Jesień 2024, nr 3

Zamów

Spowiedź dzieci? Przez lata je przygotowywałem. Teraz skłaniam się ku odchodzeniu od ich spowiadania

Modlitwa i spowiedź w intencji zdrowia Jana Pawła II w bazylice archikatedralnej św. Stanisława Kostki w Łodzi 1 kwietnia 2005. Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Wyborcza.pl

Na własne oczy widziałem, jak dzieci nieśmiało przekraczały wpajany im przez rodziców, katechetów i księży lęk – całą tę atmosferę niezdrowego zainteresowania ludzkim grzechem.

Spowiedź dzieci – ten temat ostatnio mocno za mną chodzi. Był to także jeden z problemów, o którym dyskutowaliśmy w gronie Moniki i diakona Marcina Gajdów oraz ks. Zbigniewa Gmurczyka na zakończenie sesji katechetyczno-modlitewnej, organizowanej przez Fundację Theosis i Przyjaciół Miłości Miłosiernej w Licheniu.

Przez siedem lat – najpierw jako proboszcz w Szczecinie, a potem wikary w Łodzi – uczestniczyłem bezpośrednio w przygotowaniu dzieci i rodziców do Pierwszej Komunii. Akcent kładłem na katechezę tych drugich, bo to ich świadomość wpływa na sposób przeżywania Pierwszej Komunii i pierwszej spowiedzi. Jedną z kwestii, wobec której musiałem podjąć konfrontację z katechetami, był fakt wtłaczania dzieciom „Pięciu Prawd Wiary” i wymuszania ich zaliczenia; a zwłaszcza tej sprzecznej z nauczaniem Pawłowym, która brzmi: „Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”.

Spowiedź, z punktu widzenia przesłania Ewangelii, i używając języka psychologii, jest próbą oddramatyzowania grzechu. Dziecko nie ma do tego wystarczających narzędzi

Maciej Biskup OP

Udostępnij tekst

Co do samej spowiedzi: starałem się z całych sił, aby w rozmowach z rodzicami i dziećmi akcentować spotkanie z Bożą miłością, a nie skupianie się na grzechu i poczuciu winy. Przed samą pierwszą spowiedzią budowałem atmosferę przyjęcia, zminimalizowania przez katechezę lęku, tak by dzieci maksymalnie mogły skoncentrować się na dobroci Boga. To rodziło wymierne skutki, jeśli chodzi o rodziców, z których wielu prosiło o spowiedź po latach, nawet jeśli znajdowali się w różnych „nieregularnościach”.

Jeśli chodzi o spowiedź samych dzieci – odbywała się ona poza konfesjonałem, w sposób transparenty wobec wszystkich uczestników, a zwłaszcza rodziców, których prosiłem, by podprowadzali dziecko do księdza i odprowadzali po spowiedzi. Spowiadając dzieci, nigdy nie budowałem atmosfery zainteresowania się ich grzechami.

Wcześniej na różne sposoby przełamywałem atmosferę lęku, ale bez przekraczania granicy powagi, poufałości i godności dzieci, które traktowałem jak każdego dorosłego. W nauce mówiłem wyłącznie o Bożej dobroci i o tym, że sam Bóg jest przede wszystkim skoncentrowany na ich ludzkiej, choć jeszcze dziecięcej, dobroci. Na własne oczy widziałem, jak dzieci nieśmiało przekraczały wpajany im przez rodziców, katechetów i księży lęk – całą tę atmosferę niezdrowego zainteresowania ludzkim grzechem. Mówiłem im, że formułka nie jest ważna, albo wypowiadałem ją z nimi lub za nie.

Niemniej ten lęk ciągle dominował. Coraz bardziej skłaniam się do tego, by odchodzić od spowiedzi dzieci, tym bardziej, że w wielowiekowej Tradycji Kościoła brak spowiedzi indywidualnej był czymś naturalnym. Głównym moim argumentem, który trzeba także stosować do dorosłych, jest to, że dzieci nie mają świadomości procesu rozwoju. A spowiedź każdego człowieka powinna być przeżywana właśnie w kontekście procesu rozwoju. Bóg nie patrzy na nas wycinkowo, fragmentarycznie. W rachunku sumienia i spowiedzi widzi nas całościowo.

Najpierw całościowo nas przyjmuje – spowiedź to w końcu przedłużenie chrztu, w którym jesteśmy bezwarunkowo przyjęci przez Chrystusa, zanurzeni w Nim. Przyjęta jest cała nasza historia, i Chrystus się z nią utożsamia, bez względu na to, w jakim kierunku ona pójdzie. Przyjmuje nas, tak jak przez Wcielenie wpisał się w całą ludzką historię swoich przodków: „Oznacza ono, że wraz z dziecięctwem przodków przyjął w siebie całą skomplikowaną drogę, jaka od Marii prowadzi wstecz do Abrahama, a w końcu aż do Adama. Nosił w sobie brzemię tej historii; swoim życiem i cierpieniem przemienił wszystkie zawarte w niej negacje i splątania w czystą afirmację: «Syn Boży, Chrystus Jezus… nie był tak i nie, lecz dokonało się w Nim tak» (2 Kor 1,19)” (J. Ratzinger, „Bóg Jezusa Chrystusa”).

W spowiedzi nie o to chodzi, by się niezdrowo skupić na tym i innym grzechu, ale o wyzwalające poznanie siebie: „Poznać siebie znaczy więcej niż wskrzeszać umarłych” (św. Izaak Syryjczyk, VI w.). Spowiedź jest sytuacją, w której nazywam grzechy, ale moje całościowe nastawienie ma akcentować dobroć Bożą i rozwój mojego dobra, bo „grzech jest tylko brakiem dobra” (św. Augustyn, który notabene po chrzcie już nigdy się nie spowiadał!).

Spowiedź, z punktu widzenia przesłania Ewangelii, i używając języka psychologii, jest próbą oddramatyzowania grzechu. Dziecko, nie mając możliwości widzenia siebie w procesie, nie ma też wystarczających narzędzi, aby oddramatyzować swoje grzechy. Dlatego bardzo często, spowiedź jest dla dziecka – nawet przy całej pracy oddramatyzowania przez rodziców i księży – dramatyczna. Niestety.

To dotyczy także – również niestety – wielu dorosłych, którzy w przygotowaniu i w trakcie spowiedzi akcentują narcystycznie swoje porażki i grzechy, nie potrafiąc zobaczyć siebie w procesie. Będąc niezdrowo skupieni na swoim grzechu, tak jakby sam Bóg (tzn. ich własny obraz Boga) był niezdrowo zainteresowany tym, co najbardziej pikantne.

Wesprzyj Więź

Nie są w stanie uwolnić się do patrzenia na siebie w sposób fragmentaryczny. Brakuje im łagodności koniecznej do jakiegokolwiek rozwoju i pracy – nie nad walką z grzechem, ale pracą nad dobrem. A przecież, jak pisał ks. Tischner: „W dramacie dobro i zło nie stoją daleko od siebie, jak w królestwie pojęć, lecz splatają się we wspólnym czasie, we wspólnej przestrzeni, w jednym i tym samym człowieku. Tak splecione stanowią istotną perspektywę dziejów człowieka”.

Rachunek sumienia i spowiedź muszą być szkołą budowania nadziei nie tylko w względem miłosierdzia Boga, ale również samego siebie: „gest pokładania nadziei jest jednym z najbardziej tolerancyjnych gestów człowieka” (znowu ks. Tischner). Postawa „Jezu ufam Tobie, ale nie ufam dobroci ludzkiej, nie ufam sobie” jest zaprzeczeniem odkupienia, w którym człowieczeństwo okazuje się koniecznym narzędziem zbawienia. Bez afirmacji człowieczeństwa nie ma przebóstwienia.

Spowiedź, spowiedź dzieci. Na ten temat pisaliśmy na Więź.pl:

Dzieci nie powinny spowiadać się z projekcji dorosłych
Przygotowanie do pierwszej spowiedzi, czyli praca nad talentami
Tajemnica spowiedzi w sytuacji wykorzystania seksualnego
Czy możliwy jest renesans spowiedzi?

Podziel się

16
17
Wiadomość

Dzisiaj (24.11.2022) w Godzinie Czytań mamy: „Wie Pan, jak pobożnych wyrwać z doświadczenia, niesprawiedliwych zaś jak zachować na ukaranie w dzień sądu.” (2P 2,9)

Czasem może zbyt łatwo chcemy wygumkować „Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”?

Może też zbyt pochopnie pisze ojciec o sprzeczności tej formuły z nauczaniem Pawłowym? Wszak: „Bóg nie dozwoli z siebie szydzić. A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne.” (Ga 6,8)

Jako osoba dorosła (ponad 30 lat), która spowiadała się raz w miesiącu niemal bez przerw od dziewiątego roku życia chciałbym podzielić się swoimi przemyśleniami.

Problem lęku przed karą boską i „narcystycznego” skupienia na swoich porażkach towarzyszył mi niemal zawsze kiedy o spowiedzi myślałem, przygotowywałem się do niej, a nawet już kiedy miałem ją za sobą, no bo przecież teraz trzeba się jeszcze bardziej pilnować.

„(…) Będąc niezdrowo skupieni na swoim grzechu, tak jakby sam Bóg (tzn. ich własny obraz Boga) był niezdrowo zainteresowany tym, co najbardziej pikantne. (…)”

Owo niezdrowe skupienie na swoich grzechach nie wzięło się znikąd. W końcu absurdalna kazuistyka z jaką katolicka teologia moralna traktuje ludzką seksualność nie zostawia zbyt wiele miejsca na postępowanie według indywidualnego sumienia. A wymagania nakładane przez katechizm na katolików w sferze seksualnej (zakaz masturbacji, seks tylko w małżeństwie i bez antykoncepcji) są niemożliwe do zrealizowania dla większości populacji, co pokazują chociażby sondaże z USA wg których prawie 90% małżeństw katolickich nie przestrzega kościelnego nauczania dot. zapobiegania ciąży.

Niestety, ale z patrząc z perspektywy (nie spowiadam się od ok. dwóch lat) stwierdzam, że kładzenie nacisku w katechezie na dobroć i miłosierdzie boga jest tylko zabiegiem łagodzącym straszną i niesprawiedliwą w swej istocie doktrynę o cierpieniu wiecznym w piekle. Lęk przed cierpieniem duchowym i fizycznym, pragnienie zapobiegnięcia im są wpisane w katolicką doktrynę i problemy te nie dotyczą tylko dzieci w młodym wieku. Wierzący dorośli również boją się piekła i kary wiecznej, często pomimo braku większych przewinień jak przemoc czy kradzieże.

„Spowiedź, z punktu widzenia przesłania Ewangelii, i używając języka psychologii, jest próbą oddramatyzowania grzechu.” Moim zdaniem coś tutaj poszło bardzo nie tak, jeśli wierni świeccy tego tak nie pojmują. Zgadzam się z @Szymonem Średzińskim. Jestem w podobnym wieku, pierwszą spowiedź pamiętam jak dziś. Była to dla mnie wielka trauma, mama dawała mi leki na uspokojenie żebym w ogóle mogła do niej przystąpić. Traumą dla mnie pozostała po dziś dzień i dlatego robię to bardzo rzadko. W dzieciństwie, gdy zbliżał się pierwszy piątek „modliłam się” żeby być chorą i nie musieć się spowiadać. Jak okazywało się, że zachorowałam byłam przeszczęśliwa. (Chciałam zaznaczyć, że rodzice nie zmuszali mnie do niczego, po prostu w kościele i na katechezie była o tym mowa, że dobry człowiek często się spowiada, więc też chciałam być dobrym człowiekiem). Zarówno obecnie, jak i będąc dzieckiem, miesiąc przed planowanym pójściem do spowiedzi już ciągle o tym myślałam/myślę, a tydzień przed nie byłam i nie jestem w stanie funkcjonować. Tu się nic nie zmieniło. Każda spowiedź jest taką samą traumą jak i pierwsza, a po spowiedzi wcale nie czuje się lepiej. Przede wszystkim czuję jakby to było „nadużycie” (delikatnie mówiąc) na mojej psychice. Dochodzę do siebie 2 dni. Nie spotkało mnie nic aż tak złego w konfesjonale, chociaż nie zawsze też zachowanie spowiednika było pełne szacunku. Dodajmy do tego zupełnie to samo odczucie jak u przedmówcy: za każdym razem po trzeba się jeszcze bardziej pilnować. Oraz zupełny brak mówienia na temat postępowania według sumienia i na temat prymatu sumienia. O tym dowiedziałam się już jako dorosła osoba i byłam szczerze zdumiona, że teoretycznie funkcjonuje to w KK.
Ponadto, mam wrażenie, że to co słyszę z różnych ambon w Polsce, a to co czytam na Więzi to zupełnie 2 różne Kościoły Katolickie. Niestety.

Porusza Pan ważny problem, ale strzela przy tym Pan sobie w stopę (i niestety nie tylko sobie) niepoważnym argumentem o „ seksie tylko w małżeństwie”, to bardzo spłyca problem. Seks w małżeństwie to oczywista opcja dla dwóch kochających się osób. Z wyjątkiem wierzących osób homoseksualnych, które stawia to w trudnej do zniesienia sytuacji,” ciężar” tego wymogu jest śmieszny. Leczyłam się z nerwicy natręctw i znam bardzo dobrze strach przed spowiedzią. Problem z szóstym przykazaniem polega na tym, że wśród grzechów, które trzeba wyznać (bo są zaliczone do ciezkich) są nie tylko te ewidentne, jak np. cudzołóstwo, ale też „nieskromne myśli”, czy masturbacja, przy czym należy podać ich liczbę i ważne okoliczności, co samo w sobie jest stresujące (nie mówiąc o tym, że niektóre osoby mogą podchodzić do ich określania bardzo subiektywnie i w efekcie dostrzegać np. traktować higienę miejsc intymnych jako grzech itp.). Zgadzam się natomiast z tym, że „narcystyczne skupienie się na grzechach” może wynikać z tego, że biedny penitent próbuje wykonać to, co jest mu nakazane (nie to, czego pragnie).

Seks tylko w małżeństwie nie jest oczywistą opcją, tylko oczywistą fikcją. Ludzie obecnie zawierają małżeństwa po trzydziestce. Oczekiwanie, że do tego czasu ludzie będą żyć w celibacie jest nierealne.

Wyszłam za mąż w wieku 34 lat. Życie w celibacie było realne. Dziś nasze dzieci – już dorosłe – też stosują tę zasadę. Nie ulegają powszechnej modzie na seks przedślubny, nie cierpią z tego powodu.

Ela, szanuję indywidualne wybory, jednak wymaganie od ludzi, by rezygnowali z najwspanialszych lat swojej seksualności nie jest najlepszym pomysłem.

Nie wyraziłam się wystarczająco jasno. Akurat nie chodziło mi o „seks tylko w małżeństwie”. Ale fiksacji KK na temat seksualności nie da się nie zobaczyć. Jednakże nawet to nie zmienia sytuacji, nie ważne co mówiłam i jak zgrzeszyłam (bądź jak nie zgrzeszyłam) to czułam i czuję się tak samo źle zarówno przed i po.

I przez tę fiksację lewica też się koncentruje na seksie. To nie jest tak, że rzeczy dzieją się bez przyczyny. Skoro KK przez wieki kontrolował seksualność (głównie kobiet), to nic dziwnego, że feminizm musiał na to odpowiedzieć. Trudno oczekiwać, że miałby zajmować się pochodzeniem Ducha od Ojca. Seks społecznie jest polem walki. Za decyzjami KK idą konkretne działania polityczne prawicy (zakaz aborcji, mocne utrudnienia w dostępie do antykoncepcji, brak wsparcia dla szczepionek na HPV, bo „dziewczynki mogą być zachęcane do współżycia” itp.) – dlatego walka o wolność w seksie (wolność dla dorosłych samostanowiących o sobie) jest i będzie walką z Kościołem. Do której w tej przestrzeni politycznej zachęcam, naturalnie wyłącznie metodami pokojowymi (przemoc jest zła).

„Seks w małżeństwie to oczywista opcja dla dwóch kochających się osób.”

Pisząc o seksie tylko w małżeństwie nie miałem na myśli, że dotrzymanie wierności partnerowi jest jakimś wymaganiem ponad ludzkie siły.

Chodziło mi o to, że jeśli uznamy, że przed ślubem nie możemy swoich potrzeb seksualnych zaspokajać w ogóle (masturbacja to grzech ciężki i właśnie na nim najczęściej skupia się spowiedź nastolatków), dołożymy do tego realny współcześnie wiek zawierania małżeństw (25 lat to obecnie bardzo wcześnie), a po urodzeniu kilkorga dzieci zostaje nam NPR, to okazuje się, że życie zgodnie z katolickimi wytycznymi co do seksu sprowadza się do maksymalnie kilku lat w miarę normalnego życia w trakcie kiedy jesteśmy otwarci na dzieci.

Cała młodość i dojrzałość po osiągnięciu granicy możliwości w liczbie wychowywanych dzieci to tak naprawdę frustracje i wieczne wyrzuty sumienia.

To miałem na myśli pisząc o absurdalnych wymaganiach.

PS. Z moich rozmów z katolickimi małżeństwami wynika, że problem ten nie jest jednostkowy – występuje u większości, przynajmniej w kręgach z mojego duszpasterstwa. Lektura grup FB poświęconych NPR tylko potwierdza te wnioski – przytłaczająca większość małżeństw stosujących metody objawowo-termiczne zmaga się z różnymi problemami, których źródłem jest niemożliwość współżycia z małżonkiem/ą.

@Szymon
Generalnie zgadzam się ale z moich z kolei rozmów z różnymi katolikami wynika, że znaczna większość kompletnie nie interesuje się jakie jest stanowisko KK w kwestiach sekualności.

Na zasadzie „a niech sobie gadają”

Pokażcie mi ile procent katolików nie miało seksu przed ślubem. Ilu nie używało prezerwatyw ?
Jaki to procent ?

Masturbacja ? prezerwatywy ? zakazane przez KK ? Kto się tym przejmuje ?

Jako anegdotę napiszę a propos spowiadania się z masturbacji.
Onegdaj 🙂 byłem w szkole prowadzonej przez zakonników i spowiadaliśmy się… co tydzień !
Jeden z kolegów spowiadał się u starszego duchownego i wiadomo jak to młodzi próbują jakoś na około mówić o swoich grzechach. Powiedział nam po spowiedzi, że powiedział księdzu, że…. „w… konia”
A on na to: „Nieładnie męczyć zwierzęta”…

Jakoś już nie próbował go wyprowadzać z błędu.

Jeszcze dopowiedzenie do tego zdania:
„(…) 'ciężar’ tego wymogu jest śmieszny. (…)”

Pisałem o tym już wyżej, ale muszę to podkreślić: dla małżeństw katolickich z mojego kręgu znajomych, a także tych na których wypowiedzi natrafiam w internecie, ten problem to bardzo realna przyczyna wyraźnego pogorszenia relacji małżeńskich, samopoczucia, czy mówiąc bardziej wprost: przyczyna cierpienia.

Mówię tu o ludziach, którzy żyją w zgodzie z teologią ciała oraz wymaganiami, jakie na małżonków nakłada przede wszystkim Humanae Vitae. Dla przeciętnie zarabiającego małżeństwa czwórka dzieci w Polsce to jest naprawdę duża liczba. Sam mam trójkę i być może jeszcze jedno jakoś byśmy z żoną udźwignęli finansowo, ale przecież dziecko potrzebuje też od rodziców uwagi, czasu, emocjonalnej dostępności – to są rzeczy, których przy piątce dzieci po prostu zaczyna brakować. Moim zdaniem odpowiedzialny rodzic, który chce dzieci faktycznie wychować, a nie tylko wyhodować MUSI ograniczyć liczbę potomstwa.

I dla katolika to niesie ze sobą jedną istotną konsekwencję: kiedy nie może mieć więcej dzieci z ww. powodów, to w praktyce oznacza to redukcję współżycia seksualnego w małżeństwie do wartości bliskich zeru.

A mówię ciągle tylko i wyłącznie o zdrowych ludziach. Gdy do tych sytuacji dodamy jakąś chorobę, to robi się jeszcze gorzej, a wymagania pozostają identyczne.

Dlatego nie zgadzam się z określeniem, że „ciężar” katolickiego nauczania o seksie dla małżeństw jest śmieszny

Ale ja nie pisałam o NPR, tylko o realizowaniu swoich potrzeb seksualnych w małżeństwie (a to sam wymieniłeś wcześniej). Naprawdę nie ma obowiązku czekania z małżeństwem do 30-ki, sama znałam szczęśliwe małżeństwa studenckie. Dodatkowym paradoksem dla mnie jest to, że są np. wierzące osoby homoseksualne, które marzą o tym, żeby móc żyć w związku dozwolonym przez Kościół, a jednocześnie teoretycznie wierzące pary hetero wiecznie czekają, mają milion powodów żeby nie brać ślubu. Polska nie jest krajem mlekiem i miodem płynącym i gdyby czekać na sprzyjającą sytuację ekonomiczną, możnaby czekać do 50-ki. Zaznaczam, że piszę o małżeństwie, nie o posiadaniu dzieci. Dodam jeszcze, że podpisuję się „Mari”, „Marie T.” to inna użytkowniczka.

Mari, nie wiem, czy wiesz, ale młodzież potrzeby seksualne realizuje tak mniej więcej od szesnastego roku życia. Małżeństwo to dla nich abstrakcja. No, ale etyka seksualna powstała w czasach, gdy dwunastolatki wydawano za mąż, więc trudno się dziwić, że odbiega ona mocno od współczesności.

@Mari
„Ale ja nie pisałam o NPR, tylko o realizowaniu swoich potrzeb seksualnych w małżeństwie”

Przeczytaj moje wypowiedzi wyżej. Wyjaśniam w nich dlaczego realizacja potrzeb seksualnych w małżeństwie dla katolika tak naprawdę niewiele różni się od całkowitego celibatu.

do: Wojtek Pracuję z młodzieżą i jest naprawdę bardzo różnie. Wcale nie jest tak, że wszyscy współżyją od 16 roku życia. Poza tym ci którzy tak robią, raczej nie przejmują się kwestią spowiedzi.

Mari, jeszcze do zeszłego semestru pracowałem jako katecheta. To się tylko tak nam wydaje, że młodzież to o seksie dowiaduje się po ślubie. I nie wiem skąd takie spłycanie tematu, że jak ktoś jest po inicjacji seksualnej, to zaraz ma się nie interesować spowiedzią?

Do: Wojtek. Nie, nie uważam, że młodzież dowiaduje się o seksie po ślubie. Widzę natomiast, że próbujesz mnie ośmieszyć (nieładnie…brakuje argumentów?). Ja również pracuję w szkole (publicznej, nie prywatnej/„kościelnej”), uczę zwyczajnego przedmiotu, nie jestem katechetką, chociaż mam z nimi oczywisty kontakt i uwierz mi, postawy są różne. Nie uważam, że młodzież po dokonaniu grzechu nie interesuje się spowiedzią (kolejna Twoja manipulacja?), uważam jednak, że postawa życia w czystości nie jest tak rzadko spotykana, jak piszesz. Co ciekawe, do dziewictwa przyznają się czasem osoby, które czasem (z racji ubioru) na pierwszy rzut oka kojarzą się z innymi wyborami życiowymi. Z doświadczenia mojego jako uczennicy pamietam za to podpuszczanie i próbę szokowania katechetów przez niektóre osoby, może stąd takie Twoje przekonania odnośnie młodzieży.

Mari, nigdzie nie próbuję ośmieszać. Uważam zwyczajnie, że nie ma co się przerzucać przykładami anegdotycznymi w dodatku dotyczącymi spraw, w które oboje nie mamy pełnego wglądu (uczniowie przecież się nam nie „spowiadają”). Mamy za to dostęp do badań i danych.

Do: Wojtek. Nie wnikam w Twoje intencje. Zgadzam się z tym, że badania są lepsze niż dowody anegdotyczne. Pozwolę sobie przy tym zwrócić uwagę na to, że wg badań średni wiek inicjacji seksualnej w Polsce jest wyższy niż ten sugerowany przez Ciebie. Radzę więc na przyszłość nie formułować tak kategorycznych sądów na temat całych grup ludzi, bo, jak sam zauważyłeś, nie mamy wystarczającej wiedzy.

Według badań 1/4 piętnastoletnich chłopców ma już za sobą stosunki seksualne. A mówimy przecież o inicjacji, co obecnie rozumie się ogólnie jako całość aktywności seksualnej, nie tylko stosunek. I niezależnie od tego co na ten temat będziemy myśleć, współcześnie wymóg realizacji seksualności wyłącznie w małżeństwie jest bez sensu, bo czasy się zmieniły i nastolatki nie zawierają obecnie małżeństw. Zaś wymóg celibatu do trzydziestki jest kuriozalny.

do Wojtek: tym, co piszesz, sam obalasz swoje projekcje, które tak zdecydowanie wyrażasz. 1/4 to nie jest większość (a ktoś tu wcześniej bardzo pewnie generalizował o wszystkich nastolatkach, prawda?) . Idąc tym tropem, można by np. stwierdzić, że młodzież z definicji zażywa narkotyki, bo pewna (i to duża) część młodzieży ich używa (lub ich próbowała). Nie byłby to jednak pełen obraz, a tym bardziej nie byłby to argument skłaniający do akceptacji tego, co nie jest właściwe. Inicjacja seksualna to pierwszy stosunek płciowy, taka jest definicja, nie wiem, jakie inne czynności masz na myśli. Kościół nikogo nie skazuje na ślub po 30-ce, jeżeli już ktoś skazuje na to kogokolwiek, to jest to raczej rodzina, która wymaga od młodych ludzi bardzo kosztownego wesela na które zwyczajnie ich nie stać i państwo, które nie sprzyja młodym ludziom ekonomicznie.

Mari, nie wiem skąd wzięłaś coś o „większości”, bo nigdzie nie odwoływałem się do większości, czy mniejszości. Pisałem o piętnastolatkach już uprawiających seks, zaś wcześniej o realizacji potrzeb seksualnych. A te obejmuje cały szereg tak zwanych „innych czynności seksualnych”, których oczywiście Kościół też zakazuje.

A mówienie o jakimś kosztownym weselu w kontekście odkładania decyzji o ślubie to trochę nieporozumienie. Młodzi ludzie nie odkładają ślubów bo wesele, ale dlatego, że małżeństwo straciło na znaczeniu. Z religijnego punktu widzenia ma być ono „zezwoleniem” na uprawianie seksu, co jest fikcją, więc nawet wierzący zaczęli traktować to jak fikcję. To jest trochę szerszy temat na inną dyskusję, że Kościół nie nadążył za przemianami i zaliczył kompletną porażkę na gruncie teologii małżeństwa, czym sam na własne życzenie doprowadził do jego zanikania.

do: Wojtek
Ależ sam napisałeś w taki sposób: ” nie wiem, czy wiesz, ale młodzież potrzeby seksualne realizuje tak mniej więcej od szesnastego roku życia.” Tak, to jest właśnie generalizacja, bo nie fakt odnoszący się do pewnej grupy przedstawiasz jako zachowanie całości.

W ostatniej wypowiedzi tak samo generalizujesz odnośnie ślubów. Oczywiście, część młodych ludzi go nie chce. Jest jednak taka część, która go pragnie. Osobiście znam osoby, które odkładały ślub w celu zarobienia pieniędzy na wesele (nie działo się to 50 lat temu). I nie, nie były to osoby głęboko zaangażowane w życie parafii.

Są tacy katolicy, dla których uczciwość międzyludzka traci na znaczeniu. Nie świadczy to o tym, że nie jest ona ważna i że trzeba odejść od wymogu uczciwości, prawda?:)

Artykuł opowiada o spowiedzi. Byłoby dobrze, gdyby coś się w tej kwestii zmieniło, problemem natomiast są osoby, które, tak jak Ty, próbują przy okazji ważnego problemu „ugrać” swoje, w efekcie problem się rozmywa i nic się nie zmienia.

Dodałbym jeszcze realną (chociaż przecież nie deklarowaną) pogardę kleru dla kobiet, które nie są matkami i dla par, które z różnych względów nie mogą mieć dziecka. Zresztą kiedyś w TP był cały cykl o tym, że w teologii małżeństwo zawsze jest niższe niż celibat duchownych, bo jest w nim rozkosz i seks, a więc grzech i „nieczystość”. I posiadanie dzieci ma być tego jedynym wytłumaczeniem i usprawiedliwieniem.

Od siebie powiem: szybko poszło. Jak jakieś pięć lat temu poruszyłem ten temat w luźnej rozmowie na korytarzu podczas spotkania katechetów, to zaraz ktoś doniósł i miałem nieprzyjemną rozmowę z wizytatorem diecezjalnym, z groźbami pozbawienia misji kanonicznej włącznie. Wtedy samo rzucenie tematu w dyskusji było skandalem, a dziś widzę, że postulat ograniczenia spowiedzi dzieci zaczyna przebijać się do mainstreamu.

Zastanawiam się, czy poprawne jest założenie, które towarzyszy chyba w sposób nieuświadomiony dyskusji pt. „czy dzieci powinny przystępować do spowiedzi/ komunii świętej”, iż do sakramentów trzeba przystąpić dopiero wtedy, kiedy się jest dojrzalym/ zdecydowanym itp. Kto z was jest gotowy do dojrzałej spowiedzi, takiej niekompulsywnej, w duchu Kazsnia na górze, z pelna świadomością łaski i innych atrakcji niech się zgłosi. Dlaczego pozbawiac ludzi sakramentow? To po pierwsze. A po drugie: problem leży raczej mistagogice i towarzyszeniu na drodze sakramentalnej. Może w przeżywaniu i praktykowaniu Sakramentu człowiek jest sam. I nie chodzi tu tylko o wiek.

Pytanie o gotowość do „niekompulsywnej”, dojrzałej spowiedzi jest ciekawe, ale odbijam piłeczkę: jeśli niewielu dorosłych jest na to gotowych (takie mam poczucie, choć statystyk nie ma), to czy nie jest to efekt nieodpowiedniej formacji już od dzieciństwa właśnie?

@Jerzy2
Trochę słaby to dowód. Najwyżej można powiedzieć, że ktoś nie wykorzystuje możliwości lub jest złym spowiednikiem. Swoją drogą polecam: Jean Delumeau, Wyznanie i przebaczenie. Historia spowiedzi.

Chodziło mi bardziej o to, że do dojrzałego przeżywania sakramentów idzie się przez praktykowanie sakramentów. Jak człowiek uczy się pływać, pływając, nie czytając książki. Jeszcze raz podkreślam, że sakramenty są z natury mistagogiczne, nie można kazać komuś iść do spowiedzi i tyle. To zawsze coś, co powinno być przedmiotem do objaśnienia. Mszy też nie przeżywamy dojrzale. Mamy w związku z tym nie chodzić na Mszę?

@Dawid
No to ja mam dwa inne pytania: a jeżeli przyjąć, że formacja prowadzona od dzieciństwa jest właściwa, to jak wytłumaczyć, że z każdym rokiem coraz więcej katolików odchodzi od praktyki spowiedzi (i to zarówno wśród młodzieży, jak i dorosłych) ?
I drugie: a jeżeli formacja dzieci jest niewłaściwa, to czy raczej problem nie jest po stronie kleru i sposobu nauczania (albo nawet całego systemu), a nie po stronie dzieci/młodzieży (i ogólnie wierzących)?
Nakaz (założenie) spowiedzi od 9-10 roku życia nie powoduje automatycznie tego, że wszyscy galopem muszą biec do konfesjonałów. Jej praktykowanie też nie oznacza automatycznie, że ktoś osiąga taki stopień dojrzałości, że od któregoś roku życia staje się mistrzem. Bo np. wystarczy jedno spotkanie z nieodpowiedzialnym albo chamskim księdzem, żeby wyleczyć się zupełnie ze spowiedzi usznej.
W temacie spowiedzi usznej krk w Polsce czeka taka przyszłość, jaką widzimy na Zachodzie Europy, gdzie konfesjonały stały się składami na narzędzia do sprzątania Kościoła. I raczej nic tego nie zmieni – to tylko kwestia czasu.

Na okoliczność podzielę się refleksją osobistym świadectwem, jak to powiadają. Za moich dziecięcych lat, a jest początek lat 70 ubiegłego wieku, hucznie wyprawiano kolędy. Ksiądz chodząc po niej, cały dzień żywił się i balował u co zacniejszego gospodarza. Jestem na etapie przygotowań do I Komunii. Bal „kolędę” wyprawia moje wujostwo. Najpierw śniadanie, potem przerwa na obiad i po kolędowaniu uroczysta kolacja. Goście, rodzina, ksiądz, na stole smakołyki wódeczka, karty jest impreza. Dzieciaki, ministranci w osobnym pokoju jedzą, po kolacji do domu, albo na dwór. Nie bylibyśmy sobą by nie zakraść się i podsłuchiwać, co tam wielebny i dorośli porabiają. Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy wtedy. Zima się skończyła, przygotowania do Komunii idą pełną parą, no i ta spowiedź. Już wiem, że tak po prawdzie co mam na sumienni księdzu powiedzieć nie mogę. Dziś ówczesne moje grzeszki wydają się śmieszne, ale wtedy. Już wiedziałem, że z ta tajemnicą to tylko ściema, a jak rodzice się dowiedzą będzie łomot. No i z chłopakami szliśmy do spowiedzi pierwszej naszej w ponurych nastrojach, droga daleka bo z 5 kilometrów. Kolega zajumał starszemu bratu kilka fajek. „Sporty” wtedy były. Wypaliliśmy dla kurażu i odwagi jednego na trzech. Wszystko poszło gładko, na ściemnialiśmy, formułka była wyklepana na blank i po strachu. Wracając, każdy po całym wypalił. Może dorosłym, księżom wydaję się, że dzieciaki to imbecyle, takie małe głupiutkie stworzonka. Pierwszej rzeczy jakiej się uczą to kłamstwa, odsiewania ziarna od plew i kalkulacji. Im człowiek starszy, za sprawą przeróżnych czynników staje się bardziej naiwny. o traumach wtedy nic nie wiedzieliśmy, więc problemu nie było. Z moimi dziećmi nie rozmawiałem na ten temat, choć moją historie znają. Wnuki, szczęściem nie mój to problem.

Gdyby była Pani łaskawa wskazać gdzie konkretnie się autor myli i dlaczego, to jeszcze byłoby o czym podyskutować, ale bez tego to po prostu rzucenie oskarżenia o jakieś „lewe” finansowanie i tyle.

Ciekawy temat porusza M. Biskup. Pewnie większość katolików, akceptujących przymus spowiedzi dzieci, przyjmuje spowiedź przed I komunią bezrefleksyjnie i bezkrytycznie – po prostu tak ma być. Ale jak pokazują realia, łatwo tu (w dalszych praktykach) o patologię (podawałem przykład w jednym z komentarzy).
Zakładam, że większość pamięta swoją pierwszą spowiedź. Formułka wykuta na blachę, może nawet grzechy wypisane na kartce…a do tego niesamowity stres i lęk, żeby się w niczym nie pomylić. Oczywiście nie było tam grzechów kalibru.. molestowanie czy podobnych. Ale dla dziecka, 9-10 latka, to i tak przeżycie zostawiające często piętno na całym dalszym życiu.
Od kilku lat nie korzystam ze spowiedzi. Rozumiem Kościół inaczej niż kler. I absolutnie nie przekonuje mnie argument, ocierający się o szantaż, że spowiedź jest konieczna… i że tak trzeba, bo my tak każemy. W ich mniemaniu system ustala, system nakazuje, system wymusza. Jako dorosła osoba już w to nie wchodzę, dość kłamstw i obłudy. I to bynajmniej nie znaczy, że porzuciłem wiarę w Boga.

Nie wylewajmy dziecka (Jezusa) z klerykalną kąpielą. Podoba mi się sugestia ks. Dariusza Piórkowskiego SJ wyrażona na FB – by pomijać w tej ciekawej dyskusji w ważnej sprawie głosy „głupawe”, np te domagające się ustawy o zakazie spowiadania dzieci do 16 lat. Nawet jeśli są to głosy profesorów. Niektórym się na rozum rzuciło, i coś wymyka im się spod kontroli zdrowego rozsądku. Nie dajmy się wciągać w wojnę kulturową! Podżegacze są zarówno po prawej, jak po lewej stronie. Kościół nie może być zarzewiem jakiejkolwiek wojny.

O sprawie spowiedzi dzieci nie powinni się wypowiadać teologowie, redaktorzy, ani nikt inny, tylko psychologowie. Należy przeprowadzić odpowiednie badania, i jeżeli zostanie ustalone, że spowiedź może być dla tak małych dzieci traumatyczna, to należy jej zakazać. Wolność PRAKTYKOWANIA religii nie jest bezwzględna, a niestety religie miewają czasem tendencje do wymagania od swoich wyznawców praktyk, na które nie powinno być zgody we współczesnym społeczeństwie (np. ubój rytualny). Czy spowiedź dziewięcioletnich dzieci jest taką praktyką – nie wiem, ale psychologowie mają narzędzia, aby to ustalić.

Psychologowie? O niebiosa! Ci wszyscy, którzy wyuczeni na teoriach hedonistycznych, gdzie szczęście jednostki ustawia się ponad wszystko? Kryzys w małżeństwie? Rozwód! Jestes uzależniony? Masz problem? Zaakceptuj to i pokochaj siebie! Nastolatka pijąca? Ojtam, to normalny etap rozwoju, nie przeszkadzajmy…

Lepszy katolicyzm ze świadomością nieustannej winy, system, w którym rodzisz się już w stanie grzechu, a każdy gest może mieć wpływ na Twoje wieczne potępienie. Katolicyzm z obietnicą wiecznej szczęśliwości, na którą masz postawić jakość swojego życia. Do tego bycie posłusznym / posłuszną tym wszystkim grobom pobielanym, papieżom i biskupom nauczającym o prawdzie i moralności, oderwanym od rzeczywistości księżom, którzy mówią ci, jak masz wychowywać dzieci i jak kochać się z najbliższą Ci osobą. Ale to psychologowie i dobre życie jednostki jest problemem.

Można zakazać egzorcyzmów państwowo jako działań przemocowych, można też spowiedzi małoletnich. Tu nie chodzi o wojnę tylko o bezpieczeństwo dzieci. Jako dorosły możesz się spowiadać do woli i nikomu nic do tego.

W przypadku mszy dla dzieci, to owszem. Mówienie dzieciom, że kogoś brutalnie zabito przez ich „grzechy” jest w ujęciu dalekosiężnym przecieskuteczne.
Celowo piszę „grzechy” w cudzysłowie, bo samo wmawianie dzieciom grzechów jest lekkim nieporozumieniem.

@Szymon
No cóż. Trafiłeś w sedno – pierwszym krokiem w zrobieniu kogoś (nieważne czy to dziecko czy dorosły) chrześcijaninem jest wzbudzenie w nim poczucia winy za coś na co nie ma, ani nie mógł mieć najmniejszego wpływu.

Dzieci są grzeszne od poczęcia przez grzech pierworodny. Rodzą się z niezawinioną winą. A jak umrą bez chrztu kto wie, czy nie są przez to potępione.

Czytam komentarze pod tekstem i nie mogę wyjść z zadziwienia. Wydawało mi się, że więź czyta, a przynajmniej powinna, ta bardziej uformowana religijnie część katolików. A to co czytam, że dla większości komentujących spowiedź to, nieustanne zmaganie się w zasadzie tylko, że swoimi problemami seksualnymi. Tylko takie macie problemy, no naprawdę! A jakby ten wstrętny Kościół dopuścił masturbacje, antykoncepcję i rozwody, to co już nie było by się z czego spowiadać.
Ja także spowiadam się od drugiej klasy szkoły podstawowej i na przestrzeni lat, a mam ich już na karku prawie pięćdziesiąt, widzę,ze dla mnie spowiedź jest ogromna łaska, ale też procesem nieustannej pracy nad sobą, a przede wszystkim stawania w prawdzie o sobie. Dla mnie w spowiedzi właśnie to jest najważniejsze, szczerze powiedzieć to co zawaliłam, to jak i a czasami ile razy zgrzeszyłam. Uważam, że tego powinniśmy uczyć dzieci,prawdy, prawdy o sobie samym. Róbmy to z dużym wyczuciem, ale róbmy. Dzieci też grzeszą, tak, na swoją małą miarę. Przypomnijmy sobie nasze szkolne traumy i jak często źródłem ich byli, nasi koledzy, koleżanki , i to często już na początku naszej edukacji szkolnej. To co piszę odnoszę również do siebie. że i ja mogłam na swoją , wtedy małą miarę, skrzywdzić, zrobić przykrość. Pisanie, że dzieci są tylko chodzacą niewinnością, jest zwyczajną infantylizacją.
A wracając do samej spowiedzi, zdażyło mi na przestrzeni lat, podczas spowiedzi być kilkukrotnie, uwolnionym, uzdrowionym przez Miłosiernego Jezusa, z grzechów, z którymi nie mogłam sobie poradzić. Pozdrawiam i życzę więcej wiary.

Może mniej są to własne problemy, co bardziej problemem Kościoła jest nadmierne skupienie się na seksualności. Polecam wziąć do ręki jakikolwiek podręcznik, czy traktat do moralistyki. Nieistotne, czy współczesny, czy średniowieczny. Zwykle idą one według klucza dekalogu, albo cnót, lub grzechów głównych. Tylko jakimś dziwnym trafem każdy leci pozostałe grzechy po łebkach, by sferze seksualnej nagle poświęcić 3/4 objętości publikacji.

Czyli pozbawić dzieci Eucharystii? Bo jeśli nie, to znaczy że dzieci są bezgrzeszne(?) A jeśli tak, to do którego roku życia? Piętnastolatek nie ma pełni rozeznania, świadomości i wolnej woli? Śmiałe tezy. No, ale spowiedź jest traumą. Wstawanie rano też, zwłaszcza zimą.

@W.ojtek
Tak rozumując to może nie podwyższajmy a wręcz obniżmy wiek pierwszej spowiedzi do momentu gdy dziecko już składa całe zdania ? Ile to jest ? 4 lala ?

Inaczej chce pan pozbawić dzieci pomiędzy 4 a 9 rokiem życia Eucharystii ?
Jakim prawem ?

Aha, czyli wiek 18 lat jest faktyczną granicą dorosłości, a może jednak 18 lat i 3 miesiące? 😉 Ale – to inny temat – Pańskie rozumowanie, które odwołuje się do ciągłości przy procesie bez przemiany fazowej jest świetne do argumentowania przeciw aborcji.

@W.ojtek
Ale to pan dyskutuje czy ten wiek jest zbyt niski prawda ?
Więc to pan tak uważa, nie ja.

Ja osobiście jestem całkowitym przeciwnikiem spowiedzi usznej dla każdego, zarówno dzieci jak i dorosłych. Krótko.

… a poważniej – jest dość płynna, ale jednak wyraźna granica, od której dziecko jest zdolne do procesów m.in. intelektualnych i psycho-fizycznych, które konieczne są do podjęcia systematycznej nauki w szkole. Z jakichś względów ten wiek ustalono na 7-8 lat, i jest to (chyba?) międzynarodowy konsensus.

… i jeszcze jedno dopowiedzenie (nie można edytować postów): nie ma obowiązku posyłania dzieci do pierwszej komunii świętej. Niewierzący rodzice, którzy nie potrafią dziecka dobrze – również emocjonalnie – przygotować się do tego sakramentu, faktycznie być może powinni się powstrzymać od tej uroczystości. Zakaz spowiedzi wprowadzony przez państwo byłby jednak złamaniem symetrii (mogę – nie muszę).

W.ojtek, byłoby prawdą stwierdzenie, że „nie ma obowiązku posyłania dzieci do komunii”, gdyby przygotowanie odbywało się kompletnie poza szkołą. Niestety, występuje tu nieco cyniczne wykorzystanie presji rowoeśniczej. Na zasadzie „idę, bo wszyscy idą”. Dziecko, które nie idzie do komunii automatycznie wypada z grupy. I wcale nie chodzi o sakrament, a o otoczkę, czyli białe sukienki i laptop w prezencie.

Co do odgórnego zakazu, to powinniśmy w pierwszym rzędzie kierować się dobrem dzieci. Spowiedź w tym wieku jest niewłaściwa.

Każdy ma swoje zdanie. Ja nie mam dzieci, i nie znam realiów obecnej szkoły (choć wiem, że w niektórych miastach spory odsetek młodzieży nie chodzi na lekcje religii, ale być może dotyczy to starszych osób); ale gdybym miał, to – kierując się właśnie ich dobrem – nie wyobrażam sobie wychować ich bez udziału w życiu Kościoła, w szczególności sakramentalnego.

Natomiast otoczka, o której piszesz, jest faktycznie jakimś nieporozumieniem. Może dzieci powinny przystępować do I komunii w różnych terminach, żeby nadać temu jakiś bardziej osobisty i kameralny wydźwięk. Tak zdaje się było w niektórych parafiach dominikańskich podczas epidemii covidu.

@W.ojtek
„Ja nie mam dzieci, i nie znam realiów obecnej szkoły”

W takim razie nie rozumiem po co zabiera pan głos w tym temacie ?
Bo pamięta pan jak pan to przeżył sam dajmy na to 30 lat temu (zgaduję wiek).

Dla mnie pierwsza spowiedź nie była żadną traumą, kompletnie się tym nie przejmowałem jak i wielu moich kolegów z klasy.
Byle zaliczyć i tak opisać grzechy żeby nie wyglądało zbyt źle.

Może dziewczynki inaczej to przeżywały ? Nie wiem.

„ale gdybym miał, to – kierując się właśnie ich dobrem – nie wyobrażam sobie wychować ich bez udziału w życiu Kościoła, w szczególności sakramentalnego.”

A ja właśnie tak wychowuję. Daję wolność wyboru.
Kościołów w naszym dość sporym mieście dużo (różnych wyznań). Wystarczy, że nie pytając dzieci o zdanie ochrzciłem je. Teraz sami mają wybór.

Ponadto słyszę opinie dzieci/młodych o KK. To jest dramat.
Wiarygodności i autorytetu nie ma dla nich żadnego w KK.

To co miałbym im powiedzieć ?
No tak, słuchajcie są pedofile wśród duchownych, nie wiadomo którzy to są bo KK się nie rozliczył z tego, ale musicie chodzić do KK i ryzykować przyjmowanie Komunii z rąk tych ludzi bo inaczej pójdziecie do piekła…

Jeśli chciałbym wywołać salwy śmiechu to tak, można tak zrobić.

Szanowni Dyskutanci! Naj(nie)zwyczajniej się nie zgadzamy. Wasze rozwiązania wydają mi się wylewaniem dziecka z kąpielą. Sprawę dobrze ujął w linkowanym przeze mnie poniżej wywiadzie dr. Terlikowski, z którym właściwie w całości się zgadzam. Pozdrawiam Wszystkich.

A może zrezygnować z pomysłu, że Eucharystia jest jakąś nagrodą?

Przypomnę, że na Ostatniej Wieczerzy żaden z apostołów się nie spowiadał. Lepiej, w czasie jej trwania pokłócili się o to kto jest najważniejszy.

A co do traumy, to owszem, dla wielu, jak nie dla większości spowiedź jest traumą. Porównywanie tego ze wstawaniem rano trąci trochę trywializacją problemu.

Wojtek, 'wstawanie rano’ to był skrót na to, co spotyka nas w życiu. I co również spotyka dziecko, które musi się zmierzyć m.in. z systemem szkolnym, w całym tego słowa znaczeniu (przy okazji – nie kojarzę swoich dziecięcych spowiedzi z traumą i stresem, ale pierwsze sprawdziany, czyli klasówki – już owszem tak). Natomiast rozumiem, że spowiedź dziecięca mogła być dla kogoś traumą, a kolejne spowiedzi – nawet już w dorosłym życiu – są w jakimś sensie tej traumy przywołaniem. Być może pomogłaby wtedy zmiana jakichś okoliczności spowiedzi- np. stały spowiednik, czy kierownik duchowy, do którego miałoby się zaufanie – nie tylko duchowe, ale i emocjonalne.

Co do Eucharystii – to nie jest nagroda, bo i za co? Eucharystia to pokarm duszy, rzecz elementarna bez której nie da się (duchowo) żyć. Ale to jest kwestia wiary, a nie argumentów stricte racjonalnych, więc rozumiem, że ktoś może to odbierać inaczej.

I jeszcze co do spowiedzi: 'Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.’ (Jn 20:23) To Kościół jest filarem i podporą prawdy (1 Tm 3:15), w którym 'Duch Prawdy doprowadza nas do całej prawdy’ (Jn 16:13). Są jeszcze inne biblijne przesłanki, ale nie chciałbym przekraczać granic forum.

Jak pisałem w temacie obok, dzieci do komunii nie przygotowywałem, ale prowadziłem katechezę w liceum, stąd wiem, że doświadczenie traumy przy spowiedzi jest powszechne. I nie mówię o „zwykłych” trudach życia, czy stresach, które dziecko spotka na swojej drodze. Mówię o czymś, co jest zwyczajnie szkodliwe i odbierane jako zło.
Co do pomysłu stałego spowiednika, to wybacz, gdybym to zaproponował dzieciakom, to by mnie zabili śmiechem. Dla zdecydowanej większości jedynym sposobem przejścia spowiedzi bez traumy była wycieczka na drugi koniec miasta, „gdzie nikt mnie nie zna”, najlepiej do głuchego księdza, co zada dziesięć zdrowasiek. Pomysł, żeby młodzież miała szukać zaufanego, stałego spowiednika, czy kierownika, to istne kuriozum.

Eucharystia, to owszem, pokarm, nie nagroda. Ale jest jak nagroda traktowane, bo trzeba spełnić określone, sztywne warunki.

Co do podstaw biblijnych, Kościół ma moc odpuszczania grzechów. Nigdzie jednak nie ma mowy o jednej ustalonej formie.

Wojtek, tylko doprecyzuję, że co do stałego spowiednika, to miałem na myśli dorosłych, którzy doświadczyli w przeszłości – np. w dzieciństwie – traumy, i niejako powraca ona przy spowiedzi w dojrzałym życiu, natomiast jest to dla nich ważny problem i chcą go rozwiązań inaczej niż rezygnacja. Jedna osoba pisała o takiej traumie powyżej. Proponowanie tego grupowo młodzieży nie byłoby dobrym pomysłem, to jasne.

Nie chcę dawać łatwych diagnoz, ale wydaje mi się że spora część młodzieży żyje dziś w dość odrealnionym świecie mediów społecznościowych serwowanym przez smartfony, gdzie jest z reguły pięknie i bogato, i przy wchodzeniu w dorosłość i zderzeniu z twardą rzeczywistością mogą rodzić się prawdziwe traumy natury egzystencjalnej. Oby środki zaradcze nie były 'z pogranicza’. Ale to już inny temat…

@W.ojtek
„‘Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.’ (Jn 20:23)’

A gdzie napisane że należy je wyznawać „na ucho” ?
Znajdzie pan taki fragment ?

@Wojtek
„Co do pomysłu stałego spowiednika”

Jestem tego samego zdania. Stały spowiednik to ryzyko nadużyć bo znałby te dzieci / młodzież bardzo dobrze a jeśliby miał problemy psycho-seksualne to mógłby tą wiedzę wykorzystać – na co przykładów ci dostatek choćby w artykułach na Więzi.

Tylko przypadkowy duchowny w różnych miejscach.
A generalnie zaniechanie całkowite spowiedzi usznej.
Inne wyznania spowiadają się inaczej i jakoś żyją. Obawiam się, że jednak wszyscy oni do piekła nie pójdą wbrew nadziejom wielu.

Czekałem kiedy pojawi się ten oklepany „argument”, że młodzi życia nie znają, bo żyją w smartfonie. Nawet nie będę z tym wchodził w polemikę, bo trudno to nawet uznać za argument.

Propozycja, by najpierw „psuć” spowiedzią w dzieciństwie, a potem „naprawiać” jakimś kierownictwem sama w sobie jest kuriozalna. Tu bardziej chodzi o to jak nie psuć, a nie jak naprawiać.

Dla mnie pomysł stałego spowiednika brzmi tak, że mam ochotę uciekać. Czułabym się jak zamknięta w klatce, osaczona i bałabym się tej władzy, która ta osoba nade mną może mieć. I nie jest to wynik ostatnich sytuacji wydobytych na światło dzienne, a przekonanie, które żywię od zawsze.

Wojtek, jeszcze specjalnie dla Ciebie link do artykułu:

https://deon.pl/swiat/ponad-80-proc-mlodych-hiszpanow-cierpi-na-nomofobie—lek-przed-utrata-smartfonu,2345480

A mnie chodziło głównie o to, że młodzi ludzie mają obraz świata i przez to oczekiwania od niego zupełnie nieprzystające do otaczającej ich rzeczywistości. Sam u siebie widzę negatywne skutki internetu. Kiedyś pisałem różne artykuły, publikowane tu i ówdzie, a teraz przeglądam strony z neta i wdaję się w przeróżne, niewiele znaczące dyskusje. Najwyższy czas to zmienić. Ciao!

Tylko, że jeśli ksiądz na serio traktuje słowa Ewangelii o Miłosiernym Sprawiedliwym Bogu i Chrystusie, który przez swoją Ofiarę zbawia człowieka, o Miłości jaką jest Bóg, o Słowie, to nie może ksiądz nie odpuścić grzechów komuś, kto je wyznaje, wierzy w możliwości ich odpuszczenia przez Miłosiernego Boga (Jego Łaskę), mówi, że szczerze żałuje i z pomocą Ducha Świętego poprawić swoje życie i więcej nie grzeszyć. Po prostu. Biorąc zacytowane Słowa literalnie, można się stać faryzeuszem. Oto pułapka: może ksiądz stanąć po stronie Prawa, i nie wybaczyć, albo po stronie Chrystusa, który zaprasza każdego, umiera za każdego, a warunkiem spotkania z Chrystusem jest tylko …. pragnienie człowieka, żeby się z Nim spotkać.

I tutaj się w dużej mierze zgodzę. Też uważam, że byłoby lepiej, gdyby pozwolić Eucharystii „działać samej”, bez względu na stan naszej duszy, który nigdy nie będzie idealny. Przyjmuję to, czego naucza i wymaga Kościół, ale uważam, że to byłaby dobra zmiana.

Drodzy Dyskutanci. Po prostu się nie zgadzamy. Jak boli palec, to nie ucina się od razu ręki, tylko próbuje się go leczyć. Dobrze to ujął w linkowanym przeze mnie poniżej wywiadzie red. Terlikowski, z którym właściwie w całości się zgadzam (jak zresztą w szeregu innych kwestiach). Pozdrawiam Wszystkich. 🙂

W.ojtek, ale to nie jest „bolący palec”. To jest pewien eksperyment z czasów Piusa X, czyli ledwo trochę ponad 100 lat temu, który koncertowo nie wypalił. Pius wymyślił sobie, żeby posyłać dzieci do komunii, głównie dlatego, że dzieci posyłano wówczas do kopalń i fabryk. Tymczasem szybko znów pozwolono dzieciom nadal być dziećmi, warto więc, by Kościół też za tym nadążył.

@ Wojtek to coś co różni traumę kartkówki, wstawania rano, ugryzienia przez psa od spowiedzi jest intymność. Spowiedź bywa odbierana jako przekroczenie granicy intymności. Dziecko jest zmuszone do opowiadania o kłótni z mamą, całowaniu z koleżanką czy masturbacji. Dzieci są zmuszone systemem i albo przekroczą czasem granicę albo skłamią i będą żyć z poczuciem oszustwa duchowego. Na wycieczce szkolnej widziałam relikwie Piusa X. Przewodniczka powiedziała „to dzięki niemu dzieci idą do komunii”. A ja pomyślałam „niestety”.

„Pozwolić działać Eucharystii” … A może przystąpić do komunii św. razem z innym członkami wspólnoty, tak, żebyśmy się wspólnie spotkali z Chrystusem, w komunii św. przyjęli Jego Ciało i Krew, stając się jednością ? Po co dzielić Chrystusa na Eucharystię/Najświętszy Sakrament/Obraz Jezusa Miłosiernego, Serce , itd. ? I potem mówić o Eucharystii jak o kolejnej Osobie ? U nas każdy przed przystąpieniem do komunii św. wyznaje swoje grzechy w trakcie nabożeństwa (wszyscy mówią razem, ale to jest indywidualne wyznanie grzechów: czy wymienisz je wszystkie, czy część zapomnisz, czy ujmiesz to w słowach czy niekoniecznie – to kwestia Twojej uczciwości wobec Boga, dojrzałości: ostatecznie wiemy, jakie mamy grzechy i o co w tym wszystkim chodzi). Ksiądz działając w imieniu/w miejsce Chrystusa zwiastuje łaskę Bożą i odpuszcza grzechy : tym, którzy za swoje grzechy szczerze żałują, wierzą w ich odpuszczenie z łaski Boga i pragną poprawy swojego życia za pomocą Ducha Świętego. Oprócz tego każdy zawsze, codziennie może spowiadać się Bogu w osobistej spowiedzi, a także skorzystać ze spowiedzi indywidualnej (ale nie ma konfesjonałów i klęczenia w pozycji: petent). Na indywidualną spowiedź u księdza umawia się z wyprzedzeniem, i ksiądz ma dla nas tyle czasu, ile potrzeba.

Państwo i tak opłaca.

Terlikowski natomiast porusza bardzo istotny problem formacji seminaryjnej. To, że seminaria powinno się zlikwidować i zastąpić innymi formami kształcenia nie rozwiąże problemu spowiedzi dzieci.

Tomasz Terlikowski jest mocno średnim autorytetem w tej dziedzinie, nie rozumie istoty problemu. Ksiądz nie musi postępować niewłaściwie – to same zasady, polegające na wyznawaniu obcej osobie (nawet najbardziej empatycznej) intymnych faktów, że tak powiem, „negatywnych”, ze swojego życia (z myślami włącznie) i zagrożenie popełnieniem świętokradztwa (jeżeli się ze wstydu zablokuję i nie wyznam jednego grzechu cieżkiego, to potem muszę po raz kolejny powtarzać całą spowiedź) dla osób wrażliwych może stać się bardzo ciężkim przeżyciem.

Red. Terlikowski nie dostrzega niestety różnicy między wolnością wyznawania wiary, która jest bezwzględna, z wolnością praktykowania wiary, która czasem musi mieć ograniczenia. Niestety, niektóre praktyki sankcjonowane w poszczególnych religiach, nie mogą być akceptowane we współczesnych społeczeństwach. Jako przykłady można podać ubój rytualny, wielożeństwo albo karę śmierci za apostazję. Oczywiście wiem, że są na świecie kraje przyzwalające na takie praktyki religijne, ale chyba Polska raczej pretenduje do krajów bardziej cywilizowanych. Być może, po rozważeniu kwestii, do katalogu takich praktyk należy zaliczyć również spowiedź dzieci. Nie wiem, czy na pewno, ale są przesłanki, aby się nad sprawą przynajmniej zastanowić. I oczywiście ewentualny zakaz spowiedzi dzieci powinny wydać władze państwowe, nie ma w tym niczego złego ani dziwnego, jak sugeruje red. Terlikowski. W końcu państwo w szczególności powinno troszczyć się o najsłabszych, w tym o dzieci.

Jestem dorosłą osobą. Mnie u Paulinów we Wrocławiu bardzo źle potraktowano podczas spowiedzi. Spowiednik mnie poniżał, twierdząc, że moja postawa jest dziecinna, a następnie szydził z grzechu nieczystości. Gdy później próbowałem się skontaktować w tej sprawie z przeorem zakonu (dzwoniłem, pisałem), to mnie całkowicie zignorowano. I co, i mam wierzyć, że ci ludzie, to ludzie Boży i że korzystanie z sakramentów w jakiś sposób uświęca (ten spowiednik, który ze mnie szydził, pewnie codziennie przyjmuje Komunię albo bardzo często)? Tylko ja wiem, jak źle się z sobą czułem przez długi czas po tej spowiedzi (miałem myśli samobójcze, wstręt do siebie, żal, że dałem się tak poniżyć i nie potrafiłem w konfesjonale odpowiednio zareagować). Spowiedź uszną powinno się całkowicie zlikwidować, bo to pole do ogromnych nadużyć.

Krzysztof, donoszenie nic nie da, bo niby tajemnica spowiedzi. Póki nie doszło do złamania prawa kanonicznego niewiele da się z takim delikwentem zrobić.

Inna sprawa, że we Wrocławiu naprawdę ciężko o kogokolwiek, kto by dobrze spowiadał. „Dobrą prasę” mieli Dominikanie, ale po skandalu zaczęto ich unikać. Katedra to już kompletna pomyłka. Swego czasu sadzali tam księdza profesora M. Ch. Co z tego, że kompetentny moralista, skoro miał nieleczoną cukrzycę i w związku z tym zwyczajnie zasypiał? A budząc się potrafił krzyknąć odruchowo. Było tam jeszcze kilku gagatków, bardzo infantylnych. Na Karłowicach to dyżurują jacyś XVIII wieczni kaznodzieje, nie księża. Metody też zatrzymały się w tym miejscu.

1. Głupich spowiedników trzeba unikać albo traktować jako dopust Boży i pokutę za grzechy. Sam ostatnio takiego trafiłem, bo mi staremu dziadowi, który spowiadał się kilkaset razy w życiu, kazał powiedzieć książeczkową formułkę (nie robię tego pewnie od dwóch-trzech setek spowiedzi), a na mój protest, że to infantylne stwierdził, że „spowiedź to proces sądowy i muszą być spełnione jego reguły”. Dopiero po odejściu od konfesjonału uświadomiłem sobie, że mogłem mu powiedzieć, że nie przyszedłem na żaden proces tylko do miłosiernego Taty.
2. Nie demonizowałbym głupich spowiedników – oni też są bardzo użyteczni. Skoro Bóg w swej mądrości może posługiwać się oślicą, brudnymi wodami Jordanu, żółcią ryby, błotem czy śliną to czemu nie miałby móc posłużyć się jakimś biednym, niewrażliwym, a może nawet niewierzącym kapłanem.
3. Mądrych spowiedników warto się trzymać – w Częstochowie spowiadający zakonnik na moje pytanie po rozgrzeszeniu: „A gdzie pokuta ?” odpowiedział: „Jaka pokuta ? Jezus Chrystus za ciebie odpokutował.” czym trafił w sedno mojej wiary.
3. Stały spowiednik do nie trauma a dar. Czasem wystarczy powiedzieć, że się już nie daje rady i on to rozumie. A jak będzie bardzo mądry to (dosłownie) powie tylko: „Ego te absolvo …” czego miałem szczęście doświadczyć i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.
4. Wolność wyboru spowiednika jest fundamentalną zasadą więc nawet u stałego nie musimy zawsze się spowiadać i nawet nie musimy mu się z tego tłumaczyć. Nie ukrywam, że wierni w środowiskach wielkomiejskich mają większy komfort niż w parafiach z jednym kapłanem i innym kościołem oddalonym o kilometry.
5. I najważniejsze, spowiedź jest łaską i wyborem z miłości. Dalego nieważne z jakim wstydem będzie mi iść, jak głupio będzie znowu wyznawać te same grzechy, jak bardzo będę miał pokusę by nie iść i odpuścić sobie, mówię: „Panie Jezu Ty mnie wybawiłeś przez Krzyż i Zmartwychwstanie swoje. Ty jesteś moim Zbawicielem i dla Ciebie tam pójdę bo chociaż nie kocham Cię na tyle by żyć bez grzechu, kocham Cię na tyle by błagać Cię o przebaczenie.” I wtedy nie ma znaczenia czy w konfesjonale siedzi mędrzec czy dureń, czy jest to siódmy czy siedemdziesiąty siódmy raz w miesiącu czy dotyczy szóstego, siódmego czy nie daj Boże, pierwszego przykazania. Zamykam oczy i skaczę – jeśli Go nie ma będzie huk !!! Ale On zawsze tam jest i lądowanie zawsze jest miękkie (nawet jeśli w spotkaniu ze spowiednikiem początkowo wydaje się nieprzyjemne). I dlatego żaden spowiednik, żaden proboszcz czy biskup, żaden artykuł czy akcja społeczna nie zniechęcą mnie do spowiedzi – bo tam jest żywy Jezus Chrystus którego kocham i który jest sensem mojego życia.

Ale „głupi” spowiednik, który każe odmawiać książeczką formułkę to coś zupełnie innego od spowiednika, który poniża penitenta, mówi mu, że jest dziecinny, szydzi z jego słabości itd. Jeśli to pokuta za grzechy i dopust Boży, to ja nie chcę mieć szczerze mówiąc z takim Bogiem nic wspólnego (pomijam już tutaj kwestię, że o spowiedzi usznej nie ma niczego w Biblii i próbuje się ją uzasadnić zdaniem wyrwanym z kontekstu). To łatwo jest mówić, że ich trzeba omijać albo przyjmować to jako pokutę, albo po kilkukrotnej, złej spowiedzi (gdy po ciężkim grzechu wróciłem do spowiedzi po pięciu dniach, to inny spowiednik powiedział mi, że na końcu spowiedzi jest taka formuła, że obiecuje się poprawę; nie znał mojej sytuacji, nie wiedział, ile się zmagałem z grzechem, czy w ogóle się zmagałem i jeszcze oceniał częstotliwość chodzenia, karcił w sumie za to, że śmiałem przyjść do spowiedzi po grzechu ciężkim) ma się dosyć. Przecież nie będę się poniżał i dawał sobą pomiatać przed jakimiś najwyraźniej zakompleksionymi kapłanami, którzy wykorzystują pozycję władzy, by wyżywać się na innych. Ta kwestia dopustu Bożego jest dla mnie zresztą bezsensowna. Bóg wiedział przed stworzeniem świata, że np. dany grzesznik będzie grzeszył, dany kapłan będzie go poniżał, wiedział, że wiele osób pójdzie na zatracenie. Po co tworzyć, skoro się wie, że to bawienie się w zbawienie i w jakiś religijny rytualizm przyniesie wielu tylko frustrację? Dla mnie żadnego Jezusa Chrystusa czy Boga nie ma w konfesjonale i na pewno już do konfesjonału nie wrócę. Ten kult cierpienia, który opiera się też na usprawiedliwianiu oprawcy (np. traktuj nadużycia na Tobie i przemoc psychiczną jako słuszną pokutę, nie przeciwstawiaj się) może prowadzić do poważnych problemów psychicznych, jest zupełnie niepraktyczny i zły.

„Dla mnie żadnego Jezusa Chrystusa czy Boga nie ma w konfesjonale”
Szczerze mówiąc przy takim założeniu masz całkowitą rację, że totalnym bezsensem i masochizmem byłby chodzić do spowiedzi.
Ale jeśli ja wierzę, że jest tam obecny Miłosierny Jezus Chrystus (kapłan działa „in persona Christi”) – to nikt i nic mnie nie zrazi.
Po pięciu dniach ? To czym się stresujesz ? Stresem jest ponowne pójście do spowiedzi tego samego dnia. Ale skoro wierzę, że przebaczać trzeba siedemdziesiąt siedem razy dziennie to w razie potrzeby jestem gotowy (mam nadzieję że jestem) powiedzieć „Sprawdzam” i w razie potrzeby pójść do spowiedzi kilka razy w ciągu dnia.
Myślę, że w sakramencie spowiedzi nie tylko penitencjarze są dla grzeszników, ale również penitenci dla spowiedników. Jakim wyzwaniem wiary dla spowiednika może być grzesznik, który trzy dni pod rząd przychodzi z tym samym grzechem (nie fiksujmy się na szóstce, jedynka jest bardziej groźna). Kapłan głosi z ambony wspaniałe kazania o Bożym Miłosierdziu, mówi o Zbawieniu które wysłużył nam nasz Pan Jezus Chrystus, namawia do cnót, a gdy przychodzi do praktyki to nie wystarcza mu wiary i wytrwałości.
Uznawanie, że jakieś grzechu są tak ciężkie, że można za nie tylko rugać czy wręcz grozić brakiem Bożego Miłosierdzia moim zdaniem jest bardzo ryzykownym grzechem pychy. Bo jeśli ufamy Bożemu Miłosierdziu to wierzymy w to że za każdy, KAŻDY, grzech Chrystus umarł na krzyżu i KAŻDY żałowany grzech może być odpuszczony.
Drugie ryzyko jest takie, że jeśli uznamy że grzechy innych są straszniejsze od naszych (te z piątego, szóstego, siódmego, pedolfilia, zbrodnie w Buczy) to ryzujemy brakiem skruchy. No bo skoro tamto to są prawdziwe obrzydliwe grzechy to te moje to są grzeszki i żadnej wielkiej Ofiary Zbawczej nie potrzebują. A stąd jeden krok do pychy, że to nie ja jest grzesznikiem a oni (Łk 18, 9-14). Osobiście uważam, że nieprzepuszczenie niepełnosprawnej staruszki w kolejce do kasy, gdy mam pełną świadomość że Bóg tego ode mnie oczekuje i mówię mu świadomie i dobrowolnie wyraźne „Nie chcę !” może być znacznie cięższym grzechem niż burza hormonów i (przepraszam) „goła baba”.
Gdy nawracając się przestaniemy się koncentrować na tym co oczywiste (te popularne grzechy skatalogowane) to nagle okazuje się, że tego co nieoczywiste jest znacznie, znacznie więcej (braku pokory, miłości bliźniego, empatii, cierpliwości, zaniedbania dobra, a nade wszytko stawiania Boga na pierwszym miejscu). Zwracam uwagę, ze Chrystus nie mówił, że będziemy sądzeni z nieskromnych myśli czy czynów ale z tego czy nakarmiliśmy głodnego, napoiliśmy spragnionego, przyodzialiśmy nagiego, przyjęliśmy w dom tułacza, odwiedziliśmy chorego czy samotnego. I jeśli nie zrozumiemy tego to te nasze nieodmawianie paciorka, niechodzenie msze, nieskromne myśli czy zajumanie kwiatków z klombu mogą się okazać maluteńką drzazgą, a na dno pociągną nas belki wielkie jak sekwoja.

Nikt, zasadniczo się zgadzam z Tobą, ale też zrozum, że po takich doświadczeniach nie mam już ochoty na spowiedź w konfesjonale. Bóg jest zasadniczo niezgłębiony dla rozumu ludzkiego, więc może ta spowiedź była dopustem Bożym w tym znaczeniu, że Bóg dał mi do zrozumienia, żebym dał sobie spokój z ludzkimi pośrednikami i żebym postawił na niezapośredniczoną, autentyczną relację z nim, a nie jakiś formalizm. Nie twierdzę, że tak jest. Wskazuję tylko, że można pójść w Twoją stronę z interpretacją tego rodzaju doświadczeń, ale można też w inną. Po tych doświadczeniach zainteresowałem się historią spowiedzi w Kościele i przez długi czas jakoś usznej spowiedzi nie było, więc nie jest to jakiś nienaruszalny fundament. Jestem grzesznikiem, ciężko grzeszę, być może nie zawsze zachowuje się dojrzale czy po chrześcijańsku, ale mam też swoją godność. Kapłani nie powinni traktować w ten sposób penitentów. To jest mniej lub bardziej zawoalowana forma poniżania, pozbawiania penitenta poczucia wartości, dawania mu nie wprost do zrozumienia, że jest do niczego itd. Nie chcę tego więcej doświadczać i też nie chcę się nawet narażać na taką ewentualność. Źle się później z tym czuję.

Podzielę się swoim doświadczeniem.
Za każdym razem gdy idę do spowiedzi, szczególnie do nieznanego spowiednika i gdy nie mam się czym pochwalić (że nie piłem, nie biłem, nie zabiłem, nie kradłem) to jest we mnie ogromny lęk jak zostanę potraktowany i zjechany. I wtedy często w moim sercu pojawia się głośna i wyraźna myśl: „Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! – mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna.” (Iz 1,18). I się przełamuję i idę z nastawieniem wejścia w spór, bo tak każe mi mój Bóg. I zazwyczaj nie ma takiej potrzeby.
Ale jeślibym spotkał się z poniżaniem mnie jako grzesznika to głośno i wyraźnie, z kulturalnym zachowaniem tej samej formy zwrotnej którą stosuje spowiednik (jeśli pan to ksiądz, ojciec ; jeśli ty to ty”) powiedziałbym: „To nie ksiądz umarł za mnie i moje grzechy na krzyżu, ale Jezus Chrystus. I to nie do księdza, ale do niego przyszedłem po przebaczenie.” Gwarantuję Ci, że spowiednik zapamiętałby tę spowiedź do końca swoich dni.

To jest kwestia odpowiedzialności, dojrzałości wiary człowieka i jego decyzji. Ewangelicy np. z KEA inaczej do tego podchodzą. Nie ma poniżania, nie ma udawania, że człowiek nie jest grzesznikiem, który póki żyje będzie grzeszył (tak czy inaczej), ale jest wzięcie odpowiedzialności za siebie samego i swoją wiarę oraz relację z Bogiem. Jest nie obietnica, nie przysięga, ale wypowiedzenie pragnienia, że chcę poprawić swoje życie, z pomocą Ducha Świętego. Może Pan poczytać w internecie – ja linku nie mogę wstawić, bo mnie i tak już o uprawianie prozelityzmu oskarżają tutaj.

Nikt, problemem nie jest głupi, czy mądry spowiednik, tylko sama idea spowiedzi dzieci. A tu nie pomoże nawet najmądrzejszy ksiądz, bo podstawowy problem jest w tym, że wymaga się od dzieci instytucjonalnego odzierania się własnych tajemnic w okresie, gdy dziecko wręcz powinno je mieć.

Być może masz rację, że „idea” spowiedzi dzieci jest tu problemem. Wiek inicjacji chrześcijańskiej jest sprawą dyskusyjną i moim zdaniem mocno indywidualną. Ale polski Kościół, który kocham ale mocno go nie lubię, lubi mieć wszystko prosto i jasno uporządkowane pod linijkę niczym socrealistyczne banery w naszych kościołach, wszelkiego typu nabożeństwa …owe czy śpiewy na komunię. Osobiście uważam, że wiek wchodzenia w misteria chrześcijańskie powinien być indywidualny. Jeśli dziecko ma dojrzałość odpowiednią do swojego wieku (kto ją ma ?) albo ma pragnienie powinno mieć taką możliwość. Jeśli nie jest gotowe to powinno mu się odpuścić. Ale choć technicznie wg mnie nie byłoby z tym żadnego problemu by do pierwszej komunii razem szły 8-latki z 12-to i 15-latkami to dla większości polskiego parafialnego duchowieństwa jest to nie do pomyślenia. Rożne roczniki ??? Jak to ??? Nigdy tak nie było !!! U mnie w parafii do bierzmowania zapraszają ósmoklasistów, a większość młodzieży stanowią starsze roczniki. Moje też nie są gotowe więc nie naciskam. Jedynie co roku pytam czy w tym roku chcą pójść do bierzmowania ? I jak zdecydują i będą tego chcieli to im pomogę i w miarę możliwości będę im wsparciem.

A może dzieci powinni spowiadać tylko specjalnie przygotowani spowiednicy, o odpowiedniej formacji z psychologii dziecka, wrażliwości, moralności i nieposzlakowanej opinii ? Misję kanoniczną nie każdy musi otrzymać. Poza tym nie byłaby to nowość. Ekskomunikę zdejmują tylko uprawnieni kapłani, tak samo jak tylko uprawnieni mogą dokonywać egzorcyzmów. Nie widzę problemu by do spowiadania dzieci byli tylko uprawnieni kapłani. Aczkolwiek na małych wsiach czy miejscowościach z jednym kapłanem może to być ogromny problem organizacyjny. No i dziecko też musi mieć pełną wolność w wyborze spowiednika. Mojemu synowi nawet doradzałem gdy chciał iść do spowiedzi: „idź to tego, ten jest rozsądny”.

Nikt, ale to nadal niczego nie zmienia. Niezależnie jak wspaniały będzie spowiednik, to sklanianie dzieci do dzielenia się tajemnicami w czasie, gdy absolutnie nie powinny się nimi dzielić nie jest dobre.

Czemu tak mało wiesz o własnym Kościele? „Ks. Pawłowski prowadzi poszukiwania na temat historii „sześciu głównych prawd wiary”. Dotarł do polskich katechizmów z pierwszej połowy XX i z XIX w. Najstarszym tekstem, który zawiera sześć prawd wiary, jest krótki katechizm dla młodzieży, wydany w Wilnie w roku 1833 (dwie prawdy dotyczące nieśmiertelności duszy i konieczności łaski Bożej do zbawienia są tam oddzielone od pozostałych). Natomiast w zagranicznych katechizmach pallotyński badacz jak dotąd nie znalazł takiego zestawu formuł. Stawia więc hipotezę, że w rzeczywistości formuła „sześciu głównych prawd wiary” jest lokalną tradycją katechetyczną, co oznacza, że nie stoi za nią powszechny, kościelny autorytet papieża lub soboru, a jedynie lokalny autorytet biskupa lub konferencji biskupów zatwierdzającej dany katechizm.” https://www.tygodnikpowszechny.pl/prawdy-znikad-34337

Sara, podobnie, jak niektórzy nadal sądzą, że jest siedem sakramentów, nie osiem 😉 A wynika to z tego, że formułka do Pierwszej Komunii mówiła o siedmiu, tych z czasów trydenckich, a nie uwzględnia rewizji nauczania na Soborze Watykańskim II.