W świetle nauki Jezusa prawdziwa wolność to wolność od siebie samego. Wolny okazuje się ten, kto jest gotowy oddawać siebie innym, czyniąc się w ten sposób od nich zależnym.
Za nami piąta już niedziela Wielkiego Postu, co oznacza, że liturgicznie skupiamy się na kontemplacji męki Chrystusa. Czas postu powoli dobiega końca i być może niektórych z nas dotyka jakiś rodzaj kryzysu dotyczący wielkopostnych postanowień, które czasem mogą nam się wydawać pustymi rytuałami pozbawionymi głębszego znaczenia.
Może zatem warto poszukać ponownie odpowiedzi na pytanie: po co post? Proponuję tu jedną z możliwych dróg refleksji, traktującą post jako praktyczne ćwiczenie w nabywaniu wewnętrznej wolności. Mam też nadzieję, że poniższe refleksje podprowadzą pod pewne istotne treści, które już za tydzień będziemy rozważać w trakcie Triduum Paschalnego.
Dążenie do wolności wewnętrznej
Czterdzieści dni naszego Wielkiego Postu odnosi się oczywiście do czterdziestodniowego pobytu Jezusa na pustyni, gdzie pościł i był kuszony przez szatana. Ale to nie koniec. Liczba ta, nieprzypadkowo użyta w tym kontekście przez autorów Nowego Testamentu, przywołuje liczne skojarzenia ze Starego Przymierza.
W poście chodzi o uniezależnianie się od rzeczy – o wolność w sensie niezależności
Czterdzieści dni trwał potop; prorok Eliasz przez dni czterdzieści szedł do góry Horeb; przez czterdzieści dni, po nawoływaniu Jonasza, pokutowali mieszkańcy Niniwy… Przede wszystkim jednak liczba czterdzieści oznacza czterdzieści lat wędrówki Izraelitów po pustyni, kiedy to Pan pod przewodnictwem Mojżesza wyprowadził Hebrajczyków z Egiptu do Kanaanu.
Jest to wydarzenie fundujące naród Izraela – z ludu niewolników stali się wtedy ludźmi wolnymi, Bożym narodem wybranym. A Wielki Post ma nas przecież przygotować do celebrowania Paschy (hebr. pesach, czyli „przejście”), przypominającej zarówno przejście Jezusa ze śmierci do życia, jak i przejście Izraelitów przez Morze Czerwone i pustynię do Ziemi Obiecanej.
W związku z przywołanymi zdarzeniami nasz czterdziestodniowy post możemy potraktować jako swego rodzaju podróż z niewoli do wolności. Tylko jak to rozumieć? Czy zwyczajowe wielkopostne praktyki, jak np. odmawianie sobie jedzenia słodyczy czy picia kawy, mogą mieć cokolwiek wspólnego z wolnością?
W warstwie fabularnej historia Exodusu opowiada o wyzwoleniu z zewnętrznego, politycznego ucisku, jakiego doświadczali Izraelici w Egipcie. Można jednak przeczytać tę opowieść przez pryzmat dążenia do wolności wewnętrznej (zgodnie z istotą nauczania Jezusa, na co uwagę zwrócił ks. Grzegorz Michalczyk w odcinku podcastu „Zwięźle” dotyczącym Wielkiego Postu, gdzie wskazywał, że „problem nie jest na zewnątrz człowieka, a w jego wnętrzu”).
Na niewolę egipską można zatem spojrzeć jako na symbol wewnętrznej niewoli. Dla św. Pawła ta niewola jest synonimem grzechu – grzechu nie w znaczeniu przekroczenia jakiegoś zakazu, ale w sensie znacznie głębszym egzystencjalnie.
„Nieszczęsny ja człowiek”, pisze św. Paweł w Liście do Rzymian, „nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę” (por. Rz 7,19–24). Grzech w postaci czynu przeciwko przykazaniu jest jedynie zewnętrznym przejawem grzechu egzystencjalnego, który mieszka we wnętrzu człowieka.
We właściwym kierunku
Greckie słowo hamartia oznaczające „grzech” można także tłumaczyć jako „chybienie celu”. W wizji św. Pawła tragiczna kondycja człowieka polega na tym, że pomimo iż pragniemy żyć dobrze, czasem „chybiamy”. A może nawet więcej: każdy z nas nosi w sobie skłonność do owego chybiania. Grzech sprawia, że nasze naturalne pragnienie dobra zostaje wykrzywione i pojawia się potrzeba nawrócenia – nadania naszym myślom, pragnieniom i działaniu właściwego kierunku.
Praktyka postu polega na świadomej rezygnacji z czegoś, co samo w sobie jest dobre (jak wszelkiego rodzaju pożywienie). Takie właśnie jest także znaczenie chociażby abstynencji od alkoholu, korzystania z portali społecznościowych itd. Refren pieśni o stworzeniu świata, która otwiera całe Pismo Święte, to zdanie, że wszystko, co stwarza Bóg „jest dobre” (zob. Rdz 1).
Problem zatem nie tkwi w samych rzeczach, a w tym, w jaki sposób ich używamy – w naszym do nich stosunku. „Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym” (Mk 6,15).
Na marginesie warto dodać, że takiego rozumienia grzechu można się doszukać już w opisie grzechu pierworodnego, który czytaliśmy w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, a który w Biblii następuje zaraz po pieśni o stworzeniu. Pan Bóg stworzył świat jako dobry, aby człowiek w wolności z niego korzystał, jednak w tym rajskim obrazie pojawia się pęknięcie – odbierający wolność grzech – które w obrazowy, symboliczny sposób zostało pokazane w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju. Ewa „spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia” (Rdz 3,6). Zapomniała jednak o przestrodze Boga, która notabene wynikała z troski o życie człowieka: „gdy z niego [tj. drzewa poznania dobra i zła] spożyjesz, niechybnie umrzesz” (Rdz 2,17).
Istotną częścią nawrócenia jest zatem zmiana naszego stosunku do rzeczy stworzonych. I tu właśnie wkracza post, który można potraktować jako praktyczne ćwiczenie w świadomym korzystaniu z wolności.
Zwierciadło pustyni
Wróćmy teraz do analogii z Exodusem. Decydując się na postne wyrzeczenia, wychodzimy na pustynię, rezygnując z części naszej bezpiecznej codzienności. Szybko jednak okazuje się, że jest ona miejscem zmagania i trudu, a nasze doświadczenie braku nie jest wcale przyjemne. Naturalnie rodzi się w naszym wnętrzu bunt – biblijne szemranie.
W opisie z Księgi Wyjścia najlepiej oddaje to historia z manną. Izraelici wyrzucają Mojżeszowi i Aaronowi: „Obyśmy pomarli z ręki Pana w ziemi egipskiej, gdzieśmy zasiadali przed garnkami mięsa i jadali chleb do syta! Wyprowadziliście nas na tę pustynię, aby głodem zamorzyć całą tę rzeszę” (Wj 16,3).
Uszczypliwie można powiedzieć, że Izraelici co prawda wyszli z Egiptu, ale Egipt nie wyszedł z Izraelitów. W chwili głodu wspomnienie względnego dobrobytu przeważa nad pamięcią o ucisku i niewoli. Widać tutaj, jak „garnki mięsa” i „chleb” (w ich miejsce każdy może podstawić własne codzienne dobra, do których jest przywiązany) w pewnym sensie wewnętrznie zniewoliły Hebrajczyków – sprawiły, że ich samopoczucie, a może nawet w ogóle szczęście i spełnienie uzależnione jest od tych ulotnych dóbr. Dopiero wyjście na pustynię ukazuje tę ich wewnętrzną zależność.
Podobnie ma się sprawa z postem. Dopiero doświadczenie pustyni – a więc pustki, braku – pozwala dostrzec nasze wewnętrzne zniewolenia. Dopiero na pustyni – pustyni również w znaczeniu symbolicznym, kiedy wyrywamy się z naszych codziennych przyzwyczajeń – możemy jak w zwierciadle zobaczyć odbicie, które to całe codzienne zewnętrze pozostawia w naszym wnętrzu. Poprzez post możemy starać się świadomie opanowywać niezdrowe, często nieuświadomione przywiązania.
Wolność w zależności
W poście chodzi zatem m.in. o uniezależnianie się od rzeczy – o wolność w sensie niezależności. Trzeba jednak dodać, że znów chodzi o niezależność wewnętrzną, zewnętrznie bowiem nie jesteśmy w stanie być całkowicie od rzeczy niezależni.
Chcę przez to powiedzieć, że „zewnętrznie” potrzebujemy pewnego minimum dóbr (pożywienia, wody itp.), żeby zwyczajnie przetrwać. I choć strategia postu polega na tym, by poprzez zewnętrzny brak starać się osiągnąć wewnętrzną niezależność, metoda ta zastosowana w sposób radykalny doprowadziłaby po prostu do śmierci – przecież nie jesteśmy w stanie całkowicie zrezygnować z dostarczania naszemu organizmowi wody i pożywienia. Czy to oznacza, że jednak nie możemy być całkowicie wolni od tych zewnętrznych dóbr?
Wróćmy do opowieści o mannie. Na szemranie Izraelitów dotyczące braku chleba Pan Bóg odpowiada bardzo konkretnie: obiecuje, że codziennie będzie zsyłał im mannę, którą każdy ma zbierać według swoich codziennych potrzeb (Wj 16,4). Gdy zaś niektórzy zaczynali gromadzić zapasy, manna sama z siebie szybko gniła i była zjadana przez robaki (Wj 16,20).
Podcast dostępny także na Spotify i popularnych platformach
Choć brzmi to nieco groteskowo, przekazuje bardzo ważną myśl: gdy w pełni zdecydujemy się na zaufanie Bogu, naprawdę możemy przestać przejmować się zabezpieczaniem własnego dobrostanu; możemy przestać gromadzić, martwiąc się o przyszłość i skupić się na tym, co tu i teraz – będąc z „Tym, który jest” (Wj 3,14).
Echo opowieści o mannie słychać zresztą w najważniejszej modlitwie chrześcijan: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” (Mt 6,11) lub w wersji z Ewangelii według św. Łukasza: „naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień” (Łk 11,3).
Sam Jezus wielokrotnie wzywa uczniów do tego, by nie martwili się dobrami, które wydają im się niezbędne do przetrwania, „wart jest bowiem robotnik swej strawy” (Mt 10,10). Najlepiej oddaje to chyba fragment: „nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać […]. Przypatrzcie się ptakom podniebnym: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? […] Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie” (Mt 6,25–32, por. Łk 12,22–31).
Post może pomóc nam oczyścić się z tego wszystkiego, co wykracza poza to, czego naprawdę potrzebujemy. Ponadto jako wyjście na pustynię uczy nas zaufania do Ojca, że z dnia na dzień będzie dawał nam to, co dla nas niezbędne. Z tym zaufaniem i z tą wiarą przychodzi poczucie bez-troski, a co za tym idzie również wolności.
W świetle nauki Jezusa należy uznać, że prawdziwa wolność to wolność od siebie samego. „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8,35). Kto spędza swoje życie na trosce o własne przetrwanie, o spełnianie swoich potrzeb, na gromadzeniu potrzebnych dóbr itd., nie może być w pełni wolny. Paradoksalnie wolny okazuje się ten, kto jest gotowy oddawać siebie innym, czyniąc się w ten sposób od nich zależnym.
Człowiek, który decyduje się na radykalne zaufanie Bogu, również w jakimś sensie czyni się od Niego zależnym, Jemu powierzając kontrolę nad swoim życiem. Nie jest to jednak zależność od martwych rzeczy, lecz od żywej Osoby, która nieskończenie nas kocha. Co więcej, w osobie Jezusa Chrystusa to Bóg jako pierwszy oddaje się w ręce człowieka: „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.” (Rz 5,8); „Bóg sam pierwszy nas umiłował” (1J 4,19).
Ostatecznym aktem tej zależności jest śmierć Chrystusa na krzyżu, którą w szczególny sposób kontemplujemy w czasie Wielkiego Postu. Jednocześnie jest to też akt doskonałej wolności: „Ja życie moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję” (J 10,17–18).
Niosąc je na samym sobie
Na koniec chciałbym przytoczyć piękny obraz wolności, który możemy znaleźć w Księdze Powtórzonego Prawa w tzw. Hymnie Mojżesza, odnoszącym się do wędrówki narodu wybranego po pustyni:
„Czyż nie On jest twoim Ojcem i Stwórcą? […]
Jego lud jest własnością Pana,
Jakub Jego wyłącznym dziedzictwem.
Znalazł go na ziemi pustynnej,
na odludziu, gdzie brzmiały tylko dzikie głosy.
Opiekował się nim i pouczał,
strzegł jak źrenicy oka.
Jak orzeł, który krąży nad gniazdem,
by z niego wywabić swe pisklęta,
I bierze je na skrzydła rozpostarte,
niosąc je na samym sobie,
Tak Pan go prowadził” (Pwt 32,6–12).
Zależność od Boga, którą pomaga nam odkryć post, nie prowadzi do ograniczenia, czy zniewolenia. Wręcz przeciwnie: daje nam skrzydła, których sami nie posiadamy.
Poprzez post uczymy się tego, że dopiero dzięki Bożej miłości i trosce nasze najgłębsze pragnienia, których nie bylibyśmy w stanie spełnić o własnych siłach, mogą zostać zrealizowane.
Przeczytaj też: Duchowość przyszłości. Między Baumanem a Rahnerem
Świetny tekst, pokuszę się więc o pewne podsumowanie. Gdyby Ewa nie zżarła tego jabłka, z Adasiem latali by sobie po raju po dzień dzisiejszy. Nas by oczywiście nie było i nie wymyślalibyśmy jak sobie uprzykrzać żywota. Izraelici gdyby grzecznie słuchali Mojżesza, nie gromadzili wszelakiego dostatku, też beztrosko by sobie hasali po ziemi obiecanej, na diecie przepiórczo mannowej. Po sznurku do kłębka, wszystkie nasze dzisiejsze wzloty i upadki, grzesznej naszej naturze zawdzięczamy. O tym powinniśmy pamiętać. Wszystko zawdzięczamy Ewie, modne dziurawe spodnie, buciki w CCC, że możemy sobie to i owo podrasować u chirurga plastycznego itp., itd. Jest super, że możemy sobie czegoś odmawiać na okoliczność i stać nas na to. Karkówkę ostatnio widziałem w promocji 14 zł, filet z dorsza 57 zł i to jest poświęcenie. A taki pomidor po 25 zł. za kilo. Wszystko to ma wymiar rytualny, jakby na to nie patrzeć.