To nie jest tylko film o tańcu, wakacyjnym romansie i dojrzewaniu. Zastanawialiście się, ile tematów tabu przełamali jego bohaterowie? Pierwszy odcinek cyklu „Urlopy w kinie”.
„Max, nasza Baby odmieni świat” (Max, our Baby’s gonna change the world)
Dr. Houseman
W oparach szybko wirującego seksu dokonała się niejedna (i nie lada!) obyczajowa rewolucja. Tak też było w przypadku jednego z bardziej popularnych filmów w historii współczesnego kina – „Dirty Dancing” Emile’a Ardolino (1987). Ale ile tematów tabu – żwawym, tanecznym krokiem – przełamali tak naprawdę jego bohaterowie?
Półnagi Patrick Swayze nie zdominował wyobraźni mojego pokolenia, ale to chyba drugi bądź trzeci mężczyzna, którego obnażony tors widziałam na szklanym ekranie. Pierwszym był grany przez Kima Rossi Stuarta książę Romualdo z baśniowej serii o włoskim odpowiedniku Mulan, „Fantaghirò”. Johnny Castle w „Dirty Dancing” co prawda nie jeździł na białym koniu i – mimo charakterystycznego nazwiska – wcale nie posiadał zamku, ale dla mnie i tak miał coś z księcia. Ostatecznie to jego powrót na wielki bal wieńczący sezon wakacyjny w Catskills przywraca radość, blask, a co najważniejsze – szeroki uśmiech na uroczej twarzy Frances „Baby” Houseman (Jennifer Grey). Bo przecież „nikt nie będzie sadzał Baby w kącie”.
Odrzucenie i kobieca wytrwałość
Jak na prawdziwie kultowy film przystało, „Dirty Dancing” żyje po latach i ma się świetnie. Żyje przede wszystkim w powielanych po wielokroć sekwencjach, cytatach, muzycznych hitach. Nie ma światowej popkultury bez tego wakacyjnego romansu, zmysłowych obrotów i tanecznych figur, bez słynnego wyskoku Jennifer Grey, którą łapie w powietrzu silny Swayze. Nie ma też światowej popkultury bez takich piosenek jak „Hungry Eyes”, „She’s like the Wind” czy „(I’ve Had) The Time of My Life”.
Uwierzycie, że żadna wytwórnia nie chciała swojego czasu zainwestować w ten projekt? Że nikt nie wierzył w potencjał opartego na wspomnieniach własnych (wakacji i wygibasów) scenariusza Eleanor Bergstein?
Jak wspomina Bergstein: „Nie mogę chyba tego jaśniej wyłożyć: wszyscy, ale to absolutnie wszyscy myśleli, że «Dirty Dancing» to tylko gówniana opowiastka dla nastolatków. Nikt nie chciał tego filmu zrobić. Nikt. Wysyłałam scenariusz do wytwórni razem z kasetą ze ścieżką dźwiękową, którą specjalnie przygotowałam z moich ulubionych hitów z lat 60. Dyrektorzy tych studiów dzwonili do mnie z tekstem: «Hej Eleonor, nie zamierzamy kręcić tego filmu, ale czy mogłabyś nam przesłać kolejną kasetę?»”.
Nie od razu byłam świadoma faktu, jak dużo kobiecej wytrwałości stoi w ogóle za powstaniem filmu Emile’a Ardolino, nie mówiąc już o jego światowym sukcesie. Obok nazwiska Bergstein, z pewnością należałoby wspomnieć o producentce Lindzie Gottlieb.
Relacja z samą sobą
W ogóle nie byłam od razu świadoma wszystkiego, jeśli chodzi o „Dirty Dancing”. To nie jest tylko film o tańcu, wakacyjnym romansie, dojrzewaniu Baby. Dopiero jako nastolatka zrozumiałam, jak bardzo istotny dla wydźwięku fabuły jest wątek nielegalnej aborcji i w jak ogromnym niebezpieczeństwie była Penny (Cynthia Rhodes), podejmując tę decyzję (w filmie pada przecież wprost stwierdzenie, że dziewczyna trafiła na jakiegoś „rzeźnika”, a nie lekarza). Wiadomość o nieplanowanej ciąży jest właściwie katalizatorem całej akcji, spoiwem, które prowadzi do późniejszego zbliżenia się protagonistów.
Mało tego: dopiero jako młoda kobieta zwróciłam uwagę na fakt, że do wybuchu seksualnej namiętności między Frances a Johnnym dochodzi tej samej nocy, po tym jak Penny miała aborcję, a ojciec Baby zmuszony był interweniować, by ratować zdrowie zranionej dziewczyny. Trzeba pamiętać, że choć fabuła filmu została osadzona na początku lat 60. („jeszcze przed zabójstwem Kennedy’ego, przed Beatlesami”), nie sposób nie odnosić tematu aborcji do ówczesnej (jakże konserwatywnej) rzeczywistości Ameryki czasu premiery.
O tym, jak bardzo scenariusz Bergestein jest przemyślany i dobrze skalibrowany, świadczy chociażby następująca scena z początku „Dirty Dancing”. W momencie, gdy członkowie rodziny Housemanów przyjeżdżają do resortu w Borscht Belt, od razu zostają zachęceni przez właściciela obiektu do udziału w zajęciach tanecznych. Zajęcia te prowadzi właśnie Penny. Dziewczyna namawia do licznych obrotów, uśmiechów i beztroskiej zabawy, a w pewnej chwili mówi wręcz: „Gdy powiem stop, znajdziecie mężczyznę swoich marzeń”. Co się dzieje? Kiedy nasza Baby już ma się połączyć z idealizowanym przez siebie, ukochanym tatą (Jerry Orbach), wcina się między nich instruktorka, która „odbija” dr. Housemanna córce.
Z jednej strony jest to klasyczna komediowa wstawka, która podbija ową „pechowość” i „niedopasowanie” głównej bohaterki (Baby na początku filmu naprawdę ma kłopoty z koordynacją ruchową i najprostszymi krokami). Z drugiej zaś – właśnie ta scena staje się prefiguracją późniejszego konfliktu między ojcem a córką.
To, co przydarzy się Penny, i to jak Baby zdecyduje się zareagować w tej sytuacji, otworzy nowy rozdział nie tylko w – dotychczas niezwykle poukładanych – relacjach rodzinnych „dziewczyny z dobrego domu”, ale też w relacjach jej samej ze sobą.
Ze świata idei do świata fizycznego
„Nienawidzę, kiedy ludzie opisują Baby jako brzydkie kaczątko, ponieważ Jennifer [Grey] jest oczywiście piękna. Nie mogę też znieść, kiedy ludzie porównują «Dirty Dancing» do opowieści o Kopciuszku, ponieważ wszystko, co Kopciuszek kiedykolwiek zrobił, to siedzenie na tyłku!” – wyznaje z humorem Bergstein. Nie ma wątpliwości, że bardziej niż o „siedzeniu na tyłku”, film Emile’a Ardolino jest przede wszystkim opowieścią o tym, jak tym tyłkiem zmysłowo poruszać.
Ale jest też historią o letniej fascynacji młodej dziewczyny (takiej trochę pensjonarki), której serce zaczyna drżeć na widok przystojnego, starszego chłopaka. Zanim Baby i Johnny zamienią choć parę słów, bohaterka już kilka razy zdąży się dokładnie przyjrzeć muskulaturze zdolnego tancerza. Baby wpatruje się w Johnny’ego tymi słynnymi „głodnymi oczami”, a grany przez Patricka Swayze’go bohater jest „chodzącym spektaklem”.
„Cały film został opowiedziany z perspektywy kobiecego spojrzenia (female gaze). To był mój cel: zrealizować opowieść o młodej kobiecie, która ze świata czystych idei przenosi się do świata fizycznego, seksualnego” – mówi scenarzystka. (Czy zwróciliście uwagę, że pierwsze słowa, jakie przejęta Baby wypowiada w towarzystwie Johnny’ego, to: „Przyniosłam arbuza”? Odnoszę wrażenie, że „Dirty Dancing” zainspirowało wygłodzoną erotycznie wyobraźnię Tsai Ming-lianga, twórcy „Kapryśnej chmury” [2005]).
Baby ma zaraz pójść na studia, wstąpić do agencji Korpusu Pokoju, przynieść cześć i chwałę swojej familii, przede wszystkim jej nestorowi. Baby ma uratować świat, świat wielkich idei. I ostatecznie Baby rzeczywiście ratuje świat; świat jednostki, rzeczywistość dziewczyny w potrzebie. Nie tylko świat Penny, ale także swój, stawia przecież czoła własnym fantazjom i urealnia swoje doświadczenie o świecie, ojcu, mężczyznach, prawdzie, pożądaniu, cielesności czy sprawiedliwości.
Nie wiem, ile jeszcze wakacji przetańczyli ze sobą Baby i Johnny. Wiem jednak, że Frances była po tym lecie zdecydowanie lepiej przygotowana do wszystkich późniejszych traum i skandali, jakie wkrótce najechać miały pejzaż społeczno-polityczny jej kraju.
To pierwszy odcinek cyklu Diany Dąbrowskiej i Damiana Jankowskiego „Urlopy w kinie”. Następny za dwa tygodnie
Przeczytaj też: Penélope Cruz gotowa na wszystko. Silniejsza, żywsza, sprawcza
Obawiam się, że to rzeczywiście nie jest „gówniana opowiastka”. Gdy pierwszy raz oglądałam ten film (w czasach kiedy wchodził na polskie ekrany) odebrałam go jako właśnie letni romans, muzyka i taniec – prawie wszystko się da sprzedać szerokiej publiczności jak się do tego dorzuci słońce i wakacje. Parę lat temu wróciłam do niego i zdębiałam po prostu. Główna oś filmu- aborcja- potraktowana jako problem po którym jedynie nie od razu można tańczyć! No ale jedna wizyta „nestora”, jakieś tabletki może uśmierzające ból, kiecka i bawimy (się) dalej. Nie jest aktywistą pro life i nie zbieram podpisów po kościołach, żeby było jasne ale przekaz takich filmów jest naprawdę niebezpieczny dla młodych. Baby pozostaje baby (fakt przespania się z facetem nie załatwia dojrzałości w życiu), gorzej, że wokół niej są równie niedojrzali młodzieniaszkowie i dorośli, na których oprzeć się jednak nie da.
„Dziewczyna w potrzebie”- bez wątpienia, ale jak jej udzielono pomocy. Ech, na łamach Więzi taka recenzja? Czyta to ktoś przed puszczeniem w świat?
nie jestem aktywista… miało być
Autorka recenzji radośnie, bez śladu refleksji przyjmuje punkt widzenia twórców filmu, według których aborcja jest co najwyżej problemem dla matki, a dziecko kompletnie znika z horyzontu. Tymczasem aborcja matkę wystawić może na niebezpieczeństwo, natomiast dla dziecka oznacza pewna śmierć. Nie ma aborcji bezpiecznej – każda jest mordercza. Piszę te oczywistości, bo autorka w ogóle nie przyjmuje tego do wiadomości, co gorsza- ten punkt widzenia najwyraźniej co najmniej nie przeszkadza „Więzi”. Ewolucja „W” postępuje – ostatnio, jeśli ten temat w ogóle się pojawiał, to jako, owszem, zło, ale bez przesady. Teraz mamy tekst przyjmujący milcząco, że nic w tym złego, byle tylko było bezpiecznie dla matki. Aborcja jako środek rozwiązywania problemów – a że kosztem zabicia dziecka? Tego autorka nie widzi, a „Więź” uznaje ten tekst za możliwy do publikacji bez komentarza – w odróżnieniu od mojego, komentującego proaborcyjne demonstracje, który musiał zostać opublikowany z polemiką. Widać, która perspektywa jest bliższa obecnej „W”. To poważna sprawa.
Panie Tomaszu,
tekst ten jest szkicem o dziele kultury, a nie deklaracją światopoglądową. Tym bardziej nie jest i nie może być deklaracją światopoglądową redakcji. Inna sprawa, że w dziełach zachodniej popkultury faktycznie pokazuje się perspektywę matki częściej niż perspektywę dziecka. Dlaczego tak się dzieje? To wymagałoby długiego tekstu analitycznego. Może warto podjąć się jego napisania? Pozdrawiam