Powszechnie podzielana teza, że Polki chcą mieć dzieci, ale z jakichś przyczyn nie są w stanie zrealizować swoich prokreacyjnych planów, nie musi być wcale prawdziwa. W gruncie rzeczy nie wiemy, czy Polki i Polacy naprawdę chcą mieć dzieci.
Słowa prezesa Jarosława Kaczyńskiego na temat przyczyn niskiej dzietności młodych Polek wzbudziły uzasadnione wzburzenie. Choć alkoholizm, także wśród młodych kobiet, jest narastającym problemem, z którym jako społeczeństwo nie potrafimy sobie poradzić, i który ma i będzie mieć katastrofalne skutki w wielu wymiarach życia społecznego – nie można wiązać go w tak ordynarny sposób ze zjawiskiem niskiej dzietności. Takie podejście jest bowiem stygmatyzujące i nijak nie pomaga w zmierzeniu się zarówno z niskim współczynnikiem dzietności, jak i z problemem alkoholizmu.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że wypowiedź prezesa PiS uruchomiła po raz kolejny debatę na temat polityki demograficznej. A warto o niej rozmawiać, także w kontekście opublikowanej niedawno rządowej Strategii Demograficznej 2040. Problem polega na tym, że debata ta jest przesiąknięta kwestiami ideologicznymi, od których wbrew pozorom nie jest wolne także środowisko naukowe.
Twierdzą, że wiedzą
W gruncie rzeczy mamy do dyspozycji dwie wiodące opowieści, wyjaśniające niską dzietność. Strona konserwatywna głosi, że głównym sprawcą analizowanego zjawiska jest rozpad więzi rodzinnych i instytucji trwałego małżeństwa, a także dominująca w popkulturze moda na emancypację kobiet i odkładanie decyzji o macierzyństwie. Strona liberalno-lewicowa prezentuje alternatywną optykę – Polacy nie chcą mieć dzieci, bo nie mamy elastycznych związków partnerskich, legalnej aborcji, refundowanych zabiegów in-vitro, a na dodatek unosi się nad nami klimat patriarchalizmu, cementowany przez Kościół rzymskokatolicki.
Choć zdecydowana większość z nas na pierwszym miejscu hierarchii wartości wskazuje rodzinę, to gdy padnie pytanie o czas realnie na to poświęcany, rodzina wyraźnie przegrywa z naszymi aktywnościami zawodowymi
Jedyne, co łączy obydwie strony ideowego sporu, to uznawanie roli czynników ekonomicznych, choć i tu widać różnice. Konserwatyści będą mówić głównie o ulgach podatkowych, bezpośrednich transferach i całym pakiecie instrumentów z repertuaru tzw. polityki familizacyjnej (w uproszczeniu: wzmacnianie roli rodzin w procesie opieki), z kolei lewica koncentruje się głównie na dostępności żłobków, równości płac i rozwoju usług publicznych, wspierających strategię z zakresu polityki defamilizacyjnej (w skrócie: zmniejszenie obciążeń rodzin w zakresie opieki).
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że tak jak wśród konserwatystów da się odnaleźć zwolenników budowy żłobków, tak i wśród przedstawicieli lewicy można usłyszeć postulaty wprowadzania tzw. opcjonalnej familizacji, choćby poprzez elastyczność wsparcia różnych form opieki, w tym opieki domowej. Ponadto obydwie strony ideologicznego sporu zgadzają się, że kluczowym problemem wpływającym na niski współczynnik dzietności jest fatalna sytuacja mieszkaniowa, choć jedni woleliby ją rozwiązać przez upowszechnienie własności, a drudzy – przez rozwój rynku najmu.
Zasadniczo jednak wszyscy twierdzą, że wiedzą, dlaczego młode Polki i młodzi Polacy nie decydują się na dzieci, choć deklarują, że chcą je mieć. Zdaję sobie sprawę, że zwłaszcza środowisko demografów (które zwykle prezentuje stanowisko zbliżone do poglądów liberalno-lewicowych) uzna to za nieuprawnioną tezę, ale wieloletnia już obserwacja zachowań społecznych młodego pokolenia prowadzi mnie do hipotezy, że rację mają obie strony sporu.
Dlaczego nie można wierzyć analogiom międzynarodowym
Przyczyny niskiej dzietności są bowiem bardzo zróżnicowane i prawdopodobnie każdy ze wspomnianych powyżej powodów odgrywa jakąś rolę – jedne większą, inne mniejszą. Co więcej, pewnie różni się to w zależności od konkretnego przypadku. Mam jednak głębokie przekonanie, że nie mamy nawet uogólnionej wiedzy, jaka jest hierarchia ważności tych przyczyn w Polsce, bo bazujemy głównie na międzynarodowych analogiach z jednej strony, i na badaniach ankietowych z drugiej strony – a te mogą nas wprowadzać w błąd.
Dlaczego? Kwestie dzietności są uzależnione od czynników społeczno-ekonomicznych, a te z kolei są determinowane uwarunkowaniami historycznymi i kulturowymi. Społeczeństwa charakteryzują się innym systemem wartości – i to nie tylko miedzy sobą, ale także wewnętrznie. Nie da się dokonywać zatem prostej ekstrapolacji „zachowań prokreacyjnych” Hiszpanów, Francuzów, Niemców, Szwedów, ba, nawet Czechów, bo mamy unikatowe dziedzictwo, które można określić mianem chłopsko-szlachecko-katolicko-(post)komunistycznego.
Nie ma drugiego takiego kraju, który charakteryzowałby się taką mieszanką cech występujących w tak silnym natężeniu. Południe Europy nie ma za sobą etapu komunizmu i transformacji, Czesi – silnego katolicyzmu, a Szwedzi – i jednego, i drugiego. Choć młodzi Polacy powierzchownie nie różnią się specjalnie od swoich koleżanek i kolegów z innych krajów europejskich, to jednak to dziedzictwo ma – często nawet nieuświadomiony – wpływ na motywy naszych decyzji i zachowań.
Dodatkowo: motywy działań 20-latków z Kaszubów i nie tak odległego województwa zachodniopomorskiego, mimo jednego narodowego dziedzictwa, także się od siebie różnią, bo zwyczajnie jesteśmy dużym krajem w skali europejskiej, z wieloma specyfikami regionalnymi. Co więcej, mamy za sobą doświadczenie zaborów. Zdaje sobie sprawę, że „widać zabory…” stało się już internetowym memem, ale jednak naprawdę w wielu obszarach do dziś mierzymy się ze spuścizną odziedziczoną po okresie, w którym Polski nie było na mapie.
Trudno zatem o jedno wyjaśnienie, które będzie opisywało i wyjaśniało działania wszystkich młodych mieszkańców naszego kraju. Tym bardziej nie należy się spodziewać, że badania prowadzone na zachodnioeuropejskich społeczeństwach (to one stanowią często główne źródło wiedzy naszych rodzimych demografów) dadzą nam jakąś bardzo rzetelną wiedzę o modelach życia młodego pokolenia Polek i Polaków.
Dlaczego nie można wierzyć ankietom
Jeśli zaś idzie o wiarę we wiarygodność wyników badań ankietowych, tu także bardziej poruszamy się właśnie w obszarze wiary niż wiedzy. Deklaracje dotyczące preferowanej w przyszłości liczby potomstwa mówią nam bowiem więcej o aktualnie panującym wyobrażeniu na temat preferowanej społecznie odpowiedzi na to pytanie, niż o rzeczywistości.
Wystarczy popatrzeć na deklaracje dotyczące najważniejszych dla Polaków wartości. Choć zdecydowana większość z nas na pierwszym miejscu wskazuje rodzinę, to gdy padnie pytanie o czas realnie poświęcany na budowę więzi rodzinnych, zobaczymy, że rodzina wyraźnie przegrywa z naszymi aktywnościami zawodowymi.
Z faktu, że prawie 40 proc. Polaków deklaruje, iż chciałaby mieć trójkę dzieci, zupełnie nie wynika nie tylko to, czy będą mieć trójkę dzieci, ale nawet to, że naprawdę tej trójki chcą. Analogicznie z faktu, że młode kobiety deklarują dziś coraz częściej brak chęci posiadania potomstwa, nie wynika automatycznie, że nie chcą mieć dzieci, choć w tym przypadku deklaracje mogą bardziej odpowiadać rzeczywistości. Również dlatego, że taka deklaracja nie jest wciąż społecznie preferowana – choć nie da się też wykluczyć, ze wśród 20-latek taka odpowiedź jest wynikiem obowiązującej mody.
To wcale nie oznacza, że w badaniach ankietowych świadomie kłamiemy. Prędzej tworzymy sobie różne iluzje, w których funkcjonujemy i których często nie jesteśmy świadomi. Aby naprawdę poznać motywy działań, a tym samym obierane przez młode pokolenie modele życia, potrzebne jest przeprowadzenie pogłębionych badan jakościowych, w tym także badań psychologicznych. Bez nich tak naprawdę nie dowiemy się nawet, czy Polki i Polacy naprawdę chcą mieć dzieci, podobnie jak nie dowiemy się, dlaczego tak naprawdę ich nie mają albo mają mniej niż w ich deklaracjach woli co do preferowanej liczby potomstwa.
Chcą czy nie chcą?
Stąd zresztą płynie pierwszy ważny wniosek niniejszego tekstu – powszechnie podzielana teza, że Polki chcą mieć dzieci, ale z jakichś przyczyn nie są w stanie zrealizować swoich prokreacyjnych planów, nie musi być wcale prawdziwa. Argument, że przecież nasze rodaczki, które emigrowały na Wyspy Brytyjskie, cechowały się relatywnie wyższą dzietnością, nie jest żadnym dowodem.
Decyzje Polek w Wielkiej Brytanii nie musiały być motywowane lepszymi warunkami, tylko zwyczajnie mogły być elementem strategii integracyjnej. Dzieci ułatwiają bowiem integrację w nowym środowisku, a jednocześnie pozwalają kobietom, zwłaszcza tym nieznającym języka, uniknąć samodzielnego, bezpośredniego zderzenia się z nową rzeczywistością, np. w miejscu pracy. Zjawisko wyższej dzietności imigrantów w pierwszym pokoleniu jest zresztą dość szeroko opisane w literaturze i nie ma większego sensu zatrzymywanie się na tym „brytyjskim dowodzie”, choć niestety jest on często eksploatowany w debacie publicznej.
Nawet jeśli w ostatnich latach da się zauważyć wyraźny trend większego zaangażowania mężczyzn w proces wychowania dzieci, wciąż mamy do czynienia z występowaniem wyraźnej nierównowagi między nimi a kobietami
Powyższe dwa problemy – niespecjalnie wysoką wiarygodność strategii ekstrapolacji oraz stosowanych metod ilościowych w badaniach nad dzietnością – sprawiają, że w gruncie rzeczy nie wiemy, czy Polki i Polacy naprawdę chcą mieć dzieci. Ktoś powie, że ostatecznie to bez znaczenia – nieważne, czy chcą, czy nie mają ku temu warunków, ważne, że dzieci rodzi się mniej. Różnica jest jednak istotna – jeśli barierą są warunki, decydenci mogą podejmować próby wdrażania odpowiednich rozwiązań, nawet ze świadomością ich co najwyżej umiarkowanej skuteczności.
Trzeba bowiem pamiętać, że niektóre ograniczenia społeczno-ekonomiczne mają charakter strukturalny i usunięcie ich może być zwyczajnie mało realne – tu na pierwszy plan wysuwa się kwestia polityki mieszkaniowej, w której po prostu nie ma prostych, szybkich i tanich recept. Gdyby jednak okazało się, że z jakichś powodów młode Polki i Polacy nie chcą mieć dzieci, wtedy pole manewru polityki radykalnie się zawęża. Zostaje bowiem wtedy raczej łagodzenie społecznych, ekonomicznych i politycznych skutków niskiej dzietności niż walka o to, by w Polsce rodziło się więcej dzieci.
Możliwe powody
Nie wiem zatem, jaka jest prawdziwa odpowiedź na pytanie, czy polscy 20- i 30-latkowie chcą mieć dzieci, czy też nie. Przyjmuję z pokorą, że po prostu tego nie wiemy. Tak samo jak nie wiem, jaka jest hierarchia przyczyn niskiej dzietności. Dlatego o wiele bardziej sensownym zabiegiem wydaje mi się wypisanie szerokiej listy 25 możliwych (podkreślam – możliwych!) powodów, dla których w Polsce rodzi się relatywnie mniej dzieci.
Lista pewnie nie jest kompletna. Kolejność wybranych powodów jest przypadkowa, co więcej, wiele z wymienionych przyczyn jest współzależnych. Gdzieniegdzie będę się starać te zależności wskazywać, ale przeprowadzenie ich kompleksowej analizy przekracza moją wyobraźnię – pozostawiam to Czytelnikom. Ponadto celem niniejszego tekstu jest raczej narysowanie szerokiej mapy problemów, niż przedstawienie ich głębokiej charakterystyki – wtedy ten artykuł musiałby być raczej rozprawą habilitacyjną. Jeśli ktoś uzna, że problemy są przedstawione w zbyt uproszczony sposób albo ktoś stwierdzi, że jakieś określenie nie jest najbardziej zręczne, prawdopodobnie będzie mieć rację. Ale właśnie – to nie habilitacja.
Wreszcie, w ramach poniższej listy staram się unikać oceny poszczególnych zjawisk. Choć bowiem osobiście jestem przeciwnikiem liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, to uznaję, że brak dostępnej aborcji może, choć oczywiście nie musi, być przyczyną wpływającą negatywnie na dzietność.
1. Zła sytuacja mieszkaniowa. Jak już to zostało wspomniane, małomiasteczkowy konserwatysta i wielkomiejska „lewaczka” prawdopodobnie zgodzą się, że z perspektywy młodych Polaków i Polek kluczowym wyzwaniem stojącym przed podwyższeniem współczynnika dzietności jest deficyt lokali mieszkalnych. Niestety jest to problem strukturalny, z którym prawdopodobnie jako państwo niewiele zrobimy, przynajmniej w krótkim horyzoncie czasowym.
Jeśli prawdą okazałaby się hipoteza, że to naprawdę najważniejsza REALNA bariera, to c’est la vie. Jednak nawet jeśli tak nie jest, problemy mieszkaniowe mają ogromny, negatywny wpływ na rynek pracy i równowagę między życiem prywatnym a zawodowym (work-life balance). Zachwianie tej równowagi na korzyść pracy skutecznie może hamować decyzję o urodzeniu dziecka.
2. Słabość systemu instytucjonalnej opieki nad dziećmi w wieku do lat 3. Problem ten dotyczy zwłaszcza mniejszych ośrodków, w których ze względu na niewielką liczbę dzieci nie opłaca się zakładać placówek opiekuńczych (w Polsce odsetek osób mieszkających na wsi jest istotnie wyższy niż w wielu innych państwach UE). Jednocześnie opcja pozostania w domu z dzieckiem ze względu na uwarunkowania dochodowe (choć nie tylko!) może jawić się z perspektywy młodego rodzica (przeważnie młodej matki) jako suboptymalna.
3. Relatywnie niski poziom zaangażowania ojców w opiekę nad najmniejszymi dziećmi. Negatywne doświadczenia matek w tym zakresie mogą skutecznie zniechęcać kobiety przed decyzją o urodzeniu kolejnego dziecka. Nawet jeśli w ostatnich latach da się zauważyć wyraźny trend polegający na znacznie większym zaangażowaniu mężczyzn w proces wychowania dzieci, wciąż mamy do czynienia z występowaniem wyraźnej nierównowagi.
Jednocześnie gwoli sprawiedliwości należy dodać, że pokolenie współczesnych młodych ojców jest pierwszym, wobec którego kierowane są wysokie oczekiwania co do skali zaangażowania w opiekę nad najmniejszymi dziećmi, trudno się więc spodziewać, że wejdą w tę rolę z dnia na dzień. Kwestia wprowadzenia urlopów ojcowskich niewątpliwie może stanowić istotny bodziec, ale raczej nie przyspieszy, i tak szybko zachodzących, pozytywnych zmian w zakresie udziału ojców w procesie wychowania.
4. Niska elastyczność czasu pracy rodziców małych dzieci. W sytuacji niedoboru miejsc w placówkach opiekuńczych, zwłaszcza na prowincji, a jednocześnie rozpadu tradycyjnych więzi międzypokoleniowych oraz przy wydłużaniu się realnego wieku emerytalnego, brak elastyczności w zakresie czasu pracy obojga rodziców może skutecznie zniechęcić rodziców przed podjęciem decyzji o kolejnym dziecku.
5. Niski poziom ochrony zatrudnienia młodych matek. W przypadku złej sytuacji na rynku pracy, a ta w najbliższych latach może się pogarszać, kobiety mogą obawiać się zajść w ciążę ze względu na ryzyko utraty pracy w przyszłości lub słabszą pozycję negocjacyjną w rozmowach o podjęciu zatrudnienia/wysokości wynagrodzenia.
6. Kryzys gospodarczy i związana z nią niepewność. Ostatnie poważne turbulencje gospodarcze (kryzys roku 2000, kryzys roku 2008), które doprowadziły do wzrostu bezrobocia/uelastycznienia rynku pracy, miały istotnie negatywny wpływ na wartość współczynnika dzietności. Powód jest dość oczywisty – okres dekoniunktury skutkuje wzrostem niepewności, która skutecznie powstrzymuje młode osoby, często relatywnie silniej dotykane kryzysami, przed podjęciem decyzji o zajściu w ciążę.
Nie ma w Polsce kompleksowego wsparcia dla rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Strach przed urodzeniem takiego dziecka i świadomość konieczności samodzielnego radzenia sobie z taką sytuacją może być argumentem zniechęcającym do posiadania potomstwa
Co ciekawe, efekt ten ma charakter asymetryczny – dobra koniunktura niekoniecznie skutkuje równie silnym wzrostem dzietności. Obecna sytuacja gospodarcza (wysoka inflacja, redukcja wydatków publicznych skutkująca pogorszeniem się dostępności/jakości usług publicznych, etc.) należy raczej do czynników powodujących niepewność/lęk, a co za tym idzie może prowadzić do spadku dzietności.
7. Luka edukacyjna. W ostatnich latach jesteśmy świadkami narastających dysproporcji poziomu wykształcenia młodych kobiet i młodych mężczyzn na korzyść tych pierwszych. Mając na uwadze zjawisko hipergamii, czyli wybierania przez kobiety na partnerów mężczyzn o równym lub wyższym statusie, który z kolei zależy od wykształcenia, luka ta może utrudniać tworzenie się związków, które są naturalną przestrzenią, w której rodzą się dzieci (niezależnie od statusu związku).
8. Niedopasowanie strukturalne płci. Ze względu na wspomnianą lukę edukacyjną, nawet gdyby udało się przełamać zjawisko hipergamii, młode kobiety zamieszkujące częściej średnie i duże miasta nie mają wielu szans spotkać się z młodymi mężczyznami, którzy z kolei zdecydowanie częściej zamieszkują prowincję. W efekcie problemem może okazać się nie tyle przeskoczenie z modelu 2+0 na 2+1/2+2, ile samo tworzenie związków z jakąkolwiek liczbą dzieci, czyli przejście z modelu 1+0 na 2+n. Co warte podkreślenia, rosnący odsetek bezdzietnych Polek i Polaków ma kluczowy negatywny wpływ na wartość współczynnika dzietności.
9. Brak zrównoważonego przestrzennie tempa rozwoju społeczno-gospodarczego. Nierówny poziom rozwoju, w tym zwłaszcza proces utraty funkcji przez miasta małe i średnie, może skutkować brakiem odpowiednich miejsc pracy dla kobiet na prowincji, a tym samym zmuszać je do migracji do większych ośrodków. W efekcie kwestia „ucieczki” kobiet do dużych miast nie tyle musi być przejawem „emancypacyjnej ambicji”, ile raczej zwykłej konieczności.
10. Workism. Wyróżnia się dwa modele łączenia pracy zawodowej i życia rodzinnego – workism oraz familism. Pierwszy model oznacza preferencję dla realizacji kariery zawodowej kosztem życia rodzinnego, drugi – odwrotnie. Polska, pomimo faktu wysokiego odsetka deklaracji dotyczących dużej wartości relacji rodzinnych, w rzeczywistości jest raczej krajem z mocno indywidualistycznym społeczeństwem, a tym samym z dominacją modelu workizmu nad familizmem. Nie wnikając w tym miejscu w zróżnicowane przyczyny tego zjawiska, można stwierdzić, że ma ono wpływ na wybór strategii życiowych młodych Polek i Polaków, w tym na kwestie rodziny.
11. Stygmatyzacja młodych matek. W przeszłości młoda kobieta wraz z pojawieniem się dziecka zyskiwała wyższy status społeczny. Współcześnie, głównie na prowincji, ale nie tylko, urodzenie dziecka, zwłaszcza w relatywnie młodym wieku, jest uważane raczej za świadectwo braku ambicji/aspiracji kobiety i skutkuje obniżeniem jej statusu społecznego.
Jednym z przejawów tego zjawiska jest pojawienie się w kulturze popularnej określenia „madka”, które ma jednoznacznie negatywne konotacje. Jeszcze większa stygmatyzacja dotyczy kobiet-matek wielodzietnych – tu ważnym czynnikiem budzącym społeczną niechęć jest fakt pobierania świadczeń z programu 500+. Jak dowodzą badania przeprowadzone przez prof. Przemysława Sadurę i Sławomira Sierakowskiego, niechęć wobec świadczeniobiorców 500+ jest wyższa u tych osób, które nie pobierają tego świadczenia, a jest to grupa stanowiąca w społeczeństwie zdecydowaną większość.
12. Syndrom matki Polki. W tradycyjnej kulturze, jak również w narracji prezentowanej przez starsze pokolenia kobiet, macierzyństwo w Polsce wiązane jest z takimi pojęciami jak „ofiara”, „wyrzeczenie”, „rezygnacja”, a nawet „męczeństwo” (w praktyce bardziej „męczennictwo”). Wizja takiego modelu macierzyństwa może skutecznie zniechęcać młode kobiety przed decyzją o urodzeniu dziecka. Co ważne, taka wizja macierzyństwa jest specyficznym wytworem polskiej kultury, która obecnie ewoluuje w kierunku aktywnego rodzicielstwa (zob. punkt następny).
13. Model aktywnego rodzicielstwa. W ostatnich kilkunastu latach wytworzył się w Polsce model bardzo aktywnego rodzicielstwa, w tym zwłaszcza macierzyństwa. Sposób wychowania dziecka/dzieci pełni coraz częściej funkcję statusową, przez co rodzice postrzegają ten proces w duchu konkurencji z innymi rodzicami. Skutkuje to koniecznością poświęcania dziecku znacznie większej ilości czasu (nie mylić z uwagą – w praktyce może to być bowiem czas spędzony na dowożenie dziecka na kolejne zajęcia dodatkowe), a tym samym może wiązać się nieraz z koniecznością rezygnacji z własnych planów. W efekcie rodzice chcący zapewnić dziecku „należyte” wychowanie rezygnują z posiadania większej liczby potomstwa.
14. Niska jakość opieki ginekologicznej, okołoporodowej i neonatologicznej/pediatrycznej. Problem ten dotyczy zwłaszcza prowincji, co nie oznacza wcale, że sytuacja w dużych ośrodkach miejskich jest wyraźnie lepsza. Negatywne doświadczenia z pierwszej ciąży/porodu/okresu niemowlęcego dziecka, jak również opowieści w tym temacie, pochodzące z najbliższego otoczenia kobiet (siostry, kuzynki, koleżanki), mogą wpływać negatywnie na chęć zajścia w ciążę/urodzenia dziecka.
15. Brak dostępności aborcji. Dostępna powszechnie wiedza o możliwych uszkodzeniach płodu (nawet jeśli statystycznie występują one bardzo rzadko), jak i inne uwarunkowania społeczno-ekonomiczne, przy braku możliwości przeprowadzenia legalnej aborcji, mogą skutkować lękiem przed zajściem w ciążę.
16. Niska jakość systemu opieki nad dziećmi z niepełnosprawnościami. Pomimo deklaracji politycznych z różnych stron do dziś nie udało się w Polsce stworzyć skutecznego i kompleksowego wsparcia dla rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Strach przed urodzeniem takiego dziecka i świadomość konieczności samodzielnego radzenia sobie z taką sytuacją może być dla części osób argumentem zniechęcającym do posiadania potomstwa.
17. Rosnący problem niepłodności. Z każdym rokiem rośnie liczba par, które mają problem z zajściem w ciążę. Niska dostępność terapii z zakresu naprotechnologii, a z drugiej strony brak dofinansowania metody in vitro, może stanowić realną przeszkodę w realizacji planów prokreacyjnych młodych Polek i Polaków.
18. Opóźnianie wieku urodzenia pierwszego dziecka. Z różnych przyczyn (m.in. strategie edukacyjne, emigracja do większych miast, etc.) kobiety i mężczyźni później wchodzą w bardziej trwałe związki, w których częściej rodzą się dzieci. Zjawisko to może negatywnie wpływać na dzietność dwoma kanałami – jego efektem są krótsza przestrzeń czasowa na urodzenie kolejnych dzieci oraz wzrastające z wiekiem kobiety ryzyko powikłań ciążowych/okołoporodowych.
19. Osłabienie trwałości związków. Rosnąca liczba rozwodów – spowodowana m.in. niskim poziomem kompetencji relacyjnych młodych Polek i Polaków (choć tych przyczyn jest dużo więcej, moim zamiarem nie jest wchodzenie w problematykę źródeł rozwodów) – przy jednoczesnej słabości systemu alimentacyjnego, może zniechęcać kobiety do decyzji o urodzeniu większej liczby dzieci. Świadczenie 500+, choć wyraźnie poprawiło sytuację materialną rodziców (także tych samotnych), nie stanowi wystarczającego zasobu umożliwiającego samodzielne utrzymanie dzieci. Jednocześnie, nawet niezależnie od problematyki alimentacyjnej, brak pewności co do trwałości związku może rodzić pytania o zdolność do wychowania potomstwa w sytuacji rozpadu małżeństwa.
20. Brak związków partnerskich. Brak możliwości założenia bardziej elastycznej formy związku, uznawanej w świetle prawa przez państwo, może zniechęcać zwłaszcza kobiety przed decyzją o zajściu w ciążę. Powód jest analogiczny jak w punkcie powyżej – słabość systemu alimentacyjnego. Jednocześnie jednak warto zauważyć, że rośnie liczba dzieci rodzących się dziś w związkach nieformalnych.
21. „Reakcja laicka”. Polska jeszcze do niedawna cechowała się bardzo tradycyjnymi (kojarzonymi z katolicyzmem) modelami rodziny i szeroko rozumianej seksualności kobiet. Poczucie opresywności wspomnianych modeli wśród kobiet, zwłaszcza w pokoleniu matek dzisiejszych 20- i 30-latek, może być źródłem chęci bardziej radykalnego zerwania z nim przez pokolenie córek i wyemancypowania się do modelu bardziej progresywnego.
Możliwe, że skala i tempo tej emancypacji w Polsce należą do najszybszych na świecie, co nie jest także bez znaczenia z perspektywy mężczyzn, którzy muszą w bardzo krótkim czasie dostosować się do całkowicie odmiennego modelu relacji między kobietami i mężczyznami. Trudności z dostosowaniem się mogą skutkować niechęcią do zakładania związków przez kobiety, a tym samym negatywnie wpływać na decyzje prokreacyjne.
22. Trauma post-transformacyjna. Zjawisko to w jakimś stopniu jest powiązane ze wspomnianą wyżej „reakcją laicką”. Transformacja ustrojowa stanowiła ogromne wyzwanie dla kobiet, które wchodziły w okres macierzyństwa w trudnych latach 90. XX wieku. W tamtym okresie musiały one bowiem łączyć pracę zawodowa z wychowaniem dzieci, na dodatek w sytuacji rosnących oczekiwań wobec zaangażowania matek w ten proces. Jednocześnie nierzadko kobiety były zdane same na siebie, gdyż ich partnerzy albo emigrowali za pracą, albo opuszczali je ze względu na negatywne społeczne skutki transformacji (bezrobocie, alkoholizm, etc.).
Dodatkowo należy pamiętać, że społeczne oczekiwania co do większego zaangażowania ojców w proces wychowania dzieci to dopiero dziedzictwo ostatnich kilkunastu lat. W efekcie kobiety ciężko doświadczone transformacją mogą wychowywać swoje córki w przeświadczeniu, że wejście w rolę żony/matki skutkuje „wzięciem w kierat” i praktycznym uniemożliwieniem realizacji kariery zawodowej. Dodatkowym elementem tego zjawiska może być wychowywanie córek w duchu samodzielności/autonomii wobec niezaradnych/nieobecnych mężczyzn, przy jednoczesnym przenoszeniu uczuć z nieobecnych partnerów na synów, co w praktyce skutkuje wystąpieniem mechanizmu samospełniającej się przepowiedni.
23. Rewolucja seksualna. Ten punkt nie wymaga szerokiego rozwinięcia. W uproszczeniu: dominujące w kulturze popularnej wzorce nie stanowią zachęty do zakładania rodzin/rodzenia dzieci. Trudno jest odnaleźć współczesne dzieła kultury popularnej, które afirmatywnie podchodzą do takich wartości, jak rodzina czy rodzicielstwo. Domyślnym modelem życia, prezentowanym w filmach czy serialach, jest singlizm/życie w wolnych związkach bez dzieci.
24. Zmiana modelu życia. Proces bogacenia się w skali całego świata zmienia preferencje w zakresie optymalnego modelu życia. Z jednej strony wyższy dochód umożliwia realizację nowych potrzeb niezwiązanych z rodzicielstwem, a z drugiej – ułatwia gromadzenie kapitału zabezpieczającego status materialny w okresie postprodukcyjnym. W praktyce oznacza to brak presji na posiadanie większej liczby potomstwa, a jednocześnie zachęca do „korzystania” z życia tu i teraz.
25. Katastrofa klimatyczna. Część przedstawicieli ruchów klimatycznych argumentuje, że w dobie nadchodzącej katastrofy klimatycznej należy ograniczyć dzietność – po pierwsze, umożliwi to redukcję emisji i zużycia cennych zasobów, a po drugie, zapobiegnie cierpieniu nowych ludzi w rzeczywistości ekologicznej apokalipsy.
Prawdopodobnie da się znaleźć jeszcze inne przyczyny spadającego współczynnika dzietności w Polsce. Nie wymieniłem wśród nich alkoholizmu, bo akurat ten powód wydaje mi się wydumany, a jeśli już występuje, to raczej w powiązaniu ze zmianą modelu życia.
Jeśli miałbym coś doradzać, to sugerowałbym politykom, ekspertom i naukowcom-demografom przeprowadzenie pogłębionych badań modeli życia współczesnych młodych Polaków i Polek. Inaczej trudno będzie sprawdzić, które z wymienionych 25 powodów mają największy wpływ na decyzje poszczególnych osób. Dopiero dzięki takim badaniom będziemy wiedzieć, czy w ogóle i jakie instrumenty polityki wprowadzać w życie. Do tego czasu pozostaje nam celowanie trochę „na oślep”.
Niezależnie jednak od kwestii polityki natalistycznej, powinniśmy uczciwie powiedzieć sobie, że powrotu do stopy zastąpienia na poziomie 2,1 prawdopodobnie nie ma. W konsekwencji jedyną pewną drogą do wygładzania napięć spowodowanych szybką depopulacją jest polityka migracyjna, a co za tym idzie, także polityka integracyjna. Choć prawda jest taka, że Polska zaczęła już taką strategię realizować, przynajmniej jeśli idzie o imigrację. Niestety mocno kuleje integracja przybyszów – i tym problemem powinniśmy się zająć z równie dużym zaangażowaniem, co niską dzietnością.
Przeczytaj też: Trylemat energetyczny. Jak sprostać wyzwaniu „końca miesiąca”, nie przyspieszając „końca świata”?
Bardzo dobre, wyważone w mojej opinii powody. Sama odnajduje się w kilku. Zaskoczył mnie powód związany z transformacja kraju. Jednak jest trafiony! Moja matka wychowywała 4 swoich dzieci w tamtym czasie (dziewczynek) z mężem alkoholikiem. Od zarania swoich dziejów otrzymałam wewnętrzne przekonanie, że kobieta jest „przeklęta”, bo tylko może w swoim życiu harować, mężczyźni są do niczego, niestabilni, nielojalni, nie można na nich polegać. Moja mama była bardzo pracowita kobieta! Nadal jest. I to, co przeżyła w tamtym czasie dopiero teraz z szacunkiem dostrzegam. My jej córki mimo, że jesteśmy już w okolicach 35 lat mamy łącznie 2 małżeństwa, 1 dzieci. Dwie siostry nie wyszły za mąż i nie chcą, nie są też w związkach partnerskich. Mega ciekawie podany powód Panie autorze! Osobiście przyda mi się on pod rozwagę!
Chciałabym zwrócić na pewien aspekt demograficzny uwagę. A mianowicie czy wiecie, że w Polsce analizują dane od lat dwudziestych ubiegłego wieku to wychodzi na to że każde kolejne pokolenie dorabia się dwa razy mniejszej dzietności niż pokolenie powszednie, czyli rodzice. Pokolenie naszych pradziadków, których dorosłość przypadała na II RP miało 2 razy więcej dzieci iż ich dzieci. Skąd to wiem przyrost naturalny jeśli chodzi o narodziny był dwukrotnie szybszy w II RP niż przez 20 analogicznych lat komunizmu ( przed wojną dzieci rzadziej przeżywały do dorosłości niż za komuny przez straszne warunki egzystencji). Dzieje się tak, bo w komunizmie kobiety miały dostęp do aborcji, nakaz pracy i nauki czy nowocześniejszy kulturowo obraz kobiety niż ich wychowane przed wojną matki. Dlatego te ostanie miały o wiele mniej dzieci niż ich własne matki. Wielodzietność się zdarzała, ale nie było już tak częsta, szczególnie w miastach, które się wtedy masowo rozrastały lub powstawały. A pokolenie naszych rodziców, których dorosłość przypadła na postkomunę, czyli bezrobocie, niepewność pracy, niskie pensje, kolejki do lekarzy, brak zasiłków na dzieci, bieda, alkoholizm to też miało dwa razy mniej dzieci niż nasi dziadkowie. I tak nasze pokolenie, którego dorosłość przypada na post transformację ustrojową ma dwa razy mniej dzieci niż nasi rodzice. Brak mieszkania, niepewność pracy, niskie płace, niestabilna sytuacja społeczno- ekonomiczna, czy dziś masz prace a co będzie jutro nie wiesz, dziś jest takie prawo, a co jutro będzie to nie możesz przecież przewidzieć. Nasze dzieci w przyszłości prawdopodobnie też będą miały dwa razy mniejszą dzietność niż my, bo nie będą mieć zasobów naturalnych, zanieczyszczone środowisko oraz ogromny dług na karku. Chodzi mi, że każde kolejne pokolenie miało swoje powody żeby mieć coraz mniej dzieci niż ich rodzice i dziadkowie, zatem nie powinniśmy jedni drugich oskarżać o niską dzietność. Następnym razem użyjcie tego argumentu matematycznego przy rodzinnej dyskusji o zapaści demograficznej
Najlepsza analiza jaką czytałam. W moim odczuciu powód 11 łączy się bezpośrednio z 18 i jest najważniejszym z powodów w grupie osób „wyższej” klasy średniej. Za nim idą dopiero przekonania, że powodem jest (lub powinien być) status materialny i mieszkaniowy. W rodzinach inteligenckich kobiety bywają poddane destrukcyjnej presji przedstawiającej wczesne macierzyństwo jako porażkę i zaprzepaszczenie „możliwości” zdobytych przez rodziców. I stan ten obejmuje nie tylko szkołę średnią ale też całe studia, początek kariery czy doktorat. Raz uruchomione skojarzenie nie znika. Błędem jest jednak sądzić, że jest to egoistyczne pragnienie „kariery” jak to przedstawia ab. Jędraszewski (tendencyjnie i płytko), raczej ogromny lęk przed porażką, zawodem rodziny. I zniwelowanie tego skojarzenia ciąża=porażka jest zadaniem. Jednym z elementów, który można by dodać to za małe wsparcie dla ciężarnych studentek. Traktowanie ich jako „problemu”, stanu „nie na miejscu” a nie naturalnego stanu w okresie studiów dla części studiujących.
Basia to dość ciekawe, bo ja naprawdę mam zakodowane, że ciężarna studentka to jak ciężarna 15 latka. Na bank „wpadła”, poniosła porażkę i w ogóle zmarnowany potencjał. Rzecz jasna rozum każe mi zaprzeczać takowym skojarzeniom, ale przyznając sama przed sobą muszę stwierdzić, że takie właśnie są.
Dodałbym:
1. katastrofalny stan służby zdrowia – średni wiek pediatry powyżej 60tki, zapaść psychiatrii dziecięcej, balansująca na krawędzi neurologia dziecięca i alergologia, ekskluzywność badań genetycznych. Duże problemy z ortopedią. To są 1 i 2 linie obrony przed chorobami cywilizacyjnymi.
2. ostatnio – wojna. Przy naszej narodowej traumie przeniesionej, to jest kolejna ważna przeszkoda. Wystarczy widok ukraińskich matek z dziećmi bez ojców, żeby ten głęboko tkwiący lęk wydobyć na powierzchnię.
Na koniec: jesteśmy zbyt biedni na wspaniałą służbę zdrowia i wspaniałe siły zbrojne na raz. Dzieci w dużych ilościach nie ma się co spodziewać w najbliższym czasie
Szacunek dla Autora, za wyważoną argumentację. Rzadko mam okazję przeczytać coś, z czym może nie do końca się zgadzam, ale jest to przemyślane i to widać. Szacun za temat.
Ciekawy tekst. Jako nauczycielka w liceum mogę pociągnąć pytanie, czy rzeczywiście Polacy chcą mieć dzieci. I dopytać: dlaczego nie chcą? Mój uczeń, bardzo sympatyczny i wrażliwy człowiek z Zespołem Aspergera, na spotkaniu pomaturalnym powiedział mi, że myśli, że lubiłby swoje dzieci i właśnie dlatego… Nie chce ich mieć. Świat jest dla niego trudnym miejscem. Nie życzyłby zderzenia z nim ludziom, których lubi. Więc nie tylko klimat, ale i poczucie lęku, porażki i bezsilność są przyczyną braku chęci stania się rodzicem. I co można mu powiedzieć? Za takim wyznaniem musi stać osobisty ból. Wydaje mi się, że nie ma badań na temat tego, jak własne problemy np. psychiczne i wynikające z niepełnosprawności przekładają się na chęć posiadania dzieci. A przecież jest to pokolenie, w którym odsetek takich diagnoz jest znaczący.
Proces demontażu „Matki Polki” rozpoczął się moim zdaniem, w latach 70 ubiegłego wieku, może nawet szybciej. Gdy w ostatniej klasie podstawówki, wychowawczyni pytała nas co dalej, połowa dziewcząt deklarowała, że wyjdą za mąż i będą wychowywać dzieci, zostaną gospodyniami domowymi. Gdy kończyłem szkołę średnią, deklarowały karierę zawodowa, studia, małżeństwo, jedno góra dwójka dzieci. Ten model się przyjął. Moje pokolenie wpajało córkom na pierwszym miejscu wykształcenie, i niezależność. Teraz chcielibyśmy wnuków, ale to musztarda po obiedzie. Status gospodyni domowej upadł, koszty utrzymania potomstwa niebotycznie wzrosły. Ingerencja z zewnątrz, państwo, kościół, szkoła, rodzina, w funkcjonowanie rodziny mocno zniechęca. Dziecko stało się inwestycją, to już nie jest mały człowiek do kochania. Decydują uwarunkowania kulturowe i społeczne, mniej polityczne. Bycie matką nie jest modne, w dodatku niezwykle zajmujące i kosztowne. Odbija się to kosztem własnych ambicji, potrzeb i przyjemności. Instynkt macierzyński emocjonalny usypia się zwierzakiem, pasjami, karierą. Nie ma już presji społecznej na zakładanie i legalizację związków, realizacje planów jako rodzina. O ile moje pokolenie wychowywano w spartańskich warunkach i jest stosunkowo odporne na stres i uwarunkowania życiowe, to już nasze dzieci są pokłosiem początków wychowywania bezstresowego. Boją się podejmowania ryzykownych decyzji, wolą przytulne gniazdko rodziców. Mama nakarmi opierze, ojciec popłaci rachunki, jest fajnie, po co to zmieniać. My uciekaliśmy z domu rodzinnego by sobie polepszyć, oni boją się, że im się pogorszy. Cała reszta to tylko nic nie warte dywagacje.
Co to za bzdury. To właśnie odejście od spartańskich warunków i presji jest rezultatem zmiany w kierunku miłości. Dziecko było inwestycją w XIX wieku, tym pięknym czasie konserwatywnych wartości, kiedy trzeba było mieć robotników do robienia w polu albo fabryce i dzieci zawsze mogły przynieść do domu jakiś grosz.
„Instynkt macierzyński emocjonalny usypia się zwierzakiem, pasjami, karierą”, A czym księża katoliccy usypiają swój instynkt ojcowski? Bo chyba nie sugeruje Pan, że ktokolwiek może być takiego instynktu pozbawiony, skoro dzieci to naturalny dar Boga?
„Ingerencja z zewnątrz, państwo, kościół, szkoła, rodzina, w funkcjonowanie rodziny mocno zniechęca.” No tu ma Pan rację: zakaz aborcji, która jest bezalternatywna, skoro nie istnieje opieka państwa nad dziećmi niepełnosprawnymi, wychowanie katolickie w podręcznikach i na apelach szkolnych, o dzieciach więcej mówią biskupi niż lekarze.
„Nie ma już presji społecznej na zakładanie i legalizację związków, realizacje planów jako rodzina.” Właśnie że jest, ale zjednoczona prawica nie chce się zgodzić ani na związki partnerskie, ani na małżeństwa homoseksualne.
Więc ogólnie ma Pan rację, ale zupełnie odwrotnie. Braterskie ucałowania, zamykam okno, bo mi rodzice z dziećmi z marszu niepodległości strzelają racami 😉
Podsumujmy, uważa Pan, że dzieci w XIX wieku, wcześniej mniemam, płodzono z egoistycznych pobudek. Ot dla zapewnienia rąk do roboty, a co z gębami do wykarmienia? Owszem były nadzieją na stare lata i dziś gdy one się pojawiają, są pociechą i pomocą na starość. ZUS niestety sprawy nie rozwiązuje, choć wielu do końca się łudzi.
Jak instynkty zabijają, oszukują osoby duchowne objęte celibatem? Sama lektura „Więzi” o tym opowiada nader często. Ostatecznie oszustwo zawsze ma opłakane skutki, szczególnie oszukując naturę i samego siebie. Nie sadze aby zakaz aborcji miał walki wpływ na prokreację, owszem tworzy pewien niekorzystny klimat, ale dla będącego w „Potrzebie” zakaz ten nie jest trudny do obejścia. Presja społeczna na młodych by się usamodzielniali i zakładali rodziny zniknęła, wystarczy popatrzeć wokoło siebie. Jeśli rodzice z dziećmi na marszu strzelają racami, znaczy patologia, dają w szyję i pociechy nijakiej z tego nie będzie.
No homozwiązki jako remedium na brak dzieci. Logiczne 🙂
Niestety, ale twoje podsumowanie jest niezmiernie płytkie. Jeśli uważasz, że te wymienione 25 punktów, to jedynie „nic nie warte dywagacje”, to znaczy, że pojmujesz świat tylko z jednego, sobie znanego punktu widzenia i jest to wyjątkowo słabe.
@willac komentarz o tyle prawdziwy, co niesprawiedliwy i powierzchowny. Przede wszystkim, jak słusznie, choć nie w całości, zauważa karol – co z instynktem ojcowskim? Ma Pan coś do powiedzenia na jego temat? Jako mężczyzna? Być może ojciec syna? Jeśli mowa o kulturowej modzie to ta wobec ojcowskiego instynktu jest destrukcyjna. „Facet” w obrazie społecznym to ktoś, kogo rodzicielski instynkt nie dotyczy. Na kim kobiety najwyżej robią presję. Jednocześnie kulturowy obraz ojca jest nagle przeciwny, dzisiejszy ojciec zajmuje się dzieckiem, żyje jego rozwojem. Kompletnie fałszywie opisuje Pan motywacje kobiet, w tonie Abp. Jędraszewskiego, „własnych ambicji, potrzeb i przyjemności”. Pracowanie od świtu do nocy nie jest „ambicją”, a koniecznością oraz przymusem społecznym, tak socjalnym jak i kulturowym. Kobieta niepracująca jest dziś synonimem porażki, o czym pisze autor. Ile dzieci można mieć nie rezygnując z pracy? Gadanie o „przyjemnościach” i „ambicji” jest typowym karaniem kobiet za zaistniałą sytuację, choć z drugiej strony czy do ambicji i przyjemności nie mają prawa tak jak i mężczyźni? Czy oni również nie wybierają ambicji i przyjemności? Dlaczego posiadanie dziecka przestało być ambicją i przyjemnością obu stron? Czemu ten temat nie jest poruszany przez Pana? Kobiety i mężczyźni są dziś po prostu zagubieni w labiryncie kulturowych obrazów – niespójnych, dominujących, zawstydzających. Są zagubieni wobec rzeczywistości ekonomicznej, która jest dynamiczna. Są zagubieni, bo nie mają doświadczenia obserwacji wychowywania dzieci w rodzinach, na taką skalę jak wcześniejsze pokolenia. Mają obawy czy sobie poradzą. Autor tekstu wniósł do tematu wiele, Pan mu umniejsza bez powodu i bez pomysłu co z tym zrobić.
@Basia. Trafne uwagi. Dzięki za komentarz.
Dodam też kolejny aspekt. Ocenianie matki według zachowania dziecka. I jej samej jako matki.
Najczęściej „winna” za złe zachowanie dziecka przez pierwsze lata jest mama.
I inne kobiety (jeszcze nie matki) to widzą.
Polka – matka staje się w Polsce niestety własnością społeczeństwa.
Te spojrzenia i komentarze, czy sobie radzi czy nie radzi.
Sklep, restauracja. Ulica. Kościół.
„Oj nie za ciepło mu?”
„Rączki za zimne, widzę”
„Ja to bym już w tyłek dała dawno”
„Podziwiam pani cierpliwość, ale to ta nowa moda.”
„ Pani z nim rozmawia zamiast pokazać kto tu rządzi.”
„I po co pani z dzieckiem kredą maluje po chodniku. Tylko bazgroły wszędzie, jak to wygląda…”
Pozdrawiam miłe… starsze panie.
Żaden facet nigdy nie zwrócił mi uwagi…Ciekawe dlaczego…
Plus tyle nawzajem wykluczających się rad.
Noś, nie noś. Chusta nie, bo kręgosłup, łóżko nie, bo gdzie ta bliskość.
Sztuczne mleko – wyrodna matka, karmisz piersią – jesteś niewolnicą dziecka itp. itd.
Jakby kobieta brała udział w konkursie na idealną mamę.
A dziecko było społecznym projektem. Start upem.
Najlepiej postępowałam wtedy, kiedy słuchałam swojej intuicji.
O niej warto mówić przyszłym mamom.
A także o tym , że kiedy będą tak zmęczone,
że będą chciały wystawić dziecko na balkon lub na allegro- to też jest normalna reakcja zmęczonej kobiety, a nie sprzeniewierzenie się świętemu macierzyństwu.
Są takie momenty kiedy trzeba przestać słuchać innych i zaufać sobie.
O tym warto mówić przyszłym mamom.
A tekst dużo rzeczy trafnie podsumował i dobrze, że autor pozostawia Czytelnikom dodanie kolejnych punktów.
Rzeczywiście nie mam pomysłu co zrobić, nawet go nie szukam. Są sprawy, na które mam wpływ i tymi się zajmuje, oraz te, z którymi zrobić nic nie mogę. Tymi głowy sobie nie zaśmiecam, choć mam na nie własny pogląd. Co z ojcostwem, ano jest sobie cos takiego, ale to kobieta kręci tymi zabawkami. Gdy facet mówi, zróbmy sobie dziecko, ją często boli akurat głowa. Pisze Pani, że świat pogmatwany, młodzi zaginieni, ubóstwo, kryzys , trudna sytuacja międzynarodowa, klimatyczna, gospodarcza… . Chodzę po tym łez padole grubo ponda pól wieku i stwierdzam, zawsze tak było, więcej było gorzej. Rano wychodząc do szkoły, by napić się wody w zimie, metalowym kubkiem rozbijałem skorupę lodu w wiadrze, aby zaczerpnąć nieco orzeźwiającego płynu. Było nas pięcioro rodzeństwa. Ojciec od rana do wieczora pracował, nie miał czasu ani siły na zabawy z nami, to mama kręciła karuzelą. Moi rodzice nie mieli czasu na zagubianie się w czymkolwiek, ja też jako rodzic go nie miałem. Młodzi nie chcą mieć dzieci, bo nie chcą takiego kieratu jak ich dziadkowie i rodzice mieli, ot cała tajemnica, a leku nie będę wymyślał, bo ich nawet rozumiem,
Miałam napisać jeden z tych ciągnących się jak dżdżownica komentarzy, do wypowiedzi willac, ale przeczytawszy całą dyskusję nie mogę się wyzbyć wrażenia, że dyskutowanie w tym wątku zamieniło się w nieuświadomione wzajemne ranienie. Prawda jest taka, że każdy z nas ma swoje w tym temacie doświadczenie. Dziecka, w większości rodzica. Ile osób tyle powodów, a może powodów nawet więcej. Ilu z nas ma więcej niż 2 dzieci? Nie jest to temat teoretyczny, kryją się za nim własne sprawy. Czasem szczęścia, pragnienia ale i krzywdy. Jako, kto wie czy niejedyna, osoba tu dotknięta problemem bezdzietności nie widzę spraw tak doktrynersko ani tak antydoktrynersko jak w dyskusji powyżej. Sprzeciwiam się sprowadzania tematu li tylko do oceny wyborów kobiet. Jest to spojrzenie płytkie. Równie płytkie jak rozważanie czy instynkt istnieje czy nie. Najbardziej sprzeciwiam się jednak komentarzom takim jak @willac, który rysuje obraz ludzi samotnych („obecnych w każdej rodzinie”) jako „wrzodu na tyłku” (po zniknięciu którego odczuwa się ulgę). Czy Pan ma świadomość, że jesteśmy odpowiedzialni za słowa, którymi można „zabić tak jak nożem”? Nie musi Pan zobaczyć tragicznego efektu, żeby on był. Sprowadzanie problemu ojcostwa do kobiecego „bólu głowy” równie niskie.
Każdy z nas niesie swoją historię i to ona sprawia, że jedne odpowiedzi wydają nam się ważniejsze, kluczowe, jedyne. Ale to złudzenie. Dlatego spojrzenie otwarte, wielowątkowe, jak autora tekstu jest tym właściwym. Zawiera pozornie sprzeczne diagnozy, ale tak naprawdę są to tylko kafle większej mozaiki. Stąpając po niej, szukając wartości, osądów czy własnych pragnień, nie stawiajmy zbyt ciężkim butem na cudze stopy, bo to zwyczajnie boli.
Moim zdaniem trafne spojrzenie wręcz oczywiste. Dyskusja nad problemami społecznymi przede wszystkim ujawnia jakie ludzie problemy mają sami ze sobą. Problemem nie jest złożoność rzeczywistości, problemem są wewnętrzne kłopoty ludzi, którzy się tych kłopotów z uporem wypierają, okłamują sami siebie byle się z nimi nie konfrontować. To pokolenie wymrze, a jego błędy, których się wypierało, zakłamywało będą nauką dla następnego pokolenia. Demografia jest kwestią bardzo istotną, spadek populacji zdestabilizuje system, niemniej jednak w państwie takim jak Polska o jednorodnej populacji będzie to miało głównie skutki ekonomiczne, czyli względnie mało istotne wobec skutków zapaści demograficznej w państwach, które realizuje się projekty multi-kulturalizmu, wieloetniczności. Patrząc optymistycznie, za jakiś czas w Polsce może nastąpić niespodziewane odbicie demograficzne, będzie można się głowić jak to się mogło stać – zapewne dlatego że jakieś negatywne czynniki, które działają obecnie (czynniki nieuświadomione, wypierane) przestaną oddziaływać.
Dodam jeszcze jeden powód. Kiedyś rodzina była po to, by uniknąć poczucia samotności i egzystencjalnej pustki. Dziś świat daje wiele innych niż rodzina możliwości samorealizacji, znalezienia życiowej pasji, grup zainteresowań i nikogo już nie przekonują przestrogi, że na starość nie będzie miał kto podać szklanki wody. Życie w rodzinie wymaga zbyt wielu wyrzeczeń, a młodzi nie chcą z niczego rezygnować. To tak jeszcze jeden punkt do tego podanego przez autora katalogu powodów, z którym trudno się nie zgodzić
„Kiedyś Kościół był po to, by uniknąć poczucia samotności i egzystencjalnej pustki. Dziś świat daje wiele innych niż wiara możliwości samorealizacji, znalezienia życiowego sensu, własnej prawdziwej wspólnoty i nikogo już nie przekonują przestrogi, że po śmierci będzie skazany na wieczne potępienie”
Aby na pewno? No to po co dalej nas tak nawracasz?
Zgadzam się z tą pustką egzystencjalną. Sławna szklankę wody raczej poda ktoś w domu starości. Jeszcze pokolenie mojej babci (ur. początek lat 30) mówi, że woli, żeby ich zabili niżby ktoś inny niż ich rodziny miały się nimi teraz opiekować. Dosłownie sformułowania. A już ich dzieci (ur. 55-65 roczniki) deklarują, że wolą dom starców niż mieliby być takim obciążeniem dla własnych dzieci. Przynajmniej w mojej rodzinie tak jest. A jest ona bardzo religijno-konserwatywna.
IMHO mam wrazenie że kiedyś doświadczenie opieki nad starszymi zniedołężniałym członkiem rodziny było krótkotrwałe – szybko umierał i rzadsze. Obecnie to doświadczenie (może nie bezpośrednio, ale z obserwacji) jest bardziej powszechne i długotrwałe. Widzimy różne koszty takiej opieki, jakie to jest obciążenie dla rodziny + że rodzinna opieka wcale nie oznacza lepszej jakości – zwłaszcza jak wymagana jest jakaś rehabilitacja.
Nie będę bez rodziny samotny, to kolejny nowomodny wybieg marketingowy nowoczesnego człowieka. Zachęcam, zajrzyjcie na portale randkowe. Ileż tam kobiet po 40, wykształconych, niezależnych, zaradnych, z ugruntowaną pozycją zawodową i majątkową. Szukają faceta z klasą, w miarę przybywających lat, kogoś do towarzystwa, na kawę, spacer, nawet umówią się z kimś co z litości się pochyli, potrzyma za rączkę. Facetów zdesperowanych niby mniej, ale naturę mają inną, najczęściej się po prostu staczają. Co tam randkowe portale ktoś powie. W każdej rodzinie jest stara panna, kawaler, osoba samotna. Zapraszamy w sumie z litości na święta. Taki wrzód na tyłku, ale w sumie skoda człowieka, uśmiechamy się, głupio dowcipkujemy, a jak już sobie pójdzie do swej samotni, to odczuwamy ulgę. proszę zobaczyć jaka pustka dopada stare małżeństwo gdy jedno z nich odchodzi. A Pani pisze, są domy seniora, kluby, internet … . Świadomość bycia lub nie bycia samotnym w przyszłości nie ma znaczenia dla 20 paro latka, on jeszcze jest nieśmiertelny i niezniszczalny, daleki od podejmowania decyzji pod wpływem racjonalnych argumentów.
Willac. Moja babcia była tak zapracowana na gospodarce (mając 7 dzieci), że nie stworzyła żadnej przyjaźni. Na starość oczekuje przy niej swojej rodziny (co jakoś zrozumiale). Kiedyś pracowałam z panią 96 letnią. Była z miasta i miała jednego syna, jedna wnuczkę. I przez całe życie budowała relacje przyjacielskie. Miałam okazję poznać i bywać na tych spotkaniach. Wdowcy i wdowy (akurat tak się złożyło) wszyscy ok. 90-95 lat, którzy do siebie dzwonili, jeździli na kawę. I Panie willac kto tak naprawdę cierpi samotność na starość? Tak naprawdę i jedni i drudzy, choć mam wrażenie, że drudzy jeżeli dbali o relacje rówieśnicze przez całe życie jakby jednak mniej. Babcia mająca kolegów, z którymi jeździ do miasta na kawę! Czemu ja jako ok. 40 letnia kobieta (mająca jedno dziecko) w ten sposób nie miałabym zaplanować sobie życia?
Owszem, szukają PARTNERA, a nie ojca do dzieci 🙂 Rozmawiamy o potomstwie i rodzicielstwie, nie partnerstwie.
Gdyby polscy konserwatyści mówili do ludzi takim językiem, jak Marcin Kędzierski, to wtedy żadne „gender” nie uwodziłoby najmłodszych pokoleń Polek i Polaków.
Rozumiem, że artykuł jest inspirowany przemową Prezesa na temat kobiet, za którą jest on zaciekle atakowany. Mniej więcej to samo kilkanaście lat temu w 2009 roku wyśpiewała angielska piosenkarka Lily Allen w piosence pod tytułem „22”* (czołówki list przebojów w GB, Kanadzie i Australii):
„Gdy miała 22 lata przyszłość wydawała się być świetlana
Ale teraz jest blisko 30 i co noc imprezuje
Widzę to w jej twarzy, widzę to w jej oczach
Myśli „jak się tu dostałam” i zastanawia się „dlaczego”
ref. To smutne, ale prawdziwe, jak mówi społeczeństwo
Jej życie już się skończyło
Nie ma nic do zrobienia, nie ma nic do powiedzenia
Dopóki mężczyzna z jej snów nie pojawi się, poderwie jej i przerzuci sobie przez ramię
To wydaje się takie nieprawdopodobne w tych dniach i w tym wieku
Ma niezłą pracę, ale to nie kariera
Kiedykolwiek zaczyna o tym myśleć, doprowadza ją to do płaczu
Bo wszystko czego chce, to chłopak
Dostaje przygody na jedną noc
Myśli „jak się tu dostałam?
Robię wszystko, co mogę”
ref.
ref.”
* 22 lata to wiek w którym w krajach anglosaskich kończy się studia.
My jesteśmy o wiele bogatsi i dlatego u nas studia kończy się w wieku 24 lat.Reszta jest taka sama- fikcyjne wykształcenie ,fikcyjna kariera ,fikcyjne życie.
https://www.youtube.com/watch?v=tWjNFC-FinU
Ale to jest właśnie ta bzdura, którą się karmiło młode kobiety. Że nie będą nigdy „żyć”, póki nie pojawi się ich książę z bajki. Czyli na siłę wtłaczało się pewne schematy myślenia, których celem było ustawienie życia kobiet tak, jak oczekiwało tego zmaskulinizowane społeczeństwo.
Całe szczęście kobiety okazały się mądrzejsze i powoli, ale konsekwentnie wydostają się z tej pułapki.
Taa… imprezując co noc…
Tak, imprezując co noc, jeśli daje jej to szczęście i poczucie spełnienia.
Imprezując co noc można co najwyżej wpaść w pułapkę, a nie wyjść z niej.
Laokon, model życia opartego o cierpienie dawno się wyczerpał. A już tym bardziej model, gdzie będziesz zmuszał inną osobę do życia według wymyślonego przez siebie schematu i wmawiał, że „tylko tak będziesz szczęśliwa”. A już na pewno czerpanie wiedzy o ludziach z piosenek, to kiepski pomysł.
Twierdzi Pan,. że jest to piosenka optymistyczna …żartobliwa …ironiczna. Jak kaowiec w „Rejsie” Piwowskiego.
Każdy może sobie odczytywać wierszyki , jak chce, ale ta piosenka ma jednoznaczny wydźwięk . Wyraża rozczarowanie modelem życia prowadzącym do dekadencji i samotności. Skoro odniosła taki sukces to znaczy, że bardzo wielu ludzi tak to odczuwa.
@laokon:
Nawet nie wiem, jak to skomentować. Absurdalna wizja kobiety imprezującej co noc i niemającej przez to czasu na dziecko. To wizja oparta na jakimś amerykańskim serialu?
Proponuję zajrzeć do Wikipedii i przeczytać kim jest Lily Allen i co wyrażają jej teksty.
To ja zaryzykuję takie pytanie. Czemu w/w kobieta imprezuje co noc? Zapełnia to jej potrzebę. Potrzebę radości i wspólnoty, więzi. Imprezowanie stało się pretekstem do spotykania w grupie. A każdy człowiek potrzebuje grupy, nie tylko partnera i rodziny. Życie wspólnotowe to coś czego mocno brakuje w obecnym świecie, jego namiastki zostają jako jedyny wybór dla wielu. Takie społeczeństwo tworzy ekonomia. Alkoholizm jest wielkim problemem. Także chłopców. Jednak na pewne przyczyny odpowiedzią nie będzie cofnięcie się, bo nie da się tego zrobić. Nie wrócimy do przeszłości. Trzeba szukać nowych dróg. Może lepszych?
Może laokon bierze wiedzę o świecie z piosenek pop. Mam nadzieję, że nie słuchał black metalu 😉
@Wojtek,
Tutaj akurat zgadzam się z Tobą całkowicie. Dziękuję za Twój komentarz.
Basia, odpowiadając na pytanie „czemu imprezuje co noc”, można dać tyle odpowiedzi, co tych przysłowiowych kobiet, co imprezują co noc. Jedna będzie imprezować z tęsknoty za ludźmi, inna bo lubi, jeszcze inna w ramionach przypadkowych facetów będzie szukać wzorca męskości, co jej zastąpi brak ojca, jeszcze inna z radości, ze smutku, by zapomnieć, by pamiętać, i tak dalej. Powodów będzie mnóstwo i zawsze będą indywidualne. Same autorytarne stwierdzenia, że to dobre, czy złe są bezpodstawne. Zawsze jednak złem będzie twierdzić, że coś jest złe, bo nie przystaje do wymyślonych przez kogoś innego oczekiwań.
@laokon – książka „Sama”. Dziękuję. Nie wiedziałam, że została wydana. Czytam…
Tak, i tak tęsknimy za miłością, bez względu na to jak czasem wzorce kulturowe rozmieniają ją na drobne… ….
Lost on you…
https://www.youtube.com/watch?v=B10Xe5Gm5cY
Oczywiście jedyna prawdziwa wiedza o życiu płynie z „Gazety Wyborczej”. Nikt nie ma w tej sprawie najmniejszych wątpliwości !
Ps.Ja biorę wiedzę o życiu ze swojego życia , czyli „z pierwszej ręki”.
Hahaha test ” Wyborczej” zdany 🙂 gratulacje, jest Pan prawdziwym polskim konserwatystą :*
Odpowiedziałem Panu coś, ale chyba moderacja nie przepuściła. Widocznie wymyślać można tylko mnie.
Są albowiem granice, po których przekroczeniu „wymyślanie” staje się obrażaniem – a tego nie tolerujemy.
I akurat karol wie o tym doskonale, bo dużo częściej zdarza mu się pisać komentarze, które kasujemy w całości.
Ciekawe, jakim obraźliwym słowem go potraktowałem… bardziej obraźliwym od „prawdziwego polskiego konserwatysty”.
Taki to trud przepowiadania na „Więzi”. Pozdrawiam umiłowaną Moderację. Jak powiedział Jan Paweł II, „Brońmy się przed pozorami miłości, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. „
Laokon, skoro więc wiedza jest z pierwszej ręki, to zakładam, że masz za sobą miliony klubów nocnych i miliony imprezujących kobiet, które poznałeś i znasz ich życie, tak?
Czy może próbujesz dyktować innym co jest dobre a co złe w oparciu o jakąś pojedynczą anegdotę?
Niech Pan sobie poczyta komentarze pod tą piosenką. Będzie Pan miał pełniejszy obraz.
Powtarzam link , żeby Pan nie musiał szukać. https://www.youtube.com/watch?v=tWjNFC-FinU
A co do anegdot, to obiło mi się o głowę, że św. Augustyn to był ostry imprezowicz, dopiero koło trzydziestki mu się znudziło.
Ok, czyli nie z „pierwszej ręki” tylko z komentarzy na YouTube! Nieźle, coraz lepiej.
Co do Augustyna, to widać źle się obiło. Nie był żadnym „imprezowiczem”, ani też nic mu się nie „znudziło”. Przez lata miał żonę, którą kochał i z którą miał syna, co nie podobało się jego matce, z uwagi na status społeczny wybranki. Ostatecznie matka wymusiła na Augustynie rozwód, kobieta została pozbawiona zarówno opieki Augustyna, jak i ich syna. To, że jako porzucona jedyne co mogła zrobić to sprzedać się w niewolę, albo została prostytutką nikogo nie obchodzi, ważne przecież, że wspaniały Augustyn się nawrócił na chrześcijaństwo.
Jeśli miał być to przykład, to bardzo słabo Ci wyszło.
Chyba jednak różne książki czytamy.
„W taki sposób opisuje swoją postawę po przekroczeniu bram Kartaginy: „Przybyłem do Kartaginy i od razu znalazłem się we wrzącym kotle erotyki.”
Laokon, widać inne. W mojej wersji „Wyznań” Augustyn szczegółowo opisuje czym była ta „erotyka w Kartaginie”. Nie jakimiś wyuzdanymi imprezami, tylko chęcią zakochania się, bycia z drugą osobą, bez ograniczania się do samej cielesności, lecz opartą o doznania duchowe.
Polecam poczytać dalej Księgę Trzecią „Wyznań”, jak opisuje Augustyn swoje życie w Kartaginie, nie ma tam nic zdrożnego, czy godnego potępienia.
W takich oto słowach po latach wspomina ten problem: „Pamiętam, o co się troszczyła. Jak żarliwie mnie napominała, abym nie cudzołożył, a nade wszystko bym nigdy nie uwiódł niczyjej żony. Traktowałem to jako babskie gadanie, któremu wstydziłbym się podporządkować” .
A tak w ogóle to plujecie pod wiatr. Lily Allen śpiewała własne drapieżne, feministyczne i anty-homofobiczne teksty. Czyli była po waszej stronie. Teraz ma dwójkę dzieci. A na przykład Anna Mucha, która dawniej obrażała młode matki , urodziła trójkę dzieci.
Ciekawe , ile kobiet posłuchało śpiewania i gadania swoich ulubienic… i zrezygnowało z macierzyństwa ? I teraz żałuje i czuje się oszukana.
Laokon, z miejsca zgaduję, czytasz jakieś opracowanie, a nie sam tekst „Wyznań”? Przecież akapit wcześniej masz wytłumaczone, że Augustyn ani nie cudzołożył, ani nie uwodził niczyjej żony. Chodziło wyłącznie o to, że ojciec młodego Augustyna zauważył w łaźni, że ten dojrzewa i się ucieszył z tego powodu, a matka wpadła w panikę, na myśl, że jej nastolatek staje się mężczyzną, bo widziała w tym wyłącznie zło.
A we wspomnianym akapicie masz wprost wspomniane, że Augustyn nie dopuszczał się niczego zdrożnego, jedynie wstydził się, że jest „porządniejszy” od rówieśników, więc zmyślał, by nie odstawać od grupy.
I nie rozumiem co próbujesz udowadniać. Lilly Allen miała swoje przekonania, zmieniła je. Jej święte prawo żyć sobie jak chce, czy jako imprezowa panna, czy jako matka z dwójką dzieci. A gdyby nie zechciała mieć dzieci, to dalej byłby to jej wybór i prawo do życia tak jak sama chce. Jeśli chciałeś tymi anegdotycznymi przykładami cokolwiek udowodnić, to równie dobrze mógłbym z kapelusza rzucić inne przykłady, gdy kobiety poszły w rodzinę, urodziły dzieci, a potem żałowały. I gdyby mogły cofnąć czas, to nigdy by tego nie powtórzyły. Czego to dowodzi? Niczego. Poza tym, że każdy powinien móc pójść swoją drogą i wybrać to, czego sam pragnie. A nie spełniać społeczne oczekiwania, zwłaszcza, gdy są to oczekiwania mężczyzn chcących dla własnej wygody „zamknąć” kobiety w przysłowiowych „Trzech K”.
Właśnie odwrotnie. Należy się sprzeciwiać narzucaniu kobietom modelu życia, który blokuje im realizację naturalnej (!) potrzeby emocjonalnej, jaką jest macierzyństwo.
„Należy się sprzeciwiać narzucaniu kobietom modelu życia, który blokuje im realizację naturalnej (!) potrzeby emocjonalnej, jaką jest macierzyństwo.” Nie wiem dlaczego Pan jako katolik sprzeciwia się zakonom żeńskim.
Do klasztoru idzie się dobrowolnie.
Laokon, ale to akurat nieprawda. Psychologia daaawno temu wykazała, że nie istnieje coś takiego, jak naturalna potrzeba macierzyństwa wspólna dla wszystkich kobiet. Są kobiety, które chcą być matkami, są takie, które nie chcą. Wmawianie i tworzenie presji społecznej, socjalizującej każdą kobietę do bycia matką jest zwyczajnie złe.
Nie każda kobieta ma taką potrzebę, ale zdecydowana większość ma.
Laokon, to również nie jest prawda. Coś takiego jak „naturalna potrzeba macierzyństwa” nie istnieje. Jest za to socjalizacja do roli matki, która siłowo chce wtłaczać kobiety w określone role. A zadaniem społeczeństwa jest zapewnić możliwość realizacji w taki sposób, jaki danej osobie odpowiada, a nie uporczywie promować wybrany model.
Co Pan powie?
Ano to powiem, że koncepcja „instynktu macierzyńskiego”, czy „naturalnej potrzeby posiadania potomstwa” została ukuta na przełomie XVIII i XIX wieku, do tego w konkretnych celach. Opierała się na błędnych założeniach i nigdy nie miała solidnych podstaw. Rozwój i dostępność antykoncepcji w XX wieku jednoznacznie pokazał, że owa potrzeba zwyczajnie nie istnieje. Ludzie mają dzieci, nie dlatego, że mają taką wewnętrzną potrzebę, lecz z powodów bardzo często czysto hedonistycznych. Naukowo nikt nigdy nie dowiódł, że cokolwiek takiego istnieje, mimo, że wielu próbowało.
Obecnie poza argumentem „przecież każdy wie, że tak jest” nie istnieje nic na poparcie tezy, że ów potrzeba w ogóle u ludzi występuje.
Tu ciekawostka, natura w przypadku ludzi poradziła sobie inaczej. Ludzie nie posiadając instynktu posiadania potomstwa zostali obdarzeni przyjemnością seksualną. Natura czyniąc współżycie przyjemnym stworzyła sobie coś w rodzaju bezpiecznika. Dzieci pojawiają się tu niejako „przy okazji”.
Tak…kobiety ogóle nie chcą mieć dzieci, tylko wredni mężczyźni im to wmawiają -głównie ci ,którzy sami nie chcą mieć dzieci.
Na szczęście kobiety mają Pana i Pan je wyzwoli z nieświadomości i bezwolnego poddawania się manipulacji.
Panie laokon, ile Pan ma dzieci w ogóle? Pytam, bo to ma jakiś wpływ na Pana wiarygodność w narzekaniach, że kobiety „nie chcą rodzić”. Składam pocałunki pokoju.
Niech Pan tak się nie koncentruje na tym całowaniu , tylko skupi się na pisaniu z sensem. Ja twierdzę, że kobiety chcą rodzić, tylko odwodzi się je od tego na wszelkie sposoby .. i kijem (ekonomicznym i prestiżowym) i marchewką.
Taki kulturkampf.
Laokon, „odwodzi”? Jakie znowu „odwodzi”. Przez wieki zmuszano kobiety do rodzenia kilkorga dzieci, co wiele kobiet przypłacało wręcz życiem (według danych pochodzących z ksiąg parafialnych, w XVIII wieku sam tylko poród był przyczyną 20% zgonów wśród kobiet).
Gdy w XX wieku, wraz z rozwojem antykoncepcji dano kobietom wybór, nagle okazało się, że całe to gadanie o „naturalnej potrzebie” okazało się zwykłym mitem. Kobiety mając wybór nie mają żadnego „wewnętrznego” impulsu, który skłania ku macierzyństwu. Przeciwnie, zaczęło ono być świadomą decyzją tych kobiet, które chcą być matkami. I tak być powinno, kto chce, ten zostaje, a nie że wmawia się że „trzeba”.
Pan sobie sam przeczy. Świadoma decyzja o urodzeniu dziecka też jest wynikiem naturalnej potrzeby emocjonalnej, jaką jest macierzyństwo
Jest to decyzja jak każda inna. Czy będę mieć psa, kota, dziecko, a może podróżować dookoła świata. Ale nikt nie mówi o jakiejś naturalnej wewnętrznej potrzebie podróży. I tak samo nie istnieje naturalna potrzeba macierzyństwa.
hehehe
To odbiję piłeczkę i spytam o cokolwiek, co by wskazywało, że owa potrzeba jednak istnieje.
Ale jako że nauka nie znalazła żadnego dowodu na istnienie takiej potrzeby, to mniemam, że nie dostanę nic, poza przykładami anegdotycznymi. Na które oczywiście istnieje mnóstwo odwrotnych przykładów anegdotycznych, więc to żaden argument.
Wojtku nie jesteś kobietą. Porozmawiajcie sobie panowie o mężczyznach, waszych potrzebach, bo ta rozmowa przypomina rozmowę ślepych o kolorach. A porównywanie chęci posiadania dziecka z decyzją o przygarnięciu psa jest dość dla kobiet obraźliwa i o ironio niedaleko jej do willaca z „bólem głowy”. Życie dziecka się tworzy wspólnie z kimś, pies ma swoje życie, nie jest kością z naszych kości.
@Wojtek. Dowodem na istnienie takiej potrzeby jest fakt, że kobiety rodzą dzieci. Według Pana robią to teraz świadomie. Nie rodziłyby, gdyby nie odczuwały takiej potrzeby.
Tylko 5% kobiet stwierdza, że zdecydowane nie chce urodzić dziecka.
@Basia „Porozmawiajcie sobie panowie o mężczyznach, waszych potrzebach, bo ta rozmowa przypomina rozmowę ślepych o kolorach”.
Pani uwaga jest seksistowska. Myślę że mężczyźni mogą mieć nawet lepszą od kobiet orientację na ten temat.Kobieta ,która nie chce mieć dzieci często w ogóle nie rozumie i nie akceptuje tej, która je ma… i vice versa.
laokon ja mam dziecko i akceptuję i co więcej popieram każdą kobietę, która nie chce mieć dzieci. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś miał dzieci, kto ich nie chce. Zresztą ja sama dzieci nie chciałam. Nie miałam najmniejszej potrzeby przez 35 lat życia. Zresztą znam wiele takich kobiet. Dziecko mam nieplanowane, gdyby się tak nie stało nie miałabym w ogóle dzieci najprawdopodobniej. I ciąża była dla mnie tragedią. I nie jestem odosobniona. Dla wyjaśnienia nie robię żadnej kariery, nie chadzam na dyskoteki. Wiodę szare życie. Jedynie to, że nie miałam potrzeby mieć dzieci. Wtedy zaczęłam szukać dlaczego tak jest i rzeczywiście tak, jak pisze Wojtek dotarłam do informacji, że nie ma czegoś takiego jak sławna potrzeba, a instynktu macierzyńskiego się IT tak nie ma. Instynkt wytwarza się w trakcie przebywania ze swoim dzieckiem, uczenia się go kochać i mu służyć (w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu).
Basia, myślę, że bardziej obraźliwe jest sugerowanie, że chęć posiadania dziecka to jakiś instynkt, czy bezrozumny popęd.
Laokon, deklaracje 5% niewiele znaczą, skoro nadal żyjemy w społeczeństwie, gdzie taką deklarację odbiera się jako jakieś „zło”.
Sama niska dzietność w krajach rozwiniętych dowodzi, że nie ma tu jakiegoś instynktu wynikającego z natury, skoro bez problemu można zrezygnować z macierzyństwa, jeśli się go nie chce.
Deklaracje podawane są anonimowo w badaniach socjologicznych prowadzonych też przez organizacje feministyczne , więc coś znaczą.
Ok, to jak chcesz powoływać się na tego typu badania, to lecimy. Z najnowszych badań PRC 56% kobiet w USA deklaruje rezygnację z macierzyństwa. Badania przeprowadzone w stanie Michigan mówią o 25%. Belgia wskazuje na 11%, Szwecja 20%, Rosja 7%, Wielka Brytania 37%, Kanada 50%. Już samo zróżnicowanie wyborów pokazuje, że chęć posiadania dziecka nie jest w żaden sposób wrodzona.
Coś się te dane kupy nie trzymają, zwłaszcza te 56 % w USA.
Czyli jak dane wygodne, to się na nie powołujesz, a jak niewygodne, to „nie trzymają się kupy”? Ciekawe podejście.
Te dane są nieprawdziwe.
Bo nie pasują do tezy, tak? Raczej nieprawdziwe jest to twoje 5% kobiet, co mówią, że zdecydowanie nie chcą urodzić dziecka. Możesz podać skąd masz takie dane?
W badaniu PEW Reaearch Centre w 2021 na pytanie o chęć posiadania dzieci 26% odpowiedziało „zdecydowanie tak”, 29% odpowiedziało „być może”, 21% „raczej nie i 23% „zdecydowanie nie”. A warto dodać, że nadal jest to „dołek” w deklaracjach, historycznie najwyższy poziom deklaracji bezdzietności centrum badawcze odnotowało w okolicach 2006 roku.
Dla Polski znalazłem tylko badanie z SGH z 2012 roku, gdzie 18% kobiet zadeklarowało niechęć do zostania matkami. Jest to blisko średniej dla krajów rozwiniętych, gdzie współczynnik kobiet rezygnujących z macierzyństwa to około 20-25%.
Wyniki jednocyfrowe, jak to twoje 5% odnotowywano w latach 80, w kompletnie innej rzeczywistości kulturowej.
Możnaby jeszcze dodać: małe wsparcie kobiet od strony najbliższej rodziny (np. wyemancypowane babcie).
Kazik, tyle, że wyemancypowane babcie to dobre zjawisko. Oczekiwanie, że ktoś ma wypełnić określoną rolę, bo się tego od niego (a raczej od niej) wymaga jest krzywdzące.
Tak. Świetne. Do dziś się wnuk nie zauważył, że ma babcię. 12 lat już ma.
Wyemancypowana. Nie dorosła.
I tylko tyle. Skoro jako babcia nie dorosła… do roli.
To może i jako mama też …
Ale niech żyje wolność.
Podstawowe pytanie po co ma do tej roli „dorastać”? Żeby być darmową opiekunką i rezygnować z własnych ambicji, bo „tak trzeba”?
Czasem ta babcia po prostu pracuje na emeryturę.
Wojtek. Pięknie radzisz na tym forum.
Nic dodać nic ująć. Zamiast np zapytać dlaczego tak napisałam, już masz gotową odpowiedź.
W zasadzie na każdy temat masz odpowiedź.
…
Joanna, przecież nie dałem żadnej rady, ani odpowiedzi. Zapytałem dlaczego mamy wymagać od babć, by „dorastały” do bycia babciami. Ogólnie, w oderwaniu od indywidualnych przypadków, które mają być wyborem, a nie zasadą, że ktoś ma robić coś z własnym życiem, bo inni tego wymagają.
Zobacz, że sama pisałaś wyżej o oczekiwaniach społecznych względem matek i że niewłaściwe jest, gdy ktoś z ulicy gada jak masz wychowywać dziecko. To samo przecież tyczy się babć.
Pani Joanno zostanie Pani babcią najcudowniejszą na świecie. Poświęci się Pani swoim wnukom. I to będzie Pani wybór. Babcie moich dzieci: jedna pracuje w sklepie nabiałowym + ma gospodarstwo ze zwierzętami, a druga ma gospodarstwo z uprawą. Jakoś nie mam sił kazać im rzucić ich życia, żyć po to by ich wnuki miały darmowa opiekę.
Nic Pani nie wie o mojej sytuacji.
Nic.
To mądry tekst, dość trafnie odczytujący przyczyny niższej dzietności.
Jedna drobna uwaga: część badaczy uważa „hipergamię” za mit; są też badania wskazujące, że Polska, Portugalia i Litwa mają najniższe wskaźniki tego, co część badaczy nazywa „hipergamią”, a sama tzw. „hipergamia” miałaby w ogóle (według tych badań) zanikać w krajach europejskich. Więc uważałabym ze stosowaniem tego terminu, bo nie jest do końca poprawny, natomiast dość często stosują go środowiska wrogo odnoszące się do kobiet. Sam argument/ powód o luce w wykształceniu jest w porządku.
Można sobie stawiać diagnozy, szukać przyczyn, czy proponować rozwiązania, ale to zwyczajnie nic już nie da, bo jest za późno. Kobiet faktycznie zdolnych do zajścia w ciążę jest w Polsce mniej niż 6 milionów. I choćby wszystkie ustawą zmusić do urodzenia dwójki dzieci, to nie ma szans, by utrzymać tak zwaną zastępowalność pokoleń. Kraje, które „własnymi siłami” poprawiły swoją demografię tak naprawdę rozwiązania zaczęły stosować w latach 70-90. Dla Polski jest zwyczajnie za późno. I żadne zaklęcia, programy, czy ustawy tego nie zmienią.
Piszę tylko do Tych, którzy pielęgnują w sobie wiarę w Boga.
Niewierzący ten tekst wyśmieją, więc nie do nich te słowa.
Pan Bóg powiedział Adamowi i Ewie: „Rozmnażajcie się i napełnianie ziemię”. Pan Bóg powołał ludzi, aby zajęli miejsce po upadłych aniołach w Niebie.
Najszczęśliwszymi rodzicami w Niebie będą ci, którzy będą mieć w Niebie najwięcej swoich dzieci i adoptowanych. Nikt po swojej śmierci nie zabierze swoich tytułów, dóbr materialnych, finansów, ale swoje dzieci tak w swoim czasie. Co się więc bardziej opłaca? Przecież w Nowym Testamencie jest napisane, że wszystkie dzieła ludzkieniezgodne z wolą Bożą zostaną zniszczone.
Czy warto angażować swój czas, zdrowie w swoje plany niezgodne z wolą Bożą?
To się Matka Boska zmartwi, bo miała tylko jednego syna…
Hahaha rzeczywiście Maryja ma teraz zmartwienie. Wojtek wyborny komentarz!
Panie Wojtku, w podkaście Terlikowskiego fajna rozmowa z teolożką i historyczką kościołą o młodzieńczych latach Jezusa. W rozmowie przywołany wątek wieku Józefa: w tradycji wschodniej jest „stary”, co pozwala mieć nadzieję, że „wytrwał w czystości” przy Maryi i po urodzeniu Jezusa pozostała dziewicą. Ale są też inne tradycje, w których Józef żyje z Maryją jak w normalnym małżeństwie, tym bardziej, że w tradycji żydowskiej posiadanie własnego potomka jest sygnałem dobrego życia i łaski od Boga.
PS. Słowa „teolożka” i „historyczka” używam, bo to była rozmowa z kobietą zajmującą się teologią i historią, a do tego tak bardzo boli to konserwatystów 😉
Karol, ja też stosuję feminatywy
Tradycja wschodnia, gdzie Józef jest starcem to dość ciekawa próba wybrnięcia z pułapki, jaką jest postać Jakuba Sprawiedliwego. Który z kolei jest podwójnym „problemem”, bo z jednej strony jest określony rodzonym bratem Jezusa, z drugiej jego przewodnia rola w Kościele Jerozolimskim wprost zaprzecza prymatowi Piotra, a zarazem papiestwu. W tej tradycji Józef jest starcem, z Maryi zrobiono zakonnicę, ofiarowaną na wyłączną służbę do Świątyni Jerozolimskiej. Co samo w sobie brzmi jak żart, bo był tylko jeden okres, gdy kobiety służyły w Świątyni. Za czasów Dawida, jako prostytutki sakralne. Józef miał sobie Maryję „wylosować”, bo mu zakwitła gałązka i ten cud sprawił, że musiała zostać jego żoną. I stary Józef ma syna z pierwszego małżeństwa, wspomnianego Jakuba.
Bajkowość opisu wzmaga świadectwo, że Jezus tak naprawdę się nie urodził, tylko cudownie wydostał się z brzucha matki. Przejście dziecka przez kanał rodny byłoby pozbawieniem dziewictwa, a wieczne dziewictwo Maryi jest dogmatem także na Zachodzie.
Powiedziane jest też, że nie będzie mężczyzny ani kobiety. To szczęście ma być inne po prostu. Więc może i dzieci nie być ani rodziców. To takie dziecinne wyobrażenie, że spotkamy się w niebie z innymi ludźmi. Ktoś wie, co nam obiecano oprócz tego, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało?
Do dyskusji
@laokon, @Wojek@karol i tak dalej.
O piosenkach. He he.
„Może laokon bierze wiedzę o świecie z piosenek pop. Mam nadzieję, że nie słuchał black metalu.’’
Jakiś order za to karol się dostaje czy co? Za ich słuchanie?
Czyim kosztem tak się bawicie???
Jima Morrisona
Kurta Cobaina
Czy Amy Winehouse??? JPRDL.
Mają umrzeć dla waszej rozrywki?
Nie pozdrawiam.
Akurat tym razem. I w ogóle by.
Wake up.
https://www.youtube.com/watch?v=KUmZp8pR1uc
„Jakiś order za to karol się dostaje czy co? Za ich słuchanie?” Nie idzie się do nieba, a to już przecież coś.
Średni wiek urodzenia pierwszego dziecka jest odpowiednio 4 i 2 lata wyższy w Irlandii i Czechach niż z Polsce (a dzietność mają sporo wyższą).
„Kobiety mają rodzić młodo i siłami natury. Taki plan ma rząd”
https://www.rp.pl/zdrowie/art37418381-kobiety-maja-rodzic-mlodo-i-silami-natury-taki-plan-ma-rzad
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w dzietność była większa w czasach, kiedy świadczeń socjalnych było znacznie mniej a poziom życia był niższy, wręcz dla dzisiejszego pokolenia nieakceptowalny – trudno nie dojść do wniosku, że za niską skalę urodzeń odpowiada rosnący indywidualizm. A to by znaczyło, o zgrozo, że stary kawaler z Żoliborza miał jednak trochę racji.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że najwyższą dzietność w Europie ma Francja, gdzie socjal jest obfity, to trudno nie dojść do wniosku, że takie analizy nie są wiele warte.
Niezły stek lewicowych bzdur, wśród których nawet katastrofy klimatycznej nie zabrakło jako jednego z powodów :). Nie ma natomiast nic o najważniejszych powodach, czyli socjalizmie i feminizmie, które sprawiają, że kobiety zwyczajnie nie potrzebują mieć dzieci, a nawet nie potrzebują mieć mężczyzn, bo państwo doskonale im ich zastępuje.
Dlaczego w biednych państwach wciąż dzietność jest na wysokim poziomie? Czy dlatego, ze jest tam dobra sytuacja mieszkaniowa, rozwinięty system opieki instytucjonalny nad dziećmi do lat 3, wysoki poziom zaangażowania ojców w opiekę nad dziećmi, niska elastyczność pracy rodziców małych dzieci, niski poziom ochrony zatrudnienia młodych matek, wysoka stabilność gospodarcza powodująca brak niepewności, etc, etc? Nie. Przyczyną jest to, ze tamtejsze kobiety wciąż potrzebują mężczyzn, bo tamtejsze państwa – niezarażone socjalizmem i feminizmem, a w dodatku zbyt ubogie – nie są nastawione na wyciąganie zasobów wypracowywanych przez mężczyzn i obdarowywanie nimi kobiet.
Z wszystkich tych punktów mógłbym się zgodzić zaledwie z kilkoma kulturowymi argumentami, ale i on nie byłyby decydujące, gdyby kobiety nie były futrowane przez państwo pieniędzmi podatników.