rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Penélope Cruz gotowa na wszystko. Silniejsza, żywsza, sprawcza

Penélope Cruz w filmie „Bezmiar”, reż. Emanuele Crialese, Włochy 2022. Fot. Materiały prasowe

Ileż kobiet zagranych przez Penélope Cruz tworzy pozory idealnego życia, fasadę pełną powabnego uśmiechu, a w głębi duszy skrywa niejedną traumę, ranę czy skazę.

Tak naprawdę nie pamiętam naszego pierwszego spotkania. Nie pamiętam też w jakim języku do mnie pierwszy raz przemówiła. W jakiej postaci się objawiła. Być może jako Pelagia, urocza Greczynka o niewinnym spojrzeniu, której przyszło żyć i zakochać się w czasie II wojny światowej we włoskim oficerze o wdzięcznym nazwisku Corelli (Nicolas Cage). A może to była Sofia, tajemnicza hiszpańska piękność, której pojawienie się w życiu bogacza i narcyza Davida Amesa (Tom Cruise) zwiastowała zawirowania i kłopoty.

W moich pierwszych filmowych wspomnieniach z Penélope Cruz króluje przede wszystkim poczucie obcowania z kruchością. Kruchym, czystym pięknem, które należałoby chronić za wszelką cenę. Penélope, czyli przedmiot pożądania – niekiedy bardzo mrocznych – mężczyzn.

Dziewczyna utkana ze snów i cudzych pragnień stała się dla mnie bardziej namacalna, wywrotowa i ludzka po tym, jak dane było mi zobaczyć na dużym ekranie „Volver” (2006) niejakiego Pedra Almodóvara. Wciąż nieziemskiej urody i kusząca, lecz już całkiem inna. Silniejsza, żywsza, sprawcza.

Dziewczyna utkana ze snów i cudzych pragnień stała się dla mnie bardziej namacalna i ludzka po tym, jak zobaczyłam ją w filmie „Volver”. Wciąż nieziemskiej urody i kusząca, lecz już całkiem inna. Silniejsza, żywsza, sprawcza

Diana Dąbrowska

Udostępnij tekst

Moje filmowe relacje z Penélope Cruz zmieniały się zatem w czasie. Być może gdyby nasze wspólne filmowe życie zaczęło się od filmu „Szynka, szynka” (Jamón, jamón, 1992), już wcześniej zwróciłabym uwagę na to, jak bardzo Hiszpanka może być przewrotna, perwersyjna i samoświadoma. Jak bardzo może czynić ze swojej kobiecości subwersywne narzędzie służące odkrawaniu patriarchalno-mieszczańskiej hipokryzji.

Mistrz, muza i balet

Dziewczyna z Alcobendas zakochała się zresztą w kinie dzięki wzmiankowanemu już Almodóvarowi. Wszystko miało zacząć się od seansu „Zwiąż mnie” (¡Átame!, 1989) po którym nastoletnia wówczas panna Cruz wymarzyła sobie dożywotnią współpracę z filmowym rewolucjonistą. Do bólu perwersyjna, niepoprawna historia miłosna angażująca niestabilnego Ricky’ego (Antonio Banderas) z uzależnioną od narkotyków gwiazdą porno (Victoria Abril) z pewnością nie była odpowiednim seansem dla młodziutkiej dziewczyny. Kto z nas jednak nie ma takiego nieposłusznego, transgresyjnego pokazu na sumieniu, niechaj pierwszy rzuci kamieniem…

Przed kinem jako profesją był jeszcze balet. Penélope Cruz zawsze wspomina w wywiadach o swoich początkach w balecie, o zmęczonych, często krwawiących stopach i jej największej, ówczesnej inspiracji – Annie Pawłowej. Cielesny reżim, perfekcja i ta diabelna dwoistość – coś co wygląda z boku tak eterycznie jest wynikiem ogromnego bólu, powtórzeń, niekiedy przepracowania.

Nasz „hiszpański łabędź” wyzna po latach wręcz, że to klasa baletowa była jej największą szkołą życia, podstawą wielu późniejszych postaci. Ileż kobiet zagranych przez Cruz tworzy pozory idealnego życia, fasadę pełną powabnego uśmiechu, a w głębi duszy skrywa niejedną traumę, ranę czy skazę.

Czasami gdyby oglądam dokument Kieślowskiego „Siedem kobiet w różnym wieku” lubię sobie wyobrażać, że poznaję historię małej Penélope. Myślę, że artystka byłaby zachwycona tym wielopokoleniowym „cyklem życia i przemian”, jakie zawarł w swoim krótkim arcydziele polski mistrz.

Penélope matka

Almodóvar jako pierwszy dostrzegł w Cruz matkę. W „Drżącym ciele” (Carne trémula, 1997) całość drapieżnych wydarzeń fabularnych wykluwa się za sprawą porodu młodziutkiej prostytutki Isabel, która rodzi swojego syna Víctora – przeklętego protagonistę filmu – na pokładzie autobusu.

A to był dopiero początek. Tak bardzo twórca „Kobiet na skraju załamania nerwowego” upatrzył sobie w Penélope archetyp filmowej rodzicielki, że aktorce przyszło po latach nawet wcielenie się w matkę artysty w jego semiautobiograficznym, nostalgicznym „Bólu i blasku” (Dolor y gloria, 2019).

Moją ulubienicą pozostaje niezmiennie od lat Raimunda, bohaterka „Volver”. To jest ta rola, która pozwoliła mi zobaczyć w Cruz następczynię Anny Magnani z „Najpiękniejszej” (Bellissima, 1952) Luchina Viscontiego i Sophii Loren z „Matki i córki” (La ciociara, 1961) Vittoria de Siki. Sam Almodóvar ubrał do tego filmu Penélopę w sztuczne pośladki, aby zbliżyć ją sylwetką do aktorek typu maggiorate fisiche, włoskich odpowiedniczek amerykańskich pin up girls.

Pierwszą aktorką wpisującą się swoim zjawiskowym wyglądałem w ten schemat była Silvana Pampanini, natomiast pojęcia tego użył po raz pierwszy właśnie Vittorio de Sica w odniesieniu do postaci odgrywanej przez Ginę Lollobrigidę w filmie Alessandro Blasettiego „Inne czasy” (1952). W noweli „Il processo di Frine”, grający prawnika De Sica, ma za zadanie obronić pochodzącą z ludu Marię Antonię Desiderio, oskarżoną przez sąd o otrucie męża i teściowej. Nazwisko bohaterki granej przez Lollobrigidę, które w języku polskim oznacza „pragnienie”, trafnie oddaje wyjątkowy status, który gwarantuje jej zewnętrzne, krągłe piękno.

Ówcześni krytycy używali zazwyczaj tego określenia w negatywnym kontekście, wskazując na to, że aktorki uosabiające ten typ kobiecości nigdy nie kończyły szkół aktorskich, a karierę zaczynały od bardzo popularnego we Włoszech konkursu piękności „Miss Italia”. Z czasem doszło oczywiście do odkupienia maggiorate fisiche, docenienia nie tylko ich zjawiskowej aparycji, lecz także warsztatu.

Włoski sen

Penélope ma zresztą wyjątkowy kontakt z Włochami. Wydaje się, że to jej druga ojczyzna. Duchowa ojczyzna. W Italii – zaraz po Hiszpanii – stawiała swoje pierwsze ważne aktorskie kroki.

Pamiętam, jakim odkryciem był dla mnie film „Namiętność” (Non ti muovere, 2004). Sergio Castellito zdarł z Cruz cały hollywoodzki glamour, który przyniosły jej pierwsze amerykańskie produkcje. Bez pięknego make-upu, bujnych włosów, surowa, składająca równie surowo zdania po włosku, hiszpańska aktorka wciela się w postać albańskiej emigrantki o znamiennym imieniu Italia.

Dziewczyna doświadcza na każdym kroku przemocy (zarówno fizycznie jak i słownie), błąka się po ubogich rzymskich przedmieściach niczym bohaterka „Mammy Romy” Pier Paola Pasoliniego. Italia jednak nie przestaje walczyć o przetrwanie. Każdego dnia konsekwentnie się budzi, każdego dnia równie konsekwentnie od losu obrywa, ale dalej próbuje. Próbuje być człowiekiem w świecie całkowicie pozbawionym ludzkich odruchów. Marzy o miłości. Rola Italii przyniosła Cruz prestiżową nagrodę David di Donatello (włoski odpowiednik Oscara).

Włoski sen Penélope trwa zresztą po dziś dzień – na ekranach polskich kin możemy oglądać hiszpańską divę w najnowszym, semiautobiograficznym filmie Emanuele Crialesego, „Bezmiar” (L’immensità, 2022). Wykorzystywana i poniżana przez nieczułego partnera Clara stara się oddzielić swoją małżeńską niedolę od matczynej roli. Dzieci uwielbiają jej gry i zabawy, czułość i troskliwość.

Choć rodzicielka bywa ekscentrycznym, kolorowym ptakiem, Adriana (Luana Giuliani) jako jedyna dostrzega jej bolesną kruchość. Clara jako jedyna w rodzinie zaś nie zniechęca Adri do bycia sobą, a właściwie – „bycia tym, kim się w środku czuje”. Nastoletnia Adriana chce być Andreą, co w Rzymie lat 70. XX wieku wciąż stanowi temat tabu, myśl spaczoną i zakazaną. Adriana/Andrea chce nosić spodnie, całować dziewczyny, bratać się ze wszystkimi niezależnie od klasy społecznej i pochodzenia (sama należy do raczej uprzywilejowanej warstwy społecznej), chronić swoją ukochaną mamę przed przemocowym tatą.

Emancypacja postaci idzie w parze z szerszym kontekstem dziejowym – dekada napięć, ołowiu i terrorystycznych zamachów na Półwyspie Apenińskim to także czas walki wielu ludzi o własne prawa, marzenia i nową, życiową narrację.

Oscarowy występ

Żałuję, że ten właściwy Oscar dla Penélope Cruz przyszedł dopiero później – po „Volver” – za europejski film Woody’ego Allena „Vicky Cristina Barcelona”.

Rola niestabilnej emocjonalnie malarki Maríi Eleny to jeden z najjaśniejszych punktów obrazu, który przez większość krytyki filmowej został raczej odrzucony. Czasem mam wrażenie, że jestem jedną z tych nielicznych osób, która broni „Vicky Cristina Barcelona” jako pastiszu letnich opowieści spod znaku Erica Rohmera.

Penélope Cruz w filmie Woody’ego Allena „Vicky Cristina Barcelona”
Penélope Cruz w filmie Woody’ego Allena „Vicky Cristina Barcelona” (2008). Fot. materiały prasowe

Tytułowe bohaterki wybierają się na „kulturalne wakacje” do Hiszpanii, a ich rozliczne przygody skrupulatnie komentuje cyniczny narrator. Rozważna Vicky (Rebecca Hall) wkrótce ma wyjść za mąż, zaś romantyczna Cristina (Scarlett Johansson) wciąż poszukuje sensu własnej egzystencji, tej jednej pasji, której (p)odda się całkowicie.

Pomimo wielu niezwykłych przeżyć i obietnic dziewczęta pod koniec upalnego, namiętnego lata odkrywają (ku zadowoleniu jednej i rozczarowaniu drugiej), że nic w ich życiu tak naprawdę się nie zmieniło – punkt wyjścia równa się punk dojścia. Każda z dziewczyn decyduje się też podczas hiszpańskiej eskapady na romans z tym samym mężczyzną – Juanem Antonią (Javier Bardem).

Mimo rozwodu Juan Antonio i María Elena wciąż pozostają ze sobą silnie związani. Do najbardziej udanych – dziś ikonicznych – sekwencji filmu należy scena wspólnego śniadania, w którym María Elena bacznie przygląda się Cristinie i nieufnie (trochę po angielsku, trochę po hiszpańsku) wypytuje ją o szczegóły z jej życia. Wkrótce cała trójka zaczyna się wkrótce ze sobą całkiem dobrze dogadywać, a dzięki nowej wybrance serca byłego męża (sic!) pojawia się choć na chwilę harmonia i upragniony spokój. Do czasu.

***

Kariera Penélope Cruz wciąż rozwija się w najlepsze zarówno w Europie, jak i USA. Najbardziej jednak cieszy docenienie dla jej hiszpańskich portretów.

Z tego bogatego katalogu warto wyróżnić Janis, protagonistkę nagrodzonych na MFF w Wenecji „Matek równoległych” (Madres paralelas, 2021). Być może jest to najbardziej drapieżna kreacja w całej karierze artystki. I jedna z tych postaci, którą trudno do końca rozgryźć. Przez wiele lat to właśnie postaci grane przez Cruz były manipulowane i wykorzystywane, a tym razem to właśnie ona zmuszona jest zbudować całą sieć kłamstw i niedomówień, aby osiągnąć swój cel. Dowiedzieć się utajonej prawdy w skali makro (o własnej rodzinie, która zginęła tragicznie podczas wojny domowej) i mikro (o własnej córce).

Wesprzyj Więź

To nie przypadek, że przed laty Almodóvar chciał obsadzić Cruz w roli młodszej i zagubionej Any. Penélope nie miała jednak wątpliwości, że to się odmieni i wcieli się w przyszłości w bardziej złożoną i nie do końca prawą postać charyzmatycznej Janis.

Bo Penélope jest gotowa zarówno do obrony, jak i ataku. Gotowa na wszystko.

Przeczytaj też: Kruchy mit „Seksu w wielkim mieście”

Podziel się

2
1
Wiadomość