Zima 2024, nr 4

Zamów

Piotr Tyma. Być Ukraińcem z Polski

Piotr Tyma, wrzesień 2009. Fot. Franciszek Mazur / Agencja Wyborcza.pl

Bycie Ukraińcem w Polsce ma silny polski komponent, który jest zarówno in plus, jak i in minus. To drugie oznacza noszenie na sobie brzemienia trudnych relacji polsko-ukraińskich, szczególnie z okresu II wojny światowej z symbolicznym Wołyniem 1943 roku, oraz negatywnego stereotypu Ukraińca – mówi Piotr Tyma.

Rozmowa pochodzi z książki „Sploty – o Ukraińcach z Polski. Rozmowy z Piotrem Tymą”, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria. Książka jest owocem 26-letniej bliskiej współpracy autorki ze społecznością Ukraińców z Polski, Związkiem Ukraińców w Polsce, oraz zaangażowania w dialog polsko-ukraiński.

Iza Chruślińska: Co dla Ciebie znaczy być Ukraińcem z Polski? Jesteś członkiem ukraińskiej mniejszości narodowej, która na ziemiach wchodzących dzisiaj w skład Polski żyła od wielu pokoleń, jesteście autochtonami…

Piotr Tyma: Oznacza to przede wszystkim świadomość pochodzenia z terenów pogranicza polsko-ukraińskiego, posiadania nie mitycznej, lecz realnej małej ojczyzny. Bycie Ukraińcem w Polsce to dla mnie ciągłe odnajdywanie nici i splotów łączących mnie z historią, kulturą i tradycją tej małej ojczyzny. To też przyjmowanie aktywnej postawy w poszukiwaniu tych splotów, poznawanie i zachowywanie kultury i języka ukraińskiego, poznawanie przeszłości terenów, z których wywodzili się moi przodkowie. Jest to proces, który musi trwać nieustannie w każdym pokoleniu, byśmy my – Ukraińcy w Polsce – nie stali się tylko kategorią z przeszłości. Przywiązanie do naszego dziedzictwa nie oznacza jednak zamknięcia się na współczesną Ukrainę i pozostałych Ukraińców, na doświadczenia autochtonów i diaspory ukraińskiej w innych krajach.

Bycie Ukraińcem w Polsce ma też bardzo silny polski komponent, który jest zarówno in plus, jak i in minus. In plus jest znajomość języka polskiego i polskiej historii, kultury, możliwość czerpania z dwóch kultur jednocześnie, rozumienie polskiej przeszłości i niuansów polskiej tożsamości narodowej. In minus natomiast noszenie na sobie, czy się tego chce, czy nie, brzemienia trudnych relacji polsko-ukraińskich – szczególnie z okresu II wojny światowej z symbolicznym Wołyniem 1943 roku – oraz negatywnego stereotypu Ukraińca, silnie wbudowanego w polską mentalność, zarówno współczesną, jak i historyczną. Bycie na celowniku, bycie stale winnym: za Wołyń, za współczesną Ukrainę, za Banderę.

To nie jest komfortowa sytuacja. Do tego dochodzi silna presja polonizacyjna ze strony społeczeństwa, szkoły i mediów oraz życie w ciągłej frustracji spowodowanej brakiem zasobów, by tę presję odeprzeć. Można powiedzieć, że bycie Ukraińcem w Polsce oznacza stałą walkę – o tożsamość, o język. Ale również – bycie obywatelem Rzeczpospolitej ze wszystkimi prawami i obowiązkami.

JAK UKRAINIEC ZNALAZŁ SIĘ W POLSKIM SEJMIE

W pierwszych na wpół wolnych wyborach w czerwcu 1989 roku kandydował z listy Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” Włodzimierz Mokry narodowości ukraińskiej [1]. Byłeś zaangażowany w jego kampanię wyborczą. Jak do tego doszło, że Włodzimierz Mokry kandydował, jak wyglądała jego kampania? […]

– […] W pewnym momencie, był to kwiecień albo maj 1989 roku, Bogumiła Berdychowska, z którą znaliśmy się już dobrze wcześniej, działająca wówczas na styku polskiej opozycji i mniejszości narodowych, dała znać, że Komitet Obywatelski postanowił, że w wyborach do Sejmu wystartuje również kandydat z mniejszości ukraińskiej – Włodzimierz Mokry i że przeznaczono dla niego okręg Choszczno w ówczesnym województwie gorzowskim. Zapytała mnie, czy nie chciałbym włączyć się w prace w ramach kampanii wyborczej. Byłem wtedy w Gdańsku, jednak bez wahania spakowałem się i pojechałem do Gorzowa. Dołączył do mnie Andrzej Warchił z Krakowa, dzisiaj dziennikarz telewizyjny i początkowo było nas dwóch Ukraińców do pomocy Mokremu. […]

Początkowo z Andrzejem Warchiłem pracowaliśmy w sztabie w Gorzowie, wykonywaliśmy różne zadania, na przykład rozwoziliśmy materiały wyborcze, potem byliśmy już bezpośrednio w okręgu Choszczno. Odpowiadaliśmy za spotkania wyborcze Mokrego, rozwoziliśmy plakaty, kleiliśmy, robiliśmy wszystko, co było trzeba. Włodzimierz Mokry zdecydował się mówić otwarcie o tym, że jest Ukraińcem. Bardzo umiejętnie w trakcie spotkań wyborczych podkreślał, że pochodzi z mniejszości ukraińskiej w Polsce, a jednocześnie jest z „Solidarności”. Robił to naprawdę bardzo sprawnie i z wyczuciem, odwołując się między innymi do tego, że w Gorzowskiem zamieszkiwali również ludzie z Kresów, pochodzący z rodzin mieszanych, oraz Ukraińcy przesiedleni w wyniku Akcji „Wisła”, z których część w związku z antyukraińską propagandą władz PRL-owskich ukrywała swoją tożsamość.

Włodzimierz Mokry, bez względu na liczbę obecnych, zaczynał z ludźmi rozmawiać. Nie wygłaszał gotowego speechu, miał niesamowitą umiejętność słuchania i nawiązywał z nimi kontakt, sam inicjował rozmowę

Piotr Tyma

Udostępnij tekst

Zaproponowaliśmy, że uatrakcyjnimy kampanię wyborczą, ściągając do Gorzowa ukraińskich artystów z Polski. Przyjechał Roman Hawran, który na jednym z wieców śpiewał utwory Jacka Kaczmarskiego, Wasyla Symonenki i Wasyla Stusa. Pojawili się także ukraińscy studenci z Gdańska, którzy pomagali urozmaicić kampanię, na przykład przygotowując oprawę muzyczną. Podczas wieców, oprócz wystąpień kandydatów „Solidarności”, była też część artystyczna.

Jak wyglądał Wasz dzień?

– Jeździliśmy po okolicznych miejscowościach, początkowo tylko z Andrzejem Warchiłem oraz miejscowymi pomocnikami, którzy się stale zmieniali, gdyż przychodzili w czasie wolnym od pracy. Potem dołączył do nas kolega z Iławy, Irek Jacyszyn. Był wtedy studentem prawa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzieś dowiedział się, że Mokry startuje w wyborach i postanowił nam pomóc. Przyjechał własnym samochodem, co był bardzo ważne, bo do tego momentu byliśmy zależni od lokalnych wolontariuszy. Byli to bardzo różni ludzie, którzy mieli ograniczone możliwości logistyczne, ale niezwykle entuzjastyczne nastawienie do swojej pracy. Zrobiliśmy ogromnie dużo kilometrów, jeżdżąc od wsi do wsi sami albo z Włodzimierzem Mokrym jako kandydatem, albo rozdając ulotki czy rozmawiając z ludźmi w trakcie wieców.

Czasem w ciągu jednego dnia byliśmy w dziesięciu miejscach, ale pamiętam też dzień, kiedy uczestniczyliśmy w dwunastu wiecach w dwunastu różnych miejscowościach. To był rekord. Ładowaliśmy wiadra z klejem i plakatowaliśmy po całym województwie, rozwieszaliśmy plakaty Mokrego i inne materiały Komitetu Wyborczego „Solidarność”. Często trzeba było pomagać w komitecie gorzowskim „Solidarności”, wówczas rozwoziliśmy materiały, zabieraliśmy je z pociągu, przewoziliśmy do biura. Wykorzystywaliśmy także nasze kontakty w środowisku ukraińskim. Na przykład w Strzelcach Krajeńskich działało UTSK (Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne), często też przyjeżdżali do nas nasi Ukraińcy, którym przekazywaliśmy materiały i których przekonywaliśmy, by głosowali na Mokrego. […] W trakcie kampanii doszło do kilku trudnych sytuacji z powodu rozpowszechnianych informacji skierowanych przeciw Włodzimierzowi Mokremu.

Antyukraińskiej propagandy?

– Oczywiście! Z jednej strony w państwowym radiu pojawiła się audycja, w której przekazano informacje, że ojciec Włodzimierza Mokrego był w UPA, Komitet Wyborczy napisał sprostowanie. W rzeczywistości jego ojciec był żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego, w trakcie wojny przeszedł szlak bojowy aż do Berlina. Władze komunistyczne posługiwały się stereotypem „Ukrainiec równa się UPA”. Z drugiej strony w dniu wyborów, czyli 4 czerwca w niedzielę, kiedy objeżdżaliśmy lokale wyborcze, w niektórych leżały ulotki: „Lepszy każdy skurwysyniec niż upowiec Ukrainiec”.

Tego typu ulotki pojawiały się także w czasie kampanii, podczas wieców przewijał się wątek zbrodni na Wołyniu, powojennych walk z UPA i tym podobne. Włodzimierz Mokry świetnie sobie z tą propagandą radził. Pamiętam, jak podczas jednego z wieców wstał około trzydziestoletni mężczyzna i powiedział: „Pan nam się podoba, ale tutaj o panu bardzo różne rzeczy opowiadają, mówią że pan jest Ukraińcem, a przecież pan jest za młody na Ukraińca!”.

Rozumiem, że Ukrainiec kojarzył mu się tylko z propagandowym „banderowcem”, czyli żołnierzem UPA? Czy pamiętasz, co odpowiadał Włodzimierz Mokry w takich wypadkach?

– Mokry zawsze albo cytował poezję, albo przytaczał chrześcijańskie przesłanie czy też opowiadał o własnym doświadczeniu, o losach swoich rodziców. Jego rodzice pochodzili z powiatu jarosławskiego. Zostali wysiedleni w 1947 roku w ramach akcji „Wisła” na Mazury do Ostrego Barda, małej wsi pod granicą z obwodem kaliningradzkim ZSRR. To jest na przysłowiowym końcu świata, z dala od cywilizacji. Byli rolnikami. Sam Włodzimierz Mokry na studiach w Krakowie bardzo zaangażował się w działalność opozycyjną, zdaje się, że w stanie wojennym był poszukiwany, jakiś czas się ukrywał, pisał pod wieloma pseudonimami do opozycyjnych i oficjalnych wydawnictw. Ważną rolę w upowszechnianiu wiedzy o mniejszości ukraińskiej odegrał jego słynny artykuł Droga Rusina do Polski[2].

Był bardzo twórczy, pisał nie tylko o kwestii mniejszości ukraińskiej, ale także o kulturze ukraińskiej, literaturze, o sytuacji w Ukrainie, w Kościele greckokatolickim, o relacjach polsko-ukraińskich w XX wieku. Dzięki opozycyjnemu doświadczeniu miał bardzo dobre kontakty w środowisku krakowskiej opozycji i „Solidarności”, współpracował z „Tygodnikiem Powszechnym”,miesięcznikiem„Znak”, publikował w drugim obiegu. Był także bardzo sprawnym organizatorem wielu ważnych konferencji naukowych, na które jeździłem jako student Wydziału Historii Uniwersytetu Gdańskiego.

Inicjował również dialog ekumeniczny. W Warszawie ze środowiskami opozycyjnymi kontaktowali się inni ludzie, między innymi profesor Stefan Kozak, spośród studentów Ola Hnatiuk, Mirek Sycz i oczywiście Mirek Czech. Natomiast jeżeli chodzi o Kraków, środowisko z południa Polski i „Solidarność”Małopolską, Włodzimierz Mokry był najbardziej znany. Te wszystkie czynniki oraz fakt, że był wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, osobą bardzo dynamiczną, nietuzinkową, spowodowały, że Komitet Wyborczy „Solidarność” postawił właśnie na niego.

Start w województwie gorzowskim okazał się dla Mokrego trudnym zadaniem nie tylko dlatego, że był tam nieznany. Ale na terenie jego okręgu wyborczego znajdowało się wówczas wiele rozpadających się PGR-ów, ludzie oczekiwali przede wszystkim poprawy warunków życia. W trakcie kampanii trafialiśmy do wsi, dokąd tylko raz czy dwa razy w tygodniu przywożono chleb. A Mokry, rozmawiając z ich mieszkańcami, z jednej strony mówił o „Solidarności”, cytował wiersze Czesława Miłosza, z drugiej – kiedy ludzie zaczynali mówić o biedzie, o pogardzie, że nazywają ich burakami z PGR-ów – podkreślał, że należy to zmienić i że wybór kandydatów Komitetu „Solidarności” daje na to szansę.

Kiedy podnosili, że nie jest stąd i nie rozumie ich problemów, problemów wsi, mówił o rodzicach, doświadczeniu pracy na gospodarstwie, starał się też tłumaczyć, że poseł jest od tego, by zmieniać w kraju generalia, a nie od załatwiania interesów różnych grup czy na przykład od budowania drogi, że trzeba wpierw zmienić system polityczny, ustrój, poprawić sytuację ekonomiczną w kraju. To wszystko odbywało się wobec intensywnej aktywności kontrkandydatów z obozu władzy. […]

Włodzimierz Mokry zastosował klasyczny model kampanii bezpośredniej, jeździł po całym okręgu i wszędzie, gdzie tylko było można, rozmawiał z mieszkańcami. Bardzo często w trakcie wyborczych spotkań z kandydatami „Solidarności” sale były zapełnione po brzegi, spotkania odbywały się w domach kultury lub małych wiejskich świetlicach. […] Mokry, bez względu na liczbę obecnych, zaczynał z nimi rozmawiać. Nie wygłaszał gotowego speechu, miał niesamowitą umiejętność słuchania ludzi i nawiązywał z nimi kontakt, sam inicjował rozmowę. Miał i swoje cliché, na przykład mówił o «deszczu „Solidarności”», bardzo często cytował wers z wiersza Czesława Miłosza: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego”. […] Mokry miał świadomość, że patos jest potrzebny i pozytywnie odbierany także przez robotników rolnych – w PRL-u uważanych za obywateli najniższej kategorii. […]

Zdarzały się sytuacje niebezpieczne, jak wtedy gdy w radiu nadano audycję ze spreparowaną specjalnie informacją, że Mokry jakoby publicznie powiedział, iż AK to bandyci. Wówczas ludzie w jednej ze wsi, widząc, jak rozklejamy plakaty Mokrego, zareagowali dość agresywnie. Otoczyli nas i zaczęli krzyczeć, wygrażać nam. Andrzej Warchił musiał wtedy długo przekonywać mieszkańców, że to nieprawda.

TYLKO „SOLIDARNOŚĆ”

Jak wspominasz klimat, w którym toczyła się ta kampania? Przecież to były pierwsze częściowo wolne wybory, ale wydawało się, że komuna trzyma się jednak….

– Oj, działo się! W pewnym momencie przenieśliśmy się do hotelu w Gorzowie, stamtąd ruszaliśmy w teren, wracaliśmy późno wieczorem. Któregoś razu podczas kolacji zauważyliśmy, że mamy „asystę” z SB. […] Bardzo często, kiedy rano wychodziliśmy z hotelu do sztabu, towarzyszył nam „cywilny” samochód. Innym razem, gdy siedzieliśmy w hotelowym pokoju, przyszło do nas dwóch mężczyzn i powiedziało: „Mamy przesyłkę dla kolegi z pokoju obok, jego nie ma, możemy u Was zostawić?”. Oznajmiłem, że żadnej przesyłki nie weźmiemy i poprosiłem ich o dokumenty. Kiedy to usłyszeli, od razu wyszli. Podejrzewałem, że to była prowokacja.

W dzień wyborów 4 czerwca zatrzymała nas milicja, byliśmy razem z chłopakami ze sztabu Marka Rusakiewicza[3]. Objeżdżaliśmy lokale wyborcze, sprawdzając, jak wygląda sytuacja. W pewnym momencie zgarnęła nas milicja, zawiozła na posterunek i trzymała kilka godzin. Nie bardzo wiedzieli, co z nami zrobić, ale chcieli pokazać, że mają władzę. Siedzieliśmy w pokoju zatrzymań, podśmiewaliśmy się z nich. Przy okazji widzieliśmy, ilu niby „cywilów” wchodzi i wychodzi z komendy z aparatami fotograficznymi i dokądś jedzie. Domyślaliśmy się, że są w podwyższonej gotowości. Po kilku godzinach spisali nasze personalia i wypuścili nas. W powyborczą noc z 4 na 5 czerwca do późna siedzieliśmy w sztabie, w telewizji leciały przekazy telewizyjne z masakry na placu Tiananmen w Pekinie, atmosfera nie była spokojna, kadry z Chin działały na wyobraźnię, komuna w Polsce jeszcze się trzymała, nie wiedzieliśmy, że właśnie upada.

Kiedy dowiedzieliście się, że Włodzimierz Mokry wygrał i będzie posłem?

– Długo nie było wiadomo. Z różnych miejsc docierały do sztabu osoby, które przynosiły informacje – sztab w Gorzowie prowadził akcję niezależnego liczenia głosów. […] Do godzin rannych (jak wychodziliśmy, już robiło się jasno) była z nami Bogusia Berdychowska, siedzieliśmy w sztabie, zbierając informacje, słuchając wiadomości, oglądając relacje z Tiananmen, w oczekiwaniu na to, co będzie.

5 czerwca rano pojawiły się pierwsze informacje o zwycięstwie. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy z Andrzejem Warchiłem pociągiem do Warszawy. Tam przydarzyła mi się sytuacja, która dobrze odzwierciedlała powyborczą atmosferę i szerzej klimat tamtego czasu. Na marynarce miałem przypięty znaczek «Tylko „Solidarność”», szedłem Nowym Światem, zauważyłem, że skończyły mi się papierosy. Podszedłem do kiosku, pytam, czy są papierosy. To był czas deficytu, kioskarka mówi, że nie ma. Zobaczyła jednak znaczek „Solidarności” w klapie i powiedziała, że dla ludzi „”to papierosy są. Tego samego dnia spotkałem się z Mirkiem Czechem, poszliśmy na długą rozmowę do parku. […] Powiedział, że zrobiliśmy ważną rzecz, że wygrana Mokrego to historyczny moment dla Ukraińców z Polski i relacji polsko-ukraińskich.

Wesprzyj Więź

[1] Włodzimierz Mokry (ur. 1949) – polski filolog ukraińskiego pochodzenia, profesor nauk humanistycznych i wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stworzył Fundację świętego Włodzimierza Chrzciciela Rusi Kijowskiej. W latach 1989–1991 był posłem na Sejm dziesiątej kadencji z ramienia Komitetu Obywatelskiego. Urodził się w Drawie, dokąd w wyniku akcji „Wisła” trafili jego rodzice. Od 1999 do 2003 roku kierował Katedrą Ukrainistyki UJ, a od roku 2004 – nowo powstałą Katedrą Ukrainoznawstwa. Został uhonorowany między innymi nagrodą Fundacji Jana Pawła II za osiągnięcia naukowe ukazujące chrześcijańskie korzenie kultury ukraińskiej oraz za działalność na rzecz porozumienia polsko-ukraińskiego oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
[2] Tak o artykule Włodzimierza Mokrego pisze Bogumiła Berdychowska: „W listopadzie 1981 roku, w dwóch kolejnych numerach «Tygodnika Powszechnego», opublikował on wielki artykuł Dzisiejsza droga Rusina do Polski. W kontekście ukraińskim znaczenie tego tekstu da się jedynie porównać ze słynną pracą Bohdana Skaradzińskiego (jako Kazimierz Podlaski) Białorusini, Litwini, Ukraińcy – nasi wrogowie czy bracia?. Artykuł Włodzimierza Mokrego był wyjątkowy co najmniej z kilku powodów. Przede wszystkim po raz pierwszy po wojnie, na łamach prasy ogólnopolskiej, o problemach polskich Ukraińców napisał sam Ukrainiec. Po drugie, Mokry pisał nawet o najbardziej drażliwych w stosunkach polsko-ukraińskich sprawach otwarcie i z godnością. Był pierwszym Ukraińcem, który zdecydował się przybliżyć Polakom sytuację, w jakiej znajdowali się jego współziomkowie, w tym również wskazać na postawę społeczeństwa polskiego, jako jeden z powodów trudnej sytuacji Ukraińców”. B. Berdychowska, Ukraińcy a „Solidarność”, „WIĘŹ” 2003, nr 1.
[3] Marek Rusakiewicz (ur. 1964) – polski polityk. W 1989 został posłem na Sejm w okręgu gorzowskim z ramienia Komitetu Obywatelskiego.

Tytuł i śródtytuł pochodzą od redakcji

Przeczytaj też: Hnatiuk: Ukraina zwycięży. Nie ma innego wyjścia. Inaczej nasz świat się rozpadnie

Podziel się

1
1
Wiadomość