
Nie jestem w stanie sprawić, żeby na świecie zapanował pokój. Ale mogę walczyć, żeby pokój był we mnie i wokół mnie – mówi „Tygodnikowi Powszechnemu” o. Szymon Hiżycki.
W najnowszym „Tygodniku Powszechnym” o tym, jak radzić sobie w czasach niepokoju, Maciej Müller rozmawia z o. Szymonem Hiżyckim, benedyktynem, opatem klasztoru w Tyńcu pod Krakowem.
Na pytanie „jak Ojciec sobie radzi z niepokojem wojennym?”, mnich odpowiada: „Czytam Regułę św. Benedykta”. „Ciężko w niej znaleźć jakiekolwiek aluzje wojenne. Nie ma tam nic o gromadzeniu zapasów czy o tym, jak traktować żołnierzy i uchodźców. Ale najwyraźniej mniszego stylu życia nie pojmowano jako odklejonego od rzeczywistości, skoro powstawały kolejne klasztory, a Reguła przetrwała. Myślę, że atrakcyjność myśli Benedykta polega na tym, że mówi na najgłębszym poziomie, jak żyć”.
Benedyktyn wspomina, że założyciel jego zakonu radził „dużo czytać i się uczyć. Poznawać własną wiarę tak, aby była rozumna”. „Poza tym czytanie ma charakter obiektywizujący, pozwala «wmyśleć się» w innego człowieka, zobaczyć świat jego oczyma. Uczy, że jeśli okażę zrozumienie, to sam również mogę na nie liczyć. Więc jeśli przyjdzie mi rozmawiać z kimś wrogo nastawionym, to jest większa szansa na to, że się dogadamy” – dopowiada o. Hiżycki.
Na uwagę prowadzącego rozmowę: „toczy się wojna, a ja idę do biblioteki? Pogrążyć się w książce, żeby zapomnieć?”, opat tyniecki odpowiada: „A co w tym jest złego? Może i to miał na myśli św. Benedykt. Członkowie Szarych Szeregów spiskowali, angażowali się w Państwo Podziemne, ale też mnóstwo czasu poświęcali na czytanie Słowackiego, studiowanie matematyki czy grę na fortepianie – bo to całkowicie pochłaniało uwagę, pozwalało odreagować, na chwilę zapomnieć, nie myśleć o łapankach i rozstrzelaniach. A jednocześnie to była inwestycja w przyszłość, bo przecież wojna kiedyś się skończy i trzeba będzie odbudować kraj. Myślę, że tym kierował się św. Benedykt: kiedyś zamęt przeminie, ludzie będą szukać motywacji do lepszego życia i ktoś będzie musiał przepowiadać prawdy wiary. Więc one gdzieś muszą przetrwać”.
Zakonnik podkreśla, że zalecana w Regule praca jest „zaprzeczeniem wojny. Wojna wiąże się z przemocą, zabieraniem, grabieniem, mordowaniem, niszczeniem, dzieleniem. Praca jest spokojna, wymaga wysiłku, buduje, integruje, a przy tym prowadzi do takiego bogacenia się, które jest dobre. Benedykt zachęca, żeby budować potęgę nie przemocą, tylko pracą. To jego testament dla Europy”.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
„Robić swoje: to bardzo Benedyktowe. Kiedy pod klasztorem bili się Bizantyjczycy z Ostrogotami, mnisi śpiewali jutrznię, pracowali w ogrodzie i bibliotece. A kiedy przychodzili wojownicy, mnisi ich poili, karmili i opatrywali. Na Światowy Dzień Pokoju 1 stycznia zawsze mnie nachodzi taka refleksja: nie jestem w stanie sprawić, żeby na świecie zapanował pokój. Ale mogę walczyć, żeby pokój był we mnie i wokół mnie” – mówi o. Hiżycki.
DJ
Przeczytaj też: Nie zależy ode mnie, a jednak boli. Noce nad Markiem Aureliuszem
A czy proponowane podejście „toczy się wojna, a ja idę do biblioteki?” nie jest też tischnerowskie? Może się mylę.
Benedyktyni to nie paulini, trudno więc wymagać by szykowali armaty na murach i rozwiązywali snopy kałasznikowów przechowywanych w piwnicach
Niech czytają. W naszych zwariowanych czasach Internetu w których ci, którzy nic nie wiedzą i nie rozumieją pouczają innych na temat tego, o czym nie mają zielonego pojęcia każda wysepka normalności to skarb.
Z tymi paulinami to też trochę podsycany Sienkiewiczem mit. Istnieją nawet przekazy, że w czasie „oblężenia Jasnej Góry” paulini wpuszczali katolików walczących po stronie szwedzkiej do klasztoru na mszę.
Dobrze zmyślone mity maja nieskończoną przewagę nad nudnymi faktami. I to one w końcu rządzą masową wyobraźnią…..
Z jednej strony to takie fajne: „jak sie pali, to ja ide sobie poczytac”. Ale z drugiej strony taki „swiety spokoj” to nic innego, jak odwracanie oczu w sytuacjach, gdy sie wlasnie pali, gdzie trzeba by konkretnie zadzialac. Jakos nie czytalem, zeby ojcowie OSB zaangazowali sie w pomoc Skrzywdzonym w Kosciele albo reagowali na rozne wyskoki teologiczne biskupow czy ksiezy. Oni wola skopac swoj ogrodek… Kiedys slyszalem taka pochwale o pewnym zakonniku: „on jest dobry jak herbatnik. Nie zaszkodzi ale i nie pomoze”.
@K+S Słuszne spostrzeżenie.
W sytuacji w jakiej obecnie tkwi kościół katolicki hołdowanie maksymie „jak sie pali, to ja ide sobie poczytać” brzmi jak pochwała tumiwisizmu. Może z perspektywy Tyńca tego nie widać, ale właśnie pali się dach i mury Twojego kościoła, drogi Opacie, katolickiego. A tu pada coś w stylu: to tamtych biją, a nie nas, więc nie wychylajmy się (bo – w domyśle – i my możemy oberwać). Może zamiast reguł Benedykta warto by też poczytać Ewangelię…i nie być tylko i wyłącznie nijakim herbatnikiem.
@Konan i @Konrad+Scheinder, zapraszam do Tyńca. Drzwi Wam i wszystkim otwarte.
Jednego, może najważniejszego, mi zabrakło w tytule tego omówienia ciekawej rozmowy z opatem tynieckim: modlitwy. Znamy przecież dewizę benedyktynów: ora et labora. Módl się i pracuj! Chyba że w ustach benedyktyna „modlić się” kryje się w formule „robić swoje”. Oczywiście nie mam na myśli „klepania modlitw”, czyli jakichś praktyk czysto dewocyjnych, lecz postawę wewnętrznego wyciszenia i kontemplacji, która może się przejawiać na przykład w pielęgnowaniu róż w klasztornym ogrodzie…