Jesień 2024, nr 3

Zamów

O. Ziółek o sprawie Macieja Sz.: Nie będę się bronił, chcę powiedzieć „przepraszam” i jedną rzecz wyjaśnić

O. Wojciech Ziółek. Fot. Jezuici / YouTube

Bez względu na to, jakie były ówczesne procedury i okoliczności, jeśli informacja o moich decyzjach w sprawie Macieja S. wywołuje ból, oburzenie, rozczarowanie i zgorszenie, to znaczy, że nie były one dobre – pisze były prowincjał jezuitów. Przyznaje też, że przed laty nie znał „strasznych szczegółów” opisanych w reportażu Pauliny Guzik.

Tydzień temu opublikowaliśmy na Więź.pl dwuodcinkowy reportaż śledczy Pauliny Guzik „Towarzystwo Maciejowe”. Dziennikarka pisze w nim o krzywdach psychicznych, duchowych i seksualnych wyrządzonych młodym dziewczynom przez Macieja Sz., jezuitę, charyzmatycznego duszpasterza młodzieży. Reportaż obrazuje też bezradne próby zmierzenia się z problemem przez jezuickich przełożonych.

Oba odcinki można przeczytać w całości tutaj: pierwszy i drugi. Przygotowaliśmy także ich streszczenie.

W sobotę na jezuickim portalu Deon.pl ukazało się „Dopowiedzenie” o. Wojciecha Ziółka, prowincjała, który przed laty, po zgłoszeniu mu sprawy przez skrzywdzoną, zakazał Sz. pracy z młodzieżą i wysłał go do domu rekolekcyjnego w Zakopanem – jako duszpasterza apostolstwa trzeźwości.

„Przede wszystkim chcę powiedzieć: Przepraszam. Bez względu na to, jakie były ówczesne procedury i okoliczności i bez względu na to, jakie były intencje moich decyzji sprzed lat (jeszcze do tego wrócę), jeśli informacja o tych decyzjach wywołuje (a przecież wywołuje) ból, oburzenie, rozczarowanie i zgorszenie, to znaczy, że nie były one dobre” – przyznaje o. Ziółek.

Byłemu prowincjałowi „bardzo zależy”, by jego „przepraszam” dotarło przede wszystkim do skrzywdzonych przez Macieja Sz. „I tych, o których już wiadomo i tych, które – być może – jeszcze się zgłoszą. Żałuję, że nie mogę powiedzieć im tego bezpośrednio, ale niech będzie chociaż tak”. A także „do wszystkich tych, którzy z nami, jezuitami są związani, a informacje o tym, co się stało – w tym również o moich działaniach w tej sprawie – boleśnie ich zraniły, zatrwożyły czy zgorszyły”.

„Chcę powiedzieć, że w żaden sposób nie zamierzam i nie będę się bronił. Przede wszystkim dlatego, żeby osoby skrzywdzone przez Maćka nie odniosły wrażenia, że ważniejsze od ich krzywdy i bólu jest moje dobre imię. Myślę, że takie odczucie – bez względu na to czy słuszne, czy nie – byłoby dla nich bardzo bolesne” – pisze jezuita.

Podkreśla, że nie chce uciekać od odpowiedzialności. „Jedną rzecz chcę jednak wyjaśnić. Nie po to, żeby się bronić, tylko po to, by wszystkie wymienione wyżej osoby miały pełniejszą wiedzę o moich intencjach”.

O. Ziółek odnosi się do własnych słów z reportażu, że mając tamtą wiedzę, podjąłby jeszcze raz taką decyzję, jaką podjął w sprawie swojego podwładnego. „Wiedzę, na podstawie której podejmowałem decyzję, zakazującą Maćkowi pracy z młodzieżą i przenoszącą go do pracy w apostolstwie trzeźwości w Zakopanem, posiadłem od jednej ze skrzywdzonych Pań. Podczas około godzinnej rozmowy ze mną (mężczyzną, jezuitą, ówczesnym przełożonym krzywdziciela) mówiła o tym, że w sposobie odnoszenia się Maćka do niej zostały przekroczone wszelkie granice intymności. Nie przedstawiała mi jednak tych strasznych szczegółów, o których teraz przeczytałem w artykule. Ja zaś (mężczyzna, jezuita, ówczesny przełożony krzywdziciela) nie dopytywałem o żadne szczegóły, bo wiedząc, że mam przed sobą osobę bardzo młodą i skrzywdzoną przez mojego współbrata oraz widząc, ile kosztuje ją rozmowa ze mną, bardzo uważałem, by nie powiedzieć niczego, co mogłoby ją zranić” – czytamy.

Duchowny stwierdza, że w jego ocenie tamte decyzje miały „chronić już i tak poranioną intymność osób skrzywdzonych, które chciały zamknąć ten temat i już do niego nie wracać, a Maćkowi dają szansę na pokutę i nawrócenie”.

„Każdy ma prawo się nie zgodzić, z tym, co napiszę, ale z ręką na sercu mogę i chcę powiedzieć, że w mojej decyzji sprzed 12 lat obrona Maćka (rozumiana jako chęć ustrzeżenia go przed prawnymi konsekwencjami jego czynów) zupełnie nie występowała. Ja go chciałem ukarać, odsuwając go od pracy z młodzieżą i uniemożliwiając mu kontakt z nią. Chodziło mi o to, żeby zaradzić złu, jednocześnie nie przekreślając grzesznika” – stwierdza były prowincjał.

Sprawa Macieja Sz. boli go i „napełnia wstydem”, jednocześnie jezuita przekonuje: „Mój zakon, moja prowincja, moi Współbracia to nie jest jakaś banda bezdusznych i pozbawionych ludzkich uczuć, sklerykalizowanych drani. Nie! To wspólnota ludzi grzesznych, którzy jednak – choć nieudolnie – wciąż się starają służyć Panu Bogu w ludziach, do których zostali posłani. Wiem, że to bardzo zgrzyta w zestawieniu z tym, co zrobił Maciek oraz z tym, jak my – w tym ja sam – staraliśmy się temu zaradzić”.

Poniżej publikujemy tekst o. Ziółka w całości.

Dopowiedzenie

Przede wszystkim chcę powiedzieć: Przepraszam. Bez względu na to, jakie były ówczesne procedury i okoliczności i bez względu na to, jakie były intencje moich decyzji sprzed lat (jeszcze do tego wrócę), jeśli informacja o tych decyzjach wywołuje (a przecież wywołuje) ból, oburzenie, rozczarowanie i zgorszenie, to znaczy, że nie były one dobre. „Po owocach ich poznacie…”

Bardzo mi zależy, by moje „przepraszam” dotarło przede wszystkim do Pań, które zostały skrzywdzone przez Maćka. I tych, o których już wiadomo i tych, które – być może – jeszcze się zgłoszą. Żałuję, że nie mogę powiedzieć im tego bezpośrednio, ale niech będzie chociaż tak.

Chciałbym też, by moje „przepraszam” dotarło do wszystkich tych, którzy z nami, jezuitami są związani, a informacje o tym, co się stało – w tym również o moich działaniach w tej sprawie – boleśnie ich zraniły, zatrwożyły czy zgorszyły. Chodzi mi też o moich przyjaciół, o moich bliskich, o moich byłych studentów z duszpasterstw akademickich, o moich penitentów i parafian. Chodzi także o moich Współbraci, których wtedy reprezentowałem, a którzy teraz wstydzą się razem ze mną.

Po drugie, chcę powiedzieć, że w żaden sposób nie zamierzam i nie będę się bronił. Przede wszystkim dlatego, żeby osoby skrzywdzone przez Maćka nie odniosły wrażenia, że ważniejsze od ich krzywdy i bólu jest moje dobre imię. Myślę, że takie odczucie – bez względu na to czy słuszne, czy nie – byłoby dla nich bardzo bolesne.

Nie będę się bronił również dlatego, że nie chcę uciekać od odpowiedzialności. Jedną rzecz chcę jednak wyjaśnić. Nie po to, żeby się bronić, tylko po to, by wszystkie wymienione wyżej osoby miały pełniejszą wiedzę o moich intencjach.

W rozmowie z red. Pauliną Guzik powiedziałem, że mając tamtą wiedzę, podjąłbym jeszcze raz taką decyzję, jaką podjąłem, dlatego, że jeszcze raz kierowałbym się tymi samymi intencjami. Powiedziałem prawdę.

Wiedzę, na podstawie której podejmowałem decyzję, zakazującą Maćkowi pracy z młodzieżą i przenoszącą go do pracy w apostolstwie trzeźwości w Zakopanem, posiadłem od jednej ze skrzywdzonych Pań. Podczas około godzinnej rozmowy ze mną (mężczyzną, jezuitą, ówczesnym przełożonym krzywdziciela) mówiła o tym, że w sposobie odnoszenia się Maćka do niej zostały przekroczone wszelkie granice intymności. Nie przedstawiała mi jednak tych strasznych szczegółów, o których teraz przeczytałem w artykule. Ja zaś (mężczyzna, jezuita, ówczesny przełożony krzywdziciela) nie dopytywałem o żadne szczegóły, bo wiedząc, że mam przed sobą osobę bardzo młodą i skrzywdzoną przez mojego współbrata oraz widząc, ile kosztuje ją rozmowa ze mną, bardzo uważałem, by nie powiedzieć niczego, co mogłoby ją zranić.

Każdy ma prawo spojrzeć na moje intencje zgodnie z własnym sumieniem. Ja także. Chcąc zatem być szczerym wobec siebie, wobec innych i wobec Pana Boga, muszę powiedzieć, że kłamałbym – i wtedy i teraz – twierdząc lub zgadzając się z opinią, że chodziło mi o obronę Maćka kosztem skrzywdzonych przez niego ofiar, o tych ofiar lekceważenie, o korporacyjną solidarność lub o świadome narażanie na niebezpieczeństwo innych. Nikomu nie odbieram prawa do oceny moich działań i zaniedbań oraz krytyki moich decyzji, ale moje sumienie podpowiadało mi wtedy – bazując na tamtej wiedzy – właśnie takie rozwiązania i decyzje. Byłem bowiem przekonany, że chronią one już i tak poranioną intymność osób skrzywdzonych, które chciały zamknąć ten temat i już do niego nie wracać, a Maćkowi dają szansę na pokutę i nawrócenie. Byłem też przekonany, że – zgodnie z tym, co obiecałem Pani Ninie podczas rozmowy – zapobiegam w ten sposób temu, by takie sytuacje już nigdy się nie powtórzyły. Czy tak naprawdę się stało? Nie wiem. Przyszłość – a konkretnie nowe zgłoszenia lub ich brak – pokaże, czy była to decyzja skuteczna. „Po owocach ich poznacie…”

I jeszcze jedno, z czym – ani siebie nie wybielając, ani nie usprawiedliwiając naszej gorszącej nieumiejętności właściwego rozwiązania tej sprawy – nie mogę się w sumieniu zgodzić. W pełni przyjmując krytykę, jaka na nas spadła – i tę zawartą w artykule i tę wypowiedzianą w reakcjach na tenże artykuł – muszę powiedzieć, że chcąc być w zgodzie ze swoim sumieniem, nie mogę uznać za prawdziwe twierdzenia, że należę do jakiegoś innego towarzystwa niż Towarzystwo Jezusowe. Niezasłużenie, niegodnie, nie wiadomo dlaczego, ale tylko do Jezusowego!

Każdy ma prawo się nie zgodzić, z tym, co napiszę, ale z ręką na sercu mogę i chcę powiedzieć, że w mojej decyzji sprzed 12 lat obrona Maćka (rozumiana jako chęć ustrzeżenia go przed prawnymi konsekwencjami jego czynów) zupełnie nie występowała. Ja go chciałem ukarać, odsuwając go od pracy z młodzieżą i uniemożliwiając mu kontakt z nią. Chodziło mi bowiem o wypełnienie obietnicy danej Pani Ninie.

I o dobro Towarzystwa. Nie, nie w tym znaczeniu, żeby nikt się nie dowiedział, żeby nic nie wyszło na jaw, albo żeby coś zamieść pod dywan, Bo choć jestem grzesznikiem, to nie jestem wyrachowanym hipokrytą. Chodziło mi o to, żeby zaradzić złu, jednocześnie nie przekreślając grzesznika. Kiedy jednak przeczytałem w artykule, że ów grzesznik nie tylko nie skorzystał z okazji na nawrócenie, ale imprezował będąc przekonanym, że nie ma powodów do pokuty, to bardzo ufam, iż Kościół dopełni to, czego nie zrobiłem ja i wymierzy mu taką karę, która zmusi go do uznania swoich win i podprowadzi do skruchy. Pomijając kwestię, czy – z racji swojej konstrukcji i kondycji psychicznej – jest on w ogóle do skruchy zdolny, to bardzo mnie też boli świadomość, że znaleźli się współbracia, którzy chcieli z nim taką „okazję” świętować.

Znam i uznaję moje własne grzechy. Nie zamykam też oczu na grzechy moich współbraci i dlatego – cytując Pismo – słusznie „jesteśmy teraz poniżeni na całej ziemi, z powodu naszych grzechów”. Boli mnie to i napełnia wstydem, ale wiem też – bo tak mi podpowiada, albo lepiej powiedzieć, tak krzyczy do mnie moje serce – że mój zakon, moja prowincja, moi Współbracia to nie jest jakaś banda bezdusznych i pozbawionych ludzkich uczuć, sklerykalizowanych drani. Nie! To wspólnota ludzi grzesznych, którzy jednak – choć nieudolnie – wciąż się starają służyć Panu Bogu w ludziach, do których zostali posłani. Wiem, że to bardzo zgrzyta w zestawieniu z tym, co zrobił Maciek oraz z tym, jak my – w tym ja sam – staraliśmy się temu zaradzić.

Ale wiem też, że mój zakon, moja prowincja i moi Współbracia to wspólnota ludzi, w której przez 40 lat bycia jezuitą doświadczyłem tylu przykładów świętości i pokornej służby najbardziej potrzebującym (w każdym znaczeniu!), że budują mnie one do dziś i wzruszają nieustannie. Przede wszystkim zaś, to wspólnota ludzi, w której i dzięki której doświadczyłem bliskości Boga żywego, który mnie grzesznika pokochał, wyciągnął z otchłani grzechu i przygarnął na nowo. Nigdy się nie zdołam za to odwdzięczyć.
Raz jeszcze przepraszam.

Wesprzyj Więź

To wszystko, co chciałem dopowiedzieć. Bardzo dziękuję Ojcu Prowincjałowi za możliwość opublikowania tego tekstu.

Wojciech Ziółek SJ

Zranieni w Kościele
„Zranieni w Kościele” – telefon wsparcia dla osób dotkniętych przemocą seksualną

Przeczytaj też: Może trzeba upaść jeszcze niżej? Głos po reportażach Pauliny Guzik

Podziel się

3
1
Wiadomość

Czy w czytelnikach Więzi pozostał już tylko gorycz? Czy chcilibyśmy być tak osądzono, jak tu się osądza innych?
Choć grzech nasz mnie smuci, żal tych, których skrzywdzono, kochać trzeba, dostrzec belkę we własnym oku….

@JA
To nie gorycz. To połączenie zdumienia z przerażeniem kiedy widzi się jak brakuje duchownym osądu w sprawach podstawowych. Ale jeśli jako priorytet ustawi się instytucję i brata w zakonie, to skrzywdzeni schodzą na dalszy plan. Przez to ratowanie grzesznika cierpi wiele innych ludzi.
Ponieważ okazane tanie miłosierdzie niejeden grzesznik ma w pogardzie.

I o tym tu piszemy.

JA, owszem, gdybym dopuszczał się gwałtów na dzieciach to chciałbym, by mnie osądzono z całą surowością. Bez gadaniny o „miłosierdziu dla grzesznika”, albo o ukrywaniu sprawy „dla dobra ofiar”.

Mogę tak powiedzieć dlatego, że nie mam takich czynów na sumieniu, ani niczego choćby porównywalnego, więc nie widzę we własnym oku żadnej „belki”.

Dodam jeszcze, że skandalem jest powoływanie się na ludzką grzeszność w tym kontekście. Mówiąc, że „każdy z nas grzeszy” próbuje się zestawiać ludzką codzienność z poważnymi przestępstwami. Próbuje się postawić znak równości między sytuacjami, gdzie jeden człowiek się w piątek upił, drugiemu w niedzielę nie chciało się pójść do kościoła, piętnastolatek się w ukryciu masturbował, a mąż oglądał się na ulicy za sąsiadkami, z rzeczywistością, gdzie ksiądz gwałci nastolatkę jednocześnie stosując psychomanipulację, drugi robi to samo w kaplicy na ołtarzu, jeszcze jeden łączy gwałcenie z uwięzieniem w swoim pokoju w zakonie, a współbracia zamiast reagować robią sobie z tego powodu głupie żarty i ubliżają ofiarom, zaś przełożeni nie wyciągają wymaganych konsekwencji.

O.Ziolek jest jednym z pierwszych przelozonych w Polsce, ktory przeprasza za swoje bledne decyzje. Szacun! Ale ani slowem nie wspomnial o tym, ze jezuici powinni teraz pokryc koszty terapii i zaplacic odszkodowania. Czyli czekam na nastepny krok ojca prowincjala i bede bardzo rozczarowany, jesli on szybko nie nastapi.

Błędny adres. Ksiądz Ziółek nie jest już prowincjałem, więc nie on decyduje o pieniądzach. W oświadczeniu prowincji napisano, że „pragniemy okazać gotowość udzielenia wszelkiej pomocy osobom pokrzywdzonym.” Może to obejmować także odszkodowania. I nie przeszkadza mi to, że nie napisano tego wprost. Dopóki osoby skrzywdzone nie podnoszą publicznie tego wątku, nie wtrącajmy się w ten aspekt problemu. Myślę, że jeżeli poczują się skrzywdzone, to się o tym dowiemy.

„Osoby skrzywdzone” miałyby dopiero w przyszłości „poczuć się skrzywdzone”? Zadziwiająca konstrukcja myślowa…
Że „już”, i to od lat, czują się skrzywdzone, wiemy choćby z ich wypowiedzi cytowanych przez red. Guzik.
Wiemy też, że przechodziły długotrwałe terapie, jedna z kobiet specjalnie podejmowała pracę, by opłacić to niezbędne wsparcie. Tymczasem prowincja „pragnie okazać gotowość udzielenia wszelkiej pomocy”. Nie deklaruje zamiaru, a tylko wyraża pragnienie okazania gotowości.
Zdaję sobie sprawę, że to może być efekt nawykowego formułowania kwiecistych zdań, ale – dla mnie – zabrzmiało fatalnie.
Skrzywdzone kobiety mają „publicznie podnieść ten wątek”. Czyli? Udzielać wywiadów mediom? Wystosować pozew sądowy i
upublicznić jego treść? Stanąć z transparentem przed siedzibą prowincjała? I wtedy – być może – władze prowincji zrealizują swoje pragnienie?
Zaznaczam, że ewentualnego wsparcia finansowego lub materialnego nie uważam za jedyną czy najważniejszą formę potrzebnej pomocy.
Każdy komentarz, nie tylko na więź.pl, jest swego rodzaju „wtrącaniem się” w jakieś sprawy. Pan akurat „wtrąca się” na tym forum – bez pardonu – nawet w (domniemane) sposoby przeżywania wiary, rzekome motywacje czy dobór lektur pozostałych komentujących. A teraz wzywa innych, nie po raz pierwszy zresztą, by zamilkli… Bądźmy poważni. Szanujmy się nawzajem.

@ Piotr Ciompa: Poczekamy, zobaczymy. Chrystusowcom trzeba bylo ten milion zlotych zadoscuczynienia za gwalty popelniane przez ks. Romana po latach walki doslownie z gardla wyciagnac. Sam jestem ciekaw, jak sie zachowa to Towarzystwo?

Pięknie umył ręce niczym Piłat… Przypomnijmy naukę Założyciela: po trupach do celu/cel uświęca środki/nie zaszkodzi parę trupów, jeśli miałoby to pomóc naszym celom religijnym… My świeccy nie bardzo wiemy, jak określić to, co nam w tym wszystkim brzmi fałszem. Może tak: kiedy taka kobieta przyszłaby do spowiedzi wyznając, że żyje w konkubinacie z ukochanym narzeczonym, z którym zbierają na ślub/używa antykoncepcji, choć jest mężatką po ślubie kościelnym, nie dostałaby rozgrzeszenia i nie mogłaby przystępować do Stołu Pańskiego. Jeśli do spowiedzi przyszedłby ksiądz Maciej Sz.i wyspowiadałby się ze swoich grzechów, dostałby pokutę i rozgrzeszenie. A sporo nie przyszedł do spowiedzi do Z., to dostał przeniesienie na inną placówkę, zaś Z. wybaczył mu było żadnej refleksji o zgorszeniu, niebezpieczeństwie dla innych dziewczyn i kobiet, niegodności Maćka Sz., itd. A w międzyczasie pewnie przeczytanych w trakcie mszy czy zamiast homilii listów KEP o zbrodniach , seksualizacji i cywilizacji śmierci…I generalnie samopoczucie dobre, a przeprosiny przecież nic nie kosztują, i ładnie wyglądają. Skoro bowiem mleko się wylało, a media się dowiedziały….A Maciek nadal jest księdzem, tak ? Ech, katolicy….

Przecież jeśli chodzi o wykorzystane kobiety, także przez księży, to tacy jak Pan jeszcze je dobijają. Bo przecież znane są Pana poglądy na temat praw reprodukcyjnych kobiet, aborcji (także związanej z gwałtem) itd. Przyznam się, że nie rozumiem ludzi takich jak Pan czy ksiądz T.: ofiar, które występują przeciwko innym ofiarom. Bo występują. Ale to tak na marginesie. Serio kobiety-katoliczki żyjące w konkubinacie dostają rozgrzeszenie ? W Polsce ? Żartuje Pan.

Dzieki za opinie o mnie. Tak , znam jedna dziewczyne, ktora otrzymala rozgrzeszenie mimo zycia w drugim zwiazku. A co do tego ma grzech aborcji? 5 NIE ZABIJAJ. Uznaję te i jeszcze 9 przykazań a Pan widac nie…. kazde dziecko ma prawo do zycia! Kazde! My zyjemy, czemu mam zabronic narodzić się niewinnemu dziecku? Widac Pana boli ze uznaję 5 przykazanie…. nie wystepuje przeciw innym osobom wykorzystanym, wrecz przeciwnie.

Na podobną odpowiedź o.Ludwika Wiśniewskiego na łamach Rzeczpospolitej, że nie wiedział o wyczynach Pawła M., otrzymał on brutalną odpowiedź dawnego socjusza prowincjała jezuitów, księdza Jakuba, że to niczego nie tłumaczy, jeśli w ogóle to prawda. Cytowałem w jednym z wcześniejszych komentarzy fragmenty odpowiedzi. Ta sama odpowiedź mogłaby być napisana Autorowi powyższych przeprosin. Podrążę wątek i zdziwię się, że ks.Jakub publicznie zabrał głos w taki sposób samemu wcześniej mając niedostatki wiedzy, albo odwrotnie, miał wiedzę większą niż prowincjał i milczał, także potem gdy sam został prowincjałem, przez większość swojej kadencji. Nie, żebym przeprosiny o.Ziółka uważał za nieszczere. Chodzi mi o księdza Jakuba, który powinien się publicznie wytłumaczyć dlaczego będąc uwikłany w niewystarczające procedowanie ws. nadużyć – dopuszczam tu brak złej woli, po prostu z bezradności w trudnej sytuacji, w której człowiek znajdzie się pierwszy raz – przyjął zaproszenie od red.Terlikowskiego do komisji badającej sprawę Pawła M. Tymczasem, w komisji tej powinny zasiadać same żony Cezarów.

Nie uważam wypowiedzi- dopowiedzenia o.Ziółka na nieszczere, gdy pisze: „Duchowny stwierdza, że w jego ocenie tamte decyzje miały „chronić już i tak poranioną intymność osób skrzywdzonych, które chciały zamknąć ten temat i już do niego nie wracać, a Maćkowi dają szansę na pokutę i nawrócenie”.
Szczegóły do czego posuwał się ten zwyrodniały zakonnik poznał teraz- tyle że jest łatwo nagle we współbracie zobaczyć seksualnego drapieżnika.
Mnie raczej w tej sytuacji ruszyło, że potem były powtórki i on ciągle tym zakonnikiem jest.
A wydarzeniem szczególnie paskudnym jest to zorganizowanie przez tego o.Maćka niedawno w Krakowie imprezy, bo zaraz skończy się kara i on wraca. Przecież jacyś krakowscy zakonnicy brali w tej imprezie udział.
To, co w takich przypadkach jest uderzające- ten rozdźwięk między mówionymi w głoszeniu wiary przez wielu księży/zakonników słowami a realnym życiem własnym.
Przeczytałam niedawno taką myśl papieża Benedykta XIV z jego encykliki Ubi primum „”Lepiej jest bowiem zaiste mieć duchownych nielicznych, ale odpowiednich i użytecznych, aniżeli wielu takich, którzy w żaden sposób nie są zdolni do budowania Ciała Chrystusowego, to jest Kościoła.”
Dlatego niech zakonników, księzy będzie mniej, ale niech -na Boga- będą to duchowni wierzący w Boga.

Tych spraw jest tak wiele. Szacuje się, że wiele więcej, niż jest zgłaszane i te szacunki mają niestety bardzo dobrze umotywowane, logiczne uzasadnienia. I ja się tak zastanawiam: czy gdzieś w polskiej przestrzeni medialnej tworzy się już szerszy i kompetentny namysł na PRZYCZYNAMI. Strukturalnymi, kulturowymi, filozoficznymi, itd. Przecież w tych sprawach ewidentnie widać pewne wspólne wątki. Jakby niektórzy z tych ludzi czytali jakiś wspólny zestaw książek formujący chorą „duchowość”. Gdzie źródło? Skąd ten cholerny bijący po oczach narcyzm u przedstawicieli kleru? Systemowy, czy co?

Źródło: celibat i przekonanie o przynależności do kasy kapłańskiej, grupy wybrańców i pomazańców Bożych („kapłan jest wyższy nawet od Aniołów”). Plus negacja życia codziennego, które dał nam Bóg z wszystkimi troskami ale i radościami. Z tej negacji wyrasta coś pomiędzy cierpiętnictwem („poświęcam” swoje życie, bo jestem posłuszny i nie uprawiam seksu, nie mam rodziny, nie jem mięsa, modlę się dużo (sic!)), a obłudą i zakłamaniem (bo żyję w sumie jak pączek w maśle, robię co chcę, podróżuję, piję, poluję, chodzę na premiery itd, a ostatecznie i od seksu nie stronię, byle dyskretnie i z poczuciem winy w konfesjonale). Te przysłowiowe „cele mnisze”, ale i wikariackie mieszkanka , o których ktoś tu napomknął: sypialnia i salonikiem, łazienką i aneksem kuchennym oraz darmowym serwisem sprzątająco-opierającym , te „pielgrzymki” na krańce świata, „studia” w dalekich krajach, itd.). Kasta kapłańska. Cel uświęca środki. A celem jest nie Chrystus, tylko pomyślność instytucji KRK w świecie doczesnym. Przy czym młodzi rekruci , wierzę, są idealistami przez szmat czasu. A potem stają się tacy jak reszta. Wiara w kościół ? „Ja niczego nie aprobuję niewzruszenie z wyjątkiem wiary w Chrystusa” głosił Biernat z Lublina już na przełomie XV i XVI w.

A tak. To oderwanie od rzeczywistości i cynizm jest jakiś taki powszechny wśród polskich duchownych. Nie mówię, że w 100%, są pewnie wyjątki, ale nie widać ich.

Natomiast z tą postawą „cierpiętniczą”, to chyba jednak przesada. Podam przykład: wpadł mi kiedyś w ręce numer jakiegoś katolickiego czasopisma. Jedno z tych bardziej popularnych, jakiś tygodnik chyba. I tam był artykuł o młodym księdzu – doktorze (oczywiście), który mieszka w Jerozolimie. Jak tam trafił? No, najpierw po święceniach wyjechał do Rzymu na ten doktorat, tam sobie żył i mieszkał, aż pewnego razu pojechał do Jerozolimy i stwierdził, że tam po prostu jest JEGO MIEJSCE! I w związku z tym postarał się o to, aby zamieszkać tam. W Izraelu. No i zamieszkał. Bo chciał. Nie ma tam informacji o tym, że jakąś ważną pracę charytatywną tam robi, ani że jest naukowcem-specjalistą od czegoś, czego nigdzie indziej badać się nie da. Nie. Generalnie , obierając to z wysokouduchowionej retoryki, wyjechał, bo mu się spodobało. Za czyje pieniądze wyjechał wcześniej na ten doktorat do tego Rzymu? Czemu i komu ma służyć ten jego doktorat? Czy tylko ja widzę, że to mentalność rozpieszczonego singla na utrzymaniu zbyt bogatych rodziców? Czy tylko mnie dziwi, że katolickie czasopismo uważa to za dobry temat na artykuł?

o. Ziółek jest od kilku lat proboszczem parafii w Tomsku na Syberii. Parafia jest większa niż terytorium Polski. Na swoim koncie na Twitterze załączył odnośniki do obu części artykułu red. Pauliny zaraz po ich opublikowaniu, co świadczy o tym, że ma odwagę stanąć twarzą w twarz z tą trudną sprawą. Przy czytaniu niniejszego listu pamiętajmy, że wrażliwość i stylistyka mężczyzny żyjącego od lat w celibacie może nie do końca spełniać takie czy inne, np. emocjonalne oczekiwania. Tym niemniej dobrze, że ten list powstał, i myślę że można go odebrać pozytywnie. Natomiast najważniejsze będą teraz czyny decydentów Towarzystwa.

Wszyscy jesteśmy grzeszni, słabi, tak to już staje się oklepanym sloganem. Wspólnota ludzi grzesznych, którzy nieudolnie starają się służyć Bogu, bo zostali posłani. Jakże pięknie to brzmi. Mam za sobą prawie 40 lat pracy zawodowej. Na tej drodze i w życiu prywatnym spotykałem wiele oryginalnych osobowości. Zasadniczo w zwyczajnych ludziach jest coś co karze być im przyzwoitymi. Zdarzało się słyszeć, że ktoś nadużywał, dręczył rodzinę, kradł, oszukiwał. Bardzo szybko osoby te były izolowane i wypychane z towarzystwa, zespołu pracowniczego. Jakoś tak nie działał myk, o niczym nie wiedziałem. W necie obejrzałem wywiad z ks. Lemańskim, tak tym Lemańskim. Opowiada na pytanie, dlaczego nie reagował, jak ksiądz z sąsiadującą z nim parafia wyprawiał bezeceństwa. O niczym nie wiedział, powiada. Kolejny nius z księdzem w roli głównej, może i fejk, ale personalia podano. Rozsyłał parafiankom swe gołe fotki. Zdenerwowany mąż jednej z nich, wysyła je do kurii i publikuje w Internecie. Sprawa nabiera rozgłosu, bo księżulk do prokuratury sprawę oddaje, o naruszenie dóbr osobistych. By zostać kierowca, należy przedłożyć zaświadczenie lekarskie o braku przeciwskazań do prowadzenia pojazdów. Wystarczy kilka badań i wiadomo co i jak. Formacja osoby duchownej trwa dość długo, może warto tych posłanych, słabych, grzesznych nieco selekcjonować, dobierając dla nich zadania, które nie wykraczają poza ich kompetencje.

Willac, problem jest właśnie w tej formacji. Niestety, seminaria bardzo często deprawują, zamiast kształtować. Jest takie powiedzenie, że kto w małej sprawie będzie nieuczciwy, to w dużych też taki będzie. A skoro w seminarium trzeba się posuwać aż do oszustwa, żeby nie chodzić głodnym (!) to o czym my mówimy? Jest taka opowieść młodego księdza, jak to w seminarium stosowało się sztuczki partyzanckie, by najzwyczajniej w świecie zamówić kebab z dostawą. Były tam opowieści o czekaniu, aż na furcie będzie siedział „swój” kleryk, co nie doniesie przełożonym, przemycony telefon, by zamówić dostawę, plecak, w którym ukrywało się „kontrabandę” i umiejętne skakanie między pokojami, by ktoś nie wykrył aromatu sosu czosnkowego. To jest w praktyce wychowywanie do oszustwa. A skoro nawet w tak błahej sprawie, jak jedzenie trzeba kłamać, to potem kłamie się w innych, większych kwestiach. Włącznie z fałszywym przysięganiem na Ewangelię, byle nie zostać wyrzuconym.
Dodajmy, że mamy do czynienia w większości z młodymi chłopakami, którym dopiero kształtuje się moralność.

A co do Lemańskiego, to też nie powinno dziwić. Skoro w toku formacji w seminarium wykształca się w przyszłych księżach mechanizm, gdzie każda odpowiedź na pytanie może oznaczać kłopoty dla siebie, albo kolegów, to lepiej udawać, że nic się nie wie. To jest wręcz odruch. Tak się przecież robiło jeszcze w seminarium, gdy rektor, czy ojciec duchowny pytał o kolegę.

Tak w ogóle to ten cały kryzys i skandale jeden, drugi, kolejny…
Jak dobrze, że te sprawy wychodzą.
To też dowód jak Bóg walczy o ten Kościół. Serio.

Mimo tego jak bardzo też tu piszę z oburzeniem,
to mam nadzieję, że widać w tym moim pisaniu też Nadzieję na przyszłość,
na zmianę, na przemianę serc. Naprawdę ją mam.

Strzeżcie się fałszywych proroków.
Byli tacy, którzy mówili niejednemu królowi jest dobrze, jest super.
Warto sobie Stary Testament poczytać, co tam się działo jak Izrael nawywijał.
A upominanie się o sprawiedliwość dla pokrzywdzonych jest oczywistym zadaniem wspólnoty Kościoła. Tak?

Dlaczego w ogóle prowincjał ma się bronić? Jeśli ktoś z osób, które są wymienione w artykule ma się bronić, to niech to zrobi Maciej Sz. To on powinien się bronić przed zarzutami a nie jego prowincjał. Jeśli tylko oczywiście ma coś na swoją obronę. No…wybaczcie ale jeśli ksiądz i to jakikolwiek pcha się z łapami do dziewczyn to jest źle.

Pewnie dlatego, że to jemu zgłoszono sprawę gwałtów, a on nic z tym nie zrobił, poza przeniesieniem do innej placówki. Nie wszczął wymaganego przepisami prawa postępowania, nie nałożył formalnych kar, a do tego mówi, że dziś by zrobił podobnie.

Z artykułu p. Pauliny wynika, że nawet biorąc pod uwagę ówcześnie obowiązujące procedury wewnątrzkościelne nie zostały one wypełnione. Z oświadczenia o. Ziółka (którego bardzo szanuję i cenię) nie wynika, by ojciec to przyznał, przeciwnie, powtarza ojciec, że postąpiłby dziś tak samo.
Za dużo jest podobnych historii, za dużo przypadków, w których kolejne krzywdy wydarzyły się, bo duchownemu w dobrej wierze chciano dać możliwość pokuty i nawrócenia, nie uniemożliwiając mu skutecznie dostępu do kolejnych potencjalnych ofiar. I to kolejna historia, która pokazuje, jak wymierzona „kara”, czyli odsunięcie o. Macieja od pracy z młodzieżą, okazała się błędna i niewystarczająca. I mając tego wszystkiego świadomość nie słyszymy zdecydowanego, jasnego stwierdzenia: zawiedliśmy, procedury zawiodły, zawiodła instytucja i pojedynczy człowiek. Bez żadnego ale. Niestety. Właściwie, ojciec nawet nie ma takiego przekonania, że ówczesna decyzja była nieadekwatna, bo „Przyszłość – a konkretnie nowe zgłoszenia lub ich brak – pokaże, czy była to decyzja skuteczna. „Po owocach ich poznacie…” Czyli dopuściliśmy go do dalszej pracy z kobietami, ale może już więcej nie nabroił, wtedy uff, zadziałaliśmy skutecznie. Przerażające.

Ukaranie sprawcy adekwatne do wyrządzonych krzywd oraz wykluczenie go z działalności dopuszczającej go do kolejnych nadużyć nie wyklucza możliwości pokuty i nawrócenia. Dochodzenie do tego nawrócenia nie może się odbywać z jakimkolwiek narażeniem kolejnych potencjalnych skrzywdzonych.
Indywidualna troska o ofiarę i subiektywne poczucie, co będzie dla niej właściwe (w tym jej własne!), nie powinny wykluczać systemowych, zdecydowanych działań, by przede wszystkim dokładnie zbadać i wyjaśnić sprawę i zapobiec powtórzeniu podobnych krzywd na kolejnych ofiarach. A dotychczasowym ofiarom zadośćuczynić, opłacić psychoterapię, zapewnić niezbędne wsparcie. Z inicjatywy Kościoła. To się nie wydarzyło wtedy i za to oczekiwałabym zdecydowanych przeprosin, powiedzenia co dokładnie zostało zaniedbane i co powinno było zostać zrobione.
W Kościele nadal zdecydowanie za dużo jest szkodliwej w skutkach, źle rozumianej troski o „zbłądzonych” duchownych i wiary w ich pokutę i nawrócenie, widzimy od lat do czego ona doprowadziła, nie mówiąc już o celowych zaniedbaniach i zamiataniu pod dywan. Za mało zdecydowanego zadbania o ofiary ich nadużyć, które nadal przechodzą gehennę dochodząc sprawiedliwości, walcząc w upokarzających i traumatycznych procesach o odszkodowania, jeśli w ogóle się na to odważą. Za mało szczerego przepraszam za konkretne zaniedbania, za mało uznania moralnej odpowiedzialności Kościoła bez ale i rozwadniania odpowiedzialności. A nawet takie przepraszam byłoby przecież absolutnie niewystarczające! Za mało determinacji, żeby ustanowić rzeczywiście skuteczne procedury, które w centrum będą stawiały ochronę i dobro ofiar, a nie Instytucji i winnych (ujmując temat niezwykle delikatnie…).
Wiedząc to wszystko ojciec mówi „Zrobiłbym tak samo”. Smuci mnie to i nie napawa optymizmem co do możliwości dotarcia do istoty problemy wewnątrz Kościoła, jeśli takie słowa padają z ust duchownego, którego darzę naprawdę ogromnych szacunkiem, w którego mądrość oraz dobre i szczere intencje wierzę.

Dosyć czynienia z ludzi świętych krów.Dość klerykalizmu i koroneczek.Perwersji w szatach katolickiej tantry.Płacić podatki, wyskoczyć z koronek, prać i sprzątać.Ponosić prawne konsekwencje swoich działań, jak każdy obywatel.Na szacunek zaslugiwac, a nie nakazywac z powodu koloratury.