Znak. Rok Miłosza

Lato 2024, nr 2

Zamów

„Aftersun”. Wakacje z depresją w tle

Paul Mescal i Frankie Corio w filmie „Aftersun”, reż. Charlotte Welles, USA 2022. Fot. Materiały prasowe M2 Films

Znakomity debiut Charlotte Welles sytuuje się między delikatnym kinem inicjacyjnym a przeszywającym dramatem o depresji. Reżyserce udało się zespolić dwie skrajności z zegarmistrzowską precyzją i ogromnym wyczuleniem na formę.

Byliście kiedyś na wczasach w Turcji? Niech zgadnę, Marmaris, Bodrum, a może wybrzeże Morza Czarnego? Charlotte Welles podpowiada w swoim „Aftersun”, że nie ma to większego znaczenia. Wszystkie nadmorskie kurorty wyglądają bowiem podobnie i po czasie zlewają się w jeden. Zwłaszcza, gdy wybiera się odgrodzony od świata hotel z opcją all inclusive.

Lista codziennych rytuałów przedstawia się tam mniej więcej tak: rano kąpiele w basenie i długie opalenie, koło południa lekcje nurkowania, potem czas na leniuchowanie, a po zmroku wieczór zabaw z obowiązkowym tańcem do rytmu „Macareny”. Dzieci i rodzice mają się świetnie bawić, zapominając o rutynie i znoju codziennego życia. Brzmi jak przepis na błogo spędzony urlop i zacieśnienie międzypokoleniowych więzi, prawda?

Wesprzyj Więź.pl

Welles wymaga od widza cierpliwości i uważności na najmniejsze drgnienie aktorskich powiek. W jej wizji nic nie wydarza się spektakularnie ani nagle, wiele kwestii pozostaje niedopowiedzianych, znaczenia poukrywane są na marginesach kadrów

Wojciech Tutaj

Udostępnij tekst

Wróćmy jednak do pełnometrażowego debiutu młodej, szkockiej reżyserki, która nie wchodzi w buty krytyczki uprzywilejowanej klasy średniej, ani nie drwi z jej sposobów na zagospodarowanie wakacji. Słońce świeci wszak w „Aftersun” równie mocno jak przypuszczamy, zdjęcia nasycają ciepłe kolory, a humor wynika z czułych, niemal dokumentalnych obserwacji. Coś jednak wisi w powietrzu i zwiastuje, że film nie sprzeda nam sentymentalnej wizji dzieciństwa, upalnego lata i relacji rodzinnych.

Niespiesznie

Punktem wyjścia jest przyjazd 30-letniego Caluma (nominowany za tę rolę do Oscara Paul Mescal) i jego 11-letniej córki Sophie (Frankie Corio) do tureckiej miejscowości nad morzem. Powoli kończą się wakacje, a ojciec nie pierwszy raz zabiera swoją pociechę do tego samego miejsca. Gdzie matka bohaterki, spytacie? Została w Wielkiej Brytanii, bo rozstała się z Calumem jakiś czas temu i rodzina już razem nie mieszka.

Dla młodego ojca możliwość spędzenia czasu z dzieckiem to niepowtarzalna okazja. Mężczyzna wykazuje się entuzjazmem od pierwszego dnia pobytu – zachęca Sophie do wspólnych wycieczek, gry w bilard, robienia pracownikom hotelu żarcików. Dba, by smarowała plecy kremem i kładła się spać o odpowiedniej porze. Przeprasza, gdy nie zachował się po dżentelmeńsku. Słowem, ideał taty. Kiedy dodamy do tego nieskazitelną twarz Paula Mescala (znanego z „Normalnych ludzi” i „Córki”), wszystko układa się nam w pozornie sielski obrazek.

Powoli, niespiesznie Wells zaczyna jednak odsłaniać mrok skryty za przyklejonym uśmiechem Caluma. Ciemność spowija go niemal całkowicie w magnetycznej, odrealnionej scenie tańca, która powraca w filmie jak bumerang. A dorosła Sophie (Celia Rowlson-Hall) – osoba wspominająca dziecięce lata; alter ego reżyserki? –  stara się wyrwać ojca z tego szalonego danse macabre. Bezskutecznie.

Cicha tragedia

„Aftersun” sytuuje się więc gdzieś pomiędzy delikatnym kinem inicjacyjnym a przeszywającym dramatem o depresji. Welles udało się zespolić dwie skrajności z zegarmistrzowską precyzją i ogromnym wyczuleniem na formę. Od początku orientujemy się, że reżyserka wymaga od nas cierpliwości i uważności na najmniejsze drgnienie aktorskich powiek. W jej wizji nic nie wydarza się spektakularnie ani nagle, wiele kwestii pozostaje niedopowiedzianych, znaczenia poukrywane są na marginesach kadrów.

Z obserwacji Sophie domyślamy się na przykład, że rezolutna 11-latka pragnie już zasmakować dorosłości. Podsłuchuje rozmowę kilku dziewczyn o seksie przez dziurkę od klucza, zadaje się ze starszymi kolegami i koleżankami z hotelu, całuje nowopoznanego chłopaka. Nie ma jednak świadomości, jakie ciężary muszą dźwigać ludzie w wieku jej ojca. Nagrywanie przez bohaterkę krótkich filmików symbolizuje wycinanie z rzeczywistości tylko radosnych, dobrych momentów. Córka Caluma ubarwia wręcz pewne doświadczenia, nadając im w komentarzu do kamery korzystniejszy charakter.

Dopiero dorosła Sophie wie, że nie zapisała w cyfrowej pamięci najważniejszego – postępującej tragedii własnego ojca. Oglądanie starych materiałów służy dojrzałej kobiecie za autoterapię i gorzką, introspekcyjną wyprawę w przeszłość. Przeszłość, którą pragniemy raczej rozświetlać i mitologizować, a nie wyciągać na wierzch jej cienie i smutki.

W tym kontekście „Aftersun” zbliża się i do „Ręki Boga” Paola Sorrentino, w którym Włoch mierzy się z traumą utraty rodziców, i do „Pamiątki: części II” Joanny Hogg, gdzie Brytyjka rozlicza się ze śmiercią toksycznego partnera. Każdy z wymienionych twórców nie pozwala nostalgii przejąć sterów nad narracją i tonem filmu. U Wells dzieje się tak dzięki minimalistycznej inscenizacji, ucieczce od fetyszyzowania krajobrazów i ciał oraz stopniowemu potęgowaniu melancholijnego nastroju.

Nie wyjść z roli

Dziecięcy świat i powoli formowana wrażliwość Sophie to jedno, czym innym są desperackie próby Caluma, by nie wyjść z roli pozytywnego, trzymającego pion rodzica. Reżyserka świetnie rozumie i ujmuje dziewczyńskie doświadczenie (podobnie jak Céline Sciamma, Léa Mysius i Carla Simón), ale równie pewnie porusza się po zakamarkach męskiej psychiki.

I tak dwoje bohaterów podglądamy w kadrze zazwyczaj razem, ale wyrasta między nimi niewidzialna bariera. Wcale nie oznacza to, że relacji ojca z córką nie nasyca szczera czułość, oddanie i bliskość. Sophie ma prawo czuć się bezpiecznie przy tacie, który na dodatek daje jej dużo wolnej przestrzeni i ośmiela do opowiadania o intymnych kwestiach bez wstydu i wstrzemięźliwości.

Mężczyzna nie może jednak postąpić podobnie, bo tego wymaga od niego podtrzymywanie rodzicielskiego autorytetu. Film przenosi nas przecież do późnych lat 90., gdy depresję utożsamia się z tematem tabu, a w mediach nie królują programy i podcasty z wszelkiej maści terapeutami. Co więcej, okazywanie słabości i szukanie pomocy przez mężczyznę po prostu nie mieści się w społecznie akceptowanych ramach.

Calum jest zatem sam – sam z demolującą go chorobą, sam z niepewną sytuacją ekonomiczną, sam z córką na wakacjach. Rozpada się od środka, stąpa nad psychiczną przepaścią, ale milczy, chowa w sobie najczarniejsze myśli i niemal fizyczny ból. W jednej z kluczowych scen kamera rejestruje półnagiego bohatera, który siedzi na łóżku i głośno łka z bezsilności. Jego emocjonalnemu obnażeniu nie świadkuje jednak nikt poza nami, cierpienie spycha go w stronę totalnej alienacji.

Czy można było zapobiec nadciągającej tragedii w świecie, który każe tak wrażliwym osobom jak on odgrywać przedstawienie pod tytułem „Mam nad wszystkim kontrolę”? W świecie, w którym ojciec musi zapewniać bliskim finansową stabilność, okazywać zaradność, siłę, odpowiedzialność, trzymać emocje na wodzy i Bóg wie co jeszcze?  

Orzeźwienie

Na koniec odbiję w stronę wspomnień Sophie próbującej przepracować traumę po odejściu rodzica. Ich rozstanie na tureckim lotnisku, które uwieczniło krótkie nagranie, stało się niestety ostatnim pożegnaniem. Bohaterka odtwarza je po latach, jakby pragnęła zatrzymać przegapiony moment i ocalić pamięć o ojcu. Ten akt przypomina seans wywoływania ducha lub zaklinania przeszłości, której nie sposób już odwrócić. Dziecko nieznające problemów dorosłych nie zdoła im zaradzić, a jednak może obarczać się winą. Co innego, gdy dorośnie, założy rodzinę i zacznie analizować nieuświadomione wtedy stany psychiczne i alternatywne scenariusze.

„Aftersun” prześwietla więc proces oczyszczania się z gromadzonej latami melancholii i rozpaczy, lecz jednocześnie pomaga skleić portret rodzica na nowo. Pozwala ujrzeć kogoś więcej niż tylko uśmiechniętego, opiekuńczego mężczyznę, który nigdy nie płacze i nie zawodzi. Odzyskuje jego straszliwą udrękę i zwraca mu momenty słabości, do której każdy powinien mieć prawo, wbrew wygórowanym, społecznym standardom.

Wesprzyj Więź

Na tle modnych w ostatnich latach powrotów reżyserów do krainy dzieciństwa (by wspomnieć „Fabelmanów” Stevena Spielberga czy „Belfast” Kennetha Branagha), kameralny „Aftersun” wypada naprawdę orzeźwiająco. Nie tylko zachowuje balans między tęsknym i krytycznym oglądem minionych zdarzeń, ale zabiera też głos w aktualnych dyskusjach o nowych modelach męskości, czułym rodzicielstwie i pracy pamięci.

Paradoksalnie wakacje, od których wyszedłem, schodzą w nim gdzieś na drugi plan, ustępują miejsca spojrzeniu na ludzi „pod presją”. Tych z nas, o których przejmująco śpiewają David Bowie i Freddie Mercury w piosence wypierającej na ekranie beztroską „Macarenę”.

Przeczytaj też: „Babilon” to katastrofa? Życzyłbym sobie więcej takich katastrof

Podziel się

1
Wiadomość