„Wyparte historie” to dzieło zawierające materiał niezbędny dla uczciwego rozliczenia się z przeszłością własnego środowiska. Chyba pierwsze tak wnikliwe, obiektywne i samokrytyczne.
Jakże trudno oceniać przeszłość naszych rodzin, instytucji, które nas ukształtowały – szkół, uczelni, środowisk, Kościoła. One wszystkie są cząstką nas samych i wszystko, co stawia je pod pręgierzem krytyki, kwestionuje także nasze własne biografie. Nie łatwo jest „stanąć w prawdzie”, uwolnić się od imperatywu lojalności wobec tego, co nam bliskie, co nas określa. Uruchamia się w nas wówczas przemożny odruch obrony.
Dlatego niezwykle rzadkie i tym bardziej cenne są inicjatywy obiektywnego i pozbawionego uprzedzeń badania przeszłości i pamięci o niej, zwłaszcza tych epizodów, które nie są dla nas komfortowe. Wszelkie próby relatywizowania bohaterskiej tradycji niepodległościowej, opisywania zdarzeń pozostających z nią w sprzeczności, budzą reakcje gwałtowne, skrajne, nienawistne, odmawiające ich autorom prawa do polskości.
Czy można było uczciwie świętować setną rocznicę istnienia uczelni, pomijając milczeniem fakt, że stała ona w awangardzie antysemickiego obłędu, który, szczególnie w latach 30., ogarnął polskie środowiska akademickie?
To los, który spotkał i spotyka np. Jana Tomasza Grossa i Michała Cichego. Przed dwudziestu laty, gdy toczyła się dyskusja wokół „Sąsiadów” Grossa i stawianej przez niego kwestii współudziału Polaków w Zagładzie Żydów, padał niekiedy argument: to nieprawda, przecież Polacy nie mogli tego uczynić. Jakże trudno uznać winę własnej wspólnoty – narodowej, kościelnej, lokalnej, w naturalny sposób idealizowanej przez swych członków. Zarazem jak godne docenienia są, wychodzące z wnętrza tych wspólnot, próby samooczyszczenia. Nawet jeśli minęły dekady.
Przygnębiający obraz profesury
Właśnie ukazał się obszerny tom „Wyparte historie. Antysemityzm na Uniwersytecie Poznańskim w latach 1919-1939” (PDF można bezpłatnie pobrać tutaj), który jest efektem kilkuletnich prac Komisji ds. badania przypadków prześladowania osób pochodzenia żydowskiego na Uniwersytecie Poznańskim przed II wojną światową, powołanej przez władze UAM kilka lat temu, przy okazji obchodów stulecia istnienia Uniwersytetu Poznańskiego. Miała ona zbadać niechlubną tradycję nastrojów i działań antysemickich, które ujawniły się na poznańskiej uczelni. Weszli w jej skład uznani badacze poznańskiego środowiska naukowego, reprezentujący rozmaite dyscypliny, m.in.: prof. Anna Wolff-Powęska, Krzysztof Podemski, Maciej Michalski, Rafał Witkowski, Tomasz Schramm i Piotr Forecki.
Dziś otrzymujemy tom podsumowujący ich badania, dzieło zawierające materiał niezbędny dla uczciwego rozliczenia się z przeszłością własnego środowiska. Chyba pierwsze tak wnikliwe, obiektywne i samokrytyczne. Potrzeba tego rozliczenia ujawniła się w roku 2019, gdy uczelnia świętowała setną rocznicę swego istnienia. Pamiętam mszę w katedrze, uroczysty przemarsz przez miasto, posiedzenie w auli UAM, atmosferę satysfakcji z pięknej spuścizny. Później pojawiły się pytania: czy było to święto prawdziwe i uczciwe? Czy można świętować, pomijając milczeniem fakt, iż Uniwersytet Poznański był w awangardzie antysemickiego obłędu, który, szczególnie w latach 30., ogarnął polskie środowiska akademickie?
Lektura obszernego tomu nie jest miłym przeżyciem, szczególnie dla pracowników, absolwentów i studentów poznańskiej uczelni. Wielu powie zapewne – cui bono, komu i czemu ma służyć publikacja tak bezkompromisowo obnażająca zło, które pragnęlibyśmy zanegować, albo o nim zapomnieć. Myślę, że takie reakcje się pojawią; w imię mniemanego „dobrego imienia” uczelni wielu recenzentów będzie z pedanterią śledzić każde uchybienie autorów, aby w ten sposób podważyć wymowę całości dzieła.
Żadna jednak usterka nie unieważni wstrząsającego obrazu, który wyłania się z tekstów, zdjęć, rysunków i dokumentów zamieszczonych w książce. Poznań był wyjątkiem pośród dużych miast II RP, tylko bowiem ok. 1 proc. jego mieszkańców określało się jako Żydzi. W Warszawie, Łodzi, Wilnie, Lwowie odsetek ten przekraczał niekiedy 30, 40 proc. Mimo to, nastroje antysemickie były w stolicy Wielkopolski wszechobecne, co potwierdzało opinię o mieście jako bastionie endeckiego nacjonalizmu.
„Wszechnica Piastowska”, jak nazywano powołany w 1919 r. Uniwersytet Poznański, od samego swego początku, takim nastrojom ulegała. Jeszcze zanim uczelnia się ukonstytuowała, jej twórcy rozważali różne rozwiązania, mające na celu ograniczenie dostępu młodzieży żydowskiej do studiów. To w Poznaniu, prędzej niż w innych ośrodkach akademickich, wybrzmiało hasło numerus clausus, tutaj powstały pierwsze getta ławkowe, wreszcie poznańska uczelnia została pierwszą w Polsce, do której nie przyjmowano żydowskich studentów.
Przez całe dwudziestolecie międzywojenne nie zatrudniono tu ani jednego profesora pochodzenia żydowskiego. Najbardziej spektakularnym jest tu przykład Juliusza Kleinera, wielkiego historyka literatury polskiej, pochodzącego z całkowicie spolonizowanej rodziny żydowskiej, katolika. Gdy został zarekomendowany na stanowisko profesora przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, zareagował Heliodor Święcicki, pierwszy rektor UP: „Pana Kleinera, choć wiemy dobrze, że świetne, a może najlepsze napisał prace o Słowackim i Krasińskim, ze względu, że jest przechrztą, nie powołaliśmy”.
Przygnębiający jest wyłaniający się z książki obraz poznańskiej profesury, wśród której byli wybitni w swych dziedzinach uczeni, jednocześnie wyrażający poglądy wręcz rasistowskie. Powszechnie szanowany prof. Józef Kostrzewski, odkrywca Biskupina, pisał: „jako żyda [tak w oryginale] określam człowieka pochodzącego z rodziców żydów, bez względu na to, czy jest ochrzczony, czy nie, bo to nie wpływa na składniki krwi i cechy fizyczne, stanowiące o przynależności do rasy żydowskiej”. To tylko jeden z wielu podobnych głosów. Większość profesury pozostawała bierna, lekceważąc problem narastania przemocy antyżydowskiej. Raz tylko grono 11 profesorów, sformułowało oficjalny protest przeciw wprowadzaniu getta ławkowego. Wśród tego nielicznego grona ratującego honor uczelni był m.in. wybitny socjolog – Florian Znaniecki.
Poruszający jest obraz poznańskiej społeczności studenckiej. Już w latach 20., gdy po raz pierwszy zbadano sympatie polityczne studentów, okazało się, iż niemal trzy czwarte deklarowało wsparcie dla rozmaitych ugrupowań obozu narodowego. W dramatycznych latach 30., gdy nastroje antysemickie na uczelniach osiągnęły apogeum, uczestniczyło w demonstracjach antyżydowskich w samym Poznaniu 4 do 6 tys. studentów. Jesienią 1935 r. organizacje nacjonalistycznej młodzieży próbowały siłą wyrzucić z sal wykładowych studentów i studentki pochodzenia żydowskiego, wielu brutalnie pobito. Kadra uczelni albo popierała te ekscesy, albo stała się zakładnikiem powszechnie stosowanej przez młodzież narodową przemocy.
Przeciwstawiali się nieliczni. Po roku 1936 na uniwersytet nie przyjęto już żadnego studenta Żyda.
Narodowość zwłok
Trwałem dotąd w przekonaniu, że skłonności rasistowskie były w polskich środowiskach nacjonalistycznych stosunkowo rzadkie, dominowały natomiast wątki rywalizacji na tle społeczno-ekonomicznym. To może i prawda na poziomie powszechnego antysemityzmu „ludowego”, jednak w środowiskach o wyższym poziomie wykształcenia teza taka zdaje się nie znajdować potwierdzenia. Pisałem wyżej o prof. Kostrzewskim, którego poglądy miały ewidentnie rasistowski charakter; badania poznańskich naukowców pokazują, że w przestrzeni uniwersytetu rasizm był raczej normą niż wyjątkiem.
Nie zawsze był to rasizm krwiożerczy, nienawistny, częściej zapewne sui generis „naturalny”. Jak bowiem inaczej tłumaczyć cytowane słowa rektora Święcickiego o przyczynach niezatrudnienia „przechrzty” Kleinera. To był, cytując Tadeusza Mazowieckiego, typowy przykład „antysemityzmu ludzi łagodnych i dobrych”, którzy godzili się na uwzględnienie rasistowskich uzasadnień podejmowanych przez siebie decyzji.
Rasizm w czystej postaci wychodzi na jaw w sprawie tzw. zwłok żydowskich. Otóż władze wydziału lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego zdecydowały, że studenci Żydzi nie będą mogli dokonywać autopsji „zwłok chrześcijańskich”, dlatego przyjmowanie tychże studentów jest uzależnione od ilości „zwłok żydowskich”. Władze uczelni zwróciły się nawet do poznańskiej gminy żydowskiej, aby takowe zwłoki dostarczyła. Dziś nie chce się w tę historię wierzyć. Zwłoki miały jakoby posiadać narodowość, a to absurdalne przekonanie podzielały władze uczelni, akceptując rasistowskie w swej istocie żądania środowisk studenckich.
W drugiej połowie lat 30. powszechne było wprowadzanie tzw. paragrafu aryjskiego do statutów rozmaitych funkcjonujących na uniwersytecie stowarzyszeń, np. kół naukowych i korporacji, czego apogeum było uchwalenie takowego paragrafu na poznańskim posiedzeniu Związku Lekarzy Państwa Polskiego w roku 1937.
To tylko kilka wybranych przykładów, rzeczywistości przedstawionej i udokumentowanej na kartach książki: „Wyparte historie. Antysemityzm na Uniwersytecie Poznańskim w latach 1919-1939”. Dla mnie, związanego z UAM od początku studiów i przez całą drogę zawodową, to trudna lektura; to tak, jakby zyskać pełną wiedzę o wstydliwych elementach przeszłości własnej rodziny. Muszę jednak zadeklarować, że jestem po wydaniu tej publikacji bardziej dumny z mojej Alma Mater, niż było to kiedykolwiek wcześniej. Potrafiła ona bowiem dokonać odważnego dzieła rozliczenia z przeszłością, jej przepracowania w sposób wzorcowy dla rozmaitych wspólnot, środowisk i instytucji.
Przeczytaj także: Bez niezakłamanej pamięci nie ma dojrzałego narodu