Zima 2024, nr 4

Zamów

Jak rozłożyć społeczne koszty transformacji energetycznej

Maciej Tomecki

Na podstawowym poziomie dostęp do energii elektrycznej jest uprawnieniem każdego obywatela. Transformacja energetyczna nie może zakładać, że pewne grupy społeczne pozostaną z tyłu.

W artykule „Trylemat energetyczny”, opublikowanym w jesiennym numerze kwartalnika „Więź”, Jakub Wygnański zastanawia się, jak sprostać wyzwaniu „końca miesiąca”, nie przyspieszając „końca świata”. Zauważa m.in., że: „(…) niestety i bez tego musimy przyjąć do wiadomości, że po prostu energia będzie kosztować więcej, przynajmniej dopóki nie uda nam się ograniczyć na nią popytu. Zwiększenie efektywności energetycznej wydaje się oczywistym kierunkiem działania. To z kolei zależy nie tylko od postępów technologicznych i wysiłków związanych z termomodernizacją, ale także od naszych nawyków dotyczących korzystania z energii”.

Bezprecedensowy wzrost cen gazu w ciągu ostatnich 12 miesięcy spowodował poważny szok w systemie energetycznym Polski i całej Europy. W obecnym modelu kształtowania się cen energii, wysokie ceny gazu przekładają się na rekordowo wysokie rachunki za energię dla odbiorców domowych i przemysłowych. Na poziomie odbiorców indywidualnych stoimy przed dylematem zarysowanym przez Jakuba Wygnańskiego, czyli: jak sprostać wyzwaniu końca miesiąca, nie przyspieszając końca świata.

Kwestii kosztów transformacji energetycznej nie możemy zostawiać tylko siłom rynkowym

Maciej Tomecki

Udostępnij tekst

Natomiast na poziomie systemowym kryzys gazowy wzmacnia potrzebę przyspieszenia odejścia od stosowania importowanych paliw kopalnych w miksie energetycznym, zarówno do wytwarzania energii elektrycznej, jak i ciepła. Równocześnie kryzys ten wzmacnia argumenty za dekarbonizacją.

Systemowe konsekwencje nieciągłości

Musimy sobie zdać sprawę, że oprócz takich czynników jak post-pandemiczne globalne ograniczenia podaży energii i gazu, czy też wojny w Ukrainie, do szoku cenowego na rynkach energii przyczyniła się również świadoma polityka rządów i Unii Europejskiej na rynkach energetycznych. Są dwa oczywiste powody.

Pierwszym jest cel, który postawiło sobie wiele państw UE i sama UE, polegający na jak najszybszym wyjściu z najbardziej emisyjnych aktywów energetycznych, głównie z elektrowni na węgiel. Oczywiście korzyści z tego posunięcia są znaczne i jasne. Jest to pewnie jedna z głównych ścieżek w ramach dojścia do neutralności klimatycznej w 2050 roku. Jednak w tej ścieżce zapomnieliśmy, że decyzje o jak najszybszym wyłączaniu aktywów węglowych nie są pozbawione systemowych kosztów.

W praktyce wiele państw nie przeskoczyło szybko z węgla na źródła odnawialne (jak planowano), lecz raczej z węgla na importowany z Rosji gaz, bez uwzględnienia kwestii bezpieczeństwa energetycznego. W konsekwencji zwiększanie wolumenu zużywanego gazu – zarówno w energetyce, jak i w sektorze ciepłownictwa komunalnego – przy równoczesnym braku zabezpieczenia dostaw gazu z różnych kierunków i od różnych dostawców, jest ważnym elementem obecnego kryzysu cenowego na poziomie UE.

Drugim powodem jest szybka ścieżka rozwojowa zeroemisyjnej energetyki, zwłaszcza dla energii wiatrowej (i słonecznej), bez znalezienia odpowiedzi na systemowe konsekwencje nieciągłości – czyli mówiąc wprost, skąd bierzemy energię w sytuacji, jeśli wiatr nie wieje, a słońce nie świeci. Odpowiedź w teorii brzmiała: zwiększamy pracę elektrowni gazowych, które są elastyczne (czyli dość szybko można je włączyć i wyłączyć). Nie jest to argument przeciwko wiatrowi, a nawet przeciwko przyspieszeniu budowy farm wiatrowych na morzu, ale ma to swoje konsekwencje.

Są wśród nich: uczynienie elektrowni gazowych również nieciągłymi (liczba godzin pracy elektrowni gazowych jest nieciągła, bo jest pochodną braku wiatru i słońca dla odnawialnych źródeł energii, co burzy linię przychodów elektrowni gazowych) oraz zwiększenie kosztów systemu (kwestie bilansowania systemu, zarządzania sieciami elektroenergetycznymi, konieczność posiadania większej ilości mocy w systemie). Dlatego profesor Dieter Helm z Oxfordu nazwa to „pierwszym kryzysem cen energii na poziomie celu net zero”. Rezultat widzimy na naszych rachunkach.

Kto powinien mieć tańszy prąd?

Oznacza to kilka rzeczy. Po pierwsze, trudno będzie rozwiązać wyzwanie „końca miesiąca” bez rozwiązania zasygnalizowanej powyżej kwestii systemowej. Nie da się też jej ukryć poprzez zrzucenie całej winy za koszty energii na Putina i wojnę w Ukrainie.

Po drugie, czas nagli i zegar tyka: problem ubóstwa energetycznego to realne zagrożenie, wiele osób nie jest w stanie zapłacić swoich rachunków teraz, a co dopiero w przyszłości. W obliczu wyższych kosztów kredytu hipotecznego i czynszu, kosztów żywności i ogólnego wpływu inflacji, budżety domowe nie wystarczą na pokrycie podstawowych potrzeb wielu gospodarstw domowych. Liczba osób dotkniętych ubóstwem energetycznym jest już wysoka. Wyczerpująco opisał to Jakub Wygnański.

Po trzecie, udawanie, że problem nie istnieje, przysparza tylko przeciwników procesowi transformacji energetycznej. Mogą oni powiedzieć, że obywatele są proszeni o pokrycie kosztów łagodzenia skutków zmian klimatycznych, a jednocześnie będą ponosić koszty tychże, choć mają na nie bardzo mały wpływ.

Po czwarte, wysokie, systemowe koszty nie przekładają się tylko na wyższe rachunki za prąd czy ciepło. Są też realnym wyzwaniem dla firm, zwłaszcza dla przemysłu energochłonnego w Europe, czy Polsce. Zapewnienie konkurencyjnych cen energii elektrycznej dla przemysłu są jednym z pilnych potrzeb.

W praktyce trylemat energetyczny sprowadza się do pytania, jak rozłożyć koszty transformacji energetycznej. Należy zadać właściwe pytania i udzielić poprawnych odpowiedzi na kwestie związane ze społecznymi kosztami transformacji energetycznej. Po pierwsze: jak je rozłożyć, żeby ich ciężar był akceptowalny dla poszczególnych grup społecznych? A po drugie: kto powinien mieć proporcjonalnie tańszy prąd, a kto może zaakceptować trochę wyższe rachunki?

Nie tylko dla najbogatszych

Jak zatem rozwiązać kryzys cen energii?

Czy nam się to podoba, czy nie, obecny kryzys przypomina, że energia i ciepło to podstawowe dobra społeczne i jeden z kluczy do zapewnienia obywatelom możliwości uczestnictwa w społeczeństwie i gospodarce, także tej cyfrowej. To na rządach spoczywa obowiązek stworzenia sensownej struktury rynkowej, aby rozwiązać ten problem.

W kontekście kosztów społecznych stoi przed nami wyzwanie takiego zaprojektowania systemu, by konsekwentnie odciążać konsumentów najsłabszych, najbardziej narażonych na ubóstwo energetyczne, a z drugiej strony systemowo przechodzić na tańsze i mniej emisyjne rozwiązania w energetyce i ciepłownictwie.

Oznacza to, że nie możemy przejść do porządku dziennego nad tym, że o ile prosumenctwo jest atrakcyjnym kierunkiem, to jest to rozwiązanie jedynie dla najbogatszych 10% odbiorców. Na poziomie wizerunkowym oznacza to, że dotychczasowe podejście i oferta dotycząca transformacji energetycznej dla obywateli jest niewystarczająca, bo adresowana była raczej do modelu zakładającego posiadanie domu na przedmieściach pokrytego panelami fotowoltaicznymi, wyposażonego w pompę ciepła i ładowarkę dla samochodu elektrycznego w garażu.

Ryba czy wędka?

Dużym wyzwaniem będzie przekonanie do transformacji energetycznej tych, którzy z prosumenctwa nie będą mogli skorzystać. Zwłaszcza teraz, gdy widzimy, jaka jest skala problemu ogrzewania domów jednorodzinnych węglem. Założenie, że wysokie ceny energii będą wystarczającą zachętą do zakupu na masową skalę np. pomp ciepła albo termomodernizacji budynków, może okazać się myśleniem życzeniowym. Bez pozytywnej oferty i systemu wsparcia operacja ta jest skazana na niepowodzenie, zarówno na poziomie społecznym (wzrost ubóstwa energetycznego), jak i na poziomie politycznym (paliwo dla populizmu i argumenty za zniesieniem sankcji, co już widać w niektórych krajach UE).

Na początek należy założyć, że na podstawowym poziomie dostęp do energii elektrycznej jest uprawnieniem każdego obywatela. Transformacja energetyczna w kierunku net-zero nie może zakładać, że pewne grupy społeczne pozostaną z tyłu.

Ten argument na dwie konsekwencje. Pierwsza to dyskusja na temat zrekonstruowania taryf i wprowadzenia kompleksowej taryfy socjalnej. Druga, trudniejsza, to wyważenie, na ile rządowe dopłaty do rachunków za prąd i ciepło pomagają, a na ile spowalniają transformację energetyczną. To wyważenie ma charakter bilansu ekonomicznego. Całkowity koszt takiego systemu wsparcia to pewnie dziesiątki miliardów złotych rocznie – zarówno koszt dla budżetu, jak i pomniejszony zysk firm energetycznych, które też potrzebują środków na nowe inwestycje i transformacje energetyczną.

Jaki udział w tej kwocie powinny mieć wydatki na wsparcie w termomodernizację budynków oraz dopłaty do wymiany starych źródeł ciepła? Słowem, czy częściej dawać rybę czy wędkę? Dyskusja w roku wyborczym może być utrudniona, jednak przykłady takich dyskusji w innych państwach UE pokazują, że można próbować odnaleźć kompromis.

Na razie: miks energetyczny

Patrząc na energetykę z perspektywy transformacji energetycznej, musimy zauważyć, że efektem odejścia od paliw kopalnych, np. w sektorze transportu, przemysłu czy też budownictwa, będzie elektryfikacja. Zapotrzebowanie na energię elektryczną będzie silnie rosło wraz z elektryfikacją kolejnych sektorów gospodarki, np. z wprowadzeniem pojazdów elektrycznych w transporcie, pomp ciepła w sektorze komunalnym oraz potencjalnie produkcją wodoru.

Nie bez znaczenia dla zwiększonej konsumpcji energii w przyszłości będą postępująca cyfryzacja i rozwój sektora IT. Docelowo większość tego popytu zostanie zaspokojona przez tanie odnawialne źródła energii, które zmienią ekonomikę sektora, dostarczając przy sprzyjających warunkach pogodowych obfite ilości energii elektrycznej. Energia ta będzie uzupełniana droższą, acz niezawodną energią zero- lub niskoemisyjną.

Oznacza to jednak, że dojście do tego docelowego stanu wymaga sporych nakładów finansowych. Dlatego tak ważne jest zapewnienie stabilnych bodźców inwestycyjnych przyczyniających się do transformacji energetycznej. Obecnie wynagrodzenie za wytworzoną energię ustalane jest na podstawie krótkookresowej ceny krańcowej (merit order), a cykle inwestycyjne są długie (15‑20 lat).

Powoduje to, że bieżąca koniunktura albo nieoptymalnie napędza (z punktu widzenia celu) decyzje inwestycyjne, albo hamuje te rzeczywiście potrzebne. Pewnym rozwiązaniem dla zielonej energii mogą być np. kontrakty średnioterminowe na produkcję prądu po określonej cenie i aukcje holenderskie z wyprzedzeniem (5‑10 lat). Dałoby to gwarancję finansowania nowych projektów, ze względu na ustalane z wyprzedzeniem warunki zwrotu. Zachęcałoby do nowych inwestycji w elastyczne technologie zapewniające bezpieczeństwo dostaw w sytuacji, gdy większość prądu pochodziłaby ze źródeł odnawialnych, a więc z natury nieciągłych.

Wiemy, że produkcja energii z odnawialnych źródeł energii ma charakter przerywany i profil tej generacji jest niestabilny. Dlatego potrzebujemy inwestycji w źródła, które mogą zapewnić zasilanie, gdy nie wieje wiatr i nie ma słońca. W przeciwnym wypadku inwestorzy nie będą skłonni finansować nowych bloków konwencjonalnych zabezpieczających system wtedy, gdy wiatr nie wieje, a słońce nie świeci, a społeczeństwo co roku w okresie jesienno-zimowym będzie borykać się z problemem wysokich cen energii elektrycznej i ciepła.

Nie można zbyt często i zbyt długo powtarzać, że w ciągu roku są okresy, kiedy wiatr nie wieje, a jak nie wieje, to „coś innego” musi wypełnić tę lukę. Za kilkanaście lat mogą pojawić się opcje inne niż gaz – np. wodór czy magazyny energii, które mogą przechowywać ją przez kilka tygodni, i wiele innych, inteligentnych rozwiązań po stronie popytu. Ale żadna z nich nie będzie miała większego znaczenia przez co najmniej dekadę, a do 2033r., czyli do czasu, gdy oddana ma być pierwsza elektrownia atomowa w Polsce, nadal będziemy bazować na miksie energetycznym opartym na wiodącej roli paliw kopalnych. Dlatego musimy pamiętać o bezpieczeństwie energetycznym.

Maraton, a nie sprint

Pomiędzy wyzwaniem „końca miesiąca” a wyzwaniem nieprzyspieszania „końca świata” jest zatem spora przestrzeń. Wszystkie opcje są dostępne i realne. Jeśli mamy wyciągać jakąś nauczkę na przyszłość, to na pewno jest nią potrzeba większego pragmatyzmu, jeśli chodzi o tempo transformacji energetycznej i projektowanie ścieżek dojścia do neutralności klimatycznej. Pamiętajmy, że jest to proces pomyślany na kilka dekad, a nie na kilka lat. Czyli jest to raczej maraton, niż sprint.

Wesprzyj Więź

Po drugie, kwestii kosztów transformacji energetycznej nie możemy zostawiać tylko siłom rynkowym, ponieważ obecnie nie są one zaprojektowane w sposób służący transformacji energetycznej. Konieczne jest dobrze wyważone wsparcie dla osób, które nie będą mogły załapać się na ofertę dla prosumentów.

Po trzecie wreszcie, obecnie wiemy, że transformacja energetyczna przed rosyjską agresją na Ukrainę miała charakter odpowiedzialności klimatycznej i międzypokoleniowej. Natomiast obecnie nabrała charakteru geopolitycznego. Jest szansą na uniezależnienie się od importowanych paliw kopalnych od Rosji. Dlatego tak ważne jest odpowiedzialne rozłożenie kosztów tego procesu, tak żeby nie dostarczać paliwa jego przeciwnikom.  

Przeczytaj także: Jakub Wygnański, „Trylemat energetyczny”

Podziel się

Wiadomość

“Po drugie, kwestii kosztów transformacji energetycznej nie możemy zostawiać tylko siłom rynkowym, ponieważ obecnie nie są one zaprojektowane w sposób służący transformacji energetycznej. ”
Projektowanie sił rynkowych to oksymoron. Wszelkie próby jakichkolwiek regulacji, nawet podjętych z dobrą intencją, zawsze prowadzić będzie do socjalizmu. Socjalizm zaś zawsze prowadzić będzie do biedy i zamordyzmu.