Jesień 2024, nr 3

Zamów

Antysemityzm ludzi łagodnych i dobrych

Największą tragedią Żydów jest nie to, że ich antysemita nienawidzi, ale to, że łagodni i dobrzy ludzie mówią: „porządny człowiek, chociaż Żyd”.
Ludwik Hirszfeld: „Historia jednego życia”

Przyznam się, że kiedy powstała inicjatywa przedyskutowania tego problemu ogarnęły mnie najpierw wątpliwości. Czy dyskutowanie dziś w Polsce problemu antysemityzmu nie mija się z celem albo – co gorsza – nie wywołuje skutków odwrotnych od zamierzonych? Słowem – obawiałem się, czy nie będzie to czasem wywoływanie wilka z lasu, nieumyślne rozbudzanie namiętności, które w tej kwestii, jak w żadnej innej, powinny wreszcie zamilknąć.

Problem ten wygląda przecież obecnie w Polsce zgoła inaczej niż w latach międzywojennych. I to jest pierwsza generalna konstatacja, której nie sposób nie mieć stale przed oczyma, kiedy się do rozpatrywania tej sprawy przystępuje. Zjawisko otwartego, wojującego antysemityzmu znikło z powierzchni naszego życia. Nie ma organizacji, które by programowo głosiły rasizm i antysemityzm. Inne jest stanowisko państwa, które obie te ideologie traktuje jako wrogie ludzkości i zakazane przez prawo. Inaczej wygląda sytuacja w społeczeństwie. Mamy za sobą tragiczne i doświadczenia wojny. Mamy też za sobą wiele autentycznej pracy wychowawczej, która wprost lub pośrednio wpływała na głębszą, niemechaniczną zmianę postaw ludzkich.

Ale – choć pod każdym względem sytuacja jest inna – od poruszania tego problemu uciekać nie można, bowiem on istnieje. Nie ma otwartego, wojującego antysemityzmu, ale jest jeszcze antysemityzm walczący z zakrytą przyłbicą. Inny jest jego zasięg i inne znaczenie, ale nie znikł on bez reszty. A przede wszystkim istnieje i stanowi w naszym społeczeństwie zjawisko jeszcze ciągle szerokie antysemityzm łagodny, ta przechowywana na dnie serca pogarda czy po prostu mit antyżydowski, które, jak nie wygasłą iskrę rozniecić nie tak znów trudno, a które podtrzymywane są przez wiele narosłych na nowo kompleksów.

Przezwyciężenie nie zostało więc jeszcze doprowadzone do końca. Niedawno przypomniano nam o tym w sposób bardzo drastyczny. Rudolf Buchała opublikował na łamach „Więzi” artykuł o ośrodkach neofaszystowskich w różnych krajach świata, w którym omawiał również sprawę znanych ekscesów antysemickich, jakie ostatnio miały miejsce w NRF i innych krajach. Był to referat, który wygłosił on w Klubie Inteligencji Katolickiej w Warszawie i w toku dyskusji nad tym właśnie referatem zrodziła się wśród słuchaczy inicjatywa przedyskutowania sprawy antysemityzmu. W parę dni po opublikowaniu artykułu Buchały redakcja „Więzi” otrzymała, podpisany kryptonimem, list przypominający dawne najbardziej niewybredne enuncjacje antysemickie. Autor tego listu przypisuje wszystko zło zarówno w świecie, jak i w Polsce Żydom, a „Więź” – jego zdaniem – okryła się wieczną hańbą publikując artykuł zwalczający antysemityzm.

Można wzruszyć ramionami i powiedzieć: oto jeden z nieuleczonych, ukryty faszysta. A jednak, czy argumenty, którymi się on posługuje, nie są ciągle w społecznym obiegu? Nie ma oczywiście sensu dyskutować z człowiekiem, który pała żądzą ścinania głów Żydowskich. Nie sprowadzajmy jednak wymiaru sprawy do tego, że żyje jeszcze w Polsce pewna ilość nieuleczonych fanatyków, którzy gotowi byliby w każdej chwili zaktualizować swoje marzenie o pogromach. Istnieje przede wszystkich problem gleby, na której i takie zjawiska mogą jeszcze wyrastać. A więc – program społeczno-psychologicznego klimatu, w którym pozostał wciąż jeszcze głęboki osad antysemityzmu.

Dlatego właśnie rozważania te adresuję nie do fanatyków i pogrobowców faszyzmu, nie do wojujących antysemitów, z którymi dyskutować nie ma sensu. Ich postawa nie stanowi zresztą dziś w naszych warunkach „figury centralnej” w obrazie tego problemu. Dużo większe znaczenie ma ów osad antysemityzmu, który w przeciętnych postawach pozostał z przeszłości lub narósł na nowo i od czasu do czasu daje o sobie znać. Piszę więc z myślą o przeciętnych, łagodnych i dobrych ludziach, którzy mówią „porządny człowiek, chociaż Żyd”.

*


W socjologii określa się czasem, iż pewne stosunki pomiędzy grupami społecznymi przebiegają w kategoriach wyższości-niższości. Przyczyny kształtowania się takich cech w stosunkach społecznych mogą być różnorodne. W przypadku różnic klasowych tworzą się one przede wszystkim na gruncie zasadniczej odmienności w sytuacji ekonomiczno-społecznej i wynikającego stąd systemu zależności. Mogą one również mieć swoje główne źródło w utrwalonych wyobrażeniach o cechach przypisywanych przez jedną grupę drugiej. Do tego rodzaju należy zjawisko antysemityzmu.

Jego międzynarodowy zasięg świadczy a tym, że odbiega ono swoim charakterem od zwykłych konfliktów narodowościowych. Nie mieści się ono w ramach zjawiska wrogości wobec mniejszości narodowych. W Polsce, w okresie międzywojennym, inne np. zabarwienie niż zjawisko antysemityzmu miały konflikty między Polakami a Ukraińcami, Polakami a Czechami czy Polakami a Niemcami. Nawet sztucznie podsycane konflikty narodowościowe swoje uzasadnienie czerpały przede wszystkim z konkretnych problemów i trudności współżycia, nie zaś z cech przypisywanych tym narodom w ogóle. Antysemityzm jest również, w określonym znaczeniu, ponadklasowy: zwraca się on przeciw Żydom w ogóle, bez względu na ich społeczne usytuowanie oraz apeluje do solidarności antyżydowskiej, przechodząc ponad współczesnymi rozwarstwieniami społecznymi. Już te, wyliczone tu cechy antysemityzmu wskazują na rolę, jaką odgrywa w tym zjawisku uogólnienie czy aprioryczne założenie, a jaką rzeczywiste konflikty społeczne. Antysemityzm stanowi postawę wrogości wobec Żydów czy wobec ludzi żydowskiego pochodzenia, u której źródeł leży nie tyle nawarstwienie konkretnych konfliktów społecznych, co pewne cechy przypisywane Żydom czy żydostwu w ogóle.

Nie chcę powiedzieć, że Żydzi, rozproszywszy się po różnych krajach, pokonując przeszkody w podtrzymywaniu przez wiele wieków odrębności kultury, języka, obyczaju, żyjąc częstokroć w warunkach ostracyzmu społecznego, nie nabierali jako pewna społeczność również cech negatywnych. Istnieje zresztą także fanatyzm Żydowski. Ale przecież nie na racjonalnej krytyce takich negatywnych cech, wytworzonych u Żydów w toku rozwoju historycznego, polega antysemityzm – zarówno ten wojujący, jak i łagodny. Antysemita nie przeprowadza krytyki takich cech, podobnie jak krytykuje się wady charakteru narodowego Polaków, Niemców, Rosjan, Francuzów czy Anglików. Antysemita nie tylko z reguły wyolbrzymia wady Żydów, ale przede wszystkim traktuje je jako immanentną właściwość żydoskości, jako cechy uniwersalne w przestrzeni i niezmienne w czasie.

Antysemityzm, niezależnie więc od podłoża, na którym w danym przypadku wyrasta, wprowadza sam przez się w stosunki społeczne owe kategorie „wyższości-niższości”. Są one w dodatku z samego założenia niemożliwe do przekroczenia, skoro żydoskość w ogóle, jako taka, stanowi cechę negatywną.

U podstaw wartościowania, jakim posługuje się antysemityzm, leżą bądź założenia rasowe, bądź też argumenty z dziedziny społeczno-gospodarczej. Nie ma chyba potrzeby rozwodzić się tu obszerniej nad tym, czym jest rasizm. Co prawda, jak wykazuje problem murzyński, rasizm nie należy jeszcze do zjawisk historycznych, ale poza Unią Południowo-Afrykańską żaden kraj nie przyzna się do niego jako do ideologii panującej czy choćby zasługującej na równouprawnione traktowanie. Intelektualny fałsz rasizmu został przez współczesną naukę obalony bez reszty. Warto przy tej okazji podkreślić wkład polskiej nauki w tym zakresie, wymieniając nazwiska profesorów: Czekanowskiego w antropologii, Hirszfelda w nauce o grupach krwi, Ossowskiego w socjologii. Przypisywanie odrębnościom biologicznym charakteru wartościującego jest bezpodstawne. Cechy rasowe nie są znamionami, które predestynują jednych ludzi – czy jedne ludy – do pełnego człowieczeństwa i wyjątkowej roli historycznej, innym zaś tego odmawiają. Argumenty rasistowskie należą do rzędu uproszczeń opartych o pozanaukowe mity, których konsekwencje dobrze znamy. Nauka współczesna podkreśla też ogromne przemieszanie rasowe, jakie dokonało się w szczególności w kręgu kultury europejskiej. Na tym tle problem „czystości rasy” czy „czystości krwi”, tak wyeksponowany przez hitleryzm, okazuje się po prostu nonsensem. Wiadomo – pisze prof. Ossowski – że Żydzi stanowią pod względem antropologicznym populację bardzo niejednolitą i że ich skład rasowy jest różny w różnych krajach, przy czym te różnice pozostają w pewnej korelacji ze składem antropologicznym ludności otaczającej… A prof. Hirszfeld pokazuje tablicę przedstawiającą odsetki grup krwi wśród ludności żydowskiej i nieżydowskiej poszczególnych krajów, stwierdzając iż w badaniach swych doszedł do wniosku, że skład grupowy Żydów upodabnia się do składu grupowego narodów, wśród których żyją.

Drugie źródło motywacyjne antysemityzmu stanowi argumentacja z zakresu społeczno-gospodarczego. Opiera się ona na twierdzeniu, że Żydzi i ludzie pochodzenia żydowskiego stanowią w społeczeństwach, w których żyją, element pasożytniczy i destruktywny. W okresie nasilenia antysemityzmu, w dwudziestoleciu, argumentacja ekonomiczna wysuwana była niejednokrotnie na plan pierwszy. Ogarniała ona wyobraźnię wielu ludzi, ale w gruncie rzeczy była niesłychanie uboga i prymitywna. Przyczyny zacofania cywilizacyjnego kraju leżały nie w tym, że w Polsce przed wojną była duża liczba Żydów, ale w ówczesnej strukturze społeczno-gospodarczej. Łatwość jednak, z jaką argumenty ekonomiczne, wysuwane na poparcie tendencji antysemickich, były przyjmowane, znajduje wyjaśnienie w tym, że padały one na podatny grunt. Jeżeli chleba do podziału jest mało, łatwo jest uzasadnić, że nieszczęście leży nie w tym, że go brakuje, ale w tym, że otrzymuje go ktoś, komu tego prawa można z jakichś powodów odmówić. Polskie mieszczaństwo, a raczej drobnomieszczaństwo, zaczynało w tym okresie krzepnąć, antysemityzm padał więc na grunt walki konkurencyjnej. Ponadto handel – stanowiący ilościowo główną domenę działalności ludności żydowskiej i stojący na niskim na ogół poziomie organizacyjnym – jak nic innego nadawał się do tego, aby na tle jego rzeczywistych braków czy wynaturzeń wytworzyć stereotyp Żyda-oszusta jako symbolu zła, które uciska Polskę. Zresztą fakt, że handel – zwłaszcza ten na szczeblu „powiatowym” a więc w styczności z najbardziej prymitywnym i upośledzonym półproletariatem małomiasteczkowym i wiejskim – znajdował się w niektórych częściach Polski w przeważającej mierze w rękach żydowskich, wyznaczał Żydom – w warunkach polskiego niedorozwiniętego kapitalizmu – określoną pozycję społeczną i tworzył wokół nich określoną aurę psychologiczną. Znaleźli się oni bowiem często w roli odmawiających kredytu w sklepiku, pożyczających „na procent” na przednówku itp. Prowadziło to do odruchów niechęci, pogłębionych odrębnościami religijnymi i obyczajowymi – do podciągania wszystkich Żydów pod ten wzorzec, nie bacząc na to, że ofiarą większych i mniejszych kapitalistów Żydowskich padali również sami ich współwyznawcy. Prymitywizm antysemickiej argumentacji, opartej o motywy społeczno-ekonomiczne, charakteryzował bowiem fakt, że antysemityzm nie odróżniał problemu Żyda-kapitalisty i Żyda-pracownika, sklepikarza czy proletariusza, przechodził do porządku dziennego nad rozwarstwieniem społeczeństwa i wszystkimi konsekwencjami, które wynikają stąd dla oceny zjawisk życia społecznego.

Argumenty, które dziś wysuwa się na uzasadnienie i poparcie antysemityzmu są innego rodzaju. Nim do omówienia ich przejdziemy, warto zastanowić się najpierw nad pewnymi ogólniejszymi przyczynami powadzenia antysemityzmu i nad jego funkcją. Można bowiem postawić pytanie, jak to się dzieje, że owe społeczne uzasadnienia antysemityzmu pojawiają się w różnych warunkach historycznych i mimo ich ubogiej treści intelektualnej natrafiają na klimat psychologiczny, sprzyjający ich przyjmowaniu i utrzymywaniu się.

Posłużę się tu tezą Leszka Kołakowskiego, który mówi, że „antysemityzm jest środkiem wytwarzania symbolu społecznego. Walka z Żydami – pisze Kołakowski – rzadko bywa celem dla siebie. …Najczęściej hasła walki z Żydami łączone są też z innymi, stanowiącymi właściwą, polityczną treść walki. Historia dostarcza pod dostatkiem takich połączeń, w których zwalczano na przykład Żydów i chrześcijan, Żydów i komunistów, Żydów i demokratów. …W naczelnej misji społecznego oddziaływania antysemityzm ma stworzyć uniwersalny symbol zła, który następnie chce się związać w umysłach z tymi zjawiskami w polityce, kulturze, nauce – które trzeba zwalczać. Trzeba z żydostwa uczynić obelgę, którą będzie się piętnować wszystko, co ma być unicestwione, nosiciela nie określonego zła, ale zła w ogóle, abstrakcyjny symbol ujemny, dający się dołączyć do dowolnej sytuacji, jeśli pragnie się ją jako ujemną przedstawić przed światem”.

Istotnie, wystarczy wziąć do ręki którąś z klasycznych pozycji polskiego antysemityzmu, aby przekonać się, jakich to cech i dążeń nie przypisywano żydostwu, lub kto tym dążeniom nie służył. Indywidualizm i kolektywizm, rewolucja francuska i rewolucja rosyjska – wszystko to są wymysły i dzieła żydowskie. Barthou i Roosevelt, Benesz, Badacze Pisma Św., Rasputin, Kiereński i Lenin – to tylko jedni z wielu narzędzi światowej polityki żydowskiej. Ale np. konkluzja pracy, w której na 200 stronach udowadnia się zgodność dążeń żydowskich z „Protokołami Mędrców Syjonu”, których autentyczność nawet zagorzali antysemici poddają w wątpliwość, nie wahając się równocześnie przypisywać Żydom w oparciu o nie najbardziej odrażających cech, konkluzja ta jest nieodmiennie jednoznaczna: Żydzi muszą wyjść z Polski, bo oni są nieszczęściem narodu. I dlatego: Wobec grozy położenia i nadchodzących czasów, Polacy muszą tworzyć jeden zwarty, narodowy obóz… Potrzeba wzmocnić w narodzie całym wielkie ideały, utwierdzić poczucie sprawiedliwości i bezstronności ze strony władzy, obudzić szlachetne poczucie narodowe, nie ekskluzywnie partyjne, bo obecnie w Polsce, wobec wzmagających się gwałtownie dążności wywrotowych, dwie tylko mogą być w przyszłości partie, jedna ogólnie narodowa, druga wywrotowa…

Antysemityzm stanowił zawsze osłonę rzeczywistych konfliktów społecznych. Pojawia się przy tym znamienna prawidłowość: antysemityzm, jako środek wytwarzania symbolu społecznego, służył zawsze hamowaniu rozwoju społecznego. Wyrastał on i nasilał się wtedy, gdy chodziło bądź o konserwowanie struktur społecznych, przeciwstawienie się ciśnieniu społecznemu, skierowanemu na ich zmianę czy naprawę, bądź też gdy chodziło o stosowanie pewnej osłony przy narzucaniu społeczeństwu totalistycznych pociągnięć. Jest on bowiem jednakowo dogodny do odwracania uwagi od rzeczywistych źródeł trudności i konfliktów społecznych, jak i do kierowania społecznego niezadowolenia w stronę wszechsymbolu zła. Prawidłowość ta znajduje potwierdzenie w różnych warunkach społecznych, tam wszędzie, gdzie antysemityzm się pojawiał: w faszyzmie, gdzie osiągnął swoje dno, w ustroju liberalnym, a także i w diametralnie odmiennych warunkach społecznych, czego przykładem beriowszczyzna z procesami lekarzy.

Fakt, że posługiwanie się antysemityzmem bywa dogodne dla oszukiwania społeczeństwa i odwracania jego uwagi od rzeczywistych problemów i konfliktów społecznych jest dość oczywisty. Mniej oczywiste wydają się natomiast przyczyny, które sprawiają, że jest to możliwe. Ale antysemityzm stanowi postawę irracjonalną. Przemawia do wyobraźni argumentami prymitywnymi, lecz sugestywnymi. Pojawiając się zaś w różnych warunkach i przez pewien dłuższy okres czasu, wytworzył podatność na argumentację, którą operuje. Można powiedzieć więcej, że udało się mu wytworzyć społeczny nawyk, ułatwiający bezkrytyczne przyjmowanie antysemickich treści. Nawyk taki utrzymuje się w sposób ułatwiony, gdy w życiu społecznym znajdują się elementy niejasności, mroku, dezinformacji, gdy ludzie nie mogą lub nie potrafią odkryć rzeczywistych sprężyn życia społecznego i politycznego. Ten nawyk upatrywania w żydostwie uniwersalnego współczynnika różnorodnego zła społecznego jest trwalszy niż okresy nasileń otwartego, wojującego antysemityzmu. On też stanowi o niewygasłej szansie antysemityzmu, mimo, a może raczej dzięki jego irracjonalnemu charakterowi.

*


A jednak – pytają niektórzy – czy antysemityzm nie ma pewnych podstaw? Czy nie ma ich w szczególności w naszych warunkach?

Byłoby jakimś „unikiem” nie podjąć tego pytania, kiedy się ten temat omawia. Ucieczka przed wyjaśnianiem problemów, które muszą być postawione drażliwie, nie służy ich rozwiązywaniu, ale konserwuje utajone urazy i nieporozumienia. Otwiera to zresztą pole oddziaływania poglądom antysemickim. Toteż zamiast omijać argumenty, które wysuwa się dziś tu i ówdzie na uzasadnienie antysemityzmu, postarajmy się raczej wkroczyć i w te obszary problemu, i odłożywszy na bok namiętności, spokojnie i od tej strony go rozważyć. Argumenty te sprowadzić można do dwóch twierdzeń: 1) że w aparacie władzy funkcjonuje coś w rodzaju mafii żydowskiej; 2) że Polacy pochodzenia żydowskiego często okazują się kosmopolitami, a ich związek z Polską jest pozorny.

Przyczyn, które sprawiły, że w aparacie władzy w 1945 roku na odpowiedzialnych nieraz stanowiskach znalazło się dużo Polaków pochodzenia żydowskiego szukać należy w historycznej sytuacji tamtego okresu, a nie w jakichś wiecznych cechach charakteru żydowskiego, czy co gorsza w planach światowego żydostwa. Polacy ci należeli do zasymilowanej czy asymilującej się inteligencji żydowskiego pochodzenia. Byli to ludzie bądź już dawniej związani z ruchem komunistycznym, bądź też wiążący się z nim szczególnie mocno po gehennie, jaką przeszli w czasie wojny. W założeniach tego ruchu, stanowiącego przecież siłę napędową armii, która rozgromiła faszyzm, widzieli oni trwałą zaporę przeciw możliwości odrodzenia się rasizmu i antysemityzmu. Wpływało to niewątpliwie na ich stosunek do nowej, rewolucyjnej władzy. Tymczasem zaś tradycyjna inteligencja polska była w olbrzymiej większości tak czy inaczej w opozycji. O faktach tych dziś łatwo się zapomina, gdy doszukuje się „proporcji pochodzeniowych”, czyniąc z nich argument nadający rzekomo antysemityzmowi w naszych warunkach jakieś racje.

Inną z tych racji ma stanowić fakt, że ludzie pochodzenia żydowskiego, znajdujący się w aparacie państwowym czy gospodarczym, tworzą rodzaj mafii czy kliki. Ażeby przejść od sfery uogólnień do konkretów, czy może raczej od mitów do realiów, trzeba i te twierdzenie rozłożyć na czynniki pierwsze. Kiedy bowiem mamy do czynienia z antysemityzmem? Nie wtedy, gdy krytykuje się konkretnie, ale wtedy, gdy do normalnego rozumowania włącza się typowe dla antysemityzmu uogólnienie. Ono to stanowi właściwe żądło antysemityzmu.

Nie będziemy tu negować faktu, że częstokroć w różnych ogniwach aparatu państwowego czy gospodarczego wytwarzają się grupy popierające się. Nieraz przeradza się to w klikowość. Im większe zresztą znaczenie ma w naszym życiu społecznym czynnik demokratycznej kontroli i fachowej kompetencji, tym zmniejsza się pole dla takich zjawisk. Wtedy jednak, kiedy dokonuje się krytyki takich zjawisk, nie wolno zagubić czy negować prostego faktu, że zjawiska takie występują zarówno wśród Polaków żydowskiego, jak i nieżydowskiego pochodzenia. Jeżeli zaś wśród ludzi żydowskiego pochodzenia można nieraz zaobserwować odruchy czy szczególne tendencje solidarnościowe, to nie należy upatrywać w nich jakiegoś dowodu obcości w stosunku do reszty społeczeństwa rzekomo właściwej tym ludziom. Trzeba widzieć w tym nie co innego, ale właśnie następstwo antysemityzmu i wszystkich trwałych konsekwencji, jakie wytwarza on w klimacie społeczno-psychologicznym. Antysemityzm ma bowiem to do siebie, że wytwarza poczucie zagrożenia. Czasy współczesne, kiedy się on pojawiał, pozostawiając w życiu społeczeństw długotrwałe ślady – przyzwyczaiły ludzi żydowskiego pochodzenia obawiać się tego, że zawsze, nie wiadomo skąd, ich miejsce i sytuacja społeczna może ulec zagrożeniu z racji jedynie ich pochodzenia.

Jest oczywiste, że zarzuty, o jakich mowa, zawsze można poprzeć jakimś przykładem, wskazać na człowieka pochodzenia żydowskiego, który to lub owo zrobił, czy na grupę ludzi, którzy ułatwiają sobie nawzajem życie bez względu na wszystko inne. Antysemityzm nie odznacza się jednak tym, że pobudza do tropienia zła niezależnie od tego, kto jest jego nosicielem. Zamiast nazywać zło po imieniu – bez względu na to, czy jest ono udziałem ludzi żydowskiego czy nieżydowskiego pochodzenia – krytykowane zjawiska podciąga się pod ogólny żydowski symbol. Uogólnianie stanowi bowiem właściwą metodę antysemityzmu, która człowieka „łagodnego i dobrego” wprowadza w orbitę twierdzeń o Żydzie jako wszechprzyczynie i nosicielu zła. Równocześnie zaś nie w każdych okolicznościach łatwo rozszyfrować fakt, że antysemityzm stanowi tylko pretekst i osłonę dla realizowania innych celów.

To samo uogólnienie jako metoda myślenia właściwa antysemityzmowi funkcjonuje również, gdy generalizuje się zarzut kosmopolityzmu. Wskazywać, że kosmopolityzm zdarza się również u innych ludzi, czy przypominać, ilu to wybitnych Polaków rekrutowało się spośród ludzi pochodzenia żydowskiego miałoby posmak licytacji prowadzonej w dodatku na płaszczyźnie wyznaczanej przez antysemityzm. Dlatego nad tak generalnie postawionym zarzutem zatrzymywać się nie będziemy. Jednakże pośrednio dotyka on problemu bardzo istotnego i skomplikowanego, który zasługuje na szczególną uwagę. Mam na myśli sprawę integracji narodowej.

Antysemici z reguły stawiali sprawę tak: Żydzi są w Polsce przybyszami, elementem obcym i szkodliwym, przeto powinni Polskę opuścić, a w każdym razie prawa do roli współgospodarzy rościć sobie nie mogą. Tymczasem, o ile problem wyboru Ojczyzny dla Żydów istniał, to nie wyrażał się on w takiej wulgarnej postaci, jak przedstawiają to zwykle antysemici. W tych grupach żydowskich, które w całej pełni żyły w poczuciu odrębności narodowej i intelektualnej, istniało poczucie posiadania dwóch ojczyzn: jednej przeszłej i przyszłej, nieraz zresztą wyidealizowanej ojczyzny żydowskiej, i drugiej przybranej, tej, w której żyli i z którą również czuli się związani, czego dobitnych dowodów w historii polskiej nie brak. Ludzie zaś zasymilowani, Polacy żydowskiego pochodzenia, uważali się po prostu za przynależnych do jednej ojczyzny. I przed nimi jednakże problem wyboru ojczyzny stawał, wtedy kiedy sytuacja stawiała ich wobec przeświadczenia, że ta ojczyzna, którą uważali za własną, odpycha ich. W każdym razie, po wiekach życia ludności żydowskiej w Polsce, wiekach oznaczanych dobrym i złym, a przede wszystkim wiekach współtworzenia polskiej kultury i dorobku narodowego, prawa do poczucia współgospodarzy nie mogą być kwestionowane, a problem wyboru ojczyzny nie może być przez nikogo wznawiany w sposób sztuczny.

Jeśli więc mówię a problemie wyboru ojczyzny, odnoszę to do tych ludzi, w których poczuciu sprawa ta, jako problem, w ogóle mogła istnieć, czy to z racji ukształtowanej żydowskiej świadomości narodowej, czy to ze względu na to, że objawiła im się ona jako wynik kwestionowania ich polskiej przynależności. Problem takiego wyboru stanął w pewnym sensie w nowej farmie od chwili powstania państwa Izrael. Ściśle mówiąc, w naszych warunkach stanął on praktycznie, od chwili gdy zaistniały okoliczności polityczne sprzyjające temu, aby wybór taki mógł się realnie odbywać. O ile dotychczas przynależność do żydowskiej wspólnoty narodowej miała charakter kulturalno-obyczajowy i duchowy, od powstania państwa Izrael może się ona wyrazić również w większym niejako stopniu w sposób materialny i może pokrywać się z przynależnością państwową. Jeżeli więc ktoś Żydów czy Polaków żydowskiego pochodzenia uważał wybór taki w świadomości swej za nierozstrzygnięty lub nie doprowadzony do końca, mógł go rozstrzygać w dwojakim kierunku. Jeden wariant takiego wyboru stanowi bądź wyjazd do Izraela, bądź pozostawanie w Polsce, uważając się za mniejszość narodową. Drugi: integracja narodowa polska. Wybór w takich kierunkach się dokonywał lub jeszcze dokonuje. Zrozumiałe, że w tej tak subtelnej sprawie wszelkie zakłócenia zewnętrzne, deformujące swobodę tego wyboru, są nad wyraz szkodliwe.

Interesuje nas tu przede wszystkim problem integracji narodowej. Nie dlatego, by lekceważyć sprawę układania się współżycia Polaków z nieliczną mniejszością narodową żydowską. Jest to zagadnienie węższe i stanowiące zresztą pochodna ogólnego klimatu społecznego. Tymczasem problem stosunków między Polakami żydowskiego i nieżydowskiego pochodzenia ma istotne odniesienie do sprawy ogólnego klimatu. .

Mówię świadomie o integracji , a nie o asymilacji. Pojęcie asymilacji zawiera bowiem w sobie coś z niepełnoprawnej adopcji. Przeciwstawiając się antysemityzmowi, trzeba uniknąć innego rodzaju uproszczenia czy błędu. Zwraca uwagę na to Sartre, opisując postawę charakterystyczną dla francuskich liberalnych demokratów – przeciwników antysemityzmu. Jego obserwacje wydają się jednak trafnym uchwyceniem pewnego szerszego problemu. Chodzi o postawę tych, którzy chcąc możliwie szybko, wyeliminować istnienie jakiegokolwiek problemu żydowskiego i opierając się o indywidualistyczną koncepcję człowieka – proponują Żydom asymilację z kulturą i narodem, w którym żyją, niejako na warunkach wyzbycia się ich żydostwa jaka czegoś, co można i należy odrzucić bądź dlatego, że utrudnia życie, bądź dlatego, że istnieje tylko człowiek w ogóle, a nie Żyd, Francuz, Rosjanin czy Polak. Pomiędzy swym przeciwnikiem a obrońcą – pisze Sartre – Żyd znajduje się w dość trudnej sytuacji: wydaje się, że ma do wyboru jedynie sos, w którym ma być zjedzony.

Bardzo często dzieje się tak, że ludzie pochodzenia żydowskiego o swej odrębności od pozostałej części społeczeństwa, w którym żyją, dowiadują się dopiero dzięki przejawom antysemityzmu i całemu klimatowi, który on wytworzył. W pewnym momencie życia społeczeństwo to każe im odczuć, że jest w nich jakaś skaza, która tak czy inaczej kwalifikuje ich jako coś gorszego, niepełnowartościowego. Rodzi się świadomość posiadania skazy, która wartościuje człowieka i określa jego miejsce w społeczeństwie. Dlatego właśnie poczucie odrębności, które antysemityzm wytwarza, nie jest niczym zdrowym, twórczym i normalnym, tak jak zdrowa i normalna może być różnorodność tradycji i wartości kulturalnych wnoszonych do życia społecznego. Świadomości takiej odrębności towarzyszy bowiem poczucie niepełnowartościowości, obcości i zagrożenia.

Z drugiej strony propozycja asymilacji, jak się ją niekiedy rozumie, stanowi propozycję zaparcia się pochodzenia, tradycji kulturowej. Tak pojęta asymilacja stanowi propozycję zgody na uznanie „żydoskości” za skazę, za rzeczywiście coś poniżającego. Trudno się dziwić goryczy ludzi, których poczucie wspólnoty żydowskiej może być choćby najbardziej nikłe i sprowadzać się jedynie do wspólnoty w odczuwaniu na sobie piętna tej „skazy”, ale którzy nie mogą przystać na takie rozumienie asymilacji, gdy proponuje im się zrzucenie z siebie znamienia Żyda jako warunek osiągnięcia pełnego statusu człowieka. Polak żydowskiego pochodzenia, który jest bez reszty związany z życiem u kulturą polską – odczuwałby tak czy inaczej, że przynależy do kategorii czymś skażonej, a jego związek z Polską miałby legitymować się rozmiarem przebytej drogi na trasie: od Żyda – do człowieka w ogóle, i od człowieka w ogóle – do Polaka.

Tymczasem integracja narodowa jest procesem dużo bardziej złożonym. Przede wszystkim trzeba zauważyć, że proces ten obejmuje nie tylko ludzi żydowskiego pochodzenia, ale charakteryzuje w życiu współczesnych narodów stałe zjawisko poszerzania się, mieszania i wzbogacania. Jest to proces ciągły, dokonujący się w mniejszym lub większym zakresie, ale każdy naród mu podlega. Jeśli proces ten ma przebiegać normalnie, nie może być w nim miejsca na kategorie specjalne, wokół których stworzona jest atmosfera niepełnowartościowości i zagrożenia. Integracja, jeżeli ma mieć sens, musi zwiększać zakorzenienie człowieka w społeczeństwie, w którym żyje; nie może więc ona dokonywać się w klimacie wymagającym wstydliwego zaparcia się żydowskiego pochodzenia czy odżegnania się od żydowskiego dziedzictwa kulturalnego, jak od czegoś poniżającego. Na odwrót, alby proces ten odbywał się w sposób normalny musi być jasne, że jest to proces wzajemnego wzbogacania się i rozszerzania, proces zespalający, a nie niweczący wartości. We współczesnych warunkach cywilizacyjnych, naród, który nie umie być otwarty na tego rodzaju procesy skazuje siebie na tkwienie w fanatyzmie i odgradza się od normalnych dopływów wzbogacających jego życie i kulturę.

Ujawnia się tu w całej pełni funkcja dezintegrująca antysemityzmu, niezależnie od postaci, w jakiej on występuje. Anachroniczny z punktu widzenia współczesnego pojęcia narodu, w którym sytuacje mieszańców z pochodzenia są sytuacjami normalnymi, antysemityzm nie tylko tworzy sztuczne zapory przeciw wzbogacaniu się narodu, ale rozbija go i oddziela od niego tych, którzy w nim wyrośli i w nim tkwią. Nie żadne ich właściwości, ale osad antysemickich treści funkcjonujących w społeczeństwie – odbiera im poczucie równej wartości i skazuje ich na życie w kompleksie i zagrożeniu.

*


Istnieje jeszcze jeden zakres zagadnienia antysemityzmu, którego pominąć nie można. Myślę o problemie, który nazywany bywa czasem problemem antysemityzmu specyficznie chrześcijańskiego czy też antysemityzmu pochodzenia religijnego.

Osąd doktrynalny i ocena moralna ze strony katolicyzmu są w tej sprawie jasne i niedwuznaczne. Prąd czy tendencja, która niesie nienawiść między ludzi, która opiera się na uznaniu Żydów, za niższą rasę czy za wszechprzyczynę i nosiciela zła – tendencja taka jest nie tylko sprzeczna z katolicyzmem, ale musi być przez katolików zwalczana. Atakuje bowiem najbardziej elementarne zasady moralne. W pełni uzasadnione jest określenie Jerzego Turowicza, który pisał, że katolik, który jest antysemitą nie jest katolikiem w tym stopniu, w jakim jest antysemitą.

Nie będę się tu wdawał w omawianie tych filiacji, jakie w przeszłości występowały w Polsce pomiędzy licznymi, choć bynajmniej nie wszystkimi, kręgami katolickimi a antysemityzmem. Jest jasne, że źródeł tych filiacji dopatrywać się należy nie w samym stanowisku katolickim, ale w powierzchowności postawy katolickiej i w całym socjologicznym obrazie ówczesnego społeczeństwa. Nie będę też charakteryzował dróg, jakimi dokonywała się zmiana zarówno w okresie wojny, jak i później. Zmiana ta jest widoczna i nikt jej chyba nie zaprzeczy.

Jednakże z punktu widzenia sprawy, która nas tu interesuje, sprawy tropienia osadu antysemickich treści, który ciągle jeszcze pozostał w postawach ludzkich (a dotyczy to w nie mniejszej mierze katolików), pozostaje wciąż aktualne przezwyciężenie również tego, co nazywane jest antysemityzmem pochodzenia religijnego. Określenie to odnieść trzeba przede wszystkim do pewnych zjawisk i naleciałości w wychowaniu chrześcijańskim, które sprzyjają antysemityzmowi, tworzą czy wzmagają społeczną podatność na jego zarazki.

Problem ten można by nazwać problemem Jezusa i Judasza w wychowaniu chrześcijańskim. Używam tego określenia dla oznaczenia pewnej mistyfikacji, jaka bywa naszym udziałem. Wprawdzie teologia uczy nas, że w tragedii, której narzędziem był Judasz, jest udział grzechów każdego z nas; wiemy też, że owoce Odkupienia spływają na wszystkich ludzi. Ale mistyfikacja polega na tym, że my chrześcijanie bardzo często rezerwujemy sobie wyłączne prawo do dziedzictwa Jezusa, natomiast Żydom zostawiamy dziedzictwo Judasza. W rezultacie przyzwyczajenia do pewnych wyobrażeń i interpretacji, Żyd w oczach chrześcijanina, to człowiek specjalnie naznaczony grzechem Judasza. Podobnie jak wszyscy ludzie są naznaczeni grzechem Adama i Ewy, tak Żyd w przekonaniu wielu ludzi nosi na sobie ponadto niejako dodatkowy grzech pierworodny, grzech przynależenia do narodu Judasza, piętno, które go od nas odróżnia.

Pewną próbę ustalenia przyczyn, jakie złożyły się na narośnięcie różnych antyżydowskich naleciałości w wychowaniu chrześcijańskim, spotkałem ostatnio u Jules Isaaca, wybitnego historyka francuskiego, który poświęcił wiele lat pracy temu zagadnieniu. W wygłoszonym w Sorbonie odczycie, którego obszerne fragmenty publikował tygodnik ,,Express”, dokonał on analizy tych źródeł. Uważa on, że skrzywienie jest poważne i sięga okresu rozbratu między chrześcijaństwem a judaizmem. Jego zdaniem skrzywienie to dokonało się głównie w IV wieku, pad naporem pewnych konieczności. Rozszerzanie apostolstwa wśród pogan wymagało możliwie dobitnego wyjaśnienia przyczyn negacji żydowskiej, wytłumaczenia, dlaczego, chrześcijaństwo nie przyjęło się w kraju, w którym przyszedł na świat Chrystus. Równocześnie chrześcijaństwo stanęło przed zadaniem wyjaśnienia świeżo nawróconym poganom swej odmienności od judaizmu, który wówczas posiadał jeszcze poważne wpływy. Wtedy to, zdaniem Jules Isaaca, w ferworze polemicznym i – jak byśmy dziś powiedzieli – propagandowym, zaczęły w chrześcijaństwie funkcjonować tezy poniżające Izraela, przedstawiające Żydów jako naród zdegenerowany, bogobójczy i odrzucony. Nie dziwmy się – pisze Isaac – że tezy te, powstałe w uniesieniu nieubłaganej polemiki, wykraczały pod każdym względem zarówno poza Pismo św., jak i poza dane historyczne. Lecz gdy się pomyśli, a należy o tym pomyśleć – że nauki takie były wygłaszane przez całe wieki, z pokolenia na pokolenie, setki i tysiące ust nieraz najbardziej wymownych, często również w sposób jak najbardziej obelżywy – to naprawdę cóż w tym dziwnego, że w końcu wryły się one w mentalność chrześcijańską, że ją ukształtowały i urobiły aż do głębin podświadomości.

Pozostawmy ludziom kompetentnym, historykom i biblistom, ustalenie przebiegu powstawania tych naleciałości i ich rozmiaru. Należy podkreślić, że w Kościele czynione są systematyczne wysiłki, aby naleciałości te rugować. Obustronne zainteresowanie chrześcijaństwa i judaizmu wzrosło znacznie w ostatnich dwóch dziesiątkach lat, wyrażając się powstaniem szeregu inicjatyw mających na celu wytworzenie lepszej wzajemnej atmosfery.

Jednakie trzeba stwierdzić fakt socjologicznie uchwytny i sprawdzalny: w przeciętnej świadomości naleciałości te w szerokim jeszcze zakresie funkcjonują nadal. Przejęliśmy ukształtowany pod ich wpływem obraz Żyda – spadkobiercy Judasza i przekazujemy go nieraz jak pałeczkę sztafetową następnym pokoleniom. W rezultacie dziecko żydowskie czy dziecko rodziców żydowskiego pochodzenia dowiaduje się o piętnie, jakie na nim ciąży, z przezwiska współkolegów – i tą drogą nabiera gorzkiej świadomości obcości i poniżenia. Rodzą się pierwsze kompleksy z jednej strony, a z drugiej pierwsze kiełki antysemityzmu, które kiedyś później jakiś usłużny ogrodnik może pielęgnować już bez naszego udziału. Dlatego, jeżeli chce się usunąć antysemityzm z życia społecznego, nie wystarczy odciąć mu korzenie, ale trzeba także nie pozwolić im odrastać. Dziedzina wychowania jest więc najważniejsza.

Chrześcijańskie wychowanie religijne ma w tym zadaniu rolę pierwszorzędną zarówno z racji swego wpływu na kształtowanie postaw moralnych, jak i dlatego, że zawsze będzie ono problemu Żydów dotykać. Nie można uczyć religii chrześcijańskiej, nie mówiąc o Żydach – pisał w świetnym artykule, przedrukowanym ongiś przez „Homo Dei” ks. Démann. – Musimy mówić o Żydach. Ale musimy mówić tak, jak przystało prawym chrześcijanom. Oto cały problem. Mówić w sposób chrześcijański – to znaczy mówić „po ludzku”: wedle prawdy i wedle sprawiedliwości. Nie zniekształcając faktów. Nie uogólniając. Nie oskarżając niewinnych. Nie szukając złego zadowolenia w poniżaniu drugich…

*


Antysemitów wśród nas nie ma. Nikt, poza jednym czy drugim fanatykiem, do takiej nazwy dziś się nie przyzna. Zawsze zresztą ludzie łagodni i dobrzy mówili: „Antysemitą, to ja nie jestem, potępiam tego rodzaju postawę, …ale ci Żydzi.”.

Tak więc nie ma wśród nas antysemitów. Ale czy nie ma antysemityzmu? Jakże często można wciąż jeszcze spotkać się z funkcjonowaniem antysemickiego uogólnienia w rozumowaniu, ze skłonnością do zastępowania tym uogólniającym stereotypem wysiłku zrozumienia wszelkich trudności, mających inne i bardziej złożone źródła. Czy wszyscy ludzie już rozumieją, że w określeniu: „porządny człowiek, chociaż Żyd” – tkwi akurat tyle samo nonsensu, co w zdaniu: „porządny człowiek, chociaż Polak”? W wielu kręgach słowo Żyd pozostaje w obiegu jako określenie obelżywe, ono niejednokrotnie zastępuje argumenty, nim, jak epitetem, obrzuca się przeciwników.

Można na to odpowiedzieć, że są to wszystko właściwości drobnomieszczan i kołtunów. Tylko że to niczego nie załatwia. Drobnomieszczanie i kołtuni, to bowiem nie tylko kategoria socjologiczna. Pojęcia te określają także stan ducha, postawę, która zdarzać się może równie dobrze wśród ludzi z tytułami naukowymi, co wśród sklepikarzy.

Nie zamierzam popadać w przesadę i uderzać na alarm. W Polsce się wiele zmieniło. Ale nie trzeba też uspokajać się, uważając, że problem ten wygasa samoczynnie. Prawo i państwo mogą zakazać propagandy antysemityzmu, ale nic mogą zlikwidować go do końca same. Nie zniknie on dopóty, dopóki w samym miąższu życia społecznego nie dokona się ostateczne przewartościowanie postaw i pojęć tak, aby nie mogły się na nich zaszczepiać zarazki antysemickich treści.

Dlatego właśnie twierdzę, że główny problem leży w postawie „ludzi łagodnych i dobrych”. Zresztą antysemityzm konsekwentny i wojujący zawsze był dziełem małej garstki fanatyków, ale jego szansę określał stan świadomości „ludzi łagodnych i dobrych”.

Nie wystarczy więc do tej sprawy wracać wtedy, kiedy zdarzy się jakiś wypadek stanowiący powód do alarmu. Trzeba o niej mówić właśnie wtedy, kiedy takiego powodu nie ma, kiedy przezwyciężaniu towarzyszy klimat spokoju, a argumenty rzeczowe mają szansę większą niż demagogia.

Przezwyciężenie to nie dokona się zresztą w wyniku doraźnych apeli o charakterze wyłącznie moralnym. Nie lekceważyć ich tam, gdzie zachodzi tego potrzeba, należy widzieć to przezwyciężenie jako długotrwały i wszechstronny proces wychowawczy. Jego metodą musi być ukazywanie intelektualnej bezpodstawności antysemityzmu, a dopiero na tym tle fałszu moralnego, jaki on w sobie zawiera i zła społecznego, które niesie. Człowiek intelektualnie uodporniony na antysemityzm jest zarazem człowiekiem wychowanym do życia społecznego tak, aby był zdolny przekraczać szowinizmy i partykularyzmy. Likwidacja osadów antysemickich, jakie jeszcze pozostały, dokonywać się może w procesie społecznego wychowania wtedy, gdy będzie zarazem wspierana właściwą atmosferą ogólną, wykluczającą mrok społeczny i dezinformację, atmosferą jawności życia publicznego, która sprzyja znajomości przez wszystkich rzeczywistych sprężyn życia społecznego i politycznego, właściwemu rozeznaniu jego mechanizmów.

Sens walki z antysemityzmem jest więc głęboki i wielostronny. Społecznie – jest to walka przeciw jednemu z najgroźniejszych zjawisk, które przeszkadzają procesowi ogólnej integracji. Zarazem jest to walka przeciw możliwości zasłaniania rzeczywistych problemów – fałszywym wszechsymbolem zła. Moralnie – walka z klimatem sprzyjającym antysemityzmowi – jest walką o godność człowieka. Ale – warto dopowiedzieć – jakiego człowieka? Zewnętrznie poniżony jest Żyd czy Polak żydowskiego pochodzenia. Ale w istocie rzeczy poniża się ten, kto antysemityzmowi ulega, kto w XX wieku daje posłuch argumentom tak fałszywym i bezzasadnym.

Wesprzyj Więź

Dlatego walka z antysemityzmem nie jest żadną zasługą ani żadnym humanitarnym gestem litości; nie jest ona też tylko walką o godność Żydów, ale w równej mierze walką o naszą własną godność. Jest walką o godność wszystkich. Uogólnienie właściwe samej istocie antysemityzmu prowadzi bowiem poza pewien próg pojęć moralnych, którego człowiekowi przekroczyć nie wolno, jeśli nie ma się wszystko zawalić.

Tadeusz Mazowiecki

(Odczyt wygłoszony 24 marca 1960 r. w Klubie Inteligencji Katolickiej w Krakowie oraz 8 kwietnia 1960 r. w Warszawie.)

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.