Czemu chowacie swoje twarze i serca za kolejnymi dyscyplinującymi dekretami i listami? Czemu Was nie ma na odległość ręki?
Drodzy Bracia Biskupi!
To swoiste szczęście, że choć w świecie sztuka epistolarna już od dawna wyraźnie zanika, w Kościele nadal ma się ona dobrze. Dzięki niej mogę dowiadywać się regularnie, każdego roku, przy okazji Wielkiego Czwartku, co ważnego macie do powiedzenia nam, księżom.
Ta coroczna pamięć o nas pomimo tylu ważnych spraw, którymi na co dzień jesteście pochłonięci, powinna zostać doceniona i doczekać się w końcu jakiejś odpowiedzi z naszej strony. A ponieważ na listy wypada odpowiadać – nie tylko z powodu dobrego wychowania, ale także z potrzeby serca – postanowiłem w końcu i ja odwzajemnić się listem do Was i doprawdy wstyd mi, że robię to dopiero teraz, w dwudziestym czwartym roku kapłaństwa.
Wspomniałem o potrzebie serca, bo nawiązanie do niej znalazło się w Waszym tegorocznym liście do nas, kapłanów: „Jezus chce, żebyśmy się zatrzymali, szczerze wylali przed Nim serce i przyjęli Jego interpretację rzeczywistości, którą zostawił nam w swoim słowie”. To stwierdzenie, jak piszecie, jest ważną wskazówką, „że z naszymi pytaniami, emocjami, kryzysowymi sytuacjami nie zostajemy sami, bez odpowiedzi czy prowadzenia”.
Dlaczego żaden z Was nie powie otwarcie, że też ma swoje ogrody oliwne, zaparcia się, ucieczki i zdrady? I że są one Wasze, a nie tylko Judasza, Piotra i pozostałych uczniów Jezusa
Bez wątpienia, gdy chodzi o Boga, możemy być pewni Jego obecności i troski o nas nawet w najtrudniejszych okolicznościach życia. Zastanawiam się tylko, czy ta obecność nie potrzebuje jakiegoś ludzkiego zapośredniczenia, konkretnego osobowego nośnika, w którym będzie się mogła uobecnić.
Pomoc nie przychodzi od Was, biskupów
Moje skromne życiowe doświadczenie podpowiada mi, że ilekroć oczekuję Bożego wsparcia, przychodzi ono poprzez innych ludzi, którzy niekiedy nieoczekiwanie zjawiają się na mojej drodze. Ta nieoczekiwana obecność innych jest dla mnie tym bardziej zaskakująca, że niejednokrotnie okazuje się obecnością i wsparciem nie od tych, od których z uzasadnionych powodów w pierwszej kolejności mógłbym się jej spodziewać. Powiem wprost: nie przychodzi ona do mnie od Was, biskupów.
Czemu tak twierdzę? Odpowiedź pozwolę sobie najpierw zobrazować konkretną sytuacją z życia jednego ze znanych mi księży, z którym niedawno rozmawiałem. Ów duchowny, mający blisko trzydzieści lat kapłaństwa, kilka lat temu doświadczył głębokiego kryzysu swojego powołania i życiowej roli. Ponieważ nie mógł liczyć na zrozumienie, a tym bardziej na wsparcie swojego biskupa, szukał ratunku m.in. w pomocy psychologicznej. Przeszedł wielomiesięczną terapię, która pozwoliła mu pełniej zrozumieć siebie, odczytać własną historię i w efekcie ponownie odzyskać pragnienie i poczucie sensu tego, co robi jako ksiądz.
Mając to doświadczenie za sobą, duchowny ten zdał sobie sprawę, że znaczna część ludzkich problemów, z którymi styka się w konfesjonale, na katechezie w szkole i w innych sytuacjach duszpasterskich, wynika z rozmaitych słabości w sferze naszej psychiki, które ujawniają się pod wpływem życiowych okoliczności. Postanowił więc uzyskać głębszą wiedzę na ten temat poprzez specjalistyczne studia i praktykę terapeutyczną. Gdy potem wyjawił ten fakt przed biskupem w nadziei, że ten zechce spożytkować jego wiedzę i umiejętności, potwierdzone także stosownymi dokumentami, w diecezji (np. w sytuacji kryzysów innych księży), usłyszał jedynie pytanie: „A czy ksiądz miał zgodę od biskupa na odbycie tych studiów?”.
Owszem, mój znajomy takiej zgody nie posiadał, ani o nią nie prosił. Po prostu uznał, że nie może zadowolić się tylko wiedzą teologiczną w sytuacji, gdy skuteczna praca duszpasterska z konkretnymi ludźmi domagała się od niego także odpowiedniej wiedzy psychologicznej. Zatem w sensie formalnym ów ksiądz naruszył zasadę dotyczącą poinformowania biskupa o podjęciu studiów, choć na jego usprawiedliwienie mogę dodać, że dodatkowe zajęcia w niczym nie zaszkodziły realizowaniu przez niego normalnych obowiązków, które zostały mu zlecone w parafii, w której pracował. Ale, ktoś powie, prawo jednak złamał…
To tylko jedna z wielu znanych mi sytuacji, w których samodzielność księdza i przejawiana kreatywność uznane zostały przez biskupa za zagrożenie, bo wykraczały poza horyzont jego myślenia i wywołały trudny do zrozumienia lęk przed tym, co nowe i nieznane, choć przecież ewidentnie dobroczynne i potrzebne. Zadziwia zwłaszcza to, że nawet wobec pozytywnych skutków ujawniających się w tego rodzaju okolicznościach, zwycięża w Was zachowawczość połączona z przekonaniem o nadrzędnej roli swoiście pojmowanego posłuszeństwa.
Rozumiecie posłuszeństwo jako pełne uzależnienie, w którym nie ma przestrzeni na swobodną relację, autentyczność, szczerość, zaufanie. A przecież przyrzekając je biskupowi, wraz z symbolicznym gestem włożenia swoich rąk w ręce biskupa, ksiądz nie tylko wyraża zobowiązanie, ale także otrzymuje gwarancję troski o swoje dobro.
Granice wolności księdza
Drodzy Bracia Biskupi! Zapoznałem się również z Waszym najnowszym dekretem dotyczącym zasad występowania duchownych, członków instytutów życia konsekrowanego, stowarzyszeń życia apostolskiego oraz niektórych wiernych świeckich w mediach. Głośno było o nim w ubiegłym tygodniu w mediach i na portalach społecznościowych, a przede wszystkim wśród osób duchownych.
Choć media skupiły się głównie na wymogu zachowania pełnej identyfikacji duchownych w przestrzeni publicznej („zdjęcie profilowe w koloratce”), ja, czytając treść dekretu, zastanawiałem przede wszystkim się nad sprawą znacznie istotniejszą: granicami wolności osób duchownych, a więc także własnej wolności jako księdza, w Kościele.
Mam na myśli wolność związaną z żywionymi przekonaniami, możliwością ich jednoznacznego i wyraźnego publicznego wypowiadania, prowadzenia swobodnej dyskusji na tematy, które tylko pozornie wydają się już rozstrzygnięte. Jeżeli doświadczenie życiowe moje, innych księży i świeckich wielokrotnie wskazuje mi na wadliwość oficjalnego kościelnego nauczania albo szkodliwość wypowiedzi niektórych hierarchów, to co powinienem z tym zrobić?
Zgodnie ze wspomnianym dekretem wypowiadając się w mediach, „duchowni, osoby konsekrowane i członkowie stowarzyszeń życia apostolskiego powinni pamiętać, że są powołani do głoszenia nauki Chrystusa, a nie własnych opinii i poglądów, zwłaszcza takich, które mogą powodować zamęt, zgorszenie, wprowadzać podziały lub wywoływać negatywne emocje oraz do tego, by wiara i obyczaje wiernych nie doznały uszczerbku” (p. 4). Ale czy to oznacza, że moja rola jako księdza sprowadza się do biernego odtwarzania raz nagranego przekazu, który nie może ulegać żadnym modyfikacjom?
Co mam zrobić w sytuacji, gdy kontakt z konkretnym, żywym człowiekiem i jego autentycznym życiowym doświadczeniem wskazuje mi wyraźnie na potrzebę ponownej interpretacji słów Chrystusa i zmiany w kościelnym nauczaniu, a przynajmniej na konieczność jego ponownego przemyślenia i poważnego przedyskutowania? Albo gdy słowa oficjalnych przedstawicieli Kościoła (lub ich milczenie) powodują „zamęt, zgorszenie, wprowadzają podziały lub wywołują negatywne emocje”? Czy wobec takich sytuacji mam pozostać obojętny i dalej pełnić rolę bezmyślnego odtwarzacza starej, być może dawno już zdartej płyty, pocieszając się, że jestem wierny kościelnym przepisom?
Podcast dostępny także na Spotify i popularnych platformach
Zaznaczę, że nie chodzi mi o coś tak podstawowego, jak treści dogmatyczne czy główne zasady moralne, lecz o ich aplikację w realiach konkretnej ludzkiej egzystencji. Czyż nie jest tak, że w Kościele Chrystusa, zgodnie z Jego zamysłem, nigdy nie powinno chodzić o literę prawa, lecz o jego ducha? Czy więc to, co nazwaliście „powołaniem do głoszenia nauki Chrystusa” nie jest powołaniem do jej stale nowego odczytywania, interpretowania w świetle konkretnego ludzkiego życia i modyfikowania jej tak, aby „wypełnić prawo”, okazując sprawiedliwość większą niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów (por. Mt 5,17-20)?
„Ja nie potrzebuję słabych księży”
Pisząc ten list, wspominam duchownych, którzy odegrali w moim życiu szczególnie pozytywną rolę. Niektórzy z nich dziś nie są już w kapłaństwie – odeszli z niego, niekiedy naznaczeni pogardą i ostracyzmem. Powody były rzecz jasna rozmaite, ale był też wspólny mianownik dla wielu tych odejść: brak realnego wsparcia i szczerego zainteresowania ich życiem, ich problemami, niekiedy ich dramatami.
Pamiętam, jak jeden z odchodzących kolegów przywoływał słowa swojego biskupa z ostatniej rozmowy z nim, które były „gwoździem do trumny” w decyzji o rezygnacji. Gdy uczciwie wyjawił biskupowi swoje trudności i kłopoty związane z kryzysem wypalenia zawodowego (tak, ten kryzys dotyczy także księży, choć często mówi się, że kapłaństwo to nie zawód, lecz powołanie), hierarcha odpowiedział: „Ja nie potrzebuję słabych księży”.
Dlatego zastanawiam się dziś, czytając Wasz tegoroczny list do kapłanów, dlaczego znajduję w nim głównie wezwania do wytrwałego stawania pod krzyżem, do rachunku sumienia, do rezygnacji z tego, co nazwaliście realizacją własnego projektu. Nie neguję potrzeby tego wszystkiego, ale czemu nie dzielicie się z nami Waszym własnym doświadczeniem wiary i zmagań o nią?
Najbardziej brakuje mi Waszej otwartości, która pozwoliłaby na autentyczne wysłuchanie i poważne potraktowanie tych, którzy noszą w sercu podobne pytania do moich
Dlaczego żaden z Was nie powie otwarcie, że też ma swoje ogrody oliwne, zaparcia się, ucieczki i zdrady? I że są one Wasze, a nie tylko Judasza, Piotra i pozostałych uczniów Jezusa. Bo nie możecie ich nie mieć, będąc ludźmi i następcami właśnie tych apostołów. Czemu więc nie wspominacie o Waszych kryzysach, wątpliwościach, buntach wewnętrznych, rozterkach i o radzeniu sobie z nimi – czyli o tym wszystkim, co byłoby daleko bardziej przekonującym i mobilizującym dla nas świadectwem niż suche, ogólnikowe, beznamiętne stwierdzenie: „Wierzymy, że Zmartwychwstały przygotował swoich uczniów i wyposażył Kościół we wszystko co potrzebne, niezależnie od zmieniających się okoliczności i kulturowych kontekstów kolejnych wieków”.
Przecież o Waszych problemach wiadomo publicznie. W żadnej innej krajowej konferencji episkopatu nie zdarzyło się więcej niż w Polsce przypadków postępowań sprawdzających prawidłowość postaw biskupów wobec problemów wykorzystywania seksualnego. W mediach pada informacja, że motu proprio „Vos estis lux mundi” od 2019 r. było podstawą co najmniej 40 dochodzeń, z czego 16 w Polsce i 11 w USA. Dlaczego Konferencja Episkopatu Polski nigdy na ten temat się nie wypowiedziała? Co my, księża, mamy odpowiadać ludziom, którzy nas pytają, dlaczego niektórzy z Was otrzymali watykańskie sankcje i dlaczego niektórzy z ukaranych owych sankcji nie przestrzegają?
I jeszcze: dlaczego milczycie, dlaczego nie reagujecie, gdy w bieżących rozgrywkach politycznych lub walkach światopoglądowych w sposób instrumentalny, całkowicie sprzeczny z Ewangelią, wykorzystywane są treści wiary, symbole religijne, wypowiedzi papieskie, nauczanie Kościoła?
Czemu Was nie ma?
Z takimi pytaniami (a jest to jedynie mała część kwestii rodzących się w moim umyśle po lekturze listu) zwracam się do Was, Bracia Biskupi. Nie zadowalają mnie bowiem gładkie formuły biblijno-teologiczne zawarte w Waszym liście, które sprowadzają całość mojego kapłańskiego życia do ewangelicznych paraleli, ani czysto formalne rozstrzygnięcia z dekretu, które mają za nic konkretnego człowieka – świeckiego czy duchownego – jego odczucia, przemyślenia, doświadczenia, niepewności, zmagania.
Nie zgadzam się na absolutne pierwszeństwo i bezwzględność kościelnego prawa niweczącego możliwość jawnego, otwartego i pozbawionego lęku wyrażania uzasadnionych wątpliwości, krytyk, sprzeciwu oraz na zamykanie dyskusji dosłownym użyciem słownej pieczęci „Episcopus locutus est, causa finita”.
Ale najbardziej brakuje mi Waszej otwartości, która pozwoliłaby na autentyczne wysłuchanie i poważne potraktowanie tych, którzy noszą w sercu podobne pytania do moich. Dlaczego w Waszych listach do mnie nigdy nie znalazłem zaproszenia do dalszych poszukiwań i znajdowania nowych, także niekonwencjonalnych rozwiązań na gruncie wiary, ale i współczesnej wiedzy, które przekraczałyby oczywiste skądinąd wezwania do modlitwy, korzystania z sakramentów i wzmożenia gorliwości duszpasterskiej?
Czemu chowacie swoje twarze i serca za kolejnymi dyscyplinującymi dekretami i listami pełnymi pobożnych cytatów, które każdy ksiądz i tak zna na pamięć? Wreszcie na koniec: czemu wciąż, przez te wszystkie lata, rozmawiacie z nami, księżmi i świeckimi, listami? Czemu Was, jak w piosence Starego Dobrego Małżeństwa, „nie ma na odległość ręki”?
Czytaj także: Duchowość wyjścia w nieznane
Nic dodać, nic ująć… Ale chyba tam gdzie trzeba nie dotrze.
POWINIEN PISAĆ NA STRONACH WWW. EPISKOPATU POLSKI I BEZPOŚREDNIO DO SAMEGO PRYMASA POLAKA. LIST POWINIEN ZOSTAĆ ODCZYTANY NA KOLEJNEJ KONFERENCJI EPISKOPATU – KTÓRE ZASADNICZO SĄ O NICZYM. TYSIĄCE WYPOWIADANYCH SŁÓW I LISTY O NICZYM = ZERO KONKRETNEGO DZIAŁANIA DLA BOGA I WIERNYCH.
Czy mógłbym jakoś przekazać kasę dla Autora listu na znaczki pocztowe aby mógł wysłać bezpośrednio taki list do każdego biskupa w Polsce?
Ks. Adam jest profesorem w instytucie filozofii UKSW w Warszawie. Wpisując te dane do przeglądarki znajdzie Pan adres email księdza profesora.
Księże Adamie- za te słowa , jakże WAŻNE, ODWAŻNE SŁOWA – czapki z głów ! Oby bp. Wojda się na Ksìedzu nie zemscił. Dziękuję za Księdza odwagę !
A najgorsze jest chyba to, że od takiej normy biskupów nie ma wyjątków, niestety.
Episcopus locuta? Powinno być: locutus est.
Są wyjątki. Mój syn przekazał mi opowieść księdza, który odwiedził jego rodzinę podczas ostatniej kolędy. W Archidiecezji Warszawskiej ks. kardynał Kazimierz Nycz organizuje regularne wykłady doszkalające z różnych dziedzin dla księży. Kiedy zapytał swojego proboszcza, czy mógłby go zwolnić z jakichś obowiązków, by mógł wziąć w takim wykładzie udział, otrzymał odpowiedź odmowną. I zawsze taką otrzymuje, kiedy chce tych wykładów wysłuchać.
To jest nie tylko więc problem biskupów, ale źle rozumianego posłuszeństwa w hierarchicznym kościele. I zwykłych ludzkich małych zawiści, które dręczą także to środowisko.
Na pewnej spowiedzi usłyszałam: Pani bardziej ufa ludziom niż Bogu.
.
A zatem komu ufamy?
Pozdrowienia dla naukowców.
Nie mogę sobie odmówić.
Piosenek.
Nawet przemysłowy Kuka zagra.
Co na to Lem i inni twórcy?
https://www.youtube.com/watch?v=Q3oItpVa9fs&t=1s
https://www.youtube.com/watch?v=bAdqazixuRY&t=1s
Tylko co w tym wypadku znaczyło „Bogu”? Gdyby dziś Jezus przyszedł ponownie, to bez zgody lokalnego biskupa nie miałby prawa przemówić do ludzi.
A teraz udowodnij że nie przyszedł już ponownie.
Zgodnie z Ewangelią jak przyjdzie, to każdy zobaczy, bo przybędzie na obłoku i zgładzi wrogów prześladujących Kościół. Tyle, że miało to się zdarzyć w przeciągu maksymalnie 40 lat (pokolenia) od zapowiedzi.
Karol.
Hm… ciekawe co by Ciebie tak w ogóle przekonało.
Pal sześć dowody.
Na przykład Ezechiel gadał do kości.
Chyba musiał wierzyć, bo tak po ludzku to było bez sensu.
A tak sobie tylko na głos myślę 😉
To zależy. Jezus przychodzi po raz drugi za każdym razem gdy ktoś umiera i wzywa go na sąd szczegółowy. Ale przyjdzie po raz drugi do całej ludzkości gdy Bóg Ojciec uzna że wystarczy i wtedy przyjdzie tak jak zapowiedział na obłoku wśród aniołów w całym swoim majestacie aby przeprowadzić Sąd Ostateczny.
A jakby ktoś się czepiał> to …
https://wiez.pl/2022/06/02/ks-adam-swiezynski-ufam/
I się podziało.
Episcopus locuta? Powinno być: locutus est.
Dziękujemy! Prosimy o korepetycje.
@Sarkazm
Generalnie tak. Tyle że zdanie traci sens. Bo miał odnosić się do słynnej sentencji:
„Roma locuta causa finita.”
W której także pominięto słowo „est” jako domyślne.
Jako że „Roma” i „causa” są tego samego rodzaju to zdanie się rymuje.
W przypadku: „Epsicopatus locutus (est), causa finita.” Zdanie to traci związek z pierwotnym.
Należałoby np. albo zastosować jako pierwsze słowo rodzaju żeńskiego albo drugie rodzaju męskiego tak aby oba do siebie pasowały.
Np. Ecclesia locuta, causa finita.
lub
Np. Epsicopatus locutus (est), processus finitus.
Lub podobnie.
Nie tyle traci sens, ile RYM. Sens jest oczywisty: biskup powiedział, sprawa skończona. Episcopus locutus, causa finita. Jasne, że est pozostaje w domyśle. Ks. Adam tylko modyfikował rymowankę. A więc miał prawo odejść od rymu na rzecz nowej treści. Ale to wszystko niuanse słowne.
@Sarkazm
Dokładnie. Tak. Miałem na myśli że traci sens taka zmiana tego powiedzenia bo się nie rymuje już w tej wersji.
Niewolnictwo nie ma wspólnego nic z posłuszeństwem.
Jest pogwałceniem wyboru służby.
Kiedy Bóg łączy godność z wolnością człowieka,
sam chyba swemu stworzeniu mówi,
że nie egzekwuje dla siebie tego wyłącznie co jest uległe;
co jest największe i co ostateczne.
Tego chce chyba, żeby się człowiek czuł godnie.
Bo Bóg – skoro jest Bogiem – tej podległości już nie potrzebuje.
A nie chce tego, żeby swojego złego działania Bogiem zły człowiek „usprawiedliwiał”.
Trzeba się zdecydować z Kim tak naprawdę mam w życiu sprawę.
Smutne i prawdziwe. Niech się ksiądz trzyma 😉 Też mam nadzieję, że bracia biskupi nie będą się mścić jakoś specjalnie. Ale o wiele bardziej się obawiam braku JAKIEJKOLWIEK reakcji z ich strony.
A ja nawet nie wpadłem na pomysł żeby odpisać, może dlatego ze nie czytalem, bo sie n9e spodziewalem przeczytac dobrej nowiny…
Wysłałem ten list do ks. Prymasa i do kilku biskupów oraz do dwóch ksìęży kurialistów z prośbą aby ten list wydrukowali i przekazali swym biskupom.
Czytałam z zapartym tchem! Świetny tekst!
Kochana Redakcjo, czemu komentarz dodany przez moją skromną osobę nie przeszedł?
Zawierał albowiem pewne sformułowania nieakceptowalne – ale wymieszane z innymi refleksjami w taki sposób, że nie dawało się ich rozdzielić
Więź. Ach te ukryte komentarze Karola przed naszymi oczami.
Może kiedyś publikacja w drugim obiegu?
Te emocje Karola, które czasem nie przechodzą,
to przecież czysta miłość do Kościoła, która nie obawia się karcić tego, kogo kocha 😉
Eh, pół godziny pisania, wszystko marność. Swoje cierpienie składam w intencji KEP, niech kolejne obrady owocują wartościowymi refleksjami wyrażonymi w trudnej sztuce epistolarnej.
Karol. Jak na skromną osobę sporo tych skasowanych.
Cierpienie jest drogą chrześcijanina.
Nie tylko Karol. Wiele moich postów też przepada i to z powodów trudnych do zrozumienia. Niedługo będę mógł się uważać za prześladowanego kombatanta 🙂
Marek i Karol.
A moje zwariowane i dziwne przechodzą.
Pewnie, dlatego, że nikt ich nie rozumie 😉
Jak przypowieści.
No nic, pozdrawiam każdego, komu zablokowano komentarze.
Znam ten ból, ale z innej strony …
To w ogóle ciekawe, bo w regulaminie portalu Więź jest mowa o komentarzach, ale nie o zasadach moderacji. Jestem też pewny, że nasze komentarze nie są publikowaniem ” treści bezprawnych, w szczególności treści obraźliwych, rasistowskich, dyskryminujących, nawołujących do agresji lub nienawiści, seksistowskich, pornograficznych”. Nie ma tam nic o „pewnych sformułowaniach nieakceptowalnych” 🙂
I pytanie wprost do moderacji: czy komentarz podważający oficjalne nauczanie KK przejdzie czy nie przejdzie? Jeśli napiszę, że Maryja nie poczęła dziewiczo albo że nie ma zmartwychwstania? Hm?
Odpowiedź twierdzącą znajdzie Pan empirycznie w wielu publikowanych tu komentarzach (także swoich) niezgodnych z nauczaniem Kościoła katolickiego. Aż dziw, że poważnie Pan o to pyta, bo wielokrotnie sam Pan z tego prawa korzystał.
Karol.
Zabawne jest to, że piszemy pod artykułem o braku rozmowy księży z abp i bp. Co nie?
I prośbie rzucanej jak z SDM o wysłuchanie.
Ta czwarta nad ranem.
A Więź?
…
Ja posłucham.
A nie, czekaj, przecież…
No to espero.
Tu masz ścianę, tam masz zaproszenie. Sam się ograniczasz.
Co do treści obraźliwych, dyskryminujących czy nawołujących do… – nie bylibyśmy tacy pewni.
Jesteśmy chrześcijanami, więc można powiedzieć, że moderacja prześladuje chrześcijan. Nareszcie coś, o czym marzą polscy biskupi 🙂
Ok. A Ty o czym marzysz?
Marek.
A tak dla wyjaśnienia. Rąbek tajemnicy z moich komentarzy.
O naukowcach i Lemie to dla Ciebie było i te fajne aranżacje Nigela Stanforda.
Cymtatics y Automatica.
Przekaz brzmi – może jest tak, że prędzej roboty Kuka nauczymy grać na gitarze, niż abp i bp zaczną słuchać podlegających im księży.
Rzecz jasna chciałabym się mylić.
A i mam większą swobodę pisania i nie muszę koloratki.
Jako ogon, mam całkowitą dowolność jak sobie merdam 😉
Chciałabym wyrazić solidarność i podziękować za refleksje zawarte w słowach tego listu.
Propozycja- rozeslijcie ten list do waszych biskupów, emailem lub tez moze listem wysłanym pocztą . Nie bójcie się tak uczynić. Ja do paru biskupów ten ważny list ks. Adama wysłałem. Im wiecej dostarczeń tego listu do biskupów , tym lepiej. Niech to bedzie taki liczny świecki głos , świeccy wysyłają list kapłana do biskupów. Moze to zmieni i sumienia i mentalność episkopatu.
Podziwiam zapał Pana Tomasza, jednak sądzę, że biskupi doskonale wiedzą jaka jest sytuacja i wezwania ks. Świeżyńskiego nie zrobią na nich żadnego wrażenia.
W końcu – jak to ujął abp. Gądecki – nie będzie przecież ogon machał psem. I tu jest pies pogrzebany; dopóki kasa się zgadza, a owieczek jeszcze dość w kościele (co niczego nie wymagają i o nic nie pytają), to żadne listy tego nie zmienią.
Nie mozemy milczeć ! Tyle lat milczeliśmy ! Tyle lat !
„Czemu Was nie ma?”
Przeszywające bólem pytanie-stwierdzenie.
Czy autor w związku z tym liczy na jakąkolwiek odpowiedź? Bo to chyba jedynie symbol rozpaczy. Ale napisane pięknie. Dziękuję, że ktoś taki jeszcze TAM jest.
Może i niezgodnie z inną (abp i bp) wykładnią pisze ten ksiądz – tak i o tym ten artykuł.
A Więzi po drodze z nim.
Karol akurat pisze bardzo zgodnie i spójnie.
O swojej niewierze.
Po prostu jego wątpliwości są mocno wyraźne i ważne.
Co dostaje:
Odpowiedź twierdzącą znajdzie Pan empirycznie w wielu publikowanych tu komentarzach (także swoich) niezgodnych z nauczaniem Kościoła katolickiego. Aż dziw, że poważnie Pan o to pyta, bo wielokrotnie sam Pan z tego prawa korzystał.
Aha.
A co jeśli ksiądz Świeżyński jest też w podobnej sytuacji, tylko wobec zwierzchników?
Jak odpowiada się na wątpliwości i trudne pytania?
Zbywając i uciszając?
@Joanna
Karol napisał:
„I pytanie wprost do moderacji: czy komentarz podważający oficjalne nauczanie KK przejdzie czy nie przejdzie?”
Więź odpowiedziała:
„Odpowiedź twierdzącą znajdzie Pan empirycznie w wielu publikowanych tu komentarzach (także swoich) niezgodnych z nauczaniem Kościoła katolickiego. Aż dziw, że poważnie Pan o to pyta, bo wielokrotnie sam Pan z tego prawa korzystał.”
a pani pisze:
„Jak odpowiada się na wątpliwości i trudne pytania?
Zbywając i uciszając?”
Sorry, ale uważam, że nie znając całości komentarzy Karola (bo część jest kasowana) tak naprawdę nie zna pani całości sprawy. W jakim celu więc te komentarze ?
Więź wyraźnie napisała, że Karol pisze komentarze „podważające oficjalne nauczanie KK ” i że są… przepuszczane… („Odpowiedź twierdzącą znajdzie Pan empirycznie w wielu publikowanych tu komentarzach (także swoich) niezgodnych z nauczaniem Kościoła katolickiego”)
O czym w takim razie jest dyskusja ? O tym żeby jednak przepuszczać obraźliwe czy napastliwe komentarze jednego komentatora ? ale w imię czego ?
I tak przepuszczane jest sporo ironicznych, prześmiewczych komentarzy. (Moich także niektórych ironicznych). Bez przesady. Nie chcemy chyba żeby to forum przekształciło się w coś typu… już pomińmy krypto-reklamę innych portali.
Nie widzę na Więzi jakiejś nie wiadomo jakiej cenzury, nie przesadzajmy.
A jako właściciel tej witryny równie dobrze mogą całkiem skasować możliwość komentowania jak TP na przykład.
Ja osobiście cenię sobie Więź bo piszę tu często to co myślę, co mi leży na sercu i jest przepuszczane. Moich komentarzy może kilka przez 3 lata było skasowane.
Jerzy.
Możliwe, że za wiele we mnie miłosierdzia.
A tak poważnie.
Cóż. Możliwe, że najlepiej będzie przestać komentować.
Piszę o sobie. Pozdrawiam.
Moderacja ma prawo dbać o jakość portalu, tego portalu. Nie ma się co spinać, większość rzeczy ok spraw nie ma znaczenia. Życzę wszystkim dobrych, spokojnych, rodzinnych świąt, chociaż i tak nie ma zmartwychwstania.
Z Ewangelii wg Św. Jana:” Rzekł do niej Jezus: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?» Odpowiedziała Mu: «Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat».
W takim razie posłuchamy Cię innym razem, Karolu.
Filozof Unamuno powiedział wieśniakowi, że Bóg jest, ale nie ma życia wiecznego. Wówczas wieśniak odrzekl: To po co mi taki Bóg?
A jeśli Boga nie ma, to niczego nie ma. Nawet Karola.
Chyba się Pan zapędził. Koniunkcja zupełnie nieuprawniona. Skąd ten „niezbędny” związek:
Bógn – człowiek -wszystko?
Jechaliśmy kiedyś z pracy pociągiem na delegację i mój młodszy kolega powiedział, że w wagonie jest wifi, ale nie ma internetu. Wówczas odrzekłem: To po co mi takie wifi? Jeśli nie ma dostępu do internetu, to niczego nie ma.
Czytam ten tekst jako świecki, ale mocno świadomy (wyższe wykształcenie teologiczne, głębokie zaangażowanie w Kościół od 40 lat…) i muszę powiedzieć, że to jest po prostu cholernie smutne.
Właśnie przeczytałam fragmenty kazania bpa Jędraszewskiego w Kalwarii Zebrzydowskiej (na Interii)… I tez mi się zrobiło bardzo smutno.
A mnie śmieszą te kazania. I chyba też ludzie, którzy traktują je poważnie.