Zima 2024, nr 4

Zamów

Jarosław Iwaszkiewicz, ostatni poeta dawnej Polski

Jarosław Iwaszkiewicz podczas uroczystego otwarcia Teatru Wielkiego po odbudowie ze zniszczeń wojennych. Warszawa, 19 listopada 1965 r. Fot. Archiwum Fotograficzne Zbyszka Siemaszki / NAC

Trudno o pisarza bardziej europejskiego i polskiego zarazem, który obydwie te rzeczywistości płynnie ze sobą łączył, a nie je sobie przeciwstawiał. Pisarza, który czuł się częścią tej samej kultury nad Dnieprem, na mazowieckim Stawisku, Panteonie i w Taorminie.

43 lata temu odszedł Jarosław Iwaszkiewicz. Dziś mało wspomina się o tym, że był nie tylko ostatnim, znaczącym członkiem grupy poetyckiej „Skamander”, ale również, a może przede wszystkim – ostatnim poetą dawnej Polski. Zarazem – ostatnim pisarzem starej Rzeczpospolitej.

Wyrósł jeszcze z uniwersum jagiellońskiego i wszystkich jego spadkobierców: od sarmatyzmu, po romantyzm i modernizm z przełomu wieków. W momencie jego przyjścia na świat Rzeczpospolita Złotego Wieku, a nawet wieszczów-romantyków, była już tylko wspomnieniem. Trwała jednak w zbiorowej wyobraźni jako bogata i dostojna arkadia przeszłości. Cała jej spuścizna – duchowe i dziejowe artefakty oraz ludzie, będący ich bezpośrednimi dziedzicami – stanowiła wciąż kluczowy element polskiego imaginarium.

Iwaszkiewicz to poeta niepokojów sumienia i zmagań metafizycznych całego pokolenia, które dorastało, widząc tragedię pierwszej nowoczesnej wojny domowej i rewolucji. Doczekało się ono wolnej Polski i szybko ją, na długie lata, utraciło

Łukasz Kobeszko

Udostępnij tekst

Iwaszkiewicz był poetą tej niezwykłej krainy, rozpiętej pomiędzy kopułami świątyń Kijowa i stepami południowej Ukrainy, Ostrą Bramą i nadmorskimi wydmami Połągi, a mazowieckimi nizinami z brzozami i sosnami, gdzie „poetom kwitły za młodu narcyssy, konwalie, irysy, peonie i anżeliki” („Nowa rzeczywistość” z tomiku „Mapa pogody”, 1977).

Ale również – krainy sięgającej duchowymi korzeniami Akropolu i Areopagu, Forum Romanum i Koloseum, Bazyliki św. Piotra i Hagii Sophii, Sycylii i Neapolu oraz wysp greckich. Wspólnoty ducha i kultury doświadczonej przez historię: wojny, rewolucje i totalitaryzmy, w której jednak przez wieki łączyły się antyk i chrześcijaństwo dwóch tradycji. Gdzie najnowsze europejskie trendy intelektualne i filozoficzne współistniały ze swojskimi melodiami kurpiowskimi i wschodnimi dumkami.

Trudno więc o poetę bardziej europejskiego i polskiego zarazem, który obydwie te rzeczywistości płynnie ze sobą łączył, a nie je sobie przeciwstawiał. Poetę, który czuł się częścią tej samej kultury nad Dnieprem, na mazowieckim Stawisku, Panteonie i w Taorminie.

Autor „Lata 1932” był też ostatnim pisarzem tej Polski, która odeszła w 1980 roku wraz z rewolucją „Solidarności”, rozpoczętą po pięciu miesiącach od jego śmierci. Polski trudnych, niejednoznacznych i często dramatycznych wyborów ideowych i osobistych, zawieszonych gdzieś pomiędzy oportunizmem, heroizmem i dwójmyśleniem, pokazujących całą złożoność i polifoniczność naszych losów.

Ostatni Skamandryta to także poeta niepokojów sumienia i zmagań metafizycznych całego pokolenia, które dorastało, widząc tragedię pierwszej nowoczesnej europejskiej wojny domowej i rewolucji na Wschodzie. Doczekało się ono wolnej Polski i szybko ją, na długie lata, utraciło.

Wesprzyj Więź

Iwaszkiewicz nie był trybunem wzywającym lud na barykady, a nawet w jakiś sposób uciekał przed Wielką Historią. Uchylał się od romantycznego mesjanizmu, wybierając świat piękna sztuki i potęgi przyrody. Nie da się jednak pominąć, że na swój sposób, w coraz bardziej chaotycznym świecie, dotkniętym oświeceniowym racjonalizmem i radykalnymi ideologiami, poszukiwał obecności Boga i głównej zasady istnienia.

Pisał co prawda Jego imię raz z małej, a innym razem z wielkiej litery, lecz to właśnie poszukiwanie śladów Stwórcy i odwiecznego, nie zawsze jasno nazwanego porządku życia nadaje wierszom poety podskórny, ale zawsze obecny rytm.

Przeczytaj też: Cóż po starym poecie w czasie nowoczesnym?

Podziel się

1
Wiadomość

Zamiast przechodzić do porządku dziennego nad upadkami Iwaszkiewicza, proszę mi pokazać jego refleksję nad nimi, jak mi w taki sposób pomogła moja żona odblokować się na Gałczyńskiego mimo jego “kompromisów”. Żeby w 50 rocznicę śmierci prawda już zupełnie nie przestała być ważna i nawet aluzji nie będzie o jego paskudnej roli w przekonywaniu zwłaszcza literatów do wygodnego życia w PRLowskim bagienku. Antoni Słonimski, którego Iwaszkiewicz będąc kandydatem wystawionym przez Gomułkę pokonał w wyborach na prezesa ZLP w 1959 obiecując zamiast wolności więcej troski socjalnej ze strony państwa dla artystów, też napisał kilka tekstów wstydliwych, ale tu przykład Leszka Kołakowskiego, jak pisać o takich sprawach https://wiez.pl/2017/11/17/odwiedziny-u-antoniego-slonimskiego/.

PRL był ostatnim etapem błogosławionej epoki w której to, co ktoś znany powiedział miało znaczenie moralne, było oceniane, dyskutowane, jest pamiętane po 50 czy 70 latach….
Dziś każdy celebryta może powiedzieć dowolną głupotę lub świństwo i po tygodniu i tak nikt nie pamięta.
Wstydliwe punkty życia tytanów nadal są tytaniczne a ludzi typu nikt są niczym. Niestety żyjemy dzisiaj w epoce ludzi typu nikt, sławnych dlatego że są sławni lub że ich bezwstydna podłość odbiera nam mowę i pamięć.