Jeżeli moje życie przebiegło w miarę przyzwoicie, to nie dlatego, że byłem taki doskonały, ale dlatego, że nie postawiono mnie w sytuacji, której nie mógłbym sprostać – mówi Krzysztof Zanussi w książce „Samotność Fausta”.
Jacek Moskwa: Na wstępie naszej rozmowy powiedział pan, że stara się nie mieć żadnych tajemnic. Być może byłem za mało dociekliwy, a pan zbyt inteligentny, abyśmy mogli je odkryć.
Krzysztof Zanussi: Są oczywiście pewne rzeczy, których się publicznie nie ujawnia, na przykład dotyczące słabości innych ludzi. Natomiast tak jak po moim domu oprowadzam gości, zachodząc także do sypialni, bo tam mam plafon, który trudno bez oglądania sobie wyobrazić, a później do łazienki, bo tam mam ciekawie usytuowaną wannę, tak w innych sprawach staram się zachować maksimum przejrzystości.
A co jest na tym plafonie, bo w państwa sypialni jednak nie byłem?
– Na suficie są jaskółki namalowane przez Elżbietę. Jeśli widzę je po przebudzeniu, to wiem, że jestem w domu; jeśli natomiast mam nad sobą tylko białą płaszczyznę, to znaczy, że spałem w jakimś hotelu na krańcu świata.
Potwornie boję się choćby tego, że jadąc ulicą, zobaczę wypadek i nie podołam temu, co wdanej chwili należałoby zrobić
Wracając jednak do przejrzystości, to wydaje mi się ona pewnym aktem samoobrony. Nie znając żadnych tajemnic – także tych cudzych – czuję się po prostu bezpieczniej.
Jednak odkrywam w panu coś, z czego istnienia nie zdawałem sobie sprawy: silnego poczucia zagrożenia. Dążenie do przejrzystości, jawności jest chyba z tym związane?
– To jest jeden z koszmarów, które mnie prześladują, są obecne zresztą także w moich filmach: że widziałem coś, czego nie powinienem był widzieć, i z tego powodu czuję się zagrożony. Bardzo dawno temu zrobiłem film telewizyjny „Twarzą w twarz”, o którym już wspominaliśmy. Tam o tym było: że bohater ukrywa coś, czego nie powinien był wiedzieć.
To taki koszmar, ale jest wiele innych lęków, które mi towarzyszą przez całe życie. Nie są żadnymi tajemnicami, ale faktami. Mam świadomość, że jeżeli moje życie przebiegło w miarę przyzwoicie, to nie dlatego, że byłem taki doskonały, ale dlatego że nie postawiono mnie – mam nadzieję, że nigdy się to nie stanie – w sytuacji, której nie mógłbym sprostać. Widziałem takich, którzy wyzwaniom ponad siły nie podołali; wiem, że tak się może zdarzyć. Tego się boję potwornie.
Czego na przykład?
– No, choćby tego, że jadąc ulicą, zobaczę wypadek i nie podołam temu, co wdanej chwili należałoby zrobić. Moje nazwisko pojawiło się ostatnio w napisach włoskiego filmu, który, jak sądzę, zostanie zauważony. Powstał według mojego opowiadania.
Opublikowanego?
– Tylko ustnie; na seminariach scenariuszowych opowiadałem prawdziwą historię, którą ja z kolei usłyszałem od uczestnika tego wydarzenia. Znalazłem w nim motyw zagrożenia, którego tak bardzo się lękam.
Proszę opowiedzieć jeszcze raz.
– Człowiek jadący szosą widzi leżące na poboczu zwłoki. Musi się zatrzymać i cofnąć samochód. Boję się takiej niespodziewanej sytuacji nawet wtedy, gdy ofiarą jest pies, co zdarza się dosyć często. Oczywiście w takich razach stajemy z Elżbietą – to ona zwykle prowadzi – i patrzymy, czy zwierzę jeszcze żyje. Ja w najgłębszej skrytości ducha marzę, aby zwierzę było martwe, bo wtedy nie będzie już problemu. Jeśli żyje, trzeba wieźć je do weterynarza i rozpoczynają się kłopoty, które czasem kończą się u nas w domu powiększeniem naszej sfory.
W historii, którą mi opowiedziano, a którą ja sprzedałem komuś innemu, na drodze nie leżał ranny pies, tylko człowiek. Jeszcze oddychał. Kierowca zabrał nieprzytomnego ze sobą, a ten ocknął się pod wpływem wstrząsów na wyboistej drodze. Wszystko to działo się w Tbilisi, stolicy Gruzji.
Uratowany zapytał: „Dokąd mnie wieziesz?”. Następnie wyjął z kieszeni pistolet. Profesor – nie powiedziałem jeszcze, że człowiek, który mi opowiadał to zdarzenie, był naukowcem – odrzekł: „No przecież do szpitala, bo jesteś ranny!”. Na co tamten: „Nie waż się tego zrobić!” i zemdlał.
Profesor był mądrym Gruzinem; zrozumiał, że takich słów nie należy lekceważyć. Zawiózł rannego do siebie do domu, ulokował w swojej winnicy, w małym domku, właściwie budce, położył na materacu dla psa. Zostawił wodę i coś do jedzenia, a następnego dnia rano tchórzliwie nawet do swojego gościa nie zajrzał. Przez cały dzień myślał, co zrobi wieczorem, jeśli w tej budce znajdzie trupa. Lepiej zgłosić się na policję czy zakopać zwłoki?
Poszedł tam po zmierzchu, na posłaniu nie było nikogo. Pozostały tylko ślady krwi, więc natychmiast spalił materac. „Sprawa jest zamknięta” – pomyślał z ulgą, którą w pełni rozumiem.
Tymczasem po trzech tygodniach tamten człowiek przyszedł, by podziękować za uratowanie życia. Profesor ucieszył się i odpowiedział: „Udało się!”. „Jak się mam odwdzięczyć?” – zapytał nieznajomy. „Ależ skąd, nie ma takiej potrzeby!” – zaprotestował mój Gruzin. Tamten jednak obstawał przy swoim: „Moje długi zawsze płacę!”. „No więc, co chciałbyś dla mnie zrobić?” – profesor był już naprawdę zniecierpliwiony.
„Jak to co? Jestem zawodowym zabójcą; chętnie trzepnę kogoś, kto ci w życiu zaszkodził, kto ci zrobił największe świństwo. Na pewno zasłużył na śmierć. Zwykle robię to za pieniądze, ale z wdzięczności dla ciebie zrobię to za darmo”. „Naprawdę nie ma takiej potrzeby, nie mam żadnych poważniejszych wrogów” – oponował profesor.
„Nie kłam, każdy ma kogoś takiego, któremu życzył kiedyś śmierci – nalegał zabójca. – Jeśli sam go nie wskażesz, to ja go znajdę, wiem przecież, kim jesteś. Mam kontakty w różnych środowiskach, bo nie jestem jakimś człowiekiem z marginesu, ale prawdziwym profesjonalistą”. No i tyle.
A puenta?
– Włosi, którym to opowiadałem, zrobili z tego historię, że zabójca włóczy się za profesorem i znajduje w jego otoczeniu wielu ludzi, których powinno się zabić. Rzecz dzieje się oczywiście w Apulii, regionie Włoch najbardziej, jeśli idzie o mentalność mieszkańców, podobnym do krajów Kaukazu. Rektor uniwersytetu, potworna świnia, ryje pod każdym, pod kim tylko może. A zabójca mówi: na co czekasz? Wskaż tylko palcem. Taki film teraz nakręcili.
[…] To opowiadanie o moich lękach nie jest, jak już powiedziałem, żadną tajemnicą, ale po prostu stanem faktycznym. Boję się próby, bo ona może przyjść w każdej chwili i trzeba będzie oddać płaszcz. Zrobiłem kiedyś „Hipotezę”, film, który opowiada o tym, że był sobie człowiek niewinny, ale zobaczył tonącą i nie skoczył do wody, żeby ją ratować. To brzemię będzie na nim ciążyło do końca życia.
Czyli nie ma takiego kącika, który chciałby pan ukryć przed wszystkimi?
– Nie. Nawet programowo zakładam, że nic takiego nie powinno istnieć. Jeśli jest coś dla mnie niewygodnego, co mi doskwiera, to lepiej o tym powiedzieć. Jeżeli już to wypluję, to przestaje stanowić zagrożenie. Bo inaczej mógłbym się bać, że ktoś mnie na tym nakryje. Lepiej, żebym sam się przyznał do czegoś mało chwalebnego, niż żebym to trzymał w tajemnicy.
Naprawdę niczego się pan w życiu nie wstydzi? Niczego nie chciałby z niego wymazać?
– Nie, chyba nie mam takiej historii radykalnej. Myślałem o tym wielokrotnie, ale chyba nic takiego się nie zdarzyło. Jestem świadom, że nie ma w tym żadnej mojej zasługi, bo umiem sobie wyobrazić sytuacje, w których prawdopodobnie bym zawiódł. Tego się przez całe życie bałem, więc za łaskę uważam, że nie zostałem w takiej sytuacji postawiony.
Nie wiem na przykład, jak bym zareagował na silny ból fizyczny. Wiem natomiast, jak znosiłem różne naciski psychiczne – i byłem w stanie im się oprzeć, bo nie były takie, żeby mnie załamały. Ale to też nie jest moja zasługa, bo nigdy nie znalazłem się w sytuacji, która byłaby pułapką bez wyjścia. Taką, w którą musi się wpaść, bo nie ma wyboru. W różnych moich opowiastkach takie sytuacje konstruuję. Ludzie w nie wpadają, życie je na nich zastawia.
[…] Stając przed Sądem – tak jak bohater „Eteru” – co miałby pan na swoje usprawiedliwienie?
– Mógłbym się tylko odwołać do Miłosierdzia, bo dane mi było wiele szans, a sporo z nich zmarnowałem.
W „Dotknięciu ręki” padają słowa, że istotą sztuki jest udział w szerzeniu Dobra…
– Nie tylko padają, ale ja się pod tym zdaniem w pełni podpisuję. Długo myślałem, żeby to się dało powiedzieć po angielsku.
A czy pan się przyczynił?
– Tego nie wiem. Nie mogę wiedzieć. Nawet nie wypada mi o to pytać. Jeśli się dowiem, to w innym wymiarze. Pytanie: jakie miałem intencje. Co z tego wynikło?
A jakie miał pan intencje?
– Takie, jakie ten ideał zakłada: żeby po każdym moim filmie widz wychodził – nie chcę powiedzieć: lepszy, bo to byłoby z mojej strony bezczelne wierzyć, że mogę ludzi naprawiać – ale pełniejszy. Miał większą świadomość siebie, swojego życia. Do takich ambicji można i trzeba się przyznawać. Czasem po filmie, obojętnie jakim, widz bywa mądrzejszy, czasem może głupszy, ale najważniejsza jest dla mnie właśnie kwestia pełni.
Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach
Ja mam to poczucie – tak nas uczyli na matematyce – że w każdym momencie czasu jesteśmy tylko cząstką siebie. Dopiero wtedy, kiedy się to zbierze w odpowiedniej funkcji, następuje pełnia. Człowiek podejmuje decyzje nie całym sobą, nie całą świadomością, ale świadomością tej chwili, która jest cząstkowa.
Dlatego decyzje samobójców, czy ludzi proszących o eutanazję, są tak straszne. Dotyczą pewnego momentu, pewnej chwili. Dlatego w krajach, gdzie dopuszczono eutanazję, odwleka się moment zadania śmierci w czasie, każe się pacjentowi powtórzyć decyzję w innych okolicznościach, ale przecież nie wiadomo, czy ten sam człowiek na przykład za miesiąc powtórzyłby prośbę o eutanazję.
Bronię się, aby nie przypisywać sobie już nic więcej poza tym, żeby człowiek, do którego się zwracam poprzez moją sztukę, czuł się trochę pełniejszy niż dwie godziny wcześniej, przed seansem.
Krzysztof Zanussi – ur. 1939 r., reżyser i scenarzysta filmowy, teatralny i telewizyjny, producent filmowy, publicysta, pedagog. Jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów, współtwórca kina moralnego niepokoju. Laureat Nagrody Jury na festiwalu w Cannes za film „Constans” (1980), Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji za „Rok spokojnego słońca” (1984), Nagrody Specjalnej na Berlinale za „Bilans kwartalny” (1974). Dwukrotny zdobywca Złotych Lwów na festiwalu w Gdyni: za „Barwy ochronne” (1976) i „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową” (2000).
Fragment książki „Samotność Fausta. Krzysztof Zanussi w rozmowie z Jackiem Moskwą”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2023
Przeczytaj też: Zgoda na brak odpowiedzi. Rozmowa z Krzysztofem Zanussim
„Naprawdę niczego się pan w życiu nie wstydzi? Niczego nie chciałby z niego wymazać?
– Nie, chyba nie mam takiej historii”.
Brakuje mi slow…
Zły dotyk