Ks. Franciszek Blachnicki był przez komunistów traktowany jako wróg, ponieważ przełamywał jeden z najważniejszych monopoli komunistycznego systemu: monopol na wychowanie młodzieży – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej historyk Andrzej Grajewski.
Maria Czerska (KAI): Instytut Pamięci Narodowej poinformował, że ks. Franciszek Blachnicki został zamordowany w wyniku podania mu śmiertelnych substancji toksycznych. Czy potrzebujemy w tej sprawie jeszcze jakiś potwierdzeń?
Andrzej Grajewski: Jestem przekonany, że sama informacja na temat tego, że ks. Blachnicki padł ofiarą zbrodni, jest pewna, zwłaszcza znając rzetelność i ostrożność w formułowaniu wniosków ze strony p. prokuratora Michała Skwary, prowadzącego to śledztwo. Oczywiście poza informacją medialną potrzebny jest jeszcze formalny dokument opisujący wyniki przeprowadzonego śledztwa.
Przypomnę, że rozpoczęło się ono na mój wniosek w marcu 2005 r. Sugerowałem zbadanie wersji o otruciu ks. Franciszka. Tezę tę sformułowałem na podstawie rozmów ze świadkami jego śmierci, paniami współpracującymi z nim w Carlsbergu, które zresztą były przesłuchiwane.
dzięki temu, czego dowiedzieliśmy się o okolicznościach jego śmierci, ks. Blachnicki jest bliżej wyniesienia na ołtarze
Mówiły one m.in. o dziwnej pianie, która się pojawiła w ustach umierającego i toczyła się przez wiele godzin. Nie był to objaw charakterystyczny dla zgonu, który miał nastąpić rzekomo przez zator w płucach. A taka właśnie była diagnoza dr Rainera Fritscha, lekarza ks. Blachnickiego. Wezwany, stwierdził szybko, że śmierć nastąpiła w sposób naturalny. Niestety nie przeprowadzono wówczas sekcji zwłok. Ułatwiłoby nam to znacznie dalsze procedowanie w tej sprawie.
Księdza pochowano, potem przeniesiono jego doczesne szczątki z Carlsbergu do Krościenka. Tam z inicjatywy ówczesnego ordynariusza tarnowskiego bp. Wiktora Skworca wiosną 2006 r. przeprowadzono niejawną sekcję zwłok, o czym opinia publiczna dowiedziała się dopiero po latach. Natomiast dopiero działania podjęte przez prokuratora Skwarę, który opierał się na werdykcie nie jednej, a kilku instytucji, doprowadziły do sformułowania wniosku o otruciu księdza. Wiązało się to z dotarciem do nowych dowodów i świadectw ludzi, którzy przebywali w Carlsbergu oraz z bardzo szczegółowym badaniem agentury wokół ks. Franciszka Blachnickiego.
Czy wiemy dziś już coś o osobach odpowiedzialnych za tę śmierć?
– Niewątpliwie zadaniem podejmowanym w dalszym toku śledztwa będzie poszukiwanie sprawców. Pytanie o nich to wciąż pytanie otwarte, podobnie jak wiele innych pytań. W informacji podanej przez IPN nie ujawniono m.in. jakim środkiem i w jaki sposób ksiądz został otruty.
Warto by było przy okazji poszukiwania sprawców pokazać całe spectrum agentury, która otaczała Blachnickiego, tę sieć macek, których było bardzo wiele na różnych poziomach. To, że one w pewnym momencie w Carlsbergu się zacisnęły, to był wynik wieloletnich inwigilacji, szykan oraz prac operacyjnych prowadzonych być może nie tylko przez SB, ale również Stasi, a może i KGB.
Przypomnę, że kiedy ks. Blachnicki umierał, był ścigany listem gończym, wydanym w lutym 1983 r. przez Naczelną Wojskową Prokuraturę, jako jeden z najgroźniejszych przeciwników politycznych władz PRL. Ścigany był z paragrafów o zdradę stanu, zagrożonych nawet karą śmierci. To postępowanie wobec niego zostało umorzone dopiero w III RP. Warto o tym pamiętać, aby mieć świadomość, jaka była ranga samego ks. Blachnickiego oraz znaczenie prowadzonej przez niego w Carlsbergu działalności.
W kontekście tej agentury w informacji podanej przez IPN wspomniano tylko o Jolancie i Andrzeju Gontarczykach, ale jedynie jako agentach Departamentu I MSW, czyli peerelowskiego wywiadu. Nie są jednak wymienieni jako sprawcy zbrodni. Nie pojawiło się oskarżenie ani informacja o aresztowaniu któregoś z nich.
Kim byli Gontarczykowie?
– Było to małżeństwo, duet agenturalny: „Yon” i „Panna”. Ich przeszłość odkryłem już dość dawno i opisałem w 2005 r. w „Gościu Niedzielnym”, na podstawie dostępnych wówczas dokumentów z archiwum IPN. Pokazywały one dość jednoznacznie ich rolę jako agentów SB działających pod przykryciem u boku ks. Blachnickiego w Carlsbergu.
Wkradli się umiejętnie w jego łaski. Andrzej Gontarczyk nadzorował drukarnię „Maximilianeum”, natomiast Jolanta w pewnym momencie stanęła na czele ruchu Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów. Byli osobami głęboko zaufanymi.
W kontekście śmierci ks. Blachnickiego mamy koincydencję pewnych faktów z nimi związanych. Ks. Blachnicki, prawdopodobnie w lutym 1987 r., dowiaduje się od działaczy Solidarności Walczącej, że Gontarczykowie są agenturą. (Z dokumentów SB wynika, że faktycznie – ich tożsamość udało się ujawnić). 27 lutego 1987 r. kapłan odbywa rozmowę z Andrzejem Gontarczykiem. Wraca po niej do domu, je obiad, po czym kładzie się i umiera.
Na ważny trop w tym kontekście zwrócił niedawno uwagę dr Robert Derewenda, pracownik KUL i dyrektor oddziału IPN w Lublinie. W Carlsbergu znalazł faktury za usługi drukarskie i wynika z nich, że pod koniec lutego 1987 r. ks. Blachnicki miał podpisać kontrakt warty 2 mln. dolarów z amerykańską organizacją protestancką. Gdyby do tego doszło, skończyłyby się jego kłopoty finansowe i miałby środki na działalność ewangelizacyjną, nie tylko w Polsce, ale całej Europie Wschodniej.
Jak ustalił dr Derewenda, na fakturach są podpisy Jolanty Gonatrczyk, a więc wiedziała ona o tej możliwości i musiała sobie zdawać sobie sprawę z tego, co ten kontrakt mógłby oznaczać dla ks. Franciszka. To są nowe, ważne tropy, wymagające dalszego zbadania.
Podkreślam jednak: żadne oskarżenie wobec nich się nie pojawiło. Gontarczykowie po śmierci ks. Blachnickiego spędzili w Carlsbergu jeszcze kilka miesięcy. Uciekli w popłochu wiosną 1988 r. pod pretekstem wyjazdu na wakacje do Jugosławii, gdy dotarła do nich informacja, że kontrwywiad RFN depcze im już po piętach i że mogą być oskarżeni o szpiegostwo.
Nie wiem, co dzieje się obecnie z Andrzejem Gontarczykiem. Jego była żona zmieniła nazwisko na Lange. Jest aktywistką. Nota bene moje teksty w 2005 r. przyczyniły się do zahamowania jej świetnie rozwijającej się kariery w ramach SLD. Była m.in. ważnym dyrektorem w czasach premiera Leszka Millera w MSWiA. Kierowała Zespołem do spraw Koordynacji Strategii Antykorupcyjnej i odpowiadała tam za szkolenia. Następnie stała się radykalną działaczką środowisk LGBT, a założona przez nią fundacja otrzymywała wsparcie od prezydenta Warszawy.
Widziałem część materiałów ze śledztwa prowadzonego przez prokuraturę niemiecką w związku z formułowanymi wobec Gontarczyków zarzutami szpiegostwa. Wynika z nich wyraźnie, że ich działalność doprowadziła do wielkich strat finansowych drukarni ks. Blachnickiego. Prawdopodobnie dokonywali też sabotażu. Natomiast nie byli na pewno jedyną agenturą, jaka tam działała.
Jakie jeszcze tropy się tu pojawiają?
– Jest pytanie o niemiecką Stasi. W maju 1982 r. na granicy między NRD a RFN miała miejsce wpadka transportu charytatywnego, zorganizowanego przez Caritas diecezji Mannheim do Polski. Samochód z darami został zatrzymany na przejściu między RFN a NRD. Służby celne NRD bardzo szybko znalazły wśród darów skrytkę z „bibułą” – biuletynami ks. Blachnickiego. Stasi musiała wiedzieć o tej skrytce. To odkrycie było zbyt spektakularne.
Kolejne pytanie, które się z tym wiąże: jeżeli Stasi wiedziała, czy dzieliła się tą wiedza z KGB? Wiemy, choćby z artykułu w dzienniku „Izwiestija”, że Sowieci interesowali się Blachnickim i uważali go za niebezpiecznego przeciwnika.
Wątków do wyjaśnienia jest jeszcze więcej. M.in. pojawia się pytanie o rolę agentury, która psuła dobre imię ks. Franciszka we Włoszech i w Watykanie. Z relacji wiarygodnych świadków mam informację o głośnej scenie w Watykanie, gdy ks. Blachnicki przyszedł na audiencję, a papież nie podał mu ręki. Było to dla księdza czymś szokującym i bolesnym. Musiało świadczyć o bardzo intensywnych działaniach agenturalnych wokół Ojca Świętego.
Znamy takie przypadki z gruntu kościelnego – m.in. gdy agentura księżowska na polecenie SB poinformowała bp Bednorza, że Blachnicki łamie jego zakazy i organizuje wyjazd młodzieży do Rzymu; wiemy o fałszywym liście, który dotarł do prymasa Wyszyńskiego. Po przeczytaniu tego listu kardynał napisał gniewny list, w którym pisze o Blachnickim „Ksiądz B.”
Tych potwornych macek było całe mnóstwo.
Jakie znaczenie ma informacja o zamordowaniu ks. Blachnickiego dla jego procesu beatyfikacyjnego?
– Fundamentalne. Formalny dowód w tej sprawie oznacza możliwość prowadzenia tego procesu w trybie, który przysługuje męczennikom, ale wymagać to będzie przeprowadzenia faktycznie nowego procesu. Może to zająć trochę czasu, ale myślę, że Sługa Boży, dzięki temu, czego dowiedzieliśmy się o okolicznościach jego śmierci, jest już bliżej wyniesienia na ołtarze.
Czy fakt, że ks. Blachnicki padł ofiarą zbrodni, w prosty sposób przekłada się na dowód, że był męczennikiem?
– Tego nie wiem, warto jednak podkreślić, że cała działalność ks. Blachnickiego sprowadzała się do ewangelizacji. Była to działalność w tym sensie polityczna, że sprzeciwiająca się systemowi ateistycznemu, który traktował religię jako politycznego przeciwnika. System komunistyczny też ma swoją pseudo-religię – ateizm. W tym kontekście postawa chrześcijanina była antypaństwowa z natury rzeczy.
Jeżeli ks. Blachnicki wchodził w kolizje z przepisami prawa państwowego – a jak wiemy wchodził wielokrotnie – to dlatego, że przełamywał monopol, jeden z najważniejszych monopoli władzy komunistycznej: monopol na wychowanie młodego pokolenia w duchu ateistycznym.
Tworząc ruch oazowy, nie pytając się nikogo o zgodę i – będąc również niejednokrotnie w sporach z biskupami – dokonał przełamania tego najważniejszego monopolu. Oaza była elementem formowania religijnego młodzieży. Przekreślała nie tylko ustawodawstwo PRL-owskie, ale niejako kwestionuje podstawy komunistycznego systemu władzy.
Warto przypomnieć, że jednym z pierwszych dekretów bolszewickich, które wydał Lenin po przejęciu władzy, był dekret z 23 stycznia 1918 r. „O rozdziale Kościoła od państwa i szkoły od Kościoła”. Na tej podstawie budowano całe antyreligijne ustawodawstwo. To był sam rdzeń systemu komunistycznego. Nie zrozumiemy Blachnickiego i jego roli, jeżeli nie zobaczymy go w tej perspektywie.
Andrzej Grajewski – ur. 1953, doktor nauk politycznych, specjalizuje się w najnowszej historii Europy Środkowej i Rosji. Zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Gość Niedzielny”, gdzie pracuje od 1981 r. Autor kilku książek z historii najnowszej Polski i Europy Wschodniej, m.in. „Tarcza i miecz. Rosyjskie służby specjalne 1991–1998”, „Rosja i krzyż. Z dziejów Kościoła Prawosławnego w ZSRR”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Papież musiał zginąć. Wyjaśnienia Ali Agcy” oraz wielu artykułów publikowanych w czasopismach krajowych i zagranicznych. Członek komisji historycznej powołanej przy procesie beatyfikacyjnym ks. Franciszka Blachnickiego.
Przeczytaj też: Oskarżony ks. Franciszek Blachnicki
PO wyczynach Antoniego Macierewicza postępowanie na zasadzie: najpierw ogłaszamy wnioski, a może ewentualnie kiedyś podamy na to dowody działa totalnie kontrproduktywnie. Uwierzą tylko ci, co już wierzą.
Dlaczego najpierw nie podano konkretnych faktów wynikających z sekcji sygnowanych nazwiskami specjalistów a dopiero potem wyciągnięto z tego wnioski dotyczące ew. sprawców? Czy podstawy ścisłego dowodzenia naukowego wymyślili komuniści z KGB?
Uzasadnione podejrzenia o charakter śmierci księdza pojawiły się natychmiast po upadku komuny. Dziwię się, że tych badań Ziobro nie zlecił 8 lat temu, bo sprawa śmierdziała od samego początku, a i rola Gontarczyków wysłanych przez PRL-owskie władze była po 1989 roku znana i publicznie opisywana.
Na razie mam przykre podejrzenia że nagle trzeba było czymś przykryć sprawę papieża.
T. Terlikowski w książce o ks Blachnickim kilka lat o tym pisał, sprawa jest jawna i znana, nic dziwnego że prokurator przeprowadził czynności procesowe
Przecież nie o to chodzi że podjął.
Chodzi o to że normalnym jest iż najpierw przedstawia się dowody popierające pewne podejrzenie, a dopiero potem wyciąga się z nich wnioski i szuka winnych.
Tutaj od razu mamy podejrzanych choć nie pokazano dowodów.
Brak dyscypliny w myśleniu to źródło wielu polskich problemów.
@Wit
Od 1989 było wiele rządów i ministrów, które mogły i powinny to zrobić. Czemu wtedy tego nie zrobiono, a teraz nagle sprawa wyskoczyła jak diabeł z pudełka?