Twórczość Majewskiego przenika metafizyczna tęsknota. Ale duchowość, rozproszona w jego dziełach, nie jest ukierunkowana, raczej poszukująca.
„Jak każdy artysta – mówi Andrzej Hermanowicz, brat Lecha Majewskiego – jest mocno skoncentrowany na sobie; cała jego twórczość wyrasta z autobiografii. Chociaż w przypadku «Rycerza» trudniej byłoby się jej dopatrzeć. Ale… może to on sam jest tym Rycerzem, który szuka złotej harfy. Może próbuje znaleźć, co jest tak trudno osiągalne?”.
Bea/Claudia jest historykiem sztuki, studiuje symbolikę malarstwa Hieronima Boscha. Inżynier okrętowy, Luis/Chris, bada fenomen asymetrycznej konstrukcji gondoli. Każde z alchemicznych kochanków reprezentuje jakiś aspekt autora.
Podczas jednej z moich rozmów z reżyserem podzieliłam się z nim spostrzeżeniem na temat bohaterów „Ogrodu”: „Każdy z nich jest po trosze Lechem Majewskim; oni oboje się w panu dopełniają”. Odpowiedział wtedy: „To raczej ja dopełniam się w nich. Również każda postać «Angelusa», w pewnym sensie, jest mną. Chyba niedobrze, że u mnie wszystko opiera się na autoanalizie. Ale ostatecznie to jest jedyne laboratorium, w którym mogę pracować”.
Rycerz jest samotny – bo jak dowiadujemy się z filmu: „tylko samotny może wedrzeć się na górę” – i bezdomny. Zasadą jego istnienia, podobnie jak Odyseusza, jest wędrówka. Chris – bohater „Ogrodu” – filmuje kochankę i pieczołowicie kolekcjonuje ślady po zmarłej, na swój szczególny sposób przeżywając żałobę. Alchemicy kręgu janowskiego rozwijają w malarstwie boski pierwiastek piękna, dążąc do bezpośredniego kontaktu z Wszechbytem; Basquiat, Wojaczek, Poeta ze „Szklanych ust”… Każda z postaci odpowiada którejś z podosobowości samego autora. W jego upodobaniu do twórców odrzuconych przez społeczeństwo i buntowników wyczuwalny jest cień autoidentyfikacji. A może identyfikacji z własnym cieniem?
W upodobaniu Majewskiego do twórców odrzuconych przez społeczeństwo i buntowników wyczuwalny jest cień autoidentyfikacji. A może identyfikacji z własnym cieniem?
Amerykański malarz i polski poeta – obaj reprezentują ekstremalny wariant losu artysty. „Jasną” wersją tego losu jest droga, którą wybrał Lech Majewski. Wyznał kiedyś: „pociągała mnie ich straceńcza odwaga, której ja nie mam”. Mówiąc więc Jungiem – utożsamienie możliwe jest jedynie w obszarze archetypu, przez integrację cienia. To, co u Basquiata i Wojaczka było instynktem śmierci, bezładem, ciążeniem ku rozpadowi, u Majewskiego jest twórczą energią, samodyscypliną, harmonią[1].
„Artysta – mówi Dorota Lis – w takim sensie, jaki pokutuje w potocznych wyobrażeniach, to zmarły z przedawkowania Kurt Cobain, Basquiat czy Wojaczek. Lech, na szczęście, ma silną potrzebę urealniania – dusza artysty spotyka się u niego z męską odwagą. Wbrew wszelkim przeciwnościom potrafi zmierzyć się z rzeczywistością i skutecznie dążyć do celu”.
Najbardziej oczywistą ze strategii naznaczania sobą własnej sztuki jest ta, która wynika z transmisji zasobów wiedzy o zaskakująco szerokim spectrum. Fascynujące, w jaki sposób te pasje – pozornie od sztuki odległe – stanowią dla niej pożywkę. „Mam satysfakcję – mówi Lech Majewski – bo w usta swego bohatera w «Hipnotyzerze», który został wydany w 2001 r., włożyłem pewne prowokacyjne teorie, m.in. napisałem w formie fikcji, że Pluton nie może być planetą, co koledzy astrofizycy, nazwali «fatamorganą naukową». I oto pięć lat po publikacji książki Międzynarodowe Stowarzyszenie Astrofizyków uznało oficjalnie, że Pluton planetą nie jest! Podobnie prowokacyjną tezą jest uznanie Merkurego za, wyrwany kataklizmem ze swej orbity, księżyc Wenus”.
Kontakt z twórczością Lecha Majewskiego nie pozostawia wątpliwości, że jest ona przeniknięta metafizyczną tęsknotą. Antropologiczna koncepcja człowieka zakłada, w jego ujęciu, niezbędność duchowego wymiaru. Ale próba zrekonstruowania spójnego systemu z rozsianych w jego utworach znaków, byłaby niełatwa. Wymyka się etykietom – w jego pracach rozpoznać można m.in. wątki panteistyczne, alchemiczne, hermetyczne, mistycyzm ducha materii, myśl pitagorejską. Ta duchowość, rozproszona w jego dziele, nie jest ukierunkowana, raczej poszukująca. Ma posmak gnostyckiej herezji.
Z drugiej strony artysta dokonuje sakralizacji potoczności. I nasyca swoje prace ikonografią chrystologiczną, choć nie w funkcji prostych cytatów. Zwykle ikonografia ta zostaje przetworzona, jednak w tych zabiegach nie ma łatwej, powierzchownej prowokacji.
Według Josepha Dana – profesora Harvardu – Majewskiego demaskują tytuły jego wierszy, filmów i książek: „Zwiastowanie”, „Ewangelia wg Harry’ego”, „Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot Cudownej”, „Autobus na Golgotę”, „Św. Sebastian”, „Młyn i krzyż”. Tytuł drugiego młodzieńczego tomiku wierszy z 1979 roku – „Poszukiwanie raju” – jest jednocześnie stałym tematem twórcy.
„Josi – opowiada Lech Majewski – czyli Joseph Dan, jest historykiem mistycyzmu żydowskiego. Idąc na kolację do Greenwich Village, rozmawiamy o wierze-niewierze, o wierze niewiarą. Przyjrzał się moim filmom i wierszom i stwierdza, że jestem mistykiem, który utracił wiarę i próbuje ją odnaleźć w tematach apokryficznych. «Mistycyzm jest siłą negacji – oznajmia – niewiarą w zmysły i słowa». A kino? Przecież to zmysły i słowa”[2].
Fragment książki „Lech Majewski”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2010
Przeczytaj też: „Brigitte Bardot cudowna”. Doceńmy wreszcie wizjonera
[1] Zwraca na to uwagę Maria Kornatowska w recenzji z „Wojaczka”: „Rimbaud z PRL-u”, „Nowy Dziennik” (dod. „Przegląd Polski”), 16 marca 2001.
[2] Lech Majewski, „Oficjalne centrum świata”, Warszawa 1998, s. 75.