia żadnej historycznej kultury ateistycznej. We współczesnym zsekularyzowanym świecie wciąż są ludzie uważający się za religijnych, co więcej – co jakiś czas powracają świeckie religie, które proponują uniesienia podobne do religijnych, ale bez wiary w transcendentny świat. Tak czy inaczej realizowana religijność jest naturalną cechą człowieka uzyskaną w procesie rozwoju cywilizacyjnego.
Dlaczego tak się dzieje? Może dlatego, że wierzyć się po prostu opłaca? Że wiara może być dla nas dobra? Dunbar wskazuje na trzy aspekty religii, które czynią ją pożyteczną. Po pierwsze, na poziomie indywidualnym religia służy wyjaśnieniu świata i spełnia funkcję nadprzyrodzonej interwencji medycznej. Po drugie, religia odgrywa istotną rolę społeczną jako narzędzie regulacji, kontroli i egzekucji moralności. Po trzecie, jest podstawowym mechanizmem tworzenia więzi społecznych.
Jako naukowiec na potwierdzenie swoich tez Dunbar przywołuje oczywiście nie świadectwa wiary, lecz badania. I tak na przykład analizy przeprowadzone na grupie 21 000 dorosłych Amerykanów wykazały, że tych, którzy nigdy nie uczestniczyli w nabożeństwach, cechowało dziewiętnastokrotnie wyższe ryzyko śmierci niż tych, którzy uczęszczali na nabożeństwa przynajmniej raz w tygodniu. Inne badanie, tym razem na łącznej próbie 126 000 osób, wykazało, że aktywne zaangażowanie religijne zwiększa szansę na przeżycie o 26%. Jak zauważa Dunbar, „istnieją dowody na to, że ludzie religijni są szczęśliwsi i bardziej zadowoleni ze swojego życia”, a także „że ludzie aktywni religijnie mogą się cieszyć lepszym zdrowiem niż osoby niereligijne”.
Niezwykle interesujące są analizy związków między religijnością a zaangażowaniem społecznym. Wspólnoty religijne są bardziej trwałe niż świeckie, a wymagania, które stawia religia, bardziej wspomagają żywotność niż ją osłabiają. Badania potwierdzają tezę, że im więcej zobowiązań musi podjąć członek danej wspólnoty kościelnej, tym wspólnota dłużej istnieje.
Ludzie potrzebują więc bardziej wspólnot wymagających niż liberalnych. Może nie tyle potrzebują, ile są im bardziej wierni, ponieważ ponoszony przez nich koszt jest istotnym czynnikiem stymulującym wierność wobec wspólnoty. „Są wystarczająco zadowoleni z poczucia przynależności, aby nie kwestionować jej wartości”.
Taniec, endorfiny i wiara
Fakt ten przekłada się także na życie społeczne. Badania wykazują, że zarówno częstotliwość uczęszczania na nabożeństwa, jak i stopień osobistej religijności znacząco wpływają na to, w jakim stopniu ludzie angażują się w życie lokalnej społeczności, a także na poczucie zadowolenia z życia i liczbę bliskich przyjaciół. Co więcej, im częściej ktoś uczestniczył w nabożeństwach, tym bardziej czuł się związany z osobistą grupą przyjaciół, rodziną oraz wspólnotą, której był członkiem.
Okazuje się, że religia jest czynnikiem istotnym nie tylko w przypadku tworzenia większej społeczności (optymalna wspólnota religijna to 150 – maksimum 200 osób), ale także w budowaniu związków przyjaźni. Dunbar wyróżnia siedem filarów przyjaźni, którymi są: miejsce urodzenia, aktualna lokalizacja, pochodzenie etniczne, muzyka, poglądy polityczne, moralność i religia. Im więcej tych filarów współdzielimy, tym silniejsza będzie relacja między nami, i tym bardziej będziemy skłonni do zachowań altruistycznych.
Co ciekawe, badania pokazują, że moralność, poglądy polityczne, religia i muzyka (sic!) są filarami dużo ważniejszymi niż pochodzenie etniczne, miejsce urodzenia i aktualna lokalizacja. Aby być razem, musimy mieć podobne zainteresowania oraz sposoby spędzania wolnego czasu, czyli słuchać podobnej muzyki i chodzić na te same koncerty muzyczne (i tutaj pojawia się pytanie o muzykę w Kościele).
Dlaczego akurat muzyka ma tak duże znaczenie? Prawdopodobnie jest to powiązane z rolą, jaką muzyka i taniec odgrywają w produkcji endorfin, co wiąże się z poczuciem zadowolenia i promowaniem więzi społecznych. Okazuje się, że popularne sformułowanie mówiące o chemii między dwiema osobami w przypadku miłości ma swoje uzasadnienie także w przypadku religii.
Na marginesie warto dodać, że jednym z bodźców wywołujących wydzielanie endorfin jest śmiech. Zdaje się, że przeczuwali to już średniowieczni teologowie, którzy zalecali w okresie paschalnym kazania pobudzające do radości, mające wywołać risus paschalis – śmiech wielkanocny.
Badania wskazują na ścisły związek między wegetacją, liczbą języków i wielością religii. Im bliżej równika, gdzie okres wegetacyjny jest krótki, tym częstsze zbiory, więcej języków i religii.
Skoro już jesteśmy przy endorfinach, warto w tym kontekście wspomnieć o rytuale, któremu Dunbar poświęca osobny rozdział. Otóż okazuje się, że uczestnictwo w nabożeństwach religijnych i angażowanie się w rytuały z nimi związane także aktywuje endorfiny, a to wzmacnia poczucie więzi z innymi uczestnikami. Nikogo nie dziwi fakt, że rytuały służą poczuciu przynależności. Nie jest to jednak czymś danym raz na zawsze.
Bardzo interesująca jest koncepcja kosztownej sygnalizacji. Otóż im więcej poświęca się dla wspólnoty (pieniędzy, czasu, niedogodności), tym silniejsze jest pragnienie pozostania jej członkiem. Porzucenie wspólnoty następuje, gdy jej członek uświadomi sobie, iż koszty przewyższają korzyści w tak dużym stopniu, że dalsze w niej trwanie po prostu się nie opłaca. Ta reguła jest niezwykle ważna w życiu religijnym. I to ona w dużej mierze wyjaśnia procesy odchodzenia od wspólnoty religijnej: pozostanie w niej okazuje się zbyt kosztowne przy jednocześnie zbyt małych, nieoczywistych czy niezauważalnych korzyściach. Pytanie o to, co daje wiara i przynależność do Kościoła, jest wciąż kluczowe.
Ewolucja mózgu a rozwój religii
Najciekawszą część książki stanowią rozdziały, w których Dunbar analizuje fakt genezy religii z punktu widzenia ewolucji człowieka do gatunku homo sapiens. Autor wskazuje na związki między wielkością mózgu, obszarem, jaki zajmuje kora mózgowa człowieka, a zdolnością do tzw. mentalizacji, czyli zrozumienia intencji drugiej osoby („myślę, że przypuszczasz”, „myślę, że uważasz” itd.). Religia według badań pojawia się dopiero przy trzecim poziomie intencjonalności – „wierzę, że uważasz, że Bóg istnieje”. Przy czwartym poziomie staje się ona religią osobistą – „wierzę, że uważasz, że Bóg istnieje i zamierza nas ukarać”. Dopiero przy piątym mamy do czynienia z religią o charakterze wspólnotowym – „wierzę, że uważasz, że oboje wiemy, że Bóg istnieje i zamierza nas ukarać”.
Według Dunbara jedynie człowiek anatomicznie współczesny (homo sapiens) jest zdolny do osiągnięcia mentalizacji piątego rzędu, a więc do tworzenia religii, jest to bowiem ściśle związane z możliwościami językowymi człowieka. Można wierzyć dopiero wtedy, gdy da się o tym mówić. Na tej podstawie Dunbar stwierdza, że religia w rozpoznawalnej współczesnej formie mogła powstać około 200 000 lat temu, gdy nasz gatunek pojawił się po raz pierwszy.
Przejście od religii szamanistycznych do religii doktrynalnych dokonało się dużo później. Łączy się ono z koncepcją moralizing High Gods – bogów, którzy monitorują to, co ludzie robią i są źródłem religijnie uzasadnianych reguł moralnych. Otóż okazuje się, że pojawienie się religii doktrynalnych jest ściśle powiązane z przejściem do gospodarki pasterskiej lub rolnej, a więc do zorganizowanego życia wiejskiego. Dlaczego dokonało się to w rejonie obejmującym tzw. Róg Afryki oraz na terenie Bliskiego Wschodu?
Tutaj właśnie wkracza klimat i uwarunkowania przyrodnicze. Otóż badania wskazują na ścisły związek między wegetacją, liczbą języków i wielością religii. Im bliżej równika, gdzie okres wegetacyjny jest krótki, tym częstsze zbiory, więcej języków i religii. Zależność ta wynika z faktu samowystarczalności ekonomicznej, która nie skłania do kontaktów, handlu, wymiany, a w konsekwencji – nie prowadzi do powstawania jednolitych języków i wierzeń dla danego regionu. To religie doktrynalne pozwoliły wyjść z epoki plemiennej i stworzyć państwa, w których żyjemy do dzisiaj.
Jaka konkluzja wynika z tych niezwykle intrygujących wywodów łączących osiągnięcia psychologii, archeologii, socjologii, etnologii, paleohistorii i wielu jeszcze innych nauk? W ostatnim rozdziale Dunbar zauważa, że „kongregacje, kościoły i religie to bez wyjątku organizacje ludzi i podlegają tym samym demograficznym i psychologicznym ograniczeniom narzuconym przez społeczny mózg, co każda pozostała forma ludzkiej grupy społecznej”.
Innymi słowy, religia i wiara nie są jedynie faktami nadprzyrodzonymi, które poddają się regułom teologicznym. Są one także faktami społecznymi, które podlegają regułom demograficznym i innym. Nie znaczy to jednak, iż należy mówić o jakiejś zależności deterministycznej między religią a owymi zasadami. Nie, Dunbar mówi zawsze o tendencjach, inklinacjach, skłonnościach czy znaczących predyspozycjach. Dla przykładu, wielokrotnie wspomina, że kobiety mają naturalną większą predylekcję do przyjęcia postawy religijnej, co przecież nie znaczy, że wierzyć mogą tylko one. Mamy mnóstwo religijnych mężczyzn.
A poza tym pamiętajmy, że prócz uwarunkowań związanych z pracą naszego mózgu na kształt naszej wiary wpływają także nasze zdolności poznawcze, w tym wolna wola oraz – jako teolog przypomnę – działanie łaski. Przedstawione przez Dunbara badania wyjaśniają wiele, ale nie wyjaśniają wszystkiego, czego zresztą autor Religijnych ma świadomość, niejednokrotnie zauważając, że przyczyny jakiegoś procesu nie są znane. Poza tym autor mówi o tendencjach społecznych, a nie o jednostkowej biografii religijnej, ta bowiem może się wyłamać z wielu reguł.
Niekwestionowaną wartością tej książki jest uświadomienie czytelnikowi istnienia naturalnej strony wiary. Oczywiście czytelnik zorientowany neopozytywistycznie znajdzie tutaj potwierdzenie wszystkich tez o wyłącznie naturalnym pochodzeniu religii. Autor zresztą – jako scjentysta – świadomie pomija uwarunkowania nadprzyrodzone, wszak łaska nie jest kategorią psychologiczną. Nie wydaje mi się jednak, by intencją autora była pozytywistyczna krytyka religii. On jej nie krytykuje, on ją wyjaśnia za pomocą dostępnego mu instrumentarium. I ta wiedza jest bardzo cenna także dla potencjalnego czytelnika-teologa, który ma tendencję, by przypisywać wszystko czynnikom nadprzyrodzonym: łasce Boga, pokuszeniu szatańskiemu i grzechowi człowieka.
Ignorowanie czy niezrozumienie niektórych procesów może mieć bardzo negatywne konsekwencje dla prowadzonej działalności duszpasterskiej czy ewangelizacyjnej. Uważnemu teologowi czy duszpasterzowi książka ta powinna uświadomić, że decyzje podejmowane w perspektywie wiary nie są absolutnie autonomiczne. One są „uwikłane” w ludzką naturę, której nie wolno ignorować. Nieuwzględnienie tego czynnika może prowadzić do niejednej pastoralnej klęski.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2023