Dom stał się zimny, szkoła stała się zimna, warunki społeczne stały się zimne – mówi Ewa Woydyłło w rozmowie miesięcznika „Znak”.
Ilona Klimek: Katastrofa klimatyczna, wojna w Ukrainie, inflacja, a także mnóstwo prywatnych trudności, z którymi w mniejszym lub większym stopniu boryka się każdy z nas. Co decyduje o tym, w jaki sposób radzimy sobie z wyzwaniami codzienności?
Ewa Woydyłło, dr psychologii i terapeutka uzależnień: Powiedziałabym najkrócej, że kluczową rolę odgrywa w tym kontekście nasza odporność psychiczna. Stanowi ona połączenie wielu czynników. Z jednej strony to sprawy bardzo indywidualne, czyli kwestie neurofizjologiczne, biologiczne, zdrowotne. Z drugiej – mamy do czynienia z wpływem środowiska, czyli warunkami życia danej osoby. […]
Odporność psychiczna to indywidualna zdolność do poradzenia sobie ze stresem, którym jest np. żegnanie bliskiej umierającej osoby, rozwód lub utrata pracy. Są osoby, które przyjmują wyzwania w sposób odważny, rokujący poradzenie sobie, a są też takie, które się załamują. Można powiedzieć, że te drugie nie godzą się z rzeczywistością, nie chcą jej zaakceptować. Im bardziej coś uważamy za nienależną krzywdę, tym trudniej nam będzie.
Ostatnio miałam np. do czynienia z kilkoma osobami, które żegnały swoich rodziców już po przekroczeniu przez nich wieku osiemdziesięciu paru lat. A mimo to, przychodząc po pomoc, mówiły: „Nie radzę sobie z tym, nie sypiam, właściwie nie wychodzę z cmentarza. Dla mnie to jest klęska, tragedia”. Próbując dotknąć realiów, można by zadać tym pacjentom pytanie: „A czego można było się spodziewać? Że tata będzie żył jeszcze rok czy 20 lat?”. […]
Odporność psychiczna to także filozofia życiowa, czyli pewien stan naszego umysłu. Do takiego ujęcia przywiązuję zresztą największą wagę. Biologia podporządkowuje się często temu, co myślimy. Wyobraźmy sobie człowieka, który na wiele rzeczy potrafi popatrzeć z humorem albo cieszyć się bardzo drobnymi przyjemnościami, np. tym, że pije pyszną kawę z kubka, który dostał od kogoś bliskiego. […]
Na ile o naszej odporności decydują geny, a na ile środowisko? W jakim stopniu możemy oduczyć się użalania się nad sobą, przyjmowania roli ofiary?
– W mózgu zawiera się centrala zawiadowcza nie tylko naszego myślenia, ale też odczuwania. Czasem mózg pracuje wadliwie – i to się zdarza u ok. 3 proc. ludzi – produkując za mało neuroprzekaźników, m.in. dopaminy, serotoniny i adrenaliny, które stymulują ośrodek przyjemności. Jeżeli w naszym mózgu te substancje wydzielają się za słabo, jesteśmy przygnębieni i smutni. Ten stan nazywamy endogenną depresją. Tak jak Pani oczy nie wystarczają, by mogła Pani funkcjonować bez okularów, tak samo może dziać się z mózgiem, który mimo braku zewnętrznych przeciwności będzie niezdolny do odczuwania tego, co przyjemne.
Czy podobne mechanizmy mogą zajść w mózgu, gdy doświadczymy czegoś trudnego i przykrego?
– Tak, ten sam efekt może wywołać zdarzenie, które człowieka przygnębi czy zasmuci. Wówczas wpadamy w stan żalu, tęsknoty, niespełnionego pragnienia, niezgody na to, co nas spotyka. Jeżeli z powodu czynników zewnętrznych będziemy przeżywać napięcie, zdenerwowanie, złość, czyli dotkliwe i bolesne emocje, to wprawimy swój mózg w taki sam stan jak w endogennej depresji.
Jak zatem uchronić się przed popadnięciem w negatywne emocje?
– Spójrzmy na małe dzieci, one są świetnym laboratorium, bowiem pokazują, jak jest naprawdę. Dziecko charakteryzuje się tym, że jak skaleczy sobie palec i odczuwa w związku z tym ból, zaczyna bardzo głośno płakać. Jednak sytuacja szybko się zmienia, gdy np. za chwilę tata posadzi je na kolanach, zaklei plasterkiem zraniony palec i powie: „Nauczę cię teraz, jak się gra w szachy”. Dotychczas te szachy pozostawały poza zasięgiem dziecka, nie można ich było dotykać czy się nimi bawić. Zatem dla małego człowieka przytulenie przez tatę, posadzenie go na kolanach i zaoferowanie upragnionej, do tej pory nieosiągalnej gry w szachy jest równoznaczne ze szczęściem.
Dziecko w takiej sytuacji całkowicie zapomina o skaleczeniu. Natomiast my, dorośli, tracimy tę umiejętność, ponieważ nam w głowie zostaje to, co chcemy, żeby w niej zostało. A, niestety, posiadamy taką skłonność, by wybierać zmartwienia. […]
Z hartem ducha kojarzą się obozy przetrwania czy harcerstwo. Czy taka droga może być dobrym rozwiązaniem, by naturalnie wspierać odporność dorastającego dziecka?
– W takich przypadkach chodzi o zmierzenie się w kontrolowany sposób z ekstremalnymi trudnościami. Ważna jest tutaj nie tylko odporność, ale poszerzenie spektrum możliwych przeciwności, jakie mogą cię w życiu spotkać. Dla dziecka, które bierze udział np. w tygodniowym obozie wędrownym, podczas którego czasem jest zimno, pada deszcz, wszyscy mokniemy, do najbliższego przystanku, gdzie się napijemy herbaty albo zjemy ciepły posiłek, jest kilka godzin, takie wyzwania to jeden cel wyjazdu.
Drugi cel ma związek z tym, że zwykle tego typu obozy organizuje się w zespole osób połączonych takimi samymi doświadczeniami, mimo że przeważnie spotykają się po raz pierwszy w życiu. Ich oddziaływanie na siebie ma zmierzać w kierunku nauczenia się wzajemnego pomagania sobie. Czyli gdy np. na ścieżce górskiej zrobi się ślisko, to wtedy bierzemy linę i każdy trzyma ją bardzo mocno, bo wie, że jeżeli ją puści, to inni mogą nie zdążyć go złapać. To są techniki, które uczą nas, jak ważny jest drugi człowiek, nawet jeżeli znamy tylko jego imię.
Dodatkowo takie obozy wzmacniają ciekawość różnych doznań, pozwalają sprawdzić granice własnej wytrzymałości. Pokazują szerokość skali, w jakiej dana osoba jest gotowa się testować. I mają związek z odpornością, bo im więcej takich prób dziecko przetrwa, tym więcej zaufania do siebie nabierze.
W ostatnich latach dużo mówi się o zwiększeniu liczby problemów i zaburzeń psychicznych u młodzieży. Statystyki pokazują aż 80-procentowy wzrost prób samobójczych w ciągu ostatnich dwóch lat w tej grupie wiekowej. Czy można powiedzieć, że generacja Z jest mniej odporna psychicznie? Z czego mogłoby to wynikać?
– By to wyjaśnić, posłużę się metaforą temperatury: obecnie dom stał się zimny, szkoła stała się zimna, warunki społeczne stały się zimne. Kiedyś dzieci miały w domu bardzo dużo kontaktów z dorosłymi, którzy mniej koncentrowali się na pracy, a więcej na życiu domowym. Możemy się oczywiście teraz gniewać na pokolenie Z, że sprawia nam zawód, jednak najpierw trzeba wejść do swojego domu i przyjrzeć się temu, ile czasu robimy coś wspólnie z naszymi dziećmi.
Gdy to przeanalizujemy, zazwyczaj okaże się, że bardzo niewiele. Często słyszę od pacjentów: „Mam mało kontaktu z własnym dzieckiem, ale nadmiar obowiązków sprawia, że nie mogę tego zmienić”. Dzieci prawie w ogóle nie rozmawiają z rodzicami. Zwykle pojawiają się jedynie pytania o to, co było w szkole, jakie dostały stopnie i dlaczego. Rozmowa i wspólne zajęcia przestały być tkanką spajającą rodzinę. […]
Wróćmy do metafory temperatury. Dlaczego szkoła stała się zimna? Mogłoby się wydawać, że jest ona miejscem, gdzie potrzeby dziecka są dziś ważniejsze niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
– Szkoła nastawia się głównie na wyniki, żeby uplasować się jak najwyżej w rankingach, żeby osiągnąć wysokie noty, mieć wielu olimpijczyków i jak najmniej wyrzuconych z placówki łobuzów. Natomiast dobrostan dzieci zmalał. […]
Jednym z powodów może być to, że nauczyciele są grupą ludzi, która w perspektywie ostatnich 100 lat została przede wszystkim skrajnie spauperyzowana. Zawód uległ również sfeminizowaniu, a wszystkie sfeminizowane profesje są mniej opłacane, przynajmniej w Polsce. Zatem pracę tę wykonują źle opłacani ludzie, w dodatku głównie kobiety. One zwykle mają rodziny, co oznacza dla nich przeważnie pracę na dwóch etatach, ponieważ ciągle tkwimy w patriarchalnych schematach, gdzie mężczyźni raczej rzadko zajmują się domem i dziećmi. I te przepracowane kobiety często tracą swoją naturalną energię i dobroć, ponieważ jeżeli robi się coś ponad siły, to mamy do czynienia z wypaleniem zawodowym. […]
A jak w dorosłym życiu wspierać swoją odporność psychiczną? Czy pomocne mogą być takie podstawowe rady jak zdrowe odżywianie, odpowiednia ilość snu i aktywności fizycznej?
– Tak, zwłaszcza aktywność fizyczna działa magicznie. Ona jest akumulatorem, który dodaje nam energii. Król Stefan Batory miał nadwornego lekarza, który nazywał się Wojciech Oczko. Bardzo mało się o nim mówi, a on był absolutnie genialny. Doradzał Batoremu: „Ruszaj się, królu! Nie ma takiej choroby, której by ruch zaszkodził. Nie ma takiego lekarstwa, którego by ruch nie zastąpił”. Jestem oczarowana przenikliwością tego lekarza, bo wówczas miał prawo nie mieć pojęcia o tym, co dzisiaj powinno być wiedzą powszechną, czyli że nasz mózg odżywia się tlenem. Jeżeli prowadzimy tryb życia, który obejmuje bardzo mało fizycznego wysiłku, to dopływ tlenu do naszego organizmu jest na niskim poziomie.
Proponuję, żeby, gdy skończymy rozmowę, pobiegła sobie Pani do najbliższego przystanku tramwajowego. Mniej więcej po 100 m nawet młoda i zdrowa osoba, taka jak Pani, się zadyszy. A ta zadyszka to nic innego niż zwiększone zapotrzebowanie na tlen. Natomiast jeśli nawet wolnym truchtem pobiegnie Pani kilometr, to wówczas osiągnie Pani stan nazwany runner’s high, czyli wytrysk endorfin […].
Fragment rozmowy, która ukazała się w bieżącym wydaniu miesięcznika „Znak”
Przeczytaj też: Nie musimy cierpieć, pomoc jest możliwa. Rozmowa z Lucyną Kicińską
“Im bardziej coś uważamy za nienależną krzywdę, tym trudniej nam będzie.”
Dobre zdanie, w zestawieniu z licznymi raportami na temat skandali kościelnych.
Ale krzywdy nie da się zaakceptować w kluczu należności.
Krzywda jest zaskoczeniem bólu i dlatego jest krzywdą.
No tak, ale gdy człowiek będzie się maział w krzywdzie, co to mu da? Autorce słów chodzi, jak sądzę, o użalanie się nad sobą, jakieś “pławienie się” odbierające energię i nic nie zmieniające, bo – stało się i się nie odstanie.
“obecnie dom stał się zimny, szkoła stała się zimna, warunki społeczne stały się zimne. Kiedyś dzieci miały w domu bardzo dużo kontaktów z dorosłymi, którzy mniej koncentrowali się na pracy, a więcej na życiu domowym” Całkowicie się z tym nie zgadzam, choć nie wiem do jakiego czasu to się odnosi. Moje pokolenie, dzisiejszych 60 latków wychowywało podwórko, ulica. Przez dorosłych traktowani byliśmy jak szkodniki, szkoła nas sprowadzała do równego poziomu, ksiądz na religii tłukł, a rodzice pracowali na okrągło by koniec z końcem związać. Pokolenie moich dzieci miało nieco lepiej, ale gdzie zanadto chuchano i dmuchano, tam wychodziły fanaberie. Pokolenie wnucząt to katastrofa, zero samodzielności, nieustanna inwigilacja, czas który mogli by zagospodarować na zabawę, w kreatywny sposób, wypełnia się im całą masą zajęć dodatkowych. W zasadzie nic od nich samych już nie zależy i to jest sedno problemu. Nie pozwalamy się im uczyć na własnych błędach, socjalizować w grupie rówieśniczej, rywalizować o pozycje w grupie. Wykastrowaliśmy mi osobowość, indywidualizm i samodzielność. Odporność psychiczną buduje życie w grupie rówieśniczej, poprzez samodzielne pokonywanie trudności dnia codziennego, uczenie się odpowiedzialności za własne decyzje. Dobre jedzonko i spacerki to banialuki, szczególnie gdy dobywa się to w sposób kontrolowany.