Jesień 2024, nr 3

Zamów

„The Chosen”, czyli kłopoty z wizerunkiem Maryi

Vanessa Benavente jako Maryja w serialu „The Chosen”, USA 2017. Fot. Materiały prasowe

Zdaniem krytyków serialu „The Chosen” matka Jezusa „nie wygląda” w nim na niepokalanie poczętą. Przyznam, że nie bardzo wiem, jak język filmowy miałby pokazać ów stan.

W dyskusji nad serialem „The Chosen” Dallasa Jenkinsa przeważają oceny pozytywne. Nie znaczy to jednak, że nie ma opinii krytycznych. Jedna z nich dotyczy niewłaściwego sposobu ukazania osoby Maryi, która „nie wygląda” na niepokalanie poczętą, a ponadto jej wizerunek odbiega od tego, który znamy z Fatimy. Ma być to argumentem za nieortodoksyjnością serialu i jego ukrytą protestanckością. Przyznam, że sam widziałem jedynie jakieś fragmenty, nie mam więc zamiaru wypowiadać się o wierności wydarzeniom biblijnym całego dzieła. Aby jednak odpowiedzieć na cytowany tutaj zarzut, nie trzeba widzieć serialu.

Problem filmowego wizerunku Maryi, a także Jezusa, wcale nie jest nowy. Nowa, a jednocześnie kuriozalna wydaje się jednak zastosowana argumentacja.

Jezus o złotych włosach

Przede wszystkim trzeba zauważyć, że zewnętrzy wygląd Maryi czy Jezusa nie należy do depozytu wiary. Istotą jest to, kim byli, a nie to, jak wyglądali. Badania kulturowe, antropologiczne, historyczne, a nawet osiągnięcia medycyny sądowej pozwalają nam z dużym prawdopodobieństwem odtworzyć kanon urody fizycznej ludzi tamtego czasu i okolicy.

Nasza pobożność zanurzona jest bardziej w teologicznych konceptach – często zresztą wyrosłych z objawień prywatnych, co dotyczy także osoby Jezusa – niż w Biblii

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Badacze z dziedziny paleoantropologii z Uniwersytetu w Manchesterze zaproponowali prawdopodobny wizerunek Jezusa (mężczyzny) na podstawie dostępnych danych jak odżywianie, zamieszkiwanie i życie społeczne w I wieku n.e. w ówczesnej Judei. Wizerunek, który stworzyli, dość dalece odbiega od tego, do którego się przyzwyczailiśmy. Wystarczy tylko porównać tę śniadą twarz okoloną czarnymi włosami z najpopularniejszym portretem Jezusa o złotych włosach, jakim jest „Head of Jesus” Warnera Sallmana (1940), który to obraz do końca XX wieku został – jak obliczono – skopiowany w liczbie ponad pół miliarda egzemplarzy i zdobi niejedną ścianę domu czy świątyni w Ameryce Północnej.

Po wtóre, trzeba mieć świadomość, że Jezus i Maryja to nie tylko postaci (osoby) historyczne, ale także – jeśli można tak powiedzieć – postaci teologiczne, dla wielu żyjące – zaryzykujmy – własnym, pozabiblijnym życiem, także w obszarze ikonografii. Niezliczone ilości wizerunków Jezusa i Maryi mają bardzo często określone przesłanie teologiczne, które jest ukryte w zastosowanym języku ikonograficznym.

Poza tym, tak rozumiane wizerunki są wolne od kulturowych uwarunkowań biblijnych, a swoją estetyką nawiązują do kultury i czasu ich powstania. Nie chodzi w nich o fizyczną prawdziwość rysów, ale o ich prawdziwość teologiczną i zależność estetyczną. Tak powstał choćby wizerunek Jezusa Miłosiernego, który wyrasta z określonej teologii i kanonów piękna danego czasu.

Wygląd objawiony

Podobnie jest z Matką Bożą. Otóż w świadomości wielu istnieje „Matka Boża katolicka”, której wizerunek nie tylko duchowy, ale i wygląd zewnętrzny wynika wprost z XIX-wiecznych aparycji, czyli objawień prywatnych. Jak widać, stają się one punktem odniesienia nie tylko dla teologii i pobożności, ale także dla ikonografii.

Tak, to prawda, że w naszych kościołach dominują wizerunki, które dalece odbiegają od kulturowej i historycznej wierności wobec postaci Maryi z Biblii. I nie jest to zjawisko nowe, wystarczy przyjrzeć się wizerunkom renesansowym czy barokowym, gdzie Maryja także była poddawana retuszowi wynikającemu z obowiązującego estetycznego kanonu.

Zmiana polega jedynie na tym, że współczesne Madonny to przecież wizerunki „objawione”, a więc dla wielu kanoniczne i jedynie ortodoksyjne. To jest niebo XIX-wiecznej estetyki. Jasne, że wizjonerzy z Fatimy, Lourdes czy Rue du Bac widzieli Maryję „w kostiumie”, który był im estetycznie bliski. W umyśle nie ma nic, czego najpierw nie było w zmysłach. Trudno by ją widzieli w krynolinach, „małej czarnej” czy nawet w burce, której świadomości istnienia wizjonerzy nie mieli. „Ubierali” ją więc w to, co sami znali.

Ten wątek kostiumowy tylko z pozoru jest banalny czy żartobliwy. To symptom innego, poważniejszego procesu. Zdradza on bowiem dominującą u niektórych skłonność do przeceniania znaczenia maryjnych aparycji i czynienia z nich wzorca z Sevres wiary katolickiej: „Żaden filmowiec, scenarzysta, badacz starożytnej kultury czy historii ubioru nie będzie nam mówił, jak wyglądała Matka Boża i w co się ubierała. Ona sama nam to przecież objawiła w Fatimie”. To byłoby nawet śmieszne, gdyby nie było wbrew wierze rozumnej. Pal sześć wygląd i suknię. Nie one są przedmiotem wiary. Gorzej, że dla niektórych to Fatima i inne aparycje są punktem odniesienia dla weryfikacji prawdziwości Objawienia, a nie odwrotnie. I to jest prawdziwy kłopot.

Dobrze byłoby więc po raz kolejny przypomnieć, co o objawieniach prywatnych pisał papież Benedykt XVI w adhortacji „Verbum Domini”. Mogą one „skutecznie pomagać w lepszym rozumieniu i przeżywaniu Ewangelii w obecnej epoce”. A Katechizm dopowiada, że ich zadaniem jest „pomaganie w pełniejszym przeżywaniu go [Objawienia] w jakiejś epoce historycznej”. Aparycje mają historyczny charakter i dane są określonym czasie. W pewnym sensie są uwikłane w historyczność, dlatego trzeba ostrożnie podchodzić do uniwersalizacji ich przesłania, a już na pewno petryfikowania wyglądu osoby się objawiającej.

W tej perspektywie ciekawym eksperymentem jest idea ponownego malowania obrazu Jezusa Miłosiernego. Założeniem wstępnym – co oczywiste – musi tutaj być odrzucenie dotychczasowego wyglądu Jezusa jako wyglądu „objawionego”.

Wtórność objawienia

Na koniec kilka słów o Maryi, która „nie wygląda” na niepokalanie poczętą. Choć zrazu zarzut ten brzmi śmiesznie, problem wcale nie jest taki banalny.

To znów kwestia owego napięcia między historycznością postaci a jej teologicznym wizerunkiem. Przyznam, że nie bardzo wiem, jak język filmowy miałby pokazać ów stan niepokalanego poczęcia, by nie popaść w rozwiązania artystycznie naiwne (nimb nad głową, świetlistość wokół osoby, unoszenie się dwa centymetry nad ziemią?). Dzięki tej łasce Maryja była wolna od grzechu, ale nie została uwolniona od bycia człowiekiem ze wszystkimi konsekwencjami tej ludzkiej kondycji. Mogę jednak zrozumieć, że dla kogoś, kto ją postrzega bardziej jako postać teologiczną niż osobę historyczną, Maryja jest „zbyt ludzka”.

Wesprzyj Więź

Podobnie może być także z osobą samego Jezusa. Pamiętam opowieść o siostrach zakonnych z klasztoru klauzurowego, które wychodziły z któregoś filmu będącego kolejną adaptacją Ewangelii, ponieważ nie potrafiły połączyć oglądanego właśnie celuloidowego wizerunku Chrystusa, silnie naznaczonego indywidualnym rysami aktora, z wewnętrznym obrazem Jezusa, który nosiły w swoim sercu. I jest to w jakimś sensie zrozumiałe. A przynajmniej częściowo wynika to właśnie z tego, że nasza pobożność – także ikonograficznie – zanurzona jest bardziej w teologicznych konceptach – często zresztą wyrosłych z objawień prywatnych, co dotyczy także osoby Jezusa (np. kult Serca Jezusowego, kult Jezusa Miłosiernego) – niż w Biblii.

Objawienie bywa dla nas wtórne, a nie pierwotne, niestety. Także w porządku ikonograficznym.

Przeczytaj też: Grzech, grzech. O kieleckiej wystawie Borysa Fiodorowicza

Podziel się

27
9
Wiadomość

„Dzięki tej łasce Maryja była wolna od grzechu, ale nie została uwolniona od bycia człowiekiem ze wszystkimi konsekwencjami tej ludzkiej kondycji.”

No właśnie nie do końca. Uwolnienie od grzechu pierworodnego sprawia, że Maryja staje się odkupiona jeszcze za życia. I ma to wyraźne” ludzkie” konsekwencje, jak choćby umiejętność urodzenia Jezusa bez bólu i bez naruszenia dziewictwa, rozumianego literalnie. Od tego nie uciekniemy, dziewictwo in partu, czyli w trakcie porodu jest dogmatem wiary wyrażonym wprost. Zaś z dogmatu o Wniebowzięciu wiemy, że była wolna od śmierci. Część „człowieczeństwa” była więc jej odebrana.

Maryi było odebrane tylko to, co nie należy do istoty człowieczeństwa, a stało się skutkiem grzechu pierw. Kościół nie wypowiedział się przeciwko śmierci Maryi. Jan Paweł II w katechezach przyjmował jej śmierć, która była rodzajem zaśnięcia, czymś łagodnym.

Śmierć jest skutkiem grzechu pierworodnego, stąd tradycja „zaśnięcia”, dużo starsza, niż Jan Paweł II. Przy czym „zaśnięcie” jest właśnie wykluczeniem śmierci, drugą rozważaną w teologii opcją było natychmiastowe zmartwychwstanie, ale to odrzuca tradycja.

Nie ma dogmatu zaprzeczającego śmierci Maryi. Dogmat mówi, że Maryja po zakończeniu ziemskiego życia i tak dalej. Musimy zatem słuchać aktualnej wykładni Kościoła. Jan Paweł II w katechezach z roku 1997 wyraźnie mówił o Jej śmierci. Oczywiście mam świadomość, że katechezy nie należą do oficjalnego nauczania Kościoła. Nie są drukowane aas. Ale wyrażają aktualną świadomość Kościoła przy braku dogmatu zaprzeczającego Jej śmierci. Jednocześnie wiem, że wśród teologów trwa spór. Ale teologowie nie są ostateczną wykładnią wiary. Na pewno skutkiem grzechu była śmierć wieczna czyli piekło. Natomiast fizyczna być może tylko lekarstwem, a nie skutkiem?

Wybacz, ale takie „faryzejskie” zabawy to nie dla mnie. Dogmat ogłoszono z uwagi na wielowiekową tradycję zaprzeczającą śmierci Maryi. To, że akurat w treści dogmatu tego nie zapisano nie jest przesądzające, bo istotą jest to, co chciano przekazać, a nie to, co literalnie zapisano. Inaczej będzie jak w tym żarcie, że wchodzę jamnikiem do restauracji, mimo, że na drzwiach pisze „zakaz wstępu psami”, po czym bezczelnie tłumaczę, że to nie pies, a suczka.

Jan Paweł II (1997):
„Czy jest możliwe, że Maryja z Nazaretu doświadczyła w swoim ciele dramatu śmierci? Po rozważeniu przeznaczenia Maryi i Jej
stosunku do boskiego Syna, słuszna wydaje się odpowiedź twierdząca: skoro umarł Chrystus, trudno byłoby zaprzeczać śmierci Jego Matki”.
„Maryja została zachowana od grzechu pierworodnego na mocy szczególnego przywileju Bożego, nie znaczy to, że otrzymała Ona również cielesną nieśmiertelność. Matka nie jest większa od Syna, który przyjął śmierć, nadając jej nowe znaczenie i przemieniając ją w narzędzie
zbawcze” .

Nie twierdzę, że to dogmat. To tylko aktualna wykładnia (papieska).
Masz prawo do swojej opinii teologicznej, ale nie traktuj jej jako obowiązującej.

To, że Jan Paweł II był takim sobie teologiem nie trzeba powtarzać. Tradycja o Maryi unikającej śmierci jest znana w chrześcijaństwie od 431 roku, ma swoje ulokowanie w liturgii, więc nie było potrzeby ogłaszać ku temu dogmatu.

Jan Paweł II (1997):
„W ten sposób rozumowali Ojcowie Kościoła, którzy nie mieli co do tego wątpliwości. Wystarczy przytoczyć słowa św. Jakuba z Sarug (…), według którego, kiedy dla Maryi nadszedł «czas pójścia drogą wszystkich pokoleń», to znaczy drogą śmierci, «chór dwunastu Apostołów» zebrał się, aby pogrzebać «dziewicze ciało Błogosławionej». Św. Modest z Jerozolimy (…), który obszernie wypowiada się na temat «błogosławionego zaśnięcia chwalebnej Bożej Rodzicielki», kończy swoją «pochwałę» gloryfikacją cudownej interwencji Chrystusa, który «Ją wskrzesił z grobu», aby przyjąć ze sobą do chwały.
Św. Jan Damasceński (…) pyta: «Jakże to Ta, która podczas porodu wzniosła się ponad wszelkie granice natury, teraz poddaje się jej prawom i Jej niepokalane ciało zostaje poddane śmierci?» I odpowiada: «Trzeba było, aby śmiertelna część została złożona, by oblec się w nieśmiertelność, bo również Pan natury nie odrzucił doświadczenia śmierci. Umiera On bowiem według ciała i poprzez śmierć niszczy śmierć, zepsucie ogarnia niezniszczalnością, a umieranie czyni źródłem zmartwychwstania».”

No fajnie, tylko zapomniało się papieżowi dodać, że żaden z wymienionych Ojców Kościoła nie uważał Maryi za bezgrzeszną, a więc nie zachodzi tu związek.

Nie ma czegoś takiego jak grzech pierworodny. To by zaprzeczało sprawiedliwości Boga. Tak jakby każdemu kto zdał egzamin na prawo jazdy od razu przypisać punkty karne. Człowiek rodzi się po prostu z grzeszną naturą. Nigdzie też w Biblii nie napisano że Maria urodziła Jezusa bez bólu. Dziewicą była do porodu. Potem normalnie jako żona współżyła z Józefem, czego owocem były kolejne dzieci. W żadnym miejscu w Biblii nie ma też informacji o jej wniebowzięciu. To już wymysły ludzi. Została oddana pod opiekę Jana. Tyle wiemy. Nie wolno niczego dopisywać do Pisma ani uczyć błędnej teologii. Wystarczy czytać Biblię. Nie została napisana dla wybranych, lecz dla wszystkich.

Twój komentarz ciekawie się prezentuje w świetle historycznej pozycji kobiety. Był czas gdy teologowie bardzo intensywnie i emocjonalnie dyskutowali na temat „czy kobieta ma duszę” Gdy wpiszesz w wyszukiwarkę ową sentencje, pojawia się ciekawa lektura. Najczęściej wypowiadają się portale religijne i hierarchowie. Pojawia się kierunek, że wiecie rozumiecie, oni wtenczas to jeszcze błądzili i takie tam. Z tej dyskusji wynika jedno, dogmat nie jest stałą, fizyczny niezmiennym prawem. Jest to coś co uznajemy, ale jakby co to przerobimy na miarą czasów i potrzeb. Jako dowód przypomnę rozwód kościelny pewnego aparatczyka partyjnego.

Zawsze polecam wtedy poczytać nie średniowieczne traktaty, a „świeży”, bo pisany przez Jana Pawła II Mulieris Dignitatem. To aktualny obraz roli kobiety, jaką proponuje Kościół, na wyraz nazywany „chrześcijańskim feminizmem”. W skrócie, kobieta ma być jak Maryja, bo Maryja była święta, a więc ma być jak Maryja. A Maryja była dziewicą, więc nie ma nic lepszego, niż zostać dziewicą, chyba, że nie, to wtedy koniecznie matką, bo Maryja była matką.

Obawiam się i wiele na to wskazuje, że traktaty pisane przez JP II wcale nie pachną „świeżością” i jako takie wnet odejdą do lamusa. Nie zmieni tego kanon lektur wciskany młodzieży na siłę. Twoje podsumowanie, kim powinna być kobieta ma pewne brzydkie znamię. ” A Maryja była dziewicą, więc nie ma nic lepszego, niż zostać dziewicą, chyba, że nie, to wtedy koniecznie matką, bo Maryja była matką” Dziewictwo sprowadza do kawałka ciała zwanym błoną dziewiczą. Myślę, że można być świętym, cnotliwym, rodzicem czy nawet bezdzietnym, zarówno płci męskiej jak i żeńskiej, o dzieciach i innych wariantach nie wspomnę. Aktualny obraz kobiety jaki współczesny Kościół proponuje jeszcze za tym nie nadąża, kto wie może już niebawem.

Zakładam że w tym czasie wielu z nas czyta pilnie raport w sprawie Jeana Vaniera (i rezultacie tez Thomasa Philippe’a)
Aż dreszcze przechodzą gdy się połączy dyskusję o cielesności Maryi z teologią Thomasa Philippe’a.

Jestem ciekaw czy ten polski popularny ksiądz nie będzie szybko usuwał z Youtube’a swoich prelekcji na temat randek z Maryją by nie być skojarzony z teologią Thomasa Philippe’a.

Odpowiem jak Prymas Wyszyński, kiedy pokazano mu nagranie z mszy bigbitowej: „XD”.

@Wojtek
A jeszcze inny znany ksiądz i jego uczniowie twierdzili, że Maryja współżyła seksualnie, i nadal to robi, z Jezusem…

Czego te przypadki dowodzą ? Że zbytnia maryjność prowadzi do patologii, wyobrażania sobie jak też mogła wyglądać (a co to ma za znaczenie jaki kolor włosów miała?), o jej cielesności, czy współżyła z mężem czy też nie, czy była dziewicą w momencie Zwiastowania i czy nadal nią była po urodzeniu Jezusa i po urodzeniu kolejnych dzieci co z Pisma Św. wynika wprost (tylko żeby cała teoria się nie posypała to katoliccy teolodzy zmienili w swoich interpretacjach braci na… kuzynów)
No bo jak to ? Święta Dziewica miałaby jeszcze rodzić ? Kto to słyszał ?
Odczłowieczyli jej postać jak tylko się dało.
O Maryi w Piśmie Św. jest ledwie kilkanaście cytatów a wypowiedzi jej ledwie kilka a zrobiono z tego taką ogromną teologię, że szok.

Pisze pan, że „Sola Scriptura jest ślepą uliczką”. Być może.
A Scriptura + to co po drodze ludzie sobie przez wieki wymyślą a po kolejnych wiekach inni zatwierdzą to niby lepiej ? Dla kogo ?

A rodzice Maryi ? W Piśmie Św. nie ma nawet wymienionych ich imion!
Te imiona są zaczerpnięte z apokryfów czyli z pism nie uznanych przez KK. Nic o tych ludziach nie wiadomo a… zostali ogłoszeni świętymi KK i można spotkać ich figury w różnych miejscach.
To może znajdźmy jeszcze imiona jej Dziadków (z obu stron czyli 4 osoby) i ogłośmy świętymi, przecież nikt grzeszny nie mógłby spłodzić świętych Rodziców. itd. itd.

Czyli nie uznajemy czegoś (apokryf) ale coś tam sobie z niego skubniemy bo nam pasuje.

„Wyobrażenie o nienaruszoności Maryi jest bardzo stare i wywodzi się z relacji zawartej w tak zwanej protoewangelii Jakuba, powstałego przypuszczalnie w drugiej połowie II wieku apokryfu, którego autor podawał się za brata Pana, Jakuba. Falsyfikat ten miał istotny, by nie powiedzieć przemożny wpływ na cały dalszy rozwój mariologii.
Wprawdzie protoewangelia Jakuba została na Zachodzie (inaczej niż na Wschodzie) w zasadzie odrzucona, ale to dlatego, że pojawiające się na jej kartach rodzeństwo Jezusa występowało jeszcze w charakterze dzieci Józefa z pierwszego małżeństwa, a ówczesna teologia, zwłaszcza Hieronim, była właśnie zajęta przeistaczaniem owego rodzeństwa w kuzynów i kuzynki. Mimo tego zasadniczego sprzeciwu przejęła treści w niej zawarte, na przykład legendarne imiona rodziców Maryi: Joachima i Anny.”

„Seks. Odwieczny problem Koscioła” – Uta Ranke-Heinemann
strona 505

@Wojtek
„Sola Scriptura jest z zasady ślepą uliczką, bo odrzuca tradycję, a opiera się na Biblii, której kanon został stworzony w oparciu o tradycję.”

Rozumiem. Czyli reasumując, kanon Biblii został oparty na tradycji dlatego samo Pismo jest ślepą uliczką, z tego powodu należy dołożyć kolejne setki lat tradycji aby to miało ręce i nogi.
OK. teraz wszystko jasne.

Stąd mamy Świętych Annę i Joachima, o których w Biblii nie ma ani słowa natomiast w nieuznawanych apokryfach i owszem.

Jerzy2, uczciwie mówiąc, to tak. Kanon został skomponowany pod założoną tezę, która uzasadnia doktrynę, wynikającą z tradycji. Samego Pisma nie da się badać, ani zrozumieć w oderwaniu od pism niekanonicznych. Weźmy choćby Księgę Henocha, na którą powołuje się w kanonie Jezus, Paweł, czy Juda. Henoch nie jest kanoniczny, ale bez niego nie da się zrozumieć o co w ogóle chodzi.

A jakieś tam Anny i Joachimy to pół biedy, zawsze to lepsze od innej tradycji, która powołując się na kanoniczny fragment o komnatach dla kobiet w Świątyni Jerozolimskiej zrobiła z Maryi zakonnicę, oddaną na wyłączną służbę do Świątyni.
Tyle, że te kobiety w komnatach to były prostytutki do nierządu sakralnego.

Postaci literackie lub takie, które najprawdopodobniej istniały realnie ale nie pozostawiły po sobie śladów w źródłach pozaliterackich czy pozareligijnych są jak plastelina. Mogą mieć każdą twarz, każdy charakter, zaletę, wadę. Jezus i Maria przynajmniej maja na kartach Ewangelii jaką Twarz, osobowość. Ale taki św. Józef to praktycznie wyłącznie kreacje komentatorów dopisujących do tej mgławicowej postaci swoje myśli, marzenia, wizje porządku ziemskiego i boskiego.
Na tym polega dobra literatura: mówi tylko tyle ile trzeba i otwiera przed czytelnikiem nieskończone pole domysłów, interpretacji, wizji, marzeń.

Przyznam szczerze, że moje pierwsze wrażenie było takie – jakaś taka nieładna ta Maria. Za chwilę zrobiło mi się głupio, bo zdałam sobie sprawę, że kieruję się kryterium urody zewnętrznej. Oczywiście Maria musi być piękna, bo… no właśnie, bo co? Czyż nie o serce chodzi? Czy w kontekście wiary piękno zewnętrzne jest lepsze od przeciętnego wyglądu? Za czym się opowiadam, oczekując takich wizerunków? Jak czują się osoby jakoś nieobdarzone urodą? I tu przypomina mi się cytat „Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał.” Iz 53. Czy żebym kochała Jezusa czy Marię, muszę sobie ich wyobrażać jako pięknych fizycznie? Czy to nie jest powierzchowne i małe?

„Dzięki tej łasce Maria była wolna od grzechu” no i tutaj jest podstawowy problem bo nie była. Tak jak każdy człowiek potrzebowała Zbawiciela. Gdyby go nie potrzebowała to by nie powiedziała „Wtedy Maria powiedziała: Wielbi moja dusza Pana; I rozradował się mój duch w Bogu, moim Zbawicielu” (Łk. 1:46-47). Co do objawień prywatnych nie mają one źródła w Bogu gdyż wszystko to co Bóg chciał objawić o sobie zostało zapisane i skończone w Piśmie. Wszystko co ponadto nie pochodzi od Boga (2Tm.3,16; Ap. 22:18-19) Każdy człowiek, oprócz Zbawiciela Jezusa, potrzebuje Go aby mógł być zbawiony, również Maria, innej drogi do Boga i bycia zbawionym nie ma. Każdy kto chce być zbawionym musi zaufać Bogu i jego łasce, że Jezus w jego miejsce umarł za jego grzechy i w ten sposób wykupił go od kary za grzech. Tak jak zrobiła to Maria która uwierzyła w Boga swojego Zbawiciela.

Słowa Magnificat w Biblii są wypowiedziane przez Elżbietę, nie przez Maryję. Chyba, że stosujesz zasadę Sola Sriptura wybiórczo i korzystasz z tradycji przypisania hymnu Maryi, mimo, że niby odrzucasz tradycje pozabiblijne 😉

Aureliusz, nie jest to prawda. W części manuskryptów hymn wypowiada Elżbieta, tę wersję przedstawiał także Ireneusz z Lyonu, czy Hieronim. Także sama gramatyka tekstu jednoznacznie wskazuje na Elżbietę. Najstarszy tekst łaciński Codex Vercellensis Evangeliorum ma w tym wersecie Elisabet, a nie Mariam.

„Aby jednak odpowiedzieć na cytowany tutaj zarzut, nie trzeba widzieć serialu.”
Te słowa pokazują ile wart jest ten artykuł. Nie można wypowiadać się na temat czegoś czego się nie widziało

Nie istotne jest jak wyglądała Maryja, i nie będziemy zagłębiać się w tajemnicę poczęcia, Bóg wybrał niewiastę, którą Sobie upodobał na matkę Boga. Skoro sobie upodobał to była wyjątkowa, piękna zewnętrznie i wewnętrznie. Sam Bóg obdarzył ją szczęściem, pokorą, choć przyznam z punktu widzenia kobiety to bardzo trudne , łączące się z cierpieniem jako matki Boga. Została z Ciałem i duszą wzięta do nieba i jako chrześcijanie trzymajmy się Biblii, bo łatwo się zagubić i niepotrzebnie medytować . Niech każdy wiarą odkryje, co istotne i co jest sensem. Wasze słowa niech będą ” tak” i „nie”, a wszystko po za tym pochodzi od złego.
Dla mnie osobiście Maryja jest i była najpiękniejszą kobietą świata i taką pozostanie, choć jej nigdy nie widziałam ,ale jak może wyglądać kobieta ,która rodzi Syna Bożego”, cudownie piękna wewnętrznie i zewnętrznie, bo Bóg takich nas tworzy, pięknych i doskonałych , żadne z nas nie jest „brzydkie kaczątko”. Matka urodzi dziecko, wszyscy mówią,że jest takie brzydkie, a w jej oczach jest idealne i piękne. Tak samo Bóg patrząc na nas widzi w nas piękno, bo nas samych kształtuje.

Zacznijmy od tego że w serialu BŁEDNIE pokazany jest stan społeczny rodziny Jezusa. To byli potomkowie rodu królewskiego! i w tamtych czasach społeczność miała tego świadomość. Owszem, nie byli poważani, ale w pewnym „podziemiu” stanowili szanowaną elitę. To właśnie dlatego gdy narodził się Maryi i Józefowi Syn przyszli do nich mędrcy z darami królewskimi (i najpr. nie byli to magowie tylko mędrcy żydowscy z diaspory). Społeczna świadomość ich istnienia sięgała dalej niż tylko lokalnie. Miało to też pozytywny wpływ na ziemską misję Jezusa. Także dlatego Judaszowi tak zależało na walce politycznej. Było to też przyczyną skazania przez Sanhedryn. itd.

Wywód kompletnie ahistoryczny i bez podstaw. Przede wszystkim rodzina Józefa i Maryi wywodziła się z Galilei, uznawanej za „krainę psów”. Odnośnie świadomości społecznej odnośnie rodu królewskiego, to kompletny odlot. Społeczność galilejska budowała swoją tożsamość patriotyczną w oparciu o antyhelleńskie powstanie Machabeuszy i rządy dynastii hasmonejskiej, która wywodziła się z rodu Lewiego. To Machabeusze podbili Edom, z którego z klei wywodziła się obecna dynastia panująca. Budowanie narracji mesjańskiej w oparciu o ród Dawida było typowe dla Judei, a nie Galilei. Jezus był uznawany powszechnie za Galilejczyka, czyli w oczach współczesnych nie było żadnej świadomości jakiejś jego wyjątkowości. Podobnie z rodziną – gdy Jezus wystąpił z nauczaniem społeczność to wyśmiała, mówiąc, że to przecież syn cieśli. Nie wiem po co więc wymyślasz jakąś jego królewską rangę i szanowaną elitę, skoro Ewangelia wprost temu zaprzecza?
No i oczywiście warto dodać, że żadne pochodzenie nie przeszkadzało w zostaniu mesjaszem. Flawiusz wspomina, że mesjaszem został nawet Egipcjanin.