Gdy tylko poradził sobie z zasuwą, wyczuł, że coś tam jest. Gdy poświecił na to, co leżało na podłodze, uznał, że dziewczyna była w środku dłużej niż przez jedną noc. Fragment mikropowieści „Drobiazgi takie jak te”.
W drodze do klasztoru odbicie reflektorów Furlonga przecięło szyby i wydało mu się, jakby spotkał tam samego siebie. Minął jak najciszej frontowe drzwi, zawrócił przy szopie na węgiel i zgasił silnik. Sennie wygramolił się z samochodu, omiótł wzrokiem cisy i żywopłoty, grotę z posągiem Matki Boskiej, która miała spuszczone oczy, jakby była zawiedziona sztucznymi kwiatami u jej stóp, i szron skrzący się tam, gdzie padały plamy światła z wysokich okien.
Jakże cicho tu było, ale dlaczego zawsze niespokojnie? Świt jeszcze nie nadszedł. Furlong spojrzał na ciemną, błyszczącą rzekę, na której powierzchni odbijały się poszczególne części oświetlonego miasteczka. Tyle rzeczy zwykło wyglądać piękniej z oddali. Nie umiał stwierdzić, co wolał: widok miasta czy jego odbicie w wodzie. Głosy śpiewały gdzieś „Adeste fideles”. Najpewniej mieszkanki sąsiedniej bursy w Świętej Małgorzacie – choć te dziewczyny chyba pojechały do domu? Pojutrze Wigilia. To na pewno dziewczęta ze szkółki przygotowawczej. A może same zakonnice, ćwiczące przed poranną mszą? […]
Zapytałby ją pan o mojego dzidziusia?
Spuścił tylną klapę i poszedł otworzyć szopę, a wtedy okazało się, że zasuwa zesztywniała od mrozu, i musiał zadać sobie pytanie, czy nie zmienił się w człowieka przykutego do drzwi – czyż bowiem nie spędził większej części życia, wystając pod tymi bądź innymi w oczekiwaniu, aż się otworzą? Gdy tylko poradził sobie z zasuwą, wyczuł, że coś tam jest, ale niejednego psa już zastał w szopie na węgiel bez porządnego legowiska.
Nie widział dobrze i musiał iść z powrotem do ciężarówki po latarkę. Gdy poświecił na to, co leżało na podłodze, uznał, że dziewczyna była w środku dłużej niż przez jedną noc.
– Chryste – powiedział.
Jedyne, co przyszło mu do głowy, to zdjąć płaszcz. Gdy to zrobił i podszedł ją okryć, skuliła się.
– Nic się nie dzieje – wyjaśnił Furlong. – Przyszedłem tylko z węglem, leanbh[1].
Nietaktownie znów poświecił na podłogę, na ekskrementy, które musiała wydalić.
– Na miłość boską, dziecko – powiedział. – Zabieraj się stąd.
Gdy udało mu się ją stamtąd wyciągnąć i zobaczył, co ma przed sobą – dziewczynę z nierówno ściętymi włosami, która ledwie mogła ustać – jakaś zwyczajna cząstka jego osobowości pożałowała, że w ogóle zbliżył się do tego miejsca.
– Wszystko w porządku – powiedział. – Może oprzyj się o mnie.
Wyglądało na to, że dziewczyna nie chce, by był w pobliżu, ale zdołał dotaszczyć ją do ciężarówki, gdzie oparła się o ciepłą maskę; spojrzał na światła miasta i rzekę, a potem w dal, tak jak wcześniej, na niebo.
– Wreszcie na powietrzu – zdołała wydusić po chwili.
– Ano.
Furlong otulił ją delikatnie płaszczem. Teraz nie miała chyba nic przeciwko.
– Jest noc czy dzień?
– Wczesny ranek – wyjaśnił. – Zaraz będzie świtać.
– A to Barrow?
– Ano – potwierdził Furlong. – Pływają tam łososie, a nurt jest potężny.
Przez chwilę nie miał pewności, czy to nie ta sama dziewczyna, którą widział w kaplicy tamtego dnia, gdy gęsi na niego nasyczały – ale to był ktoś inny. Poświecił na jej stopy, dostrzegł długie paznokcie, czarne od węgla, i wyłączył latarkę.
– Jak to się stało, że tu trafiłaś?
Nie odpowiedziała i poczuł coś z tego, co musiała czuć ona; na próżno szukał w głowie jakichś pocieszających słów. Po chwili, w trakcie której po żwirze przefrunęło kilka zamarzniętych liści, pozbierał się i pomógł jej dojść do głównych drzwi. Jakaś cząstka w nim zastanawiała się nad tym, co robi, lecz nie ustępował, jak zawsze, choć naciskając dzwonek, czuł, że się spina, i wzdrygnął się, gdy jego dźwięk dobiegł go z wnętrza.
Niebawem drzwi się otworzyły i wyjrzała młoda zakonnica.
– Ach! – wykrzyknęła cicho i szybko je zamknęła.
Dziewczyna u jego boku nie odezwała się, stała tylko, gapiąc się na drzwi, jakby mogła wypalić w nich dziurę oczyma.
– Co tu się w ogóle dzieje? – spytał Furlong.
Dziewczyna znów się nie odezwała, a on ponownie na próżno próbował uchwycić się czegoś, co mógłby powiedzieć.
Dobrą chwilę czekali na zimnie. Mógł ją wtedy zabrać, wiedział o tym, zastanawiał się, czy nie zawieźć jej na plebanię albo do siebie – ale była taką małą, wycofaną istotką, a zwyczajna cząstka jego osobowości nadal chciała mieć to z głowy i wracać do siebie.
Wyciągnął rękę i ponownie nacisnął dzwonek.
– Zapytałby ją pan o mojego dzidziusia?
– Co?
– Pewnie jest głodny – powiedziała. – A kto go tam teraz nakarmi?
– Masz dziecko?
– Ma czternaście tygodni. Teraz mi go zabrali, ale może pozwolą znowu nakarmić, jak tu jest. Nie wiem, gdzie jest.
Furlong zaczął się od nowa zastanawiać, co robić, gdy matka przełożona, wysoka kobieta, którą kojarzył z kaplicy, lecz prawie nie miał z nią styczności, otworzyła szeroko drzwi.
Gdzie breja, tam i nadzieja
– Panie Furlong – powiedziała z uśmiechem – jak to miło z pana strony, że przyjeżdża pan i poświęca nam swój czas w niedzielę z samego rana.
– Matko – odparł Furlong – wiem, że jest wcześnie.
– Tak mi przykro, że musiał pan mieć z tym do czynienia – powiedziała, a następnie, niczym zupełnie inna osoba, napadła na dziewczynę: – Gdzieś ty była? Dopiero cośmy odkryły, że cię nie ma w łóżku. Miałyśmy już dzwonić po Gardaí[2].
– Ta dziewczyna była całą noc zamknięta w waszej szopie – powiedział Furlong. – Za cokolwiek tam wylądowała.
– Na miłość boską, dziecko. Wejdź, leć na górę i weź gorącą kąpiel. Na śmierć się zaziębisz. Biedactwo, czasem nie odróżnia dnia od nocy. Jak my się nią mamy zająć, to nie mam pojęcia.
Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach
Dziewczyna znajdowała się w czymś w rodzaju transu; zaczęła się trząść.
– Proszę wejść – matka przełożona zwróciła się do Furlonga. – Zrobimy herbatę. Okropna sprawa.
– Ach, nie powinienem. – Cofnął się, jakby ten krok w tył mógł zawrócić czas.
– Wejdzie pan – powiedziała. – Nie przyjmuję do wiadomości odmowy.
– Czas mnie goni, matko. Muszę jeszcze jechać do domu i przebrać się na mszę.
– To posiedzi pan, aż przestanie się spieszyć. Wcześnie jest, a dzisiaj odprawiają więcej niż jedną mszę.
Furlong zorientował się, że zdejmuje czapkę i idzie, jak mu kazano, prowadząc dziewczynę przez korytarz do kuchni, gdzie para innych dziewcząt obierała rzepę i myła główki kapusty w zlewie. Młoda zakonnica, która otworzyła drzwi, stała przy ogromnym czarnym piecu z wstawionym czajnikiem i coś mieszała. Całe to miejsce i wszystko, co się w nim znajdowało, lśniło nieskazitelną czystością – w kilku wiszących garnkach ujrzał przelotnie swoje odbicie.
Matka przełożona nie zatrzymała się, lecz szła dalej wykafelkowanym korytarzem.
– Tędy.
– Zostawiamy ślady na waszej podłodze, matko. – Furlong usłyszał własne słowa.
– Nieważne – powiedziała. – Gdzie breja, tam i nadzieja.
Zaprowadziła ich do ładnego dużego pomieszczenia, w którym właśnie rozpalono ogień w żeliwnym kominku. Wokół długiego stołu, nakrytego śnieżnobiałym obrusem, stały krzesła, były tam także przeszklone regały i mahoniowy kredens. Nad kominkiem wisiało zdjęcie Jana Pawła II.
– Niech pan siądzie przy ogniu i się ogrzeje, dobrze? – powiedziała, podając mu jego płaszcz. – Zajmę się tą dziewczyną i zobaczę, co z naszą herbatą.
Zamknęła za sobą drzwi i poszła, ale ledwie zniknęła, weszła młoda zakonnica z tacą. Ręce miała niespokojne i spadła jej łyżka.
– Spodziewajcie się gościa – powiedział Furlong.
– Jeszcze jednego? – Wyglądała na zaniepokojoną.
– Tak się tylko mówi – wytłumaczył Furlong – jak łyżka spadnie.
– Rozumiem – powiedziała i spojrzała na niego.
Wystarczy, że nam powiesz
Robiła dalej swoje najlepiej, jak umiała, rozstawiała filiżanki i spodki, miała jednak problemy ze zdjęciem pokrywki z blachy do pieczenia, lecz w końcu wyjęła trójkątny kawałek keksu, który pokroiła szybko nożem.
Wróciwszy, matka przełożona wolno podeszła do paleniska, zdjęła szczypce i dorzuciła do świeżo rozpalonego ognia, wprawnie zgarniając kawałki torfu i wykładając wokół nich z wiadra świeże bryłki najlepszego węgla Furlonga, następnie zaś usiadła w fotelu naprzeciw.
– No, wszystko dobrze w domu, Billy? – zaczęła.
Jej oczy nie były ani niebieskie, ani szare, tylko jakoś pomiędzy.
– Dziękuję, matko, wszystko dobrze.
– A dziewczynki? Co u nich? Słyszałam, że dwie robią postępy na lekcjach muzyki u nas. A dwie kolejne to nie uczą się tu obok?
– Dobrze sobie radzą, Bogu dzięki.
[…] Przez chwilę panowało milczenie; Furlong poczuł, że nie tyle się zniechęciła, ile zmieniła podejście – gdy drzwi się otworzyły i wprowadzono dziewczynę z szopy, w bluzce, rozpinanym sweterku, plisowanej spódnicy i w butach, z mokrymi, źle rozczesanymi włosami.
– Szybko poszło. – Furlong podniósł się nieco. – Już trochę lepiej, dziecko?
– Siadaj tu, proszę. – Matka przełożona podsunęła jej krzesło. – Weź sobie herbaty, ciasta i się ogrzej.
Wydawało się, że z chęcią podnosi imbryk, nalewa jej herbaty i przysuwa go wraz z cukierniczką, by znalazły się w zasięgu ręki dziewczyny.
Ta siadła przy stole i z zakłopotaniem zaczęła wybierać kawałki owoców z keksu, a potem pochłonęła resztę z gorącą herbatą; miała problemy z filiżanką, gdy próbowała postawić ją z powrotem na spodku.
Przez chwilę matka przełożona gderała bez celu o nowinach i rzeczach jeszcze bardziej bez znaczenia, aż wreszcie się obróciła:
– Może nam teraz wyjaśnisz, czemu byłaś w szopie? – powiedziała. – Wystarczy, że nam powiesz. Nic ci nie grozi.
Dziewczyna zastygła na krześle.
– Kto cię tam wsadził?
Przerażony wzrok dziewczyny krążył po całym pomieszczeniu, musnął przelotnie Furlonga, nim opadł z powrotem na stół i okruszki na talerzu.
– Schowały mnie, matko przełożona.
– Jak to schowały?
– Tylko żeśmy się bawiły.
– Bawiły? W co się bawiły, zechciałabyś nam powiedzieć?
– Po prostu bawiły, matko.
– W chowanego, przypuszczam. I to w waszym wieku. Czy one nie pomyślały, żeby cię wypuścić, gdy zabawa się skończyła?
Dziewczyna odwróciła wzrok i wydobył się z niej iście nieziemski szloch.
– Co cię teraz trapi, dziecko? Czy to nie była po prostu zwykła pomyłka? Jedna wielka błahostka?
– Tak, matko.
– Co to było?
– Wielka błahostka, matko.
– Strachu się najadłaś, i tyle. Teraz trzeba ci śniadania i dobrego, długiego snu.
Spojrzała w stronę młodej zakonnicy, która przez cały czas stała w pokoju niczym posąg, i skinęła głową.
– Może coś byś dziewczynie usmażyła? Weź ją do kuchni i niech się naje do syta. I dopilnuj, żeby nic dziś nie robiła.
Fragment książki „Drobiazgi takie jak te”, tłum. Krzysztof Cieślik, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Kościół stracił więcej niż Pan Bóg. Czy Polacy pójdą w ślady Irlandczyków?
[1] Leanbh – w języku irlandzim pieszczotliwe określenie, głównie dziecka.
[2] Garda Síochána (z irl. „straż pokoju”, potocznie Gardaí) – policja w Irlandii.
Sprawa irlandzkich zakonnic i systemowego znęcania się nad kobietami wyszła na jaw w 1993 roku. W 1998 była już mocno nagłośniona, w 2001 dyskutował o niej cały świat.
Czy do tej sprawy Jan Paweł II również dojrzewał i rozwijał się w próbach zrozumienia, że przemoc wobec kobiet jest czymś złym? Czy może klasycznie nie wiedział?
@ Wojtek: A gdziez tam! Najwazniejsze, ze siostry zakonne klaskaly, gdy sie pojawial!
@Wojtek i @Konrad
To klaskanie w czasie mszy mnie mocno dziwiło wtedy. JPII.
Jakoś mnie nie zachwycało, może miało…
To przerywanie kazania oklaskami. Aktor, co nie?
I takie ubóstwianie prostych gestów, że przytulił,
że podniósł w odruchu chustkę, która spadła…
Klaskaniem mając obrzękłe prawice…
Odbiją się teraz jak wahadło… te prawice, na lewice – w drugą stronę.
Nie warto przesadzać z uwielbieniem dla człowieka, prawda?
https://pch24.pl/5-powodow-dla-ktorych-nie-wolno-klaskac-w-kosciele/