Mówił o nim Jacek Kuroń: „Marek wciąż jest Komendantem powstania w getcie – między innymi dlatego, że ma własną definicję Żyda. Dla niego Żydem jest każdy, kto jest prześladowany – niezależnie od tego, gdzie i kiedy dotykają go represje”.
Posłowie do biografii „Edelman. Życie do końca”, której nowe wydanie ukazało się w Wydawnictwie Agora. Tytuł od redakcji Więź.pl
Fenomen Marka Edelmana bodaj najtrafniej opisał Jacek Kuroń, komentując nadanie mu w 1999 roku przez redakcję „Tygodnika Powszechnego” Medalu Świętego Jerzego. Powiedział wtedy nam: „O Marku Edelmanie można wygłosić dwa, wydawałoby się sprzeczne, sądy. A oba są prawdziwe. Bo z jednej strony Marek jest człowiekiem nadzwyczaj zaangażowanym we współczesność. Chodzi zarówno o jego praktykę lekarską, jak o działania społeczne. Z drugiej – wciąż jest dowódcą powstania w getcie warszawskim. To powstanie dla niego trwa”.
Potem Jacek Kuroń opowiadał: „Przede wszystkim Marek jest lekarzem. Wielkim lekarzem. I to nie tylko kardiologiem – potrafi leczyć całego człowieka. To są rewelacyjne, ba, nieprawdopodobne historie. Przykład mi bliski: córka mojej żony miała stwardnienie na szyi. Poszła do przychodni, tam lekarz kazał się jej zgłosić za dwa tygodnie. Tymczasem gdy guz ten obejrzał Marek, powiedział: – Natychmiast jedziemy do Łodzi. Okazało się, że to nowotwór. Dzięki temu, że Marek go w porę wykrył, udało się dziewczynę zaleczyć. Ale to nie koniec: równocześnie takie samo stwardnienie miała jej siostra bliźniaczka. Marek ją też obejrzał, ale nie zlecił żadnej terapii. Miał rację: w jej przypadku nie było to nic groźnego.
(…) Sztandarowym dziełem Marka Edelmana jest opracowanie razem z prof. Janem Mollem metody przeprowadzania operacji kardiologicznych w stanie ostrym (czyli w trakcie rozległej zapaści) przez odwrócenie krwiobiegu. Gdy Marek przekonywał profesora do tego, by – jako pierwsi na świecie – zaryzykowali i spróbowali operacji tą metodą, mówił: Musimy to zrobić, bo chodzi o wykorzystanie najmniejszej nawet szansy na życie. I dodawał: Nie przywieźli tu nam chorego, by umarł, ale by żył. Marek ma na koncie wiele podobnych nowatorskich terapii i operacji.
Kiedy jeden z nas został wyrzucony z pracy, Edelman natychmiast złożył mu ofertę: „Jak nie będziesz już miał na obiad, dostaniesz go u mnie. Twoja żona i syn też. A jak nie znajdziesz roboty, będziesz u mnie sekretarzem”
Nic dziwnego, że w każdą rocznicę objęcia przezeń Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej w łódzkim Szpitalu im. Pirogowa zjeżdżają się tam ludzie, którym uratował życie. Oraz ci, których bliskim pomógł spokojnie umrzeć. Przecież terapia nie zawsze może się udać… Marek mówi, że w takich sytuacjach lekarz musi przeprowadzić chorego na ten drugi brzeg. Widziałem, jak to robi, bo moja żona Gaja umierała u niego na oddziale… (…)
Można się zastanawiać, z czego wynika zaangażowanie Marka. Otóż on wciąż jest Komendantem powstania w getcie – między innymi dlatego, że ma własną definicję Żyda. Dla niego Żydem jest każdy, kto jest prześladowany – niezależnie od tego, gdzie i kiedy dotykają go represje. Patrzy na współczesność z tej właśnie perspektywy: obrony prześladowanych i słabych. Mówi o sobie, że jest strażnikiem grobów swych umarłych towarzyszy z getta. Ale to niecała prawda – jest także strażnikiem żywych: uchodźców z Bośni i z Kosowa, Cyganów oddzielanych murem od Czechów w Usti, a także, co podkreślał, Palestyńczyków w Izraelu – czego tamtejsi Żydzi do dziś nie mogą mu zapomnieć.
Jako dowódca w getcie Marek musiał odpowiadać za życie podwładnych. Dziś czuje się odpowiedzialny za współczesnych »Żydów« – teraz jego chłopcami i dziewczętami są ci słabi i uciśnieni. Opowiadał mi, że gdy trwała wojna z Miloševiciem, budził go sen, w którym to jego chłopcy z powstania byli w Kosowie. To utożsamianie chłopców i dziewcząt z getta z ludźmi prześladowanymi dziś – ze współczesnymi »Żydami« – jest sensem jego życia.
(…) Marek mawia, że gdy się chce poznać człowieka, to w trudnej sytuacji trzeba »dać mu głowę do koszyka«. Jeżeli tę twoją głowę zgodzi się – mimo takiego czy innego niebezpieczeństwa – przenieść, to można na nim polegać. I Marek w swoim otoczeniu potrafił zgromadzić wielu takich chłopców i dziewcząt – ludzi, którym ufa. Więc może jest tak, że jeśli taki człowiek jak on oczekuje od ludzi bohaterstwa, to oni rzeczywiście stają się bohaterami? I choć Marek stawia twarde wymagania, to ma do tego prawo. Bo kto, jak nie tacy ludzie – którzy tyle przeżyli i się sprawdzili – miałby przypominać o potrzebie heroizmu? Jest ich niewielu. Co ważne: mogą oni tak mówić tylko wtedy, jeśli wciąż świadczą sobą. A Marek świadczy – ostatnim dowodem jest choćby jego protest przeciwko strajkom swoich kolegów lekarzy. Marek uznał, że lekarze nie mogą strajkować o pieniądze – bo w tym zawodzie chodzi przede wszystkim o ratowanie chorych.
Gdy Marka pytają, co jest najważniejsze w życiu, odpowiada, że samo życie. Dodaje czasem, że po życiu najważniejsza jest wolność. I to, żeby nigdy i przez nikogo nie dać wepchnąć się na beczkę – jak ten stary Żyd, którego na Żelaznej dwóch niemieckich żołnierzy postawiło na beczce i wielkimi nożycami zaczęło strzyc – ku uciesze tłumu. Taka utrata brody musiała być najgorszym upokorzeniem, gorszym od chłosty. Marek wie też, że czasem oddajemy życie za wolność czy godność. I już wtedy nie wiadomo, co jest najważniejsze. (…)
I jeszcze jedno: Marek mówi, że opór przeciw terrorowi nie bierze się z terroru, lecz z solidarności i braterstwa. Rzeczywiście: jeśli staje się wobec takiego wyzwania, przed jakim oni znaleźli się w getcie – gdzie śmierć była właściwie pewna – to opór mógł zrodzić się jedynie z braterstwa. Przecież oni praktycznie nie mieli wyboru – ale jednak go dokonali. Wybrali walkę.
O postawie Marka świadczy i to, że ciągle powtarza: Ludzie się tylko umówili, że śmierć w walce, z bronią w ręku jest bardziej godna niż śmierć w komorze gazowej. Podkreśla, że jeśli ludzie szli na Umschlagplatz w ciszy, to znaczy, że chcieli umrzeć z godnością. Sam wybrał walkę, ale nie przekreśla tych, którzy wybrali śmierć w milczeniu”.
*
Wiele o Edelmanie mówi też opisana przez Hannę Krall historia jej spotkania z niemieckim arystokratą, któremu podczas wojny przyszło wykonywać egzekucje na Żydach, a który wymusił na niej obietnicę, że to, czego się od niego dowiedziała, wyda drukiem dopiero po jego śmierci. Wielka pisarka tekst napisała od razu i wtedy zaczęła się zastanawiać, co ma z tym zrobić. Najpierw zapytała o radę innego wielkiego reportera Ryszarda Kapuścińskiego. Odpowiedział: „Słuchaj, musisz znaleźć jakiegoś dobrego prawnika”.
Ale gdy zapytała Edelmana, co ma zrobić, usłyszała: „Nie, nie wolno ci nic robić, obiecałaś, musisz czekać”.
Dużo o Edelmanie mówi również to, co napisał w posłowiu do książki „Duchowny niepokorny” będącej zapisem rozmów autorów niniejszej książki z jezuitą ks. Stanisławem Musiałem, który za swoje zaangażowanie w poprawę stosunków między katolikami a Żydami musiał znosić szykany ze strony swoich kościelnych przełożonych i ostracyzm w zakonie.
Edelman zastanawia się tam:
„Gdy myślimy o postaciach formatu księdza Musiała, nasuwa się zaraz pytanie: dlaczego tak mało jest podobnych ludzi? Pewnie dlatego, że ludzie zwykle nie są dobrzy. Pan Bóg tak stworzył człowieka, że zło można w nim wzbudzić łatwo, a dobro – dużo trudniej. Nienawiść da się wywołać szybko, miłość – już nie. Przez wieki mieliśmy na to mnóstwo dowodów.
Pojawia się też pytanie, dlaczego tak mało jest takich księży jak ojciec Musiał. Przecież mogłoby się wydawać, że od duchownych – każdej zresztą religii – można wymagać więcej… Ale właśnie tym bardziej wspaniałe są tu wyjątki, takie jak ojciec Musiał – ludzie, którzy mają odwagę mówić prawdę, a kiedy trzeba, to w jej imię wyrazić sprzeciw – choćby spotkać ich miały za to szykany.
(…) Musiał był samodzielny w myśleniu i działaniu. Odważył się stanąć przeciwko wielkiej machinie hierarchicznej. Pewnie, można stwierdzić, że w ostatniej chwili jednak się przestraszył i uległ. Można uznać, że to kładzie się na nim cieniem. Ale to nieprawda. Zwłaszcza że powodem tego strachu mogła być nie tylko kościelna dyscyplina, ale też to, że ksiądz Musiał wychował się na dodatek w komunizmie. Życie w komunizmie wywołuje przecież poczucie, że przeciwstawianie się jakiejkolwiek sile jest beznadziejne.
Pytamy też wreszcie, dlaczego tak mało podobnych Musiałowi ludzi można znaleźć wśród tych, którzy zajmują się relacjami między Żydami a Kościołem katolickim. Otóż tak po jednej, jak i po drugiej stronie są fanatycy. Przecież zamachowiec, który zabił izraelskiego premiera Icchaka Rabina, był Żydem – tyle że nie podobała mu się polityka pojednania między Żydami a Arabami, którą próbował na Bliskim Wschodzie zaprowadzić inny Żyd – właśnie Rabin. Tacy sami ekstremiści działają w środowiskach katolickich. A każdy radykalizm jest nieobliczalny – niezależnie od tego, jakie idee głosi. Ksiądz Musiał zasługuje na podziw dlatego, że był inny”.
*
Autorzy tej książki najbardziej lubią reakcję Edelmana, gdy po śmierci Czesława Miłosza miał napisać krótkie wspomnienie o nim do „Tygodnika Powszechnego”. Kazał zadzwonić za godzinę i podyktował następujący tekst, złożony z fragmentu jednego z ostatnich wierszy noblisty i zdania komentarza:
„»Widzę ich nogi w minispódniczkach, w spodniach albo w powiewnych tkaninach. Każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony, kołysany marzeniami porno. Stary już, biedny dziadu, pora tobie do grobu, nie na gry i zabawy młodości«… Tak jak widział siebie, tak – erotycznie i zmysłowo – opisywał świat”.
Dość zauważyć, że sam Edelman też miał wtedy ponad osiemdziesiąt lat.
I wreszcie: kiedy jeden z nas został w niemiłych okolicznościach wyrzucony z pracy, Edelman nie tylko – jak wielu – zadzwonił od razu ze słowami otuchy. Ale to on natychmiast złożył konkretną ofertę: „Jak nie będziesz już miał na obiad, dostaniesz go u mnie. Twoja żona i syn też. A jak nie znajdziesz roboty, będziesz u mnie sekretarzem”. I dzwonił każdego wieczora – do czasu gdy robota się szczęśliwie znalazła. Takich sytuacji i takiego wsparcia nie zapomina się do końca życia.
*
Kiedyś zapytaliśmy Edelmana:
– Co trzeba robić, gdy w życiu jest ciężko?
– Nie zwracać na to uwagi. Iść dalej. Jeżeli wiesz, co jest dobre, a co złe, to po prostu idziesz swoją drogą. Nigdy nie myślałem, że wszystko będzie dobrze. Może, że coś będzie dobrze. Na przykład: chcą cię zabić, a tobie się uda uciec. I już jest dobrze. To jest jak w tej piosence Papiernika: nie chodzi o to, aby iść do celu, chodzi o to, aby iść po słonecznej stronie. Kiedyś uważano, że to jest defetystyczna piosenka. Ale przecież dla każdego to słońce jest gdzie indziej. I trzeba mieć dużo zaufania do ludzi, do tych, z którymi idziesz tą samą drogą. To jest zasadnicza rzecz. Jak nie masz zaufania, to znaczy – jesteś sam.
Ale po chwili przekornie dodał:
– W życiu to ja lubię kawior i piękne dziewczyny.
Przeczytaj też: Przesłanie Marka Edelmana
Wasz wywiad-rzeke z Markiem Edelmanem znam prawie na pamiec, bo czytam go wciaz na nowo. Dziekuje!
Daję temu wiarę. Ale też czytałem jego paskudne słowa o alternatywnym do ŻOB Żydowskim Związku Wojskowym (to oni wywiesili dwie flagi nad gettem, polską i żydowską) że to szmuglerzy, trochę postrzelali i uciekli. Tak się składa, że z przywódców ŻZW nikt nie ocalał, a polityka historyczna środowiska postkorowskiego z Wyborczą na czele zacierała ślady po niesłusznej, bo prawicowej organizacji żydowskiej.
Piotr Ciompa: To jest niestety manipulacja, co Pan pisze. Juz w latach 60-tych, czyli 15 lat przed KOR-em, rozwiano mity nagromadzone wokol ZZW.