Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jak rozmawia Polka ateistka z Polakiem katolikiem?

Polka ateistka Karolina Wigura i Polak katolik Tomasz Terlikowski

Karolina Wigura i Tomasz Terlikowski skupiają uwagę na „gorących” politycznie konfliktach. To nie jest zarzut. Ale czy w ten sposób nie unikają, być może nieświadomie, rozmowy o najważniejszej idei chrześcijaństwa i głównym przesłaniu Jezusa – rozmowy bardzo tu i teraz niewygodnej?

Karolina Wigura, Tomasz Terlikowski, Polka ateistka kontra Polak katolik, Fundacja Kultura Liberalna, Warszawa 2022, 240 s.

Zacznijmy od Czesława Miłosza: „Musi być miejsce środkowe, między abstrakcją i zdziecinnieniem, żeby można było rozmawiać poważnie o rzeczach naprawdę poważnych” – pisał w Traktacie teologicznym.

Książka Karoliny Wigury i Tomasza Terlikowskiego Polka ateistka kontra Polak katolik nie jest bezprecedensową, pierwszą w III Rzeczypospolitej, konfrontacją wiary i niewiary przenikniętą wolą rozumienia drugiej strony. Poprzedzały ją publikacje w duchu swoim podobne, na przykład opracowany przez byłego już jezuitę, Stanisława Obirka, zbiór polemik, listów i wywiadów Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi. W roku 2002, kiedy go wydano, pod wspólną okładką znalazło się miejsce i dla Adama Michnika, i dla Bronisława Wildsteina. Dwadzieścia lat później spotkanie takie równie trudno byłoby sobie wyobrazić, jak pełną empatii rozmowę prof. Magdaleny Środy z abp. Markiem Jędraszewskim.

Nie wydaje się też, by empatia, którą wyczuwamy w dialogu Wigury i Terlikowskiego, mogła zaistnieć, gdyby Terlikowski nie zdystansował się wcześniej od katolickich fundamentalistów i nie zaczął kwestionować sensowności polityki Jarosława Kaczyńskiego. Jak sam zauważa, obóz Zjednoczonej Prawicy w większości nie uznaje go już za „swego”.

Pierwsza emocja według Kartezjusza

Niejeden z czytelników zwróci zapewne uwagę, że w książce będącej zapisem rozmów ateistki z katolikiem najmniej mówi się o Panu Bogu. Prymat polityki nad eschatologią jest tu wyraźny, widoczny w kompozycji całości. Wśród jedenastu, jak je nazywają autorzy, „sporów światopoglądowych” spór o historyczność zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, o racje wiary i racje niewiary w to wydarzenie znajdujemy dopiero w rozdziale ósmym, poprzedzonym między innymi rozdziałami o aborcji, małżeństwach jednopłciowych, o przyczynach popularności Kaczyńskiego i Tuska…

Nie, nie zamierzam bynajmniej zarzucać autorom, że swoje odmienne światopoglądy – liberalny, ateistyczny i konserwatywny, katolicki – konfrontują z doświadczeniami naszego czasu, także więc z pełną „punktów zapalnych” obecną rzeczywistością polityczną. Przeciwnie, jest to dla mnie największą zaletą książki.

Wigura przyznaje, że bliski jej ateizm nie wyklucza głębokich przeżyć duchowych. Terlikowski natomiast – że jako istoty ograniczone nie możemy Boga pojąć całościowo

Zbigniew Mentzel

Udostępnij tekst

Za duchowego patrona swej rozmowy Karolina Wigura i Tomasz Terlikowski uznają Kartezjusza jako filozofa, który „uważał, że ciekawość jest pierwszą emocją, a wszystkie pozostałe pochodzą od niej”. Autorów ciekawi nade wszystko to, co zwykle określamy mianem „modernizacji” czy „progresywizmu”. Ciekawią ich zasadnicze przemiany społeczne, mentalne, obyczajowe, które we współczesnym świecie zachodzą w tempie wcześniej niespotykanym i które przez liberałów przyjmowane są z nadzieją i ufnością, że wyjdą ludziom na dobre, przez konserwatystów zaś – z niechęcią i obawami, czy istotnie dobru, a nie złu się ostatecznie przysłużą, doprowadzając ludzkość do nieodwracalnego zepsucia. Jak oboje próbują o tym rozmawiać?

W jednym z rozdziałów książki, poświęconym ochronie uczuć religijnych, Wigura przypomina za Etyką nikomachejską Arystotelesa, kim jest „człowiek słusznie dumny”. Chodzi o osobę mającą poczucie własnej wartości, a także wartości swojego światopoglądu. „Z tego powodu człowieka słusznie dumnego nie można urazić czy dotknąć”. Można go co prawda rozgniewać, ale także rozgniewany nie czuje się ofiarą i nie żąda, aby myślący inaczej, nawet jeśli chciał go sprowokować i wyśmiać, był karany (chyba że – dodaje Wigura – posługiwał się „językiem nienawiści”; pojęcie to jest wszelako mało precyzyjne i w konkretnych przypadkach prawie zawsze rodzi kontrowersje prawne).

Miejsce dla siebie

W przestrzeni polskich debat publicznych, których uczestnicy nader często uznają się za ofiary dyskryminacji czy prześladowania przez „wrogów”, dialog Wigury z Terlikowskim całkowicie pozbawiony jest ducha wojowniczego i cierpiętnictwa. Każde z obojga rozmówców czuć się może „człowiekiem słusznie dumnym”; duma ta nie jest przy tym zadufaniem, a więc graniczącym z pychą zarozumialstwem, które nie pozwala z ciekawością i szacunkiem wysłuchiwać argumentów adwersarza.

Jak jednak wiadomo, powtarzane od wieków argumenty za wiarą lub przeciwko wierze nigdy nie są nieodparte, nie mają siły definitywnie rozstrzygającej spór. Ale każdy światopogląd, który nie może pretendować do empirycznej wiarygodności, da się mniej lub bardziej wiarygodnie przedstawić.

Tomasz Terlikowski twierdzi zatem, iż nie tylko „serce”, ale także rozum, analiza intelektualna świadectw historycznych skłania go do wiary, że Jezus Chrystus rzeczywiście zmartwychwstał. Skoro będąc człowiekiem, pokonał On śmierć i okazał się Bogiem, chrześcijaństwo „nie jest tylko jednym z wielu światopoglądów tak samo nadającym światu sens jak wszystkie inne”. Jest światopoglądem wyjątkowym, niosącym ze sobą szczególną prawdę.

Dla Karoliny Wigury taki punkt widzenia jest nie do przyjęcia. Historyczne opowieści o zmartwychwstaniu uznaje za naiwne, pełne sprzeczności, niemożliwe do pogodzenia ze stanem nowoczesnej nauki. Nikt, jej zdaniem, nie może sformułować światopoglądu, który byłby lepszy niż inne, nikt nie może mieć monopolu na prawdę.

Rozmówcy zdają sobie sprawę, że ich dialog, który polegałby tylko na mnożeniu argumentów za i przeciw w kwestii istnienia Boga, nie będzie płodny i nie doprowadzi do konkluzji przyjętej przez obie strony. Pod pewnymi warunkami może jednak okazać się pożyteczny. Leszek Kołakowski pisał: „Jest ważne, żeby zarówno wiara, jak i niewiara miały obie miejsce dla siebie w naszej kulturze; normalnie też obie są składnikami konwersacji wiecznej i niezręcznej, której nasza kultura potrzebuje. Ważne jest, by mogły one współistnieć tak, by żadna strona nie zniszczyła drugiej. Każda z nich swoją krytyką pobudza autorefleksję drugiej i każda z tej autorefleksji może czerpać zysk”.

Materializm uduchowiony, wiara apofatyczna

Efekt autorefleksji Karoliny Wigury to przyznanie, że bliski jej ateizm nie jest „twardym”, konsekwentnym racjonalizmem (czy scjentyzmem) i nie wyklucza głębokich przeżyć duchowych, nawet metafizycznych, przeciwnie, w różny sposób „alternatywnie” je dopuszcza. Własny światopogląd Polka ateistka, odwołując się do Spinozy, określa jako „uduchowiony materializm”.

Co ma na myśli – nie jest jednak do końca jasne nawet dla osób, które znają filozofię autora Etyki (a pochlebiam sobie, że nie jest mi ona obca). Czym jest bowiem taki „uduchowiony materializm”? Zapewne sposobem widzenia świata wprawianego w ruch jakimś rodzajem duchowej energii. Próby rozwinięcia tej kwestii w książce mi zabrakło.

Tomasz Terlikowski gotów jest z kolei przyznać, że jako istoty ograniczone, przygodne, nie możemy Pana Boga pojąć całościowo; wszystko, co o Nim mówimy, jak Go rozumiemy, jak Go postrzegamy, jest tak samo prawdziwe, jak i nieprawdziwe. Pod tym względem nasza sytuacja poznawcza nie zmieniła się od czasów Pseudo-Dionizego Areopagity – w tradycji chrześcijańskiej bodaj najbardziej fascynującego, ale i najtrudniejszego pisarza, którego pełne zdumiewających intuicji pisma były już w młodości ważną lekturą Terlikowskiego. Pseudo-Dionizy reprezentuje teologię apofatyczną opartą na założeniu, że poznanie natury Boga przekracza możliwości ludzkiego rozumu. Terlikowski dochodzi do wniosku, że przyjęcie apofatyzmu jest jedynym sposobem, aby wierzący i niewierzący mogli ze sobą współistnieć i współdziałać.

Materializm uduchowiony, wiara apofatyczna, Spinoza, Pseudo-Dionizy Areopagita… Jest o czym pomyśleć, ale, nie ukrywajmy, w Polsce myśli o tym niewiele, może kilkaset, może półtora tysiąca osób. Nic dziwnego zatem, że jak wspomniałem na wstępie, autorzy książki skupiają uwagę czytelników na „gorących” politycznie i społecznie konfliktach, które rozpalają emocje milionów. Każde z rozmówców jest akademikiem, doktorem nauk humanistycznych, ale swoją pasję badacza dzieli z temperamentem publicysty, komentatora sceny politycznej, często występującego w popularnych mediach. Podczas lektury zdania przywołujące hipotezy różnojęzycznych naukowców – socjologów, filozofów, historyków – napotykamy obok zdań w rodzaju: „Pomysły prezydenta Dudy były kuriozalne”, „Kaczyński przekombinował” etc.

A co z Jezusem?

To nie jest zarzut. Czy nie jest jednak tak, że w ten sposób autorzy unikają rozmowy wcale niewymagającej od słuchaczy specjalnego przygotowania filozoficznego: rozmowy o najważniejszej idei chrześcijaństwa, idei pod wielekroć wyrażanej w apokaliptycznych ostrzeżeniach Jezusa? O tym, że wszystkie dobra ziemskie, wszystkie nasze samolubne interesy są względne, drugorzędne, pobawione większego znaczenia, a wartość samoistną ma jedynie dążenie do Królestwa nie z tego świata? Czy więc, powtarzam, nie jest tak, że rozmowy o głównym przesłaniu Jezusa Karolina Wigura i Tomasz Terlikowski unikają, być może nieświadomie, jako bardzo tu i teraz niewygodnej?

Przypominając dzisiaj w Polsce o drugorzędności ziemskich dóbr tak bardzo pożądanych przez liczne grupy społeczne żyjące w permanentnym niedostatku i pragnące polepszenia swego bytu, trudno liczyć na zrozumienie, a tym bardziej na poparcie większości. Oburza nas często przepych, jakim otoczeni są niektórzy biskupi Kościoła katolickiego z ostentacją dający do zrozumienia, że bliskie jest im chrześcijaństwo purpurowe i złote, a nie szare. Sprawa nie dotyczy przecież jednak tylko zachłanności kleru, ale także ziemskich potrzeb nas wszystkich. Potrzeb, które rosną szybciej niż możliwości ich zaspokojenia, co wywołuje frustrację i gotowość do agresji.

Jak zatem niebanalnie rozmawiać o istocie na pozór banalnego nauczania Jezusa, który wprawdzie ziemskimi dobrami nie pogardzał, ale stanowczo wymagał, abyśmy nie byli ich więźniami, co w masowej skali często zdarza się „ludziom sukcesu”, do których pozycji materialnej i społecznej wielu z nas chce aspirować? Czy nauczanie to – jak często argumentowali ateiści – nie usprawiedliwia ducha rezygnacji w dążeniu do poprawy świata? Czy nie stało się śmiesznym przeżytkiem? Czy, przeciwnie, jest nam potrzebne jak nigdy dotąd, nawet jeśli nie wierzymy w Boga, w którego wierzył Jezus?

W książce Karoliny Wigury i Tomasza Terlikowskiego takie pytania się nie pojawiają. Zaprawdę, niewygodnie je dzisiaj stawiać.

Zużyty, infantylny, chaotyczny nasz język

Niewygodny, choć z innych powodów, bywa również spór o prawo do wyboru czasu, sposobu i okoliczności swojej śmierci (Polka ateistka jest za takim prawem, Polak katolik je kwestionuje).

Zaciekawiony wyraźną między nimi w tej kwestii różnicą zdań sięgnąłem po znakomitą, niesłusznie zapomnianą pracę Ryszarda Fenigsena Eutanazja. Śmierć z wyboru? (Wydawnictwo „W Drodze”, Poznań 1994). Fenigsen to polski kardiolog, który wyemigrował z kraju w roku 1968 i osiadł w Holandii (gdzie społeczne poparcie dla eutanazji utrzymuje się od dawna na poziomie wyższym niż 80%); tam też publikował najpierw fragmenty książki, w której wykorzystał doświadczenia własnej praktyki lekarskiej.

Sprawę dobrowolnej eutanazji Fenigsen rozpatruje w szerszym kontekście zjawisk ściśle z nią związanych: kryptanazji, czyli potajemnego odbierania życia chorym bez ich wiedzy i zgody, oraz darwinizmu społecznego, czyli światopoglądu, wedle którego społeczeństwo powinno uwalniać się od jednostek słabych i nieużytecznych. Posługuje się przy tym pojęciami „mentalności tajgetejskiej” i „tajgetejskiej medycyny” (w Sparcie wszystkie nowo narodzone dzieci przedstawiano podobno wysokim urzędnikom państwowym, którzy wybierali niemowlęta ich zdaniem silne i zdrowe, pozostałe porzucano na wzgórzach Tajgestos na pastwę dzikich psów i drapieżnych ptaków, matkom zaś zabraniano opłakiwania ich). Jak opisuje Fenigsen, w przeciwieństwie do samobójstwa eutanazja dokonywana jest nie przez człowieka pragnącego swojej śmierci, ale przez lekarza w porozumieniu z rodziną chorego, nie zawsze w tej sprawie jednomyślną.

Fenigsen na podstawie kilkudziesięciu dobrze znanych sobie przypadków bardzo przekonująco dowodzi, jak niebezpieczna bywa mentalność tajgetejska, jak łatwo wielu ludzi, w tym także lekarzy, ulega jej z powodów niemających nic wspólnego ze współczuciem dla człowieka pragnącego położyć kres swojemu życiu. O ile więc Tomasz Terlikowski jako osoba religijna sprzeciwia się eutanazji z powodu „naszej fundamentalnej zależności od Stwórcy”, o tyle Ryszard Fenigsen jest jej zdecydowanym przeciwnikiem z pozycji pełnej neutralności wobec jakiejkolwiek religii.

O książce polskiego kardiologa wspominam także ze względu na język, jakim autor się posługuje – język bogaty, precyzyjny, logiczny. W dialogu Wigury i Terlikowskiego mowa jest o utraconej przez nas wspólnocie języka, służącego dzisiaj walce, dzieleniu społeczeństwa, potęgowaniu konfliktów. Ale na język nasz, nawet kiedy pozbawiony jest agresji, coraz częściej bywamy głusi, bo staje się zużyty, infantylny, chaotyczny.

Żałuję, że szukając prawdy o nas samych, Polka ateistka i Polak katolik nie próbują sięgać po język artystów, zwłaszcza poetów, którzy w takich poszukiwaniach bywają bardzo pomocni. Rzecz znamienna: jedynym „poetyckim” akcentem w ich książce jest obszerny fragment wiersza Jarosława Marka Rymkiewicza Do Jarosława Kaczyńskiego, napisanego po katastrofie smoleńskiej. Ideowych przeciwników braci Kaczyńskich autor nazywa tam „łajdakami” i „złodziejami”, najwyraźniej idąc w zawody ze specjalistami od czarnej propagandy (nawiasem mówiąc, wiersz ów, wbrew przypuszczeniu Terlikowskiego, nie został ogłoszony na łamach „Gazety Polskiej”, tylko „Rzeczpospolitej”).

Straciliśmy górę i dół

Tekst ten otworzyłem fragmentem Traktatu teologicznego Czesława Miłosza, zamknąć wobec tego pragnę pierwszą i ostatnią strofą jednego z Sześciu wykładów wierszem, który ten poeta napisał w latach 80. minionego stulecia, jak zawsze dopatrując się w swoim życiu wymiaru prawdziwie religijnego, a zarazem ulegając pokusom niewiary:

Jezus Chrystus zmartwychwstał. Ktokolwiek w to wierzy,
Nie powinien zachowywać się tak jak my,
Którzy straciliśmy górę i dół, prawo i lewo, niebiosa, otchłanie,
A próbujemy jakoś przebrnąć, w autach, w łożach,
Mężczyźni chwytając się kobiet, kobiety mężczyzn,
Zapadając się, podnosząc, stawiając kawę,
Smarując chleb, bo znów jeden dzień.
[…]
Milczą teologowie. A filozofowie
Nie odważą się nawet spytać: „Cóż jest prawda?”.
I tak, po wielkich wojnach, w niezdecydowaniu,
Prawie że dobrej woli, ale niezupełnie,
Pracujemy z nadzieją. A teraz niech każdy
Wyzna sobie. „Zmartwychwstał?” „Nie wiem, czy zmartwychwstał”.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2023

Podziel się

Wiadomość