W „Barankach” to rodzice przygotowują dzieci do Pierwszej Komunii. Samą uroczystość cechuje prostota. Nie ma fotografa. Nie ma prezentów.
Maria Czerska (KAI): Czym są „Baranki”?
Aleksandra Sawicka: „Baranki” to przygotowanie do sakramentu pojednania i Eucharystii – w rodzinie. Zawsze bardzo to podkreślamy, że nie jest to tylko przygotowanie „do Komunii” ale właśnie do tych dwóch sakramentów. Wychodzimy z założenia, że to rodzice są najwłaściwszymi osobami powołanymi do tego, by przekazywać wiarę swoim dzieciom, niezależnie od tego, kim są, i na jakim sami są poziomie edukacji religijnej.
Okazuje się natomiast, że bardzo wiele rodzin po roku przygotowania, po roku pracy ze sobą i z dziećmi mówi, że po pierwsze przeżyło odnowienie małżeństwa, po drugie – bardzo wielkie odnowienie swojej wiary. Można by było więc w pewnym sensie powiedzieć, że w przygotowaniu „barankowym” dzieci są niejako „pretekstem” do tego, by całe rodziny mogły pogłębić i umocnić swoją wiarę.
W BETLEJEM
Skąd się wzięły „Baranki”?
– Razem z Marcinem, moim mężem, jesteśmy nauczycielami. Mamy siedmioro dzieci. Przenieśliśmy się z Warszawy w Beskid Żywiecki, gdzie prowadzimy kilka szkół podstawowych i liceów metodą Marii Montessori. Wspieramy też rodziców edukujących dzieci w domu. Przyjeżdżają do nas rodziny z całej Polski. Kilkanaście lat temu w Korbielowie w parafii dominikańskiej naszym proboszczem był o. Przemysław Ciesielski OP, którego znaliśmy jeszcze z Warszawy i który zaproponował nam wówczas, byśmy zrobili coś wspólnie dla rodzin. Tak powstało Duszpasterstwo w Betlejem.
Skupiamy się na dobru, jakim Pan Bóg każdego z nas obdarzył. Rodzice pomagają je dzieciom z siebie wydobyć. Dzieci nazywają talenty w rodzicach. Również małżonkowie wskazują je sobie nawzajem. Często potem opowiadają, że czegoś takiego nie doświadczyli nigdy wcześniej
Co niedzielę po Mszy św. rodzice mogli wypić kawę i porozmawiać z duszpasterzem o różnych sprawach. Ja w tym czasie zapraszałam dzieci – dzieci w bardzo różnym wieku – do salki, gdzie miały swój program. Zajęcia z dziećmi wymyślaliśmy w taki sposób, by były one jakby kontynuacją tego, co w danym momencie roku liturgicznego działo się na Mszy św. Powstało wtedy naprawdę bardzo wiele pomysłów na włączanie dzieci w życie Kościoła, na to, by mogły poczuć się częścią tego, co się w nim dzieje. Sianie ziarnek pszenicy symbolizujących nasze intencje, drogi krzyżowe, na których dzieci niosły namalowane przez siebie stacje, rodzinne pieczenie pierników na Boże Narodzenie.
Każdego roku wymyślaliśmy coś nowego. Duszpasterstwo było bardzo żywe. Ojciec Przemek założył w ramach tego duszpasterstwa szkółkę narciarską dla dzieci. Było ich bardzo wiele, włączali się instruktorzy. Pewnie nie byłoby „Baranków”, gdyby nie doświadczenie kilku lat w tym duszpasterstwie.
To doświadczenie w pewnym momencie zbiegło się z potrzebami rodzin z edukacji domowej, z którymi mieliśmy kontakt. Były to rodziny rozsiane po całej Polsce, których dzieci – z racji edukacji domowej – nie uczestniczyły w szkolnej katechezie. Nie bardzo więc było wiadomo, jak ma wyglądać ich przygotowanie do Komunii.
Stworzyliśmy razem z o. Przemkiem grupę rodzin, w której spotykaliśmy się w ramach kilkudniowych zjazdów kilka razy do roku. Już podczas pierwszego spotkania poczuliśmy, że tym razem musi to być inaczej niż w naszym Duszpasterstwie w Betlejem: nie osobno, ale rodzice razem z dziećmi. Wtedy odkryliśmy, że to rodzice powinni prowadzić swoje dzieci do wiary i do przyjęcia sakramentów, a my możemy ich jedynie wspierać i im towarzyszyć.
Potem się okazało, że są kolejni chętni, kolejne rodziny, którym nie potrafiliśmy odmówić. W pewnym momencie prowadziliśmy równolegle trzy grupy, daleko wychodzące poza edukację domową. Nie byliśmy w stanie już tego robić sami. Zaprosiliśmy do współpracy tych, którzy już przeszli taką drogę ze swoimi dziećmi. Zgłosiły się małżeństwa i w pierwszym roku udało nam się stworzyć 10 grup. Teraz po kilku latach mamy już ponad siedemdziesiąt grup „barankowych” w Polsce i jedną we Francji. Zabawne, że Francuzi nie tłumaczą nazwy, tylko mówią po polsku „Baranki”.
A skąd nazwa „Baranki”
– Od pieśni dominikańskiej „Oto są baranki młode”. Śpiewamy ją we wszystkich grupach na zakończenie uroczystości pierwszokomunijnej. Raz jedna mama dała nam zdjęcie dzieci w albach z podpisem „Baranki młode”. Chyba to nas zainspirowało.
SPOWIEDŹ, CZYLI W PERSPEKTYWIE DOBRA
Powiedzmy jeszcze trochę o założeniach całego programu.
– Poza tym, że w przygotowanie zaangażowana jest cała rodzina – również rodzeństwo a czasem także dziadkowie, bardzo charakterystycznym i niezwykle istotnym elementem, który nas wyróżnia jest przygotowanie do sakramentu pojednania w perspektywie dobra.
Najpierw skupiamy się na dobru, jakim Pan Bóg każdego z nas obdarzył, na talentach, na ogromie piękna. Rodzice pracują z dziećmi, pomagają im wydobyć jak najwięcej tego dobra zawartego w nich.
Potem razem szukają tego dobra w rodzinie. Dzieci pomagają nazwać talenty w rodzicach. Rodzice pracują sami ze sobą, ale również w małżeństwie. To są te niesamowite momenty, kiedy małżonkowie mówią sobie nawzajem, co dobrego w sobie nawzajem widzą, jakie dostrzegają talenty. Często opowiadają nam potem, że czegoś takiego nie doświadczyli nigdy wcześniej.
Ta praca w kierunku odkrywania dobra i Bożych darów w sobie i bliskich trwa w zasadzie przez cały czas. W pewnym momencie jednak zaczynamy się zastanawiać, również z dziećmi, nad tym, co ja z tym dobrem robię, jaka jest moja odpowiedź. To jest ten moment rachunku sumienia, który nie jest oparty na katalogu grzechów tylko zastanawianiu się, jak mogę dobro, które jest we mnie, rozwijać. Czy to robię? Czy tego dobra nie niszczę?
Taki rachunek sumienia proponujemy też rodzicom. Dla wielu jest to niesamowicie odkrywcze. W tym podejściu nie chodzi o to, że negujemy grzech! Grzech jest. Ale patrzymy na niego, jako na brak dobra, na zaniedbanie, naruszenie, niewykorzystanie tego daru, którym nas Pan Bóg obdarzył. Dla dzieci to nie jest abstrakcyjne. To są moje, bliskie, konkretne cechy, to jestem ja.
Co jeszcze jest istotne w „barankowym” przygotowaniu?
– Po pierwsze – wspólnota rodzin. Rodziny wzajemnie się niosą i umacniają w kryzysie, w trudności. To jest bardzo ważne, zwłaszcza gdy naszym codziennym doświadczeniem, również w „Barankach”, jest obecność rodzin niepełnych, rodzin, w których jedno z rodziców jest niewierzące, rodziców w związkach niesakramentalnych, rodziców poszukujących, którzy jednak chcą świadomie przygotowywać do sakramentu.
Po drugie – obecność kapłana. Bez tego nie ma „Baranków”. Każda grupa jest prowadzona przez kapłana i przez małżeństwa, które same przeszły „barankowe” przygotowanie z dzieckiem oraz uczestniczą w stałej formacji odpowiedzialnych. Ale to kapłan jest odpowiedzialny za całą stronę teologiczną. Powtarzamy małżeństwom: wy nie musicie być ekspertami, waszym zadaniem jest inicjować, towarzyszyć, wspierać.
Po trzecie – opieramy się na roku liturgicznym. Wypracowaliśmy to jeszcze, gdy wraz z o. Przemkiem przygotowywaliśmy pierwsze grupy w edukacji domowej i spotykaliśmy się z nimi kilka razy do roku. To rok liturgiczny wyznaczał rytm naszej pracy. Oparcie się na roku liturgicznym pozwala też rozpocząć przygotowanie w dowolnym momencie. „Barankowe” Komunie najczęściej są na wiosnę, ale przecież wcale nie musi tak być.
Po czwarte – opieramy się bezpośrednio na Piśmie Świętym, nie na historiach biblijnych czy czytankach dla dzieci. Nie boimy się. Dla dzieci Słowo Boże jest czymś dużo naturalniejszym, niż nam się wydaje. To my, rodzice, odbieramy Biblię często przez nasze „skrzywienia”. Tymczasem dzieci potrafią wiele przed nami odkryć.
Po piąte – odwołujemy się do obrazów i sztuki przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Oglądamy dzieła Fra Angelica, Piera della Francesca, freski, ikony. W niektórych grupach rodzice piszą ikony. Słuchamy chorałów gregoriańskich. Propagujemy też coś, co nazywamy rysunkiem z natury – jest to szkoła nie tyle rysowania, co patrzenia.
W pewnym sensie można powiedzieć, że w przygotowaniu „barankowym” dzieci są niejako „pretekstem” do tego, by całe rodziny mogły pogłębić i umocnić swoją wiarę
Korzystamy z tego m.in. podczas spotkania, które jest poświęcone Kościołowi. Rysowanie może być formą poznawania, ale też formą modlitwy, kontemplacji. Przez to m.in. pokazujemy, na jak wiele sposobów można się modlić.
Po szóste – „barankowa” uroczystość komunijna jest prosta. Dziecko jest w prostej albie, która zresztą po raz pierwszy nakładana jest po spowiedzi. Rodzice trzymają dziecko za ręce. Nie ma fotografa. Nie ma prezentów.
ŻEBY NIE PRZEGAPIĆ
Jak wyglądają spotkania „Baranków”?
– Grupa liczy zwykle kilka lub kilkanaście rodzin. Prowadzona jest z reguły przez dwa małżeństwa. Każdej grupie towarzyszy kapłan i każda przynależy do jakiejś parafii. Ponieważ w rodzinie może być kilkoro dzieci, na spotkaniu „barankowym” bywa i po pięćdziesiąt osób. Uczestnicy spotykają się w różnych miejscach – najczęściej przy parafiach czy klasztorach. Niektórzy, jeśli mają możliwość, udostępniają na takie spotkania własne domy. Niewielka część grup organizuje spotkania wyjazdowe.
Niezależnie od tego wyjazd jest zawsze w programie. Naszym założeniem jest to, że wszystko zaczyna się od wspólnego weekendowego wyjazdu – w ten sposób zawiązuje się wspólnota. Bardzo często grupa „barankowa” organizuje też wspólny wyjazd na zakończenie przygotowania. W trakcie roku uczestnicy spotykają się mniej więcej co miesiąc, np. w jakąś sobotę, gdyż spotkanie jest zwykle całodniowe.
Oczywiście jest to duże wyzwanie organizacyjne dla rodzin i wymaga zaangażowania. W przypadku grup, które spotykają się wyjazdowo, np. grup z edukacji domowej, które przyjeżdżały do nas, wymagało to od rodziców wzięcia w sumie 2 tygodni urlopu.
Jak zająć dzieci (i rodziców!) podczas całodniowego spotkania. Co się wtedy dzieje?
– Każde spotkanie ma swój temat, w nawiązaniu do roku liturgicznego. Spotkania dialogowe są przeplatane warsztatami. Ciągle zmieniamy miejsce. Idziemy do kościoła, rysujemy z natury, lepimy z gliny. Mamy Mszę św., adorację. Podczas warsztatów też jest dialog, choć czasem specjalnie tworzymy przestrzeń ciszy lub przestrzeń, w której pracując możemy posłuchać pięknej muzyki.
Podczas spotkań dialogowych wszyscy siedzimy na podłodze – i rodzice i dzieci. To nam bardzo pomaga pracować razem i poczuć, że jesteśmy za to wydarzenie współodpowiedzialni. Ksiądz czy małżeństwo prowadzą spotkanie, ale to nie znaczy, że oni są aktorami a reszta widzami.
I tu chcę podkreślić niesamowitą socjotechniczną rolę siedzenia na podłodze. Jeśli ktoś chce pracować z rodzinami – warto pamiętać, że będzie to bardzo trudne, gdy dzieci usiądą na podłodze a rodzice w koło na krzesłach. Wtedy bardzo często pozostaną obserwatorami. Podobnie na zebraniach z rodzicami – zupełnie inaczej się rozmawia, gdy wszyscy razem usiądą dookoła stołu…
Podczas naszych spotkań na podłodze włączają się wszyscy – zarówno starsze rodzeństwo, które już ma swoje doświadczenia i jest wsparciem dla prowadzących, jak i młodsze rodzeństwo, które często zaczyna jako „dodatek” a kończy w ten sposób, że … idzie razem ze starszym bratem czy siostrą do Komunii. Okazuje się, że dzieci w wieku pięciu czy szesciu lat są niesłychanie wrażliwe na sferę duchową i bardzo jest ważne, by tego nie przespać. Bywa, że gdy zaczekamy do 3 klasy – będziemy się wszyscy skupiać na sukienkach i prezentach.
Jeśli odpowiemy na wrażliwość małego dziecka, jeśli jeszcze dodatkowo rodzina nam pomoże, jeśli zrozumie, że są 354 dni na dawanie prezentów, a ten jeden warto przeżyć bez nich, to jest bardzo duża szansa, że dziecko w swojej prostocie przeżyje Pierwszą Komunię duchowo, a my razem z nim. Bardzo często w grupach „barankowych” dzieci pięcio- czy sześcioletnie dołączają do Pierwszej Komunii.
Warto przy okazji dodać, że praca z rodzicami i dziećmi to mniej więcej połowa czasu spędzanego na spotkaniach.
A co z drugą połową?
– Pewną jej część stanowi wspólna modlitwa, natomiast reszta przeznaczona jest na pracę z samymi rodzicami, podczas, gdy dzieci są zajęte w inny sposób. Na spotkaniach wyjazdowych można znaleźć ten czas, gdy dzieci już śpią. Gdy rodziny przyjeżdżały do nas, ja organizowałam zajęcia dla dzieci, po to, by znalazł się czas i przestrzeń do pracy z rodzicami.
Dzieci w wieku pięciu czy sześciu lat są niesłychanie wrażliwe na sferę duchową. Bywa, że gdy zaczekamy do trzeciej klasy – będziemy się wszyscy skupiać na sukienkach i prezentach
By zyskać ten czas i tę przestrzeń, grupy proszą do pomocy studentów, starsze rodzeństwo czy małżeństwo wspomagające. Praca z rodzicami jest niezwykle istotna. To poprzez rodziców przecież wiara ma być przekazywana dzieciom. Bardzo ważne jest, by stworzyć przestrzeń, w której mogą być sami, zbliżyć się, porozmawiać ze sobą, z kapłanem o spowiedzi, o Komunii, o małżeństwie. Całe jedno spotkanie jest zresztą np. poświęcone odnowieniu sakramentu małżeństwa.
Czy w ramach programu jest też czas na indywidualne spotkania rodziców z kapłanem?
– Tak. Często mówimy na naszych spotkaniach dla odpowiedzialnych, że czas na indywidualną rozmowę jest bezcenny. Różnie natomiast bywa z tym w różnych grupach. Kapłani bywają tak zajęci, że czasem mimo najlepszej woli nie są w stanie towarzyszyć grupie przez cały czas spotkania. Gdy kapłan jest, rozmów indywidualnych jest dużo i dążymy do tego, by było ich jak najwięcej.
Jest to istotne, zwłaszcza gdy pojawia się niepewność, co do dojrzałości dziecka. Bywają takie sytuacje, bo niektóre dzieci potrzebują, żeby przygotowanie trwało dłużej. Decyzję w tej sprawie podejmuje kapłan z rodzicami. Ważne, żeby to podkreślić – dziecko nie „odpada” z przygotowania, cały czas w nim jest. Całość po prostu dłużej trwa. Bywa, że naszym zdaniem dziecko jest gotowe, ale to rodzice potrzebują, by to trwało dłużej. I proszą o kolejny rok.
Czy program, który realizujecie w „Barankach” jest stały, czy to się wciąż zmienia i rozwija?
– „Baranki” rozwijają się bardzo dynamicznie i to jest ogromny dar. Kiedy prowadziliśmy je tylko z o. Przemkiem, było to dla nas takie własne, takie nasze, i wydawało się, że będzie nam bardzo trudno to przekazać innym Teraz jest dla nas największym szczęściem patrzeć, jak inni biorą „Baranki” w swoje ręce.
W pewnym sensie każda grupa jest autorska, uczestnicy i prowadzący wnoszą w nią siebie i swoje pomysły. Mamy ich całe kopalnie, np. na „barankowym” Facebooku czy zamkniętej grupie „Barankowe inspiracje”. Rodziny włączają się w to w nieprawdopodobny sposób.
Mamy kilka pomysłów, które naszym zdaniem są po prostu trafione, działają i ludzie w to głęboko wchodzą. Przykładem może być linia darów w ramach przygotowania do sakramentu pokuty, zamysł koła liturgicznego, wokół którego wszyscy siadają, Msza św. kocykowa – to taka nasza pomoc, dzięki której dzieci poznają kolejne części liturgii, przesiadając się coraz bliżej środka zgromadzenia itp.
Oprócz tego jednak staramy się bardzo mocno pilnować podstawowych założeń formacyjnych „Baranków”, założeń, o których mówiłam wcześniej. Chcemy być bardzo uczciwi wobec uczestników spotkań. Chodzi nam o to, by ludzie, którzy zapisują się do „Baranków” wiedzieli, czego mogą oczekiwać.
Szczególnie dotyczy to sakramentu pokuty, ale nie tylko. Jeśli jakaś grupa woli rachunek sumienia z książeczki i spowiedź w konfesjonale albo Komunię św. z fotografem – to przecież tak może być. Tylko nie powinniśmy takiej grupy nazywać grupą „Baranków” i włączać do naszej struktury.
JEDNAK TRZEBA CHCIEĆ
Jak wygląda ta struktura?
– W Polsce podzieliliśmy się na jedenaście regionów. Każdy region koordynowany jest przez jedno małżeństwo. Problemy w grupach rozwiązywane są najpierw na poziomie regionalnym. Wszyscy koordynatorzy regionalni trzy lub cztery razy w roku mają spotkania, które prowadzimy my z o. Przemkiem.
Zastanawiamy się tam razem nad sprawami, które dotyczą wszystkich, i które trzeba rozwiązać systemowo. Mamy też radę programową, do której oprócz nas z o. Przemkiem należy s. Beata Zawiślak, urszulanka, oraz trzy małżeństwa. Siostra Beata w tym roku z ramienia naszej fundacji prowadzi biuro „Baranków”. Zainteresowanie jest tak duże, że brakuje czasu, by odpisywać na maile.
Kto może prowadzić grupę „Baranków”?
– Może to być małżeństwo, które jak wspominałam, samo przeszło przez barankowe przygotowanie, a następnie uczestniczy w stałej formacji. Elementem tej formacji jest weekend formacyjny. W tym roku można już go odbyć w czterech miejscach w Polsce – u nas w Koszarawie, w Gdańsku, w Kluczborku oraz w okolicach Warszawy. Jeśli jakieś małżeństwo nie uczestniczy w formacji, może wspierać grupę, pomagać, ale nie bezpośrednio prowadzić.
A dla kogo jest samo przygotowanie? Podkreśla Pani znaczenie zaangażowania uczestników. Czy to jest tylko dla tych, którzy sami chcą, czy też można w jakimś sensie „zarazić” tą ideą osoby, które początkowo nie były bardzo zainteresowane?
– Rodziny muszą jednak chcieć. Mogą się zdarzyć ludzie poszukujący, czasem z pogranicza Kościoła, czasem tacy, których ktoś zaprosił i przypadkiem odnaleźli tę przestrzeń – ale muszą chcieć.
Opieramy się na Piśmie Świętym, nie na historiach biblijnych czy czytankach dla dzieci. Nie boimy się. Dla dzieci Słowo Boże jest czymś dużo naturalniejszym, niż nam się wydaje
Mamy doświadczenie, gdy proponowaliśmy grupę barankową w ramach szkoły. Jest to bardzo trudne do przeprowadzenia. „Baranki” nie mogą być w żaden sposób narzucone. To nie zadziała, gdy nie ma w nas jako rodzicach świadomej decyzji o podjęciu dużego wysiłku.
W trakcie tego przygotowania w szkole zdarzało się, że na wieczornych spotkaniach rodziców brakło części osób, bo np. niektórzy nie mieli z kim zostawić dzieci. Inni – którzy bardzo chcieli – potrafili w tej samej sytuacji przyjechać z drugiego końca Polski, z dziećmi i jeszcze „zmarnować” swój urlop. Motywacja jest kluczem.
Zatem „Baranki” nie są raczej pomysłem na standardowe przygotowanie do Komunii w zwykłej polskiej parafii?
– Wydaje nam się, że „Baranki” byłyby bardzo dobre jako alternatywa w parafii – gdyby obok „zwykłego” przygotowania można było zaproponować również „barankowe”. Skądinąd uważamy z o. Przemkiem, że „Baranki” to genialny pomysł na duszpasterstwo rodzin.
Jeśli ksiądz nie ma pomysłu, np. na to, jak przyciągnąć rodziny do Kościoła, to może to bez wątpienia zrobić zakładając grupę „barankową”. Rodziny są zmotywowane do uczestnictwa, choćby z uwagi na zbliżającą się uroczystość. Jednocześnie zawiązuje się niesamowita wspólnota. Wiele osób mówi o „Barankach”: odkryłem to jako moje miejsce w Kościele.
Natomiast bardzo trudno to wprowadzić jako jakąś obowiązującą formę, do której wszyscy byliby zmuszeni. Element woli, własnego wyboru jest tu bardzo istotny.
Być może jeszcze nieco inaczej wygląda to z perspektywy duszpasterzy. Mieliśmy taką sytuację, że jednego księdza prowadzącego grupę „Baranków” musiał z konieczności zastąpić proboszcz. Był w pewnym sensie zmuszony do tego przez sytuację, ale poznając „Baranki” tak się nimi zachwycił, że zaczął wprowadzać różne „barankowe” elementy w całej parafii.
Co dalej z „Barankami”? Jakie są Wasze plany i perspektywy na przyszłość?
– Naszym marzeniem jest przygotowywanie coraz większej liczby kapłanów, którzy chcieliby i mogli prowadzić barankowe grupy. Bardzo nam też zależy, żeby rozwinęły się spowiedzi „barankowe” tak, by również po zakończeniu przygotowania rodziny miały możliwość przeżywania sakramentu pojednania w takiej formule, jaką akcentujemy w „Barankach”.
„Baranki” nie mogą być w żaden sposób narzucone. To nie zadziała, gdy nie ma w nas jako rodzicach świadomej decyzji o podjęciu dużego wysiłku
W tych miejscach, gdzie to już się dzieje, kapłani organizują spowiedź rodzinną, która jest wielkim radosnym wydarzeniem i wiąże się dodatkowo ze świętowaniem – np. lodami lub kolacją. Pracujemy jeszcze nad tym.
Cały czas zastanawiamy się też nad tym, co po „Barankach”. Rodziny bardzo o to pytają, bo bardzo chcą pozostać dalej w kręgu tej formacji. Mamy już pierwsze próby, np. w Katowicach. Działa tam bardzo prężna grupa, która nazywa się „Przyjaciele Baranka”.
Z pewnością jest potrzeba jakiejś formacji po Pierwszej Komunii św. Pomiędzy przygotowaniem do tego sakramentu i przygotowaniem do sakramentu bierzmowania mamy pewną lukę. Zastanawiamy się również nad przygotowaniem właśnie do sakramentu bierzmowania.
W ostatnim czasie miałam spotkanie z kapłanami i małżeństwami, którzy poprowadzą weekendy formacyjne w kilku miejscach w Polsce. To wielka radość. Mieliśmy tez objazd po regionach. Byliśmy m.in. na Pomorzu, na Mazowszu, w Krakowie, we Wrocławiu. Pracowaliśmy warsztatowo z prowadzącymi, spotkaliśmy się z rodzinami, z kapłanami. Było to wspaniałe doświadczenie. Zobaczyliśmy, ilu to już jest ludzi!
Aleksandra Sawicka – współzałożycielka „Baranków”, mama siedmiorga dzieci oraz nauczycielka i propagatorka metody Montessori.
Rozmowa ukazała się w serwisie Katolickiej Agencji Informacyjnej
Przeczytaj też: Mówimy dzieciom jak mają się czuć, uczyć, ubierać. Robimy to samo wobec dorosłych?
Miejmy nadzieję,że za dwadzieścia lat wspomnienia baranków o tym ruchu będą równie miłe jak ten artykuł.