Jak nie zachwycać się drzewem, które przeżyło więcej niż sto lat w świecie, w którym tak łatwo może zostać wycięte? Drzewom nie daje się wiele szans na to, żeby dożyły swojej śmierci na pniu.
Polskie prawo nie gwarantuje sędziwym drzewom szczególnego traktowania. Owszem, jest rozporządzenie właściwego w tej sprawie ministra, które podaje kryteria umożliwiające „uznawanie drzew za pomniki przyrody”. Są nimi: „obwód pnia nie mniejszy niż minimalny obwód pnia drzewa mierzony na wysokości 130 cm dla poszczególnych rodzajów i gatunków drzew, określony w załączniku do rozporządzenia” lub „wyróżnianie się wśród innych drzew tego samego rodzaju lub gatunku w skali kraju, województwa lub gminy, ze względu na obwód pnia, wysokość, szerokość korony, wiek, występowanie w skupiskach, w tym w alejach lub szpalerach, pokrój lub inne cechy morfologiczne, a także inne wyjątkowe walory przyrodnicze, naukowe, kulturowe, historyczne lub krajobrazowe”.
Kluczowe jest w tym rozporządzeniu słowo „może”.
Drzewo może, ale nie musi zostać pomnikiem. Zarządca terenu, na którym taka lipa, jesion czy inny gatunek rośnie, nie ma obowiązku objęcia go stosowną opieką. Sytuacja się zmienia dopiero wtedy, gdy w danej gminie do akcji wchodzi człowiek świadomy tego, że stare drzewa należy chronić. Ów człowiek musi wybrane drzewo zgłosić. Następnie zarządca terenu, na którym rośnie żywy pomnik przyrody, musi zgodzić się na to, by drzewo zostało pomnikiem. A na samym końcu rada gminy musi podjąć stosowną uchwałę.
Jeśli zarządca terenu się nie zgodzi albo radnym nie spodoba się pomysł ustanawiania takiej ochrony, drzewo nie zostanie nią objęte – bez względu na swój wiek, cechy, pokrój czy inne wymienione czynniki sprawiające, że może kandydować do miana pomnika. Wobec nieprzychylnej opinii zarządcy terenu lub samorządowców taka kandydatura odpada. W praktyce drzew o statusie pomnika przyrody jest wciąż za mało. Droga do uczynienia drzewa pomnikami jest mozolna. Chociaż zawsze warto spróbować.
Drzewa pomagają przeżyć
Z wykształcenia jestem historykiem. Może dlatego lubię stare drzewa. Budzą we mnie nieudawany zachwyt. Bo jak nie zachwycać się drzewem, które przeżyło więcej niż sto lat w świecie, w którym tak łatwo może zostać wycięte? Pomyślmy o dębach, które pamiętają czasy trzech rozbiorów i wciąż rosną. Imponują mi.
Lubię też takie drzewa, które wydają się nieużyteczne z punktu widzenia produkcji desek. Krzywe, poskręcane, dziuplaste, rosnące na opuszczonych skrawkach zapomnianych cmentarzy, których nikt nie odwiedza i w innych trudno dostępnych miejscach. Jeśli się im przyjrzeć, mają te wyjątkowe cechy, o których tak nieprecyzyjnie wspomina cytowane przed chwilą rozporządzenie.
Z roku na rok jestem coraz starszy. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że obietnica „odnawialności” wyciętego drzewa – bo ktoś próbuje nas uspokoić, że na jego miejsce zostaną wkopane sadzonki nawet kilku czy kilkunastu drzewa – jest zabiegiem piarowym. Przecież nie doczekam już chwili, gdy wkopana sadzonka osiągnie wiek, w którym wycięto jej poprzednika. Czy to myślenie egoistyczne? Obserwuję coraz więcej ludzi, ruchów, inicjatyw, które chcą ocalić stare drzewa, w swoim sąsiedztwie, na poboczach modernizowanych dróg, w miejscach, gdzie spacerują.
Ktoś zapyta: po co nam stare drzewa? Najchętniej odpowiadałbym na zadane w ten sposób pytanie w skwarny dzień, w czasie fali gorąca, kiedy każdy szuka cienia i ochłody. Nie ma nic lepszego niż stara lipa czy dąb, pod którymi można usiąść. Kto wejdzie pod okap podrośniętych grabów czy buków, schroni się w alei drzew wysadzonej topolami czy klonami lub w lesie, może szybciej zrozumie tę potrzebę pozostawienia drzew na ich pniu. Temperatura w takich miejscach jest niższa. Drzewa pomagają przeżyć największy żar lejący się z nieba nie tylko nam, ale przede wszystkim różnym gatunkom zwierząt.
Od lat czytamy o betonozie: były drzewa i zielony skwer, są płyty i kostka brukowa. Można powiedzieć, że o gustach się nie dyskutuje. Inwestor miał taką fantazję i ją zaimplementował. Ale żyjemy w dobie globalnego ocieplenia; wiele już powiedziano o adaptacji do zmian, a przecież wciąż słyszymy o wycince w różnych miejscach kraju.
Naukowcy już wprost mówią o jeszcze jednym aspekcie klimatycznej gorączki: pewne gatunki będą znikać z krajobrazu Polski wraz z rosnącą temperaturą. Już teraz w południowo-zachodniej części kraju sosna jest atakowana przez jemiołę. Podobnie dzieje się z jodłą. Czeka nas spore zamieszanie, a wiele drzew, które sadzi się na miejsce tych starych i wyciętych, nie zaadaptuje się do zmian klimatu.
Wszędzie gdzie rosną stare drzewa, których wiek przekracza sto lat, powinniśmy wykazać się szczególną troską o ich zachowanie. Jeżeli obumarła gałąź stanowi zagrożenie, nie trzeba wycinać drzewa, wystarczy z pomocą dobrego arborysty usunąć źródło potencjalnego niebezpieczeństwa wiszące nad chodnikiem, ulicą czy drogą. Szczególnie te ostatnie z wymienionych ciągów, przy których wcześniej często sadzono drzewa, oznaczają często wyrok śmierci dla drzew. Wycinając je zapomina się często, że z krajobrazu znika ważny element kulturowego dziedzictwa. Tniemy wtedy nie tylko drzewo, ale niszczymy zabytkowy układ, który przez wiek lub nawet dłużej pielęgnował człowiek. Wycinamy świadka historii, który widział więcej niż niejeden kronikarz.
Stare drzewa znikają w trakcie rewitalizacji miejskich placów, remontów dróg i innych inwestycji. Komuś przeszkadzało drzewo, bo zrzucało za dużo liści na trawnik. Inny nie chciał mieszkać w cieniu kasztanowca. Deweloper postanowił wcisnąć blok. Z kolei dorodny dąb z lasu mógł skończyć jako drzewo wystawione na submisji drewna cennego, o którego zakup rywalizują również zagraniczni kupcy. Drzewom nie daje się wiele szans na to, żeby dożyły swojej śmierci na pniu.
Czy ciagle tam są?
Kilka lat temu stałem sobie pod wielkim drzewem na Tasmanii, podobno jednym z najwyższych na świecie drzew, i zachwycałem się tą chwilą. Czułem się mały wobec potęgi natury. Potęgi, którą tak łatwo można złamać, kiedy do gry wejdzie człowiek.
Tasmania jest miejscem specyficznym. Z jednej strony silne jest lobby związane z wycinką lasów. Z drugiej, jeszcze w latach siedemdziesiątych narodził się tam bardzo silny ruch obrony przyrody. W pierwszych spektakularnych protestach chodziło o obronę doliny rzeki Franklin przed budową na jej biegu zapory. Okazało się, że przeciwnicy wycinki wciąż byli aktywni, przez kilka ostatnich lat przemysłowi leśnemu udało się jednak przekonać tasmańskie władze do tego, aby wprowadzić surowe kary za protesty przeciwko wycinaniu starych lasów. Aktywiści z Tasmanii, z ich liderem Bobem Brownem, zapowiedzieli, że nie wystraszą się kar. Rozgorzał spór, który trwa.
Od czasu mojej pierwszej wizyty na Tasmanii planuję powrót na tę wyspę. Zastanawiam się, czy jeszcze zobaczę drzewa, o których ochronę zabiegają miejscowi ekolodzy. Jednak, kiedy wracam do Polski z kolejnego wyjazdu, łapię się na tym, że niepokoję się o dęby, które jeszcze kilka miesięcy temu rosły na trasie moich spacerów. Czy ciagle tam są? Czy zdążę opowiedzieć ich historię?
Przeczytaj także: Niegodziwy włodarz stworzenia. Laudato si’ – stworzenie w narracji ewolucyjnej
Jestem tego samego zdania, ale niestety jesteśmy w mniejszości… Stare drzewa sa uważane za zawadę i przeszkadzają “nowoczesności” a na dodatek “śmiecą” bo zrzucają liście. Teraz na dodatek stanowią cenny opał więc wycinane są na potęgę zwłaszcza na wsi, gdzie panuje kult strzyżonego trawnika i małych iglakow. Pojęcie pejzażu kulturowego nikogo nie rusza, wycina się więc stare drzewa przy kościołach i na cmentarzach, które zamiast oazy ciszy i spokoju stają się kamiennymi pustyniami.