Między Benedyktem XVI a niemieckim katolicyzmem istniało szczególne napięcie, coś między nienawiścią a miłością. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w miarę upływu lat szala przechylała się w stronę wzajemnej niechęci.
Ewangeliczna prawda, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju – a jeśli nim bywa, to tylko przez chwilę i rozumiany jest powierzchownie – doskonale manifestuje się w przypadku burzliwej relacji Josepha Ratzingera z jego macierzystym Kościołem w Niemczech.
Z jednej strony niemożliwe jest mówienie o niemieckim katolicyzmie z pominięciem Ratzingera. To właśnie on stał się drugim po Marcinie Lutrze teologiem, który wywarł tak wielki wpływ na jego oblicze. Można się spierać, czy historia tego oddziaływania (Wirkungsgeschichte) dopiero się rozpoczyna, czy właśnie przeżywa swój powolny zmierzch. Niemniej wygumkowanie Benedykta XVI z tej opowieści byłoby przedsięwzięciem pozbawionym wyobraźni i rozumu.
Odświatowiony
Z drugiej strony Ratzinger był przez większą część życia tak ostrym krytykiem niemieckiego Kościoła, że zdawał się pełnić rolę zewnętrznego recenzenta, sprawiał wrażenie, jakby pozostawał poza systemem, a nie w środku.
Niemożliwe jest mówienie o niemieckim katolicyzmie z pominięciem Ratzingera. To właśnie on stał się drugim po Marcinie Lutrze teologiem, który wywarł tak wielki wpływ na jego oblicze
Poddał go druzgocącej krytyce choćby w słynnym fryburskim przemówieniu z 2011 roku na temat odświatowienia (Entweltlichung). Benedykt XVI pytał wówczas, czy Kościół katolicki w Niemczech nie jest czasem silniejszy w swoich strukturach i organizacji niż w swojej wierze. Na ironię zakrawa fakt, że sama przemowa wygłoszona została w sali koncertowej i przez teologa, który swoją karierę, jakby nie było, współzawdzięcza właśnie temu systemowi.
Co ciekawe, pod koniec życia duchowny z Bawarii, wcześniej walczący z „dyktaturą relatywizmu”, sam dokonał relatywizacji nie tylko instytucji papiestwa (poprzez swoją abdykację w 2013 roku), ale też własnych słów o odświatowieniu. W 2021 roku przyznał, że „semantyka tego przemówienia nie była może najszczęśliwsza”.
Jego życie w Rzymie, wspomniana abdykacja i późniejszy okres aktywnej emerytury – także na polu kościelno-polityczno-teologicznym – przyczyniły się do tego, że wielu niemieckich katolików widziało i nadal widzi w Ratzingerze ilustrację kryzysu tamtejszego katolicyzmu, esencję trudności, które kolidują w sporach o reformy, ich kierunek i sposób wdrażania. A wszystko to w czasie fali rekordowych apostazji…
Po śmierci Benedykta brutalnie ujął to tygodnik „Der Spiegel”, konstatując, że umiarkowana żałoba po śmierci papieża seniora pokazuje, „jak obcy stał się ludziom Kościół i jak dalece postępuje jego upadek. W przestrzeni publicznej katolicyzm rzadko kiedy łączony jest ze szczerością, przyzwoitością i sprawiedliwością, przede wszystkim łączy się go z przestępstwami seksualnymi wobec dzieci i młodzieży”.
Z pewnością taka generalizacja powinna wywoływać sprzeciw swoją jednostronnością i jaskrawie niesprawiedliwą oceną, ale nie zmieni to faktu, że społeczny, mainstreamowy odbiór katolicyzmu w Niemczech jest właśnie taki, a śmierć Benedykta jedynie ten stan z emfazą uzmysłowiła. Ukazała ponadto, jak bardzo Joseph Ratzinger do niemieckiego systemu nie pasował, choć poprzez kilku hierarchów starał się wywierać ciągły wpływ na jego funkcjonowanie.
Nawet jeśli sam milczał, gdy był słusznie lub niesłusznie atakowany, wypowiadał się abp Georg Gänswein, jego sekretarz, który od lat mówił o niechęci katolickich elit wobec jego szefa. Gdy w świetle obciążającego Benedykta raportu monachijskiej kancelarii adwokackiej (dotyczącego archidiecezji, którą w latach 1977-1982 kierował), krytycy mówili o papieskim kłamstwie, tuszowaniu i kolejnej odsłonie systemowego zaczarowywania rzeczywistości, abp Gänswein nazywał Benedykta „ojcem transparentności”. Już wówczas wyraźnie widać było, jak różnie odbierany jest Ratzinger, jak radykalnie poplątane są jego relacje z niemieckim Kościołem, i to na wielu płaszczyznach.
Morderczy skowyt
Między Benedyktem a niemieckim katolicyzmem istniało szczególne napięcie, które doskonale oddaje neologizm Hassliebe – uczucie pomiędzy nienawiścią a miłością. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w miarę upływu lat szala przechylała się bardziej w stronę niechęci.
Przesada? Myślę, że najlepszym dowodem są słowa Elia Guerriero, tłumacza dzieł Benedykta i współwydawcy „Czym jest chrześcijaństwo?”, zbioru szesnastu jego tekstów wydanych ostatnio po włosku. Dlaczego dopiero po śmierci papieża seniora? Guerriero w przedmowie cytuje in extenso słowa Benedykta: „Ze swojej strony nie chcę już niczego za życia publikować. Wściekłość pewnych kręgów przeciwko mnie w Niemczech jest tak silna, że pojawienie się jakiegokolwiek mojego słowa wywoła natychmiast morderczy skowyt z ich strony. Chcę tego oszczędzić sobie i chrześcijaństwu”.
Powyższe zdania nie brzmią jak list miłosny, przypominają ostateczny rozrachunek przepełniony goryczą, spisany w klasztorze-twierdzy Mater Ecclesiae, gdzie Benedykt robił właściwie to, czym chciał się zająć na emeryturze po byciu prefektem Kongregacji Nauki Wiary – czytał i pisał.
Uczucia te były dość odwzajemnione (o czym za chwilę). Wyjątek stanowiła Bawaria, idylliczna przestrzeń, do której Benedykt chętnie wracał we wspomnieniach i tekstach. Traktował ją jako egzemplifikację dawno utraconego raju, w którym rzeczywistość pozostawała jasna i uregulowana, a nad wszystkim czuwała Maria i Józef (imiona rodziców Jezusa, ale też Josepha Ratzingera) oraz, oczywiście, Opatrzność.
Wspominamy, ale pamiętamy, że…
31 grudnia, w ciągu godziny od śmierci papieża seniora, obszerne oświadczenie wydał limburski biskup Georg Bätzing, przewodniczący Konferencji Biskupów Niemieckich. „Opłakujemy Benedykta, który był wielkim teologiem, przekonującym kapłanem i biskupem, świadkiem wiary, nadziei i miłości. To osoba, której słowa przyciągały uwagę na całym świecie, także innych religii i światopoglądów” – napisał.
W tym samym oświadczeniu, parę linijek dalej, bp Bätzing wspominał list z 8 lutego 2022 roku, powstały po opublikowaniu wspomnianej monachijskiej ekspertyzy. Zauważył, że Benedykt prosił w nim skrzywdzonych o przebaczenie oraz podkreślił, że przemocy seksualnej nie można usprawiedliwić. A jednak, dorzucił szef niemieckiego episkopatu, pytania o rolę Ratzingera w sprawie pozostały otwarte…
Przyznać trzeba, że to dość specyficzna wzmianka, zwłaszcza w dniu i kilka godzin po śmierci, nawet jeśli większość tekstu stanowi przypomnienie ogromnego wkładu Benedykta w życie Kościoła. Tego samego dnia odbył się również briefing prasowy, podczas którego bp Bätzing zaznaczył, że szczególnie w Niemczech „z wdzięcznością” wspominają Benedykta XVI. „W naszym kraju się urodził, to była jego ojczyzna, tutaj jako nauczyciel teologii i biskup współkształtował kościelne życie. (…) jednocześnie Benedykt podczas swojego urzędowania rzucał Kościołowi katolickiemu w Niemczech niejedną kłodę pod nogi. Nie zawsze mieliśmy jako jego rodacy z nim łatwo”.
Jak się to wszystko zaczęło? Po święceniach kapłańskich otrzymanych (wspólnie z bratem Georgiem) 29 czerwca 1951 roku z rąk kard. Michaela Faulhabera w katedrze w Fryzyndze, oraz zaledwie rocznym wikariacie w jednej z monachijskich parafii, ks. Joseph Ratzinger podjął działalność akademicką. Przygotowując doktorat, był wykładowcą archidiecezjalnego seminarium duchownego. Później piastował inne stanowiska uczelniane, uzyskując habilitację na Uniwersytecie Monachijskim, skąd przeniósł się na Wydział Teologii Katolickiej w Bonn. To właśnie tam zwrócił uwagę kolońskiego metropolity abp. Josepha Fringsa, który mianował go oficjalnym doradcą (peritus) podczas Soboru Watykańskiego II. Ratzinger był rzeczywistym autorem najbardziej oklaskiwanych przemówień Fringsa i odegrał wpływ przy tworzeniu soborowych dokumentów.
Podczas soboru młody doradca, wraz z Karlem Rahnerem i Hansem Küngiem, uchodził za wschodzącą gwiazdę odświeżonego katolicyzmu. Później jednak coraz bardziej krytykował realizację postanowień soborowych, szczególnie w Niemczech, uzyskując opinię konserwatysty. Proces ten był stopniowy, nawet legendarna już trauma wolty studenckiej 1968 roku nie od razu zmieniła Ratzingera.
Celibat przemyśleć czy celibatu nie dotykać
„My, niżej podpisani, którzy dzięki zaufaniu niemieckich biskupów powołani zostaliśmy jako teolodzy do Komisji ds. Wiary i Moralności Konferencji Biskupów Niemieckich, czujemy się zobligowani do przedłożenia niemieckim biskupom następujących rozważań. Nasze przemyślenia dotyczą konieczności pilnego sprawdzenia i zróżnicowanego spojrzenia na przepisy związane z celibatem łacińskiego Kościoła w Niemczech i na całym świecie (ponieważ obydwie perspektywy nie mogą być zupełnie od siebie oddzielone)” – słowa te, również dziś brzmiące nowatorsko, stanowią wstęp do Memorandum, które w atmosferze sensacji opublikowano w Niemczech w lutym 1970 roku. Działo się to tuż po tym, jak holenderski episkopat przychylił się do propozycji swoich teologów, aby znieść obowiązkowy celibat i dopuścić do święceń viri probati, czyli „wypróbowanych”, żonatych mężczyzn.
Na placu św. Piotra papież Paweł VI stanowczo wykluczył taką możliwość. To jednak nie zraziło niemieckich teologów. Wśród dziewięciu sygnatariuszy memorandum znaleźli się giganci ówczesnej niemieckiej teologii katolickiej – w tym Walter Kasper, Karl Lehmann, Karl Rahner i… Joseph Ratzinger. Podkreślali, że nie chcą znosić celibatu, a jedynie lub aż przemyśleć dopuszczenie jego alternatywnej formy. Brzmi znajomo?
Ratzinger był przez większą część życia tak ostrym krytykiem niemieckiego Kościoła, że zdawał się pełnić rolę zewnętrznego recenzenta. Tymczasem był jednocześnie beneficjentem tamtego systemu
Niemiecki episkopat odrzucił propozycję swoich teologów. Obecnie, gdy hasło „drogi synodalnej” odmieniane jest w Niemczech przez wszystkie przypadki, zdecydowana większość tamtejszych biskupów jest za wprowadzeniem postulowanych przed ponad półwieczem zmian.
Podczas pontyfikatu Benedykta XVI i wcześniej, w trakcie jego rządów jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary, nie było mowy o poluzowaniu dyscypliny, a po abdykacji papież senior udzielał wsparcia tym hierarchom, którzy bronili obligatoryjnego celibatu jak niepodległości. Słynna już sprawa książki kardynała Roberta Saraha i uwikłanie w jej wydanie papieskiego autorytetu doprowadziła do burzy za Spiżową Bramą. I uzasadnionego pytania: kto tak naprawdę ma większy wpływ na istotne dla Kościoła dyskusje – Franciszek czy Benedykt?
Niemniej warto pamiętać, jak bardzo zmieniło się stanowisko Ratzingera w tej sprawie.
Not only good news…
Jeszcze więcej zmieniło się, gdy Ratzinger, wbrew niektórym przewidywaniom, nie został po objęciu metropolii monachijskiej przewodniczącym niemieckiego episkopatu, choć wydawał się naturalnym kandydatem.
Zamiast tego, po kilku namowach Jana Pawła II i jego pielgrzymce do Niemiec, dał się przekonać, by przyjąć urząd prefekta Kongregacji Nauki Wiary (1981). Nie wszędzie ta decyzja została przyjęta z euforią, a sam kardynał przed wyjazdem przestrzegał: „Z Rzymu nie zawsze będą przychodzić dobre wiadomości…”.
I tak się też stało. Niemieccy teolodzy skarżyli się na ostre postępowanie Kurii Rzymskiej, błyskawicznie wręcz rodziła się legenda o pancernym kardynale, bezwzględnym i wielkim inkwizytorze o delikatnym głosie i mocnym – choć przecież metaforycznym – uścisku na gardle. Zdobywający popularność teolodzy wyzwolenia musieli się liczyć z konsekwencjami.
To, że kongregacja nie boi się karać wielkich nazwisk, pokazał przykład Hansa Künga. W 1979 roku zostało mu odebrane prawo nauczania teologii katolickiej, m.in. za podważanie papieskiej nieomylności. Co prawda Ratzinger nie był bezpośrednio zaangażowany w sprawę dawnego kolegi, nie było go jeszcze wtedy w Rzymie, ale nieoficjalnie miał swój wkład w rozwój sprawy, co wypłynęło całkiem niedawno, przy okazji ekspertyzy monachijskiej kancelarii dotyczącej odpowiedzialności Josepha Ratzingera za przypadki tuszowania pedofilii w Kościele. Z protokołów jasno wynika, że podczas posiedzenia w kurii monachijskiej, w którym ówczesny metropolita Monachium uczestniczył, choć początkowo temu zaprzeczał, wspomniany został – jakby pobocznie, obok kwestii pedofila recydywisty – ks. Küng i sprawa jego uciszenia.
Już jako papież Ratzinger zaprosił Künga na wielogodzinną rozmowę, niemniej nie miała ona charakteru przełomu, była to pogawędka znajomych z uniwersyteckiej katedry, spotkanie po latach.
Licencja na zabijanie czy pomoc niezdecydowanym?
Największe poruszenie wywołała kwestia poradnictwa aborcyjnego. W niemieckim systemie prawnym możliwe jest bezkarne usunięcie ciąży, jeśli kobieta odbędzie spotkanie konsultacyjne w poradni. Uzyska tam niezbędne informacje, w tym także o oferowanej przez państwo pomocy, jeśliby zdecydowała się na urodzenie dziecka. Poradnie te prowadzone są obecnie przez Kościoły ewangelickie i świeckie organizacje, ale także przez powiązaną z Centralnym Komitetem Katolików Niemieckich (ZdK) fundację „Donum Vitae”. Wcześniej istniały też placówki firmowane przez Kościół rzymskokatolicki…
W tym roku mija dokładnie 25 lat od konfliktu, podczas którego obawiano się schizmy w niemieckich katolicyzmie. Kluczową rolę odegrał właśnie kard. Joseph Ratzinger. Kongregacja Nauki Wiary od lat krytykowała niemieckie rozwiązanie, ale nie wydawała jasnego wotum. W 1993 roku diecezja Fuldy, kierowana przez konserwatywnego hierarchę bp. Johannesa Dybę, wycofała się z systemu. Sam Dyba nazywał zaświadczenia pozwalające na aborcję „licencją na zabijanie”. Miał poparcie wpływowego metropolity kolońskiego kard. Joachima Meisnera, przyjaciela kard. Ratzingera i Jana Pawła II.
Gdy po zjednoczeniu Niemiec Bundestag wprowadził zmiany w przepisach, dotyczące wymaganego orzeczenia lekarskiego, walka o poradnie zaczęła się zaogniać. Na początku 1998 roku Jan Paweł II – przy aktywnym udziale kard. Ratzingera – nakazał niemieckim biskupom wycofanie się z systemu. Oni z kolei, w tym przewodniczący episkopatu bp Karl Lehmann (Moguncja), pielgrzymowali do Watykanu, przekonując, że dzięki katolickim poradniom 5-6 tys. kobiet rocznie decyduje się na urodzenie dziecka i nie dokonuje aborcji.
Presję na papieża wywierali niemieccy politycy wyznania rzymskokatolickiego z chadecji, w tym Helmut Kohl. Jednocześnie kardynałowie Ratzinger i Meisner przekonali Jana Pawła, by obrał ostry kurs, nakazując biskupom wycofanie się z państwowego systemu. Episkopat podporządkował się papieskiej decyzji, choć nie cały – jeden z biskupów, Franz Kamphaus, utrzymywał przez jakiś czas poradnie, ale i on uległ. Wielu teologów wzywało do wypowiedzenia posłuszeństwa Watykanowi, ostrze polemiki kierowało się zarówno przeciwko papieżowi, jak i prefektowi najważniejszej kongregacji. W odpowiedzi wpływowi działacze ZdK powołali wspomnianą „Donum Vitae”.
Na marginesie dodajmy, że w Niemczech toczy się obecnie debata nad zmianami, które umożliwią informowanie i reklamowanie aborcji bez ponoszenia odpowiedzialności karnej. Za takim rozwiązaniem opowiada się rządząca koalicja. Głos Kościołów jest jedynie odnotowywany.
„Nie” dla komunii dla rozwiedzionych
Chronologicznie wcześniejsza, ale o mniejszym zasięgu, była próba zmian w praktyce duszpasterskiej Kościoła. Chodzi o propozycję wysuniętą przez trzech biskupów. W 1993 roku abp Oskar Saier (archidiecezja Fryburga) oraz późniejsi kardynałowie Karl Lehmann i Walter Kasper (wówczas biskup Rottenburg-Stuttgart) opublikowali list pasterski, w którym domagali się rozpoczęcia dialogu na temat dopuszczenia w pewnych sytuacjach do komunii katolików żyjących w powtórnych związkach niesakramentalnych.
Propozycja została entuzjastycznie przyjęta przez część wiernych, którzy podzielali opinię hierarchów o potrzebie stworzenia „przestrzeni dla duszpasterskiej elastyczności w złożonych i pojedynczych przypadkach”, o czym miałby decydować lokalny duszpasterz.
Odczytany w trzech diecezjach list rozpoczął dyskusję i błyskawicznie doczekał się reakcji z Watykanu, od samego kard. Ratzingera. Biskupi zostali zaproszeni do Rzymu, a w październiku 1994 roku ukazała się nota kongregacji skierowana do wszystkich katolickich hierarchów na świecie odrzucająca propozycję trzech biskupów. Sprawa została zamknięta na poziomie oficjalnym, choć w praktyce duszpasterskiej działo i dzieje się różnie (podobnie jak w kwestii gościnności eucharystycznej wobec luteran, szczególnie tych będących współmałżonkami katolików).
Dyskusja wzmocniła z jednej strony pogląd prezentowany w Watykanie i krajach Europy Wschodniej, że niemiecki katolicyzm wciąż posiada potencjał wywrotowy, a z drugiej pozwoliła zachować nadzieję tym, którzy – choć krytyczni wobec instytucji – nie chcieli ze swoimi rozterkami duchowymi pozostać sami. Oczekiwano, że nawet jeśli dialog został uciszony, to jest szansa, że kiedyś powróci. I powrócił, za pontyfikatu papieża Franciszka.
Kard. Kasper jeszcze nie raz skrzyżował kopie z Ratzingerem. W 2001 roku na łamach jezuickiego magazynu „America” odbyła się debata między nimi dotycząca tego, czy pierwszeństwo ma Kościół lokalny czy uniwersalny. To dyskusja tylko pozornie akademicka – inicjatywa wspomnianej drogi synodalnej w Niemczech dobitnie pokazuje, że poszukiwanie rozwiązań na potrzeby i wyzwania miejscowego Kościoła nie ustaje, chociaż tak potężna instytucja jak Kongregacja Nauki Wiary wypowiada swój sprzeciw.
Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach
Bez przesady można stwierdzić, że w porównaniu z ubiegłymi dekadami niemieccy biskupi katoliccy wypracowali u siebie specyficzną zdolność oporu wobec rzymskich nacisków, co widać chociażby po komentarzach z ostatniej wizyty ad limina, do której doszło w listopadzie 2022 roku i nocie z Rzymu, zakazującej episkopatowi powoływanie rad synodalnych. Biskupi – mimo ostrych słów Franciszka, który skrytykował drogę synodalną jako „pozorny proces synodalny elit” – kontrują: korespondencja z Rzymu może i zakazuje episkopatowi, ale nie zabrania niczego biskupom.
Jaka jest w tym rola lub przewrotna zasługa Benedykta XVI? Nie kto inny jak właśnie młody Ratzinger pokazał, że nie wszystko, co z Wiecznego Miasta płynie, musi trwać wiecznie. Wystarczy wspomnieć jego zaangażowanie w debaty ekumeniczne, gdy jeszcze nie było to mile widziane, i osobiste perypetie młodego teologa zmagającego się z balastem neoscholastycznej teologii, co doprowadziło do początkowych zawirowań wokół jego habilitacji. Wpisuje się w to również – w jakże tragiczny sposób – jego imposybilizm wobec kurialnego aparatu.
Samotny
Wpływy Ratzingera na niemiecki katolicyzm były wypadkową jego teologicznych przekonań, w tym dużej dawki augustiańskiego sceptycyzmu, ale i apokaliptycznego postrzegania rzeczywistości jako kruchej i wątłej, która może lec w gruzach, jeśli bezwzględnie i bez szemrania nie wesprze się na autorytecie Kościoła. Krytycy pytają: dominantą w tej mieszance jest lęk czy wiara, a może po prostu strachliwa wiara ubrana dla niepoznaki w trydenckie szaty?
Georg Löwisch, redaktor naczelny „Christ und Welt”, religijnego dodatku do tygodnika „Die Zeit”, napisał po śmierci Ratzingera, że „niemiecki papież zdobył sławę, chcąc uchronić swój Kościół od zachodnich trendów, podczas gdy jednocześnie niemiecki Kościół walczył o znaczenie, ponieważ był tak bardzo oddalony od trendów społeczeństwa RFN”.
W przeważającej większości – poza nielicznym środowiskiem (neo)konserwatywnym i tradycjonalistycznym – zwracano uwagę, że Benedykt rozumiał Kościół nie tylko jako gwaranta prawdy, ale też jako schron przed światem dla zdezorientowanych wiernych.
Potwierdza to również jego testament duchowy spisany krótko po wyborze, a opublikowany po śmierci, w którym wybrzmiewa dramatyczne wezwanie skierowane do Niemców: „nie pozwólcie się odwieść od wiary!”. Rodacy raczej nie posłuchali tego apelu i od euforycznego „Jesteśmy papieżem” dość szybko przeszli do innych nagłówków: „Zatwardziały” („Spiegel”), „Straumatyzowany papież” („Die Zeit”) albo „Nikt nie woła «Benedetto»” („FAZ”).
Gdy po pogrzebie pojawiły się głosy pojedynczych żałobników, w tym abp. Gänsweina, by powtórzyć zabieg z „Santo subito” albo ogłosić Benedykta Doktorem Kościoła, z Niemiec popłynęły w przeważającej mierze sceptyczne wypowiedzi.
Michael Seewald (nie mylić ze słynnym biografem Benedykta, Peterem Seewaldem), kierujący katedrą teologii dogmatycznej na Uniwersytecie w Münster – więc tą samą instytucją, którą niegdyś zarządzał ks. prof. Ratzinger – przestrzegał w rozmowie z portalem katholisch.de przed budowaniem legendy wokół zmarłego Benedykta XVI. Stwierdził, że wielu jego dzisiejszych czcicieli bije mu brawa tylko dlatego, że pochwalali kościelno-polityczne wnioski Ratzingera, nie znając jego teologii.
W podobnym tonie wyraził się kard. Kasper, który stwierdził, że nie jedzie się pociągiem ICE, czyli ekspresowym, do nieba, a bezkrytyczni „fani Benedykta już w minionych latach zawłaszczali sobie papieża i instrumentalizowali go dla swoich potrzeb, nie doceniając złożoności jego myślenia”.
We wspomnieniach osób, które znały Benedykta, pojawiają się nie tylko wątki krytyczne, odnoszące się do niezrozumienia przez papieża seniora otaczającej go rzeczywistości, ale też słowa podkreślające jego osamotnienie, wyobcowanie, które w wymowny sposób uosabia część jego programu odświatowienia.
Chyba jednym z bardziej poruszających wspomnień – przynajmniej dla mnie – były słowa Michaela Triegela, autora namalowanego w 2010 roku portretu Benedykta.
Artysta odbył tylko krótkie spotkanie z papieżem po audiencji generalnej podczas której przypatrywał się mu, wykonywał szkice i obserwował interakcje zgromadzonych wokół niego ludzi. Wspominał, że atmosfera przed audiencją przypominała koncert muzyki pop: „Polacy śpiewali hymny maryjne, Hiszpanie «Eviva Espana», a Włosi krzyczeli «Benedetto». Później przyszedł on i wygłosił kazanie na temat Bonawentury i tego, jaką rolę pełnił on w jego młodości. Miałem wrażenie, że tylko niewielu słuchało, a jeszcze mniej rozumiało, o czym on mówi. Wydał mi się w tym momencie tak bardzo samotny, że pomyślałem sobie: jak ten intelektualista może znieść ten cyrk?”.
Triegel po paru latach przyjął w Dreźnie chrzest w Kościele rzymskokatolickim. Jego doświadczenie wiary i spojrzenie na Benedykta pozostaje jednak w Niemczech marginalne i w jakiejś mierze odzwierciedla też znaczenie, jakie ma on i może będzie mieć dla swoich rodaków.
Zresztą sam Joseph Ratzinger wieszczył pod koniec lat 50. zmierzch Kościoła i chrześcijaństwa, jakie do tej pory znaliśmy. I tutaj się nie pomylił.
Przeczytaj też: Joseph Ratzinger, Kastalia i gra szklanych paciorków
Ciekawy opis reakcji społecznych na Benedykta za Odrą. Duchowo dobrze o Nim napisał ks. Jerzy Szymik w Gościu Niedzielnym. Do teologii Benedykta całościowo i krytycznie odniósłby się pewnie najlepiej Tomasz Polak, ostatnio w Oko Press miał napisany ze znajomością przedmiotu tekst, krytyczny i na inny temat, ale napisany solidnie. Może „ Więź” by poprosiła o taki?
Nasuwa sie przy tym gorzka refleksja: dla papiezy przelomu XX i XXI wieku nie byl najistotniejszym fakt, ze podczas ich kadencji Watykan byl najwieksza pralnia brudnych pieniedzy dla mafii (Marcinkusem i jego nastepcy), ze rej wodzili w nim najwieksi zboczency w dziejach Kosciola (Degellado, Gröer, bracia Phillippe, Rupnik itd.), ze nieprawosci duchownych doprowadzily do ucieczki z Kosciola calych narodow (Irlandia). Papiezy duzo bardziej absorbowaly sprawy, czy zamknac wszystkie furtki dla osob rozwiedzionych, aby nie mogly przystapic do Komunii sw. albo jak nie dopuscic do swiecen „viri probati”. Kard. Meissnerowi udowodniono tuszowanie 300 przypadkow pedofilii duchownych. Przeciez to nic nie znaczy. Najwazniejsze, ze Meissner byl najwiekszym poplecznikiem JPII nad Renem. Tak to bedzie odbierane po latach przez nastepne pokolenia…
Bardzo dobry i wyważony tekst. Ale w kontekście podjętego tematu szkoda że nie wspomniał Pan o znakomitym przemowieniu BXVI w Bundestagu o roli prawdy w nowoczesnym państwie prawa
Laurka w drugim akapicie aż boli. Ratzinger dla niemieckiego katolicyzmu nie miał jakiegoś wybitnego znaczenia, a już na pewno przesadą jest mówienie o „drugim po Lutrze”. Większe znaczenie miał choćby kardynał Döpfner, czy wspomniany w artykule Hans Küng.
A co do samego zmierzchu Kościoła Benedykt się nie pomylił, za to koszmarnie pomylił się w recepcie na przezwyciężenie kryzysu.