Jesień 2024, nr 3

Zamów

Chciałaby, ale się boi? Bierność opozycji w relacjach z Niemcami

Kanclerz Olaf Scholz i premier Mateusz Morawiecki w Warszawie, grudzień 2021. Fot. Denzel / Federal Government

Trudno to pojąć w tak ważnym momencie dziejowym, w jakim są obecnie Polska i Niemcy.

Gdyby to dzisiaj, a nie w 1999 roku, miała zostać podjęta decyzja o tym, czy Niemcy będą obok Duńczyków państwem założycielskim Wielonarodowego Korpusu Północno-Wschodniego NATO w Szczecinie, można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że Polacy by się nie zgodzili. Nie dlatego, że Jarosław Kaczyński nie życzy sobie niemieckich żołnierzy na polskiej ziemi, ale dlatego, że reakcji społecznej na współpracę z Niemcami ewidentnie obawia się cała reszta klasy politycznej.

Uwzględniając, w jak ważnym momencie dziejowym są obecnie Polska i Niemcy, trudno pojąć całkowitą niemal bierność polityków opozycji w obszarze stosunków polsko-niemieckich i brak narracji alternatywnej wobec rządowej propagandy. 

Nie ma w Polsce z kim rozmawiać

Stosunek Prawa i Sprawiedliwości do zachodniego sąsiada i oparta na otwartej niechęci do niego polityka wewnętrzna są oczywiste. To trochę jak z propagandą Sowietów podczas zimnej wojny, którzy – pozbawieni zaufania i sympatii Polaków – przekonywali, że tylko Armia Czerwona jest pewnym gwarantem polsko-niemieckiej granicy i bezpieczeństwa. Lata lekceważenia przez Berlin polskich i środkowo-europejskich poglądów i interesów, lukratywne biznesy z Kremlem w miejsce europejskiej solidarności oraz zadziwiająco zachowawczy podejście kanclerza Olafa Scholza do militarnego wsparcia dla Ukrainy spotykają się z niezrozumieniem i frustracją wielu Polaków. A to dodatkowe paliwo dla polityki obozu władzy. 

Poziom niewiedzy na temat spraw i mentalności sąsiadów bywa po obu stronach granicy zatrważający. Olbrzymiej pracy wymaga zmiana wizerunku dzisiejszych Niemców w oczach Polaków i odwrotnie

Marcin Przybysz

Udostępnij tekst

Najbardziej zagubiona zdaje się jednak polska opozycja. O tym, że liderzy największej partii opozycyjnej tematyki niemieckiej się „boją”, wiadomo co najmniej od czasu „dziadka z Wehrmachtu”. Po 18 latach od nagonki Jacka Kurskiego na Donalda Tuska (za którą zresztą ten pierwszy został wówczas wyrzucony z PiS), zarówno Platforma Obywatelska, jak i pozostałe partie opozycyjne wciąż obawiają się rozmowy o nowej formule (jak mówił Krzysztof Skubiszewski) „polsko-niemieckiej wspólnoty interesów”. Jest to podszyte słabo skrywanym lękiem, że lata poddawania polskiej opinii publicznej tępej antyniemieckiej propagandzie mogą zaowocować utratą kilku znaczących punktów procentowych partii sympatyzującej z jakimikolwiek niemieckimi partnerami. 

Po opuszczeniu przez Donalda Tuska stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej nie bardzo wiadomo, jakie ma on poglądy na polsko-niemieckie sprawy. Problemy Polaków i osób polskiego pochodzenia żyjących w RFN oraz potencjalne wspólne projekty w ramach Unii czy NATO zdają się marginalnie interesować Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołownię, Włodzimierza Czarzastego czy Adriana Zandberga. 

Tymczasem polityka nie znosi próżni. W Niemczech mówi się zatem i pisze o tyradach pouczającego Niemców premiera Mateusza Morawieckiego, ugodowym tonie prezydenta Andrzeja Dudy „łagodzącego” podczas wizyty w Berlinie sprawę niemieckich Patriotów na Zamojszczyźnie oraz o lekceważącym potraktowaniu przez Mariusza Błaszczaka swojego niemieckiego kolegi Borisa Pistoriusa podczas jego pierwszej zagranicznej wizyty po objęciu urzędu. 

Jeszcze kilkanaście lat temu sieć kontaktów na poziomie frakcji Parlamentu Europejskiego czy fundacji stanowiących zaplecze intelektualne niemieckich partii umożliwiłaby zorganizowanie dodatkowego spotkania z programowymi partnerami z polskiej opozycji. Dlaczego do takich spotkań nie dochodzi w Warszawie na kilka miesięcy przed wyborami i możliwą zmianą władzy, tego nie wiadomo. Pistorius organizujący konferencję prasową na skwerku przy pomniku Józefa Piłsudskiego może wygłosić deklarację o „polsko-niemieckiej wspólnocie interesów” zgromadzonym naprędce dziennikarzom. Ale o tym, jak ona ma wyglądać teraz, po nadchodzących wyborach i perspektywie kilkunastu miesięcy, nie ma niestety z kim rozmawiać. 

Brak zainteresowania nowym otwarciem w polsko-niemieckich relacjach w głębi kraju można usprawiedliwić odległością od granicy oraz szeregiem innych, ważniejszych (?) spraw, którymi żyją polskie elity w centrali. Dającej się odczuć na północnym zachodzie zachowawczej polityki uników wobec niemieckich partnerów, podszytych lękiem o słupki poparcia zrozumieć nie sposób. 

Granica nie łączy, płacą mieszkańcy

Świetną egzemplifikację polityki bierności, strachu i zwykłego milczącego oddawania pola w kwestiach transgranicznych politykom obozu rządzącego, w pełni korzystających z tego „dobrodziejstwa”, stanowią Szczecin i Pomorze Zachodnie. Tajemnicą Poliszynela jest fakt, że największa część środków, które płynęły (i być może w końcu popłyną w ramach KPO) do Polski z tzw. funduszy europejskich, stanowi pośredni transfer środków z niemieckiego budżetu. O fakcie tym przeciętny, zdany na przekaz TVP, Polak nie dowie się nawet od championów pozyskiwania i wykorzystywania tych „europejskich funduszy”, do których należą opozycyjni włodarze województwa zachodniopomorskiego i transgranicznej metropolii Szczecina. 

Premierka Meklemburgii – Przedpomorza Manuela Schwesig z pewnością nie należy do wymarzonych partnerów do współpracy z Polską. Przebieg jej politycznej kariery ostatnich lat nakazuje do kontaktów z polityczną wychowanką Erwina Selleringa oraz Gerharda Schroedera podchodzić ostrożnie. Warto przypomnieć, że podczas swoich rządów aktywnie promowała fundację wspierającą Nord Stream II, a tym samym mającą pomagać obchodzić amerykańskie sankcje. Polscy mieszkańcy landu pamiętają też, że była autorką najbardziej surowych na tle innych landów RFN restrykcji pandemicznych w roku 2020, które uderzyły również w obszar metropolitalny Szczecina i jego transgranicznych obywateli. 

Schwesig w 2021 roku wygrała jednak w cuglach wybory do Landtagu i pozostaje ważną postacią niemieckiej polityki. Z pewnością nie powiedziała w niej ostatniego słowa. Marszałek województwa Olgierd Geblewicz poddaje się narracji prawicowych mediów i wbrew wszelkim zasadom transgranicznej dyplomacji uchyla się zupełnie od spotkań z koleżanką ze Schwerina oraz z frakcją SPD organizującą co jakiś czas konferencje w stolicy Pomorza Zachodniego.

Cenę za to płacą zwykli mieszkańcy regionu, mieszkający i pracujący po obu stronach granicy, głownie w obszarze metropolitalnym Szczecina. Mniej problematyczne i bezpieczniejsze wizerunkowo są władze Brandenburgii, z którą Pomorze Zachodnie również graniczy. Niestety o rozwijaniu kontaktów ani z Poczdamem, ani z kolegami i koleżankami z bratniej CDU, w tym z urodzonym w Szczecinie Paulem Ziemiakiem, również niewiele wiadomo. Tymczasem zagadnienia te powinny być dla zachodniopomorskiego marszałka pełniącego funkcję szefa frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Komitecie Regionów na porządku dziennym.

Okienko czasowe

O tym, że jest o czym rozmawiać, można przekonać się dokonując codziennego przeglądu prasy. Od tematów najbardziej drażliwych jak reparacje, kształcenie obywatelskie poszerzające wiedzę Niemców o Polsce i jej historii, politykę ochrony środowiska, w tym również zagospodarowania i zabezpieczenia wspólnych akwenów wodnych – Odry, Zalewu Szczecińskiego i Zatoki Pomorskiej, przez politykę bezpieczeństwa, współpracę jednostek ochrony ludności przed katastrofami po prawa socjalne wciąż powiększającej się grupy Polaków i osób polskiego pochodzenia w Niemczech. 

Poziom niewiedzy na temat spraw i mentalności sąsiadów bywa po obu stronach granicy zatrważający. Olbrzymiej pracy wymaga zmiana wizerunku dzisiejszych Niemców w oczach Polaków i odwrotnie. Wielu dzisiejszych Polaków wciąż widzi w partnerach zza Odry potomków hitlerowców i twardych graczy polityki realnej. Trudno uciec od myśli, że obecne, młodsze pokolenie polityków, dorastające już w suwerennej Rzeczypospolitej, jest nie interesuje się Niemcami, pojednaniem i dalszą integracją niż ci, którzy sami doświadczyli niemieckiej okupacji, a mimo to wyciągnęli do sąsiadów ręce. Niemcy zaś bardzo by chcieli widzieć w Polakach potomków i spadkobierców pokolenia „Solidarności”, pewnych partnerów przy budowie projektu unijnego. Projekcje jednych i drugich nie mają jednak z rzeczywistością AD 2022 wiele wspólnego.

Równocześnie po obu stronach granicy nie brakuje osób, środowisk i organizacji, które stanowiąc sieć życzliwych wspólnym polsko-niemieckim projektom partnerów, działając w charakterze tzw. multiplikatorów mogą na różnych – społecznych, naukowych, gospodarczych czy kulturalnych – polach pozytywnie oddziaływać na kształt przyszłych relacji Polaków i Niemców. Nie każdy niemiecki polityk może stosunki z Polską ustawiać na górze listy swoich priorytetów, ale w ciągu ostatnich 30 lat udało się stworzyć niemały krąg instytucji i osób mogących uprawiać skuteczny lobbing i presję na kręgi decyzyjne. 

Do grona tego należą między innymi polscy naukowcy, aktywnie działające w wielu regionach Niemiec Towarzystwa Polsko-Niemieckie, Polacy i osoby polskiego pochodzenia sprawujące coraz bardziej eksponowane stanowiska w niemieckiej polityce i administracji, miasta partnerskie oraz liczne stowarzyszenia działające od 30 lat nie tylko w pasie przygranicznym na rzecz lepszej integracji z sąsiadami zza miedzy. Nie widać, aby ktoś z polityków był tym potencjałem zainteresowany. Zamiast szukać wsparcia w przychylnych Polsce i Polakom środowiskach, opozycja prewencyjnie woli otwarcie nie podejmować współpracy z nikim. 

Wesprzyj Więź

Rolf Nikel – były niemiecki ambasador w Warszawie, którego książka poświęcona relacjom polsko-niemieckim właśnie trafiła do niemieckich księgarń – słusznie zauważa, że „epokowy przełom” w niemieckiej polityce zapowiedziany przez Kanclerza Scholza, ale dokonujący się w niemieckich głowach po 24 lutego 2022 roku stanowi olbrzymią szansę na nowe otwarcie w polsko-niemieckich stosunkach, okazję na ustalenie nowych, bardziej partnerskich zasad współpracy oraz zainicjowania nowych projektów. To „okienko czasowe”, szczególny moment niemieckiej skruchy i polskiej dominacji w obszarze środkowo-europejskiej polityki bezpieczeństwa nie będzie jednak otwarte długo. 

Nieszanowani, niekiedy wręcz pogardzani i wciąż okładani propagandową PiS-owską pałką Niemcy, zdecydują się – wobec znamiennego milczenia polityków opozycji – postawić na kontakty i współpracę z innymi partnerami. To zaś niczego dobrego ani dla Polaków w Niemczech, ani tym bardziej dla Polski i Europy Środkowo-Wschodniej przynieść nie może. 

Przeczytaj także: Skoro nie pasują nam rządzący, zagłosujemy na innych. A jeśli ta zasada przestaje działać?

Podziel się

4
5
Wiadomość

Dzieki za te slowa. Od lat angazuje sie w wymiane uczniowska miedzy Schwäbisch Hall a Zamosciem i moge tylko powiedziec: najwiecej dzieje sie na podstawowym poziomie ludzkich relacji. Im wyzej w polityce, tym bardziej tracimy czlowieczenstwo i zdrowy rozsadek. To tak, jakby sodowka miala tyle samo procent co wodka…

Ma Pan zupełną rację. Tym bardziej warto nie ustawać w pielęgnowaniu tych zwykłych relacji i konsekwentnej pracy nad ich utrwaleniem, kontynuacją i rozwijaniem. Ci jednak, którzy w tych procesach już albo jeszcze nie uczestniczą potrzebują jakichś punktów odniesienia i wzorców. A te idą z góry. Czy raczej powinny iść. Bo jest ich obecnie, AD 2023, jak na lekarstwo.