Zmarła Zofia Wielowieyska, członkini honorowa Klubu Inteligencji Katolickiej, współzałożycielka i legenda Sekcji Rodzin Klubu, założycielka wraz z mężem Andrzejem KIK-owskiego Klubu Żeglarskiego „Santa Maria”.
O śmierci Zofii Wielowieyskiej poinformował dziś warszawski KIK: „Dotarła dziś do nas smutna wiadomość o śmierci Zofii Wielowieyskiej, naszej Drogiej Zuli, opoki klubowych inicjatyw; matki, babci, prababci członkiń i członków Klubu”. Miała 93 lata.
Z Andrzejem Wielowieyskim, późniejszym działaczem KIK, redaktorem „Więzi”, politykiem, poznali się w sierpniu 1950 r. w starym schronisku przy Morskim Oku na kursie taterników. Zula Tyszkiewicz, zwana „Rodzynkiem”, była na nim jedną z instruktorek. „Zaintrygowały mnie spokój, uroda i dystans, który wytwarzała, a także wyraźne uznanie licznej czeredy wytrawnych taterników” – wspominał Wielowieyski w wydanej w 2015 r. autobiografii „Losowi na przekór”.
„Zapraszałem Zulę oczywiście na zwiedzanie Warszawy. I rzeczywiście w marcu lub kwietniu 1951 r. niespodziewanie przyjechała, nawet mnie o tym nie zawiadamiając. (…) Na drugi dzień (…) wyszliśmy na spacer w kierunku Marszałkowskiej ulicą Widok i tam przy rozkopanych placach budowy, chyba raczej niezbyt składnie, oświadczyłem się »Rodzynkowi«, co przyjęła jako coś normalnego, choć może też z rezygnacją jako fatum, dopust Boży. (…) Nasz ślub kościelny pobłogosławił wuj Tadeusz Fedorowicz. Stało to się 26 grudnia 1951 r. w kościele Mariackim w Krakowie, przy bocznym ołtarzu z prawej strony, z krzyżem Wita Stwosza” – pisał Wielowieyski. Za dziesięć dni byłaby 71. rocznica.
Wychowali siedmioro dzieci, mieli 25 wnuków, prawnuczki. „Byłam wychowywana bardzo na spokojnie. Miałam fajne dzieciństwo i to jest moje najważniejsze wsparcie, bo dobre dzieciństwo procentuje. Potem się zaczęła siurpryza z wojną, było mnóstwo przeżyć, ale jakoś szczęśliwie przez nie przeszliśmy. Dzięki moim rodzicom, bo mądrze nami kierowali. Więc nie narzekam” – mówiła Zofia Wielowieyska w rozmowie Justyny Dąbrowskiej dla „Tygodnika Powszechnego”. – „Jeżeli mam coś do zrobienia, to robię – żadna filozofia. Wiele zawdzięczam temu panu, który siedzi w drugim pokoju i trochę czyta, a trochę słucha, o czym tu rozmawiamy”.
Na pytanie, czy robi rozrachunki, odpowiadała: „Nie. Bo prawdopodobnie zrobiłam tyle, ile mogłam. Istota rzeczy polega na tym, co jeszcze mogę zrobić i czy zdążę. Trzeba się zastanowić, które książki są warte przeczytania – na przykład”.
A zapytana, co jest warte starania w życiu, tłumaczyła: „Samo życie jest warte starania. Pomaganie innym jest warte starania. Drugi człowiek jest istotą rzeczy. Ludzi, którzy myślą tylko o sobie, wcale tak dużo nie ma, tylko akurat ich bardziej widać”.
„Energia i siła, z jakimi Pani Zula podejmowała się nowych wyzwań, były zawsze inspiracją i oparciem dla kolejnych wzrastających przy niej w KIK-u pokoleń. Pani Zula była pełną pasji żeglarką i taterniczką, wymagającą i wspierającą wychowawczynią, zawsze gotową służyć radą, pomocą i dobrym słowem. Dziękujemy Bogu za Jej życie i otaczamy modlitwą Rodzinę i Bliskich Pani Zuli” – czytamy na stronie KIK-u.
JH
Przeczytaj także: Andrzej Wielowieyski – Mój polityczny testament
Panie Andrzeju, Pani Dominiko, proszę przyjąć moją bliskość zapoczątkowaną od czasów krasnobrodzkich alouettes. Adam Gancarz
Wyjątkowo bezpretensjonalna Osoba; to jest pierwsze, co mi na myśl przychodzi, gdy myślę o Pani Zuli. Zaraźliwie pogodna; rzeczowa; nieobojętna. „Jeżeli mam coś do zrobienia, to robię – żadna filozofia”. Właśnie taka była.